Sztelak Marcin, 1 april 2012
Jak rozbita butelka po winie leżakowanym
przez dwa dni, cztery godziny i pełen bukiet
minut w okruchach szukam
wczorajszego dnia.
A to tylko szkło łypie w blasku miasta,
kompletny deficyt bohaterów,
nawet drobnych pijaczków z filozoficznym
podejściem.
Ostatni ekscentryk - idę spać,
tuż po południu.
I żadnych marzeń, nie tylko sennych.
Sztelak Marcin, 26 november 2013
Pan Nikt mieszka za szafą, powiada:
„brzydzę się współczesnością”.
Tak naprawdę jest nieuleczalnie chory.
Na przemijanie.
Dzisiaj przyszła koleżanka, mówiła:
zawsze znajdą wspólny język – krew z nosa,
podbite oko.
Potakiwałem, chichocząc w myślach;
cóż można odpowiedzieć na:
później trzeba zbudować dom,
urodzić dzieci.
Tymczasem kolorowa plama na szybie
zacierała horyzont. Dyskretnie zerkałem
na zegarek. Nie zauważyła.
Nikt siedział cicho, wtulony w szpargały
i dawno minione listy.
Ani kichnął, chociaż kurzu na minimum
trzy palce. Być może zasnął.
Zacząłem wgapiać się w jej dekolt.
Nachyliła się jeszcze bardziej.
Sztelak Marcin, 11 december 2011
Niestety król jest nagi, do
toalety biegnie zasłaniając
genitalia. Władczym gestem.
Dziwosłowa osiadają na głowach
przyprószonych brokatem.
Jak kapelusze na bakier, albo
cylindry magików ze spalonych
bud jarmarcznych.
Gdzieś na przedmieściach Paryża.
Może nawet po drugiej stronie
Bosforu. Tam wyraźniej odbija się
cierpienie za miliony.
Strofy biją przypływem o skały, bez
narzekania na twardość
granitu. I tak go wygładzi jak
grzechy w konfesjonale.
Tymczasem Laura wciąż szuka
Filona w jaskrawym świetle
neonów. Które zgasną wraz z
rozpadem ostatniego atomu
w prętach paliwowych. Głupie
miłostki przewijają się w stop
klatkach schodowych. Gdzie czas
płynie wolno niczym krew
z nosa po przypadkowym spotkaniu
z pasującą pięścią.
Ostatni szczegół fantasmagorii,
ktoś napisał na murze
nie jakieś tam niezrozumiałe mane,
tekel, fares,
ale: Na końcu zostanie nam tylko kciuk przeciwstawny,
abyśmy mogli sobie wsadzić. W ostatnim geście cesarzowi
co cesarskie, a diabłu ogarek. Może nawet całą świeczkę.
Sztelak Marcin, 10 march 2012
Któryś tam z kolei wieczór
okazał się ostatnim.
Niedostrzegalnie.
Nagle zabrakło rąk splecionych
w rozgrzeszenie.
Ust wpółotwartych z pragnienia.
Przyszły kłamstwa z niezręcznym
obrazem
zmiętej pościeli.
Słowa mądre, które nie mogły
już nic zmienić.
W końcu zrozumiałem
- nikt już mnie tak nie wyśni.
Sztelak Marcin, 27 april 2012
Świat mu już zbytnio chrzęści w stawach,
powtarza rdzewieję zawsze po schłodzonej
porcji wódki.
Ostatkiem sił przeklina oglądając wiadomości,
nadchodzi pokora za następnym zakrętem
urodzin.
Znowu zafałszują sto lat, nawet się wzruszy,
łzę obetrze schabowym. Mdlący zapach kwiatów
przypomni mu o czymś zupełnie innym,
wbrew intencjom gości.
Później wyśni młodość, rano otrząśnie zimną wodą
i pójdzie po bułki.
Zdziwiony że niedaleki koniec drogi nie boli
tak bardzo jak kiedyś się spodziewał.
Chociaż nadal nie ma ochoty na pakowanie
tych paru drobiazgów zbędnych do życia.
Sztelak Marcin, 8 september 2012
Światło w mroku było błędne.
Nie potrzebuję pasterza na asfodelowych łąkach,
mamy odtrutkę na czarne koty.
Czysta nikotyna lub splunięcie przez lewe ramię,
patrząc od strony zachodzącego świtu.
Ten ostatni był świadkiem pierwszego Łazarza,
wskrzeszony dnia ósmego po wypędzeniu
z raju, brał ślub z kobietą o obyczajach.
Zresztą faryzeusze zawsze widzą problem,
w stylu myśli głodnego o chlebie.
