13 września 2020
Zbiór zmyśleń, i wiersz, który się rozpada
We wszystkich chwilach, w których boję się być 
kobietą, deszcz tworzy przede mną abstrakcyjne rzeki.
Z próżni rozplecionych warkoczy wykrusza się papierowa 
sowa, niby krew z reprodukcji obrazu Fridy Kahlo. 
Rzęsa w oku, żeby nie zabłądzić, zawsze tak samo rechoczące
 żaby. O zachodzie dryf pasuje do stóp, dlatego łatwo czekać
 na przypływ, i ryby pływające na brzegach ust — skalisty brzeg, 
niczym otwarta rana. Dłonie 
zajęte dłońmi, wnikają w kreowanie nocy, jakby za bardzo
unikały pojedynczych splotów, ciała rzeźbią biel — cienieje
grobowiec nerwowych traw, w wapno świerszczy i cykad. 
Widzę w tej scenie zmęczone oczy matki, i nas pochowanych
w jej twarzy. Jakby siała dźwięk twojego głosu, na granicy
słyszalności. W gardło, i w nic. Przeszeptany!  Jedynie
szyby w oknach dają cień życia, a może wiary, że nie zajmujemy
się miłością, lecz wszystkim co na nią nie pozwala.
Niczym psy zakopane pod ostrymi liśćmi łopianu. Nie starają się
byśmy w nie uwierzyli. Boże jak one strasznie zapamiętują 
nasze stare oczy. (Jedyną formę ich obecnego życia). Mój
dziecinny śnie.
Z cyklu: Przez całe życie, do dzisiaj
29 października 2025
violetta
29 października 2025
sam53
29 października 2025
wiesiek
29 października 2025
Yaro
29 października 2025
sam53
29 października 2025
Belamonte/Senograsta
29 października 2025
Atanazy Pernat
28 października 2025
sam53
28 października 2025
Yaro
28 października 2025
Yaro