4 grudnia 2020
Szprosy jak krzyże
Na widok pokruszonych szkieł kałuż popadamy
w niepamięć, jak deszcz z koryta wyschniętych
łąk. Nieskończone szaleństwo cieni i jakiś obraz lata,
z którego da się zrozumieć jedynie bezkształtność
traw, migot ptaków nad rżyskiem. Dzieci
uwięzione w słowach, niby samoprzylepne instalacje
z porannych gazet, wiodą w pełni bolesne życia. Po
naszej stronie ratujemy się modlitwą, przyzwyczajając
do ziemi, zakłamujemy rzeczywistość tworząc kolejną,
i nawet echa nie ma.
Gdy pytam Boga, czy czasami stoi zapity w bramie,
ulica pustoszeje, jak gdyby pozorował wysiłek
interpretacyjny. Nie wykluczam więc, że nas wymyślił,
niczym celofanowe opakowania, albo gnijącego kota
pod filharmonią liści. Z nieodwracalnej izolacji
wyrywają mnie obrządki trzyletniej córki, ciągnącej
na ręczniku włosy wszystkich lalek, i póki idzie jest
szczęśliwa. Rozbita na sylaby, jak w teatrze
niewywołanych zdjęć, brzmię nieczysto. Przeczuwam.
z cyklu: świat się ugina
27 kwietnia 2025
Misiek
27 kwietnia 2025
drachma
26 kwietnia 2025
sam53
26 kwietnia 2025
Eva T.
26 kwietnia 2025
dobrosław77
26 kwietnia 2025
Marcin Olszewski
25 kwietnia 2025
wiesiek
25 kwietnia 2025
Yaro
25 kwietnia 2025
Yaro
25 kwietnia 2025
Belamonte/Senograsta