Niekoniecznie powszednim.
Zamiana wody w wino odbywa się po dzień
dzisiejszy. W woreczkach roznoszonych
zamiast posiłków, żyły napięte poza granice
odczuwania.
Na szczęście wszystko się kończy po pustej stronie
księżyca. Morze spokoju, błogosławieństwo
dozownika.
Odział chorych paliatywnie,
ósma rano albo dziesiąta wieczór.
Sztelak Marcin, 6 november 2013
Nie ma internetu.
Zapewne babcia na drutach plecie moherowe
cuda albo spadł śnieg. Pierwszy w tym roku
karp w galarecie wytrzeszcza oczy. A łuski
w portfelu już przynoszą szczęście.
Nawet przed pasterką
choinka się sypie. Chwiejny Mikołaj znika za kominem,
prezentów nie będzie. Przepite ze szczętem
głosy chórów wzywają na msze.
Na szczęście są szczere życzenia na facebooku,
od garstki przyjaciół widzianych przynajmniej
raz w życiu. Jeszcze opłatek za zdrowie
potrzebujących. Wszystko gotowe,
pierwsza gwiazdka zaprasza do stołu.
Zwiastowanie on - line.
Sztelak Marcin, 12 december 2011
Tuż za szlabanem świeżo
przymkniętych powiek
psy się czają u progu miski.
Szczerzą kły na wyraźne
objawy braku altruizmu, cóż te
kilkanaście gram
szczęścia nie wystarczy nawet na
pełny talerz.
Warczą urażone, ale nad tym do
porządku dziennego
kiedy natrętne scenki nie
pozwalają wyśnić pięknych
kobiet w wyuzdanych pozach. Świat
jest mały, jeśli
przywiezie się go na cmentarz. I
przysypie świeżą ziemią.
Nie przychylę nikomu nieba,
drabina za krótka i święci
mogliby się nie posiadać z
oburzenia. Znacznie bardziej
przyziemny myślę o pełnym żołądku
i resztkach włażących
w zęby. Jeszcze bym może zaznał
ciut perwersji, kilka
rozpasań, smaczek gromkich na
zdrowie, cierpkość kaca.
Zapach zmiętej pościeli o
poranku, poetyckie upadki
z krzesła, od nadmiaru
natchnienia. W końcu na potępienie
też trzeba zasłużyć.
Na razie pobudka, krwista
wątróbka z cebulą
na bardzo późne śniadanie.
Sztelak Marcin, 9 september 2012
Wręczam niewerbalnie
bukiet kwiatów z okazji dnia nienarodzonych
cudów. Ściskam sobie rękę w podzięce.
Pełen niewiary klękam przed plastikowym
obliczem świętej z Tijuany.
Zadośćuczyniłem rytuałom, mimo wszystko
marzy się pogrzeb wikinga, albo inna – bez
sina dal. Tymczasem straszy perspektywa
nocnych milczeń do lustra, powolnego usychania
kalendarzy.
Uprościwszy język do granic percepcji wyciągam
za uszy poetę z kapelusza; wielka wyprzedaż
ze znacznym rabatem dla par z długim stażem
samotności.
Na koniec postawcie mnie na panteonie nieistniejących,
aczkolwiek wielkich.
I wybaczcie – nie zgrzeszyłem:
mową, uczynkiem, zaniedbaniem.
Sztelak Marcin, 9 april 2012
W przypływie desperacji został strażnikiem
miejskim. Sąsiedzi nie mówią mu dzień dobry,
żona zmieniła łóżko.
Syn przemyka osiedlem z mocno spuszczoną
głową.
W swoim mundurze wprost spod igły, myśli:
A na pi mi to było.
Wystąpiło słowo nie do druku, oraz
nie licujące z municypalną godnością,
jaka by ona nie była.
Sztelak Marcin, 7 january 2018
Mam mole w przełyku,
nadaję im imiona z braku lepszych
perspektyw.
Na przykład wczoraj:
Świat się złożył
jak domek z kart, począwszy
od króla pik.
Ze zmierzwioną brodą,
w której rajskie ptaki uwiły gniazda.
Nieporadne.
Dama też upadła,
nie zaprosiłem jej na kawę.
Zabrakło.
Albo jutro:
Nie mogłem wyjść, schody
prowadziły tylko w dwie strony.
Obie poziome.
Wybrałem lewą, nie doszedłem.
Ręce opadły,
na dno.
Przeleżałem tam cały miesiąc,
licząc korzenie. Aż do dzisiaj.
Chociaż, prawdopodobnie, to była inna
historia. Nieważne, skoro mam motyle.
W szafie.
Sztelak Marcin, 5 january 2018
Kontury drżą – czytaj noc,
za mną, przede mną niepoliczalna
ilość słów. I przypisanych znaczeń,
na chybił - trafił.
Więc kroczcie bracia i siostry,
niekoniecznie po prostej, ale coraz dalej
w zawirowania kalendarzy.
Niezaprzeczalnie z urodzenia nietrwali
zgubimy się w schematach.
Czarno - białych.
I tylko ślady stóp utoną w szarzyznach,
najgłębszych z palety barw.
Sztelak Marcin, 18 december 2015
Zapętlam się w przestrzeniach,
nienazwanych. Nawet twoim imieniem,
jakkolwiek pewnie uważasz ten brak
za zbyt daleko posuniętą ironię.
To na pewno nie jest mój dzień oraz tydzień,
miesiąc, rok. Być może także stulecie.
Wzruszasz ramionami na ten defetyzm,
pewnie nie wierzysz w gen nieszczęścia.
Rozchylasz usta, popadam ze skrajności
w skrajność myśląc tylko o jednym,
wbrew genetyce i innym wynalazkom.
Ostatecznie niewiele są warte
w porównaniu z wilgocią warg.
I wyszeptanym słowem: jeszcze.
Sztelak Marcin, 12 august 2013
Poszukiwacze zaginionej arki snują się od śmietnika
do śmietnika. Osiedlowe pytie złorzeczą:
Kiedyś sobie biedy napytasz.
Kuszenie losu na tysiąc i jeden sposób,
wrzucanie pająka w mrowisko, wyrywanie
skrzydeł muchom.
Kto nie potrzebuje pieniędzy, ręce do góry.
Wysoko, z dłońmi na zewnątrz.
W geście przyjaźni ponad podziałami
bogaty – biedny.
A ty jedz, do upadłego, przecież
wiesz – diabeł tkwi
w pudełku.
Sztelak Marcin, 13 april 2012
Kolejny, jakże niezbędny - brzozowy.
To nawet ładny materiał jednak cedry
mają o wiele piękniejszy rysunek,
szczególnie te ze wzgórz Libanu.
W błogosławionych czasach pax romana
robiono z nich okręty, do kaźni nie używano.
Szkoda by było rozrywać je wzdłużnie
nieumiejętnie wbitym gwoździem.
Zresztą w powszechnym użyciu były sznury,
słońce, deszcz, pragnienie.
Nikt się nie przejmował fakturą i połyskiem,
tylko liczbą.
Ponad sześć tysięcy na drodze do Rzymu
i trzy pod Jerozolimą.
Sztelak Marcin, 4 november 2011
W zmurszałych dzielnicach dziwacy są
na porządku
dziennym. Ciemne typy mają swoje
parki, pobrzęk
butelek zwiastuje wieczór.
Po zachodzie słońca filantropii
zrzucają uniformy.
Żądni przeżyć natury metafizycznej
jeżdżą
autobusami komunikacji miejskiej,
skrycie
kasując bilety.
W drogich papierowych torbach chowają
napoje
wieloowocowe. Nocą udają chóralne
śpiewy.
Na widok radiowozów zawiązują
krawaty, zawzięcie
dyskutując o polityce, sztuce,
historii.
Rano podróż służbowa pierwszą
klasą, w skrzętnie
spakowanych walizkach. Pewnie pot
znaczyłby
obficie ich śnieżnobiałe,
wyprasowane koszule
gdyby nie zbawienny wpływ klimatyzacji.
Sztelak Marcin, 23 february 2011
La vive dell’arte – przez zaciśnięte pięści,
kartki szeroko rozwarte i pajęczynę dźwięków.
Dojrzali ludzie nie piszą wierszy. Dotknięci
chorobą dziecięcej wyobraźni układają życie
jak klocki. Nieporadnie.
Na przeciwległych brzegach jeszcze się uśmiechamy
do siebie. To minie, zdarzyło się nam zaprzepaszczenie.
Niewybaczalne. Tak ufnie to można głowę złożyć
tylko na pieńku. A nie w cudzych ramionach.
La vive dell’arte – powtarzane jak mantra. Miłość
strasznie deficytowa, poszukując trawimy życie
jak wczorajszy obiad. Nigdy i zawsze, dwa wyrazy
których nie chcemy zrozumieć, przychodzą do nas
w najmniej odpowiednich momentach.
Sztelak Marcin, 11 may 2013
Artysta musi czuć się niezrozumiany – powiedział Felek
opróżniając butelkę.
Łagodne bulgotanie oraz westchnięcie.
Codzienna celebra za załomem
poniedziałku.
I dalej, aż do wyschnięcia
kalendarzy.
Poznałem wszystkie tajemnice, pomijając takie banały
jak sens życia.
O którym zresztą natrętnie przypomniało
chlupotanie resztek
w kieszeni.
Szkoda – są też argumenty przeciw.
Niespijalne.
Sztelak Marcin, 11 june 2013
W zamrażalniku trzymam pikantne opowiadania,
bez morału. Smakują jak pasztet
z trocin.
Stać mnie tylko na wzruszenie ramionami,
bo dziura na przestrzał noworocznych
postanowień.
Tak, tak miało się zrobić, ale jeszcze czasu,
a czasu.
Tymczasem święci wszelkich imion zgodnie
pochyleni nad mapą sztabową.
Planują cuda, wniebowstąpienia i jałmużny.
I tak się nie załapię, nie mam szczęścia
w kolejkach.
Lepiej postoję na rogu, może trafi się łut;
spadnie śnieg zeszłoroczny, zegar się cofnie
w tył. Albo przód.
Niech szlag trafi wszystkie atrybuty dorosłości
oraz przedwiośnie.
Sztelak Marcin, 14 may 2012
Czy ta szklanka jest wolna?
zasieję w niej ziarno, zaowocuje
drzewem dobrego i złego.
Dylematy moralne oraz podbieranie
ciastek z kredensu.
Historyjki znane od zarania
kalendarzy.
Najsmutniejsze opowieści, jakie słyszałem
to te o późnej starości i dziecięcych marzeniach.
Chrześcijanie idą chociaż do piekła, lepsze
to niż sześć stóp nieistnienia.
Wszystko zrównane, siwa broda, niemowlęca
papka, sztuczne żebro Adama. Ewa uśmiechnięta
lubieżnie i wąż, któremu przypisujemy znaczenie.
Szkodliwość spożywania jabłek.
Żniwa nadchodzą niepostrzeżenie, podobnie jak
światło w tunelu. Teolodzy mają prywatny raj
odosobnienia, łakomczuchy nie mieszczą się
w ucho igielne. Wielorybie requiem.
A dalej
- podmiot liryczny przewidywalny do bólu,
ze wszystkimi znakami na niebie i ziemi.
Sztelak Marcin, 30 august 2013
Cukier krzepi.
Poniedziałek – dzień bez mięsa. Chociaż kartki
dawno znieśli.
Wtorek – bez papierosa. Palenie szkodzi,
szczególnie ministrowi.
Środa – bez majtek, bieganina w mocno spłowiałych
pióropuszach. Z czasów zabawy w Indian.
Dobrze, że nie Klosa, ledwie dukam po niemiecku.
I to jest genialne, panie ministrze – wykrzyknął entuzjasta,
po raz dwudziesty trzeci.
Także gówno warte – dodał malkontent spod stołu.
Skąd obszczekał towarzyszy.
Zabaw w czerwone i czarne.
W czwartek, przed południem, skończyły się leki.
Poszli do pracy.
Czas przejść na dietę – bez węglowodanową.
Sztelak Marcin, 14 may 2013
Teraz zapamiętaj – to nie jest wiersz, jedynie prowokacja.
W tłumaczeniu na nasze.
Są wiec:
gwoździe jaskrawo oświetlonych okien,
nawet korony cierniowe mokrych chodników.
Kuśtykanie starego diabła w stronę bramy,
najciemniejszej w tych okolicach.
Na domiar – królowie śmietników niosący dary,
mocno spóźnione. Jak zwykle w drodze ze sklepu.
Erudyci samotnych poranków i wciąż brakujących
kilku groszy.
Jakby pasja, tylko nieco mniejsza. Ewentualnie czysta
mistyka.
Sztelak Marcin, 17 june 2013
Miraże ulicznych garkuchni, za garść bilonu
można postawić kropkę.
Nad dowolnie wybraną literą.
Niepożądany efekt astrologii – świat oszalał
na punkcie laleczek do samodzielnego
przebicia szpilką.
Ostatnia czarownica umarła na dyzenterię,
pasjansa stawiają w punktach medycznych.
Na stycznej szaleństwa oraz ran kłutych.
Pełna dezynfekcja, ponadto wybór trucizn.
Tymczasem literacko obciążeni nagminnie
kupują słodycze i gumowe róże dla kochanek.
Także kochanków, jako że równość, tolerancja
i inne hasła z bilbordów.
Całkowity triumf demokracji.
Tylko wariaci opłakują słowa, które wyszły z użycia.
Jako zbędne obciążenie słowników.
W telefonach.
Sztelak Marcin, 20 february 2013
Idzie wiosna
– nie otwieram okien.
Niewiara czyni zaduch,
ale mimo wszystko na głowy maluczkich
błogosławieństwo.
Stare panny palcem wskazującym
na plecy
robotników.
Rozkwita
dzieworództwo w zaciszach
pracowniczych ogródków działkowych.
W czterech ścianach
wyginam słowa w podkówki.
Usta
– do pocałunku;
sny
– do wymajaczenia.
Tęsknię,
lecz to nic nie znaczy.
Sztelak Marcin, 23 november 2013
Biały pudel w walizce.
Obieżyświat schowany w przydrożnym
lasku.
Człowiek używa słów. Nagminnie
bezcześci ciszę.
Nawet groby nie są wolne
od egoizmu.
Papier zniesie
zginanie przez pół. I nie tylko.
Przysięgi oraz wyznania rzucane
mimochodem.
Na płask, zbitą mordę. O bruk.
Ten z ideałem.
Tymczasem w lasku Boski wiatr.
Szepcze opowieść o zbieraczu bambusów.
Po japońsku.
Człekokształtni ssą kciuki.
Sztelak Marcin, 4 march 2011
W uliczce, numer sześć na dziewięć (łamane).
Dość wstydliwie, bo wzrok ciekawskich.
Lecz bez fałszywej skromności.
Cóż za spotkanie – wytrawny analfabeta
i bardzo tanie obyczaje.
Po wszystkim zrzucimy się na jakąś przekąskę.
(Bardzo lubię hot-dogi). Dla ukoronowania
i z głodu.
Później będzie noc nad klawiaturą.
Zanosi się na rozgwieżdżenie totalne.
Dla picu mogę zapisać twój numer,
chociaż wiesz - jest niewybieralny.
Doskonale dasz sobie radę.
Może nawet w tym samym zaułku.
Sztelak Marcin, 18 october 2010
Mam punkt widzenia. Oraz zeza, lecz to podobno
nie przeszkadza w celowaniu. Urzekająca prostota drogi
do piekła. Które jest wybrukowane.
Trochę się zagalopowałem, w stronę światła.
Upadnę – nie powstanę. Pijany albo wariat.
Codziennie mijam progi za wysokie. Schody
po których mi się nie chce. Mrugam okiem
przekornie. Z tęsknoty rzeczy wzniosłych na pysk lecę.
Ewentualnie w czujnie rozłożone ramiona stróża.
Ten się dzieli wylewnie łzami po spożyciu kielicha,
czary czy pucharu.
Pomiędzy rozchylonym brzegiem ust zaczajony
odległy horyzont samotnego łóżka. Na śniadanie
tupot białych mew. Wszystko na nic, z pustego
w próżne i tak dalej.
I to jest dobry
moment na wzruszenie ramionami.
Komu w drogę, ten być może zasłużył na do widzenia.
Tylko to piekielne lato wypala oczy.
Będę walił laską na oślep. Każdego kogo spotkam.
Za wyjątkiem psów na zbyt krótkich łańcuchach.
Nie wiedzieć czemu się utożsamiam.
Sztelak Marcin, 13 september 2012
Bądź dla mnie Lilith albo jakimkolwiek innym
przekleństwem. Oddal ten kielich pomiędzy
ustami a napiętą skórą.
Mężu z Kariotu, odważnie wkrocz w szarość,
już czekają spragnieni pocałunków.
Ciężar właściwy srebra usprawiedliwia
nierówność stąpnięć.
Spójrz:
strażnik twoich myśli w pełni, jedną miarą
przeliczona droga do ogrodu i w symbolikę.
Później będziesz lżejszy na wietrze, obojętny
na bycie dobrym człowiekiem.
Mógłbyś spisać testament od słów:
Bądź przeklęte Jeruzalem, ułudne miasto
albo:
Nie ma zbawienia ponad piekło we mnie.
Tymczasem
cień położy się krzyżem na wzgórzach,
zaśniesz ukołysany w ramionach bogów,
martwych jak świątynie Babilonu.
Jest dobrze, mogę ofiarować jedynie
sumę oddechów pozostałych do milczenia
i lubieżną reprodukcję Colliera.
Sztelak Marcin, 8 october 2011
Psy moknąc wydzielają intensywny zapach.
Aż łza się kręci pod rzęsą.
Do tego irytująca pewność: żadna już tobą nie będzie.
Dzień przed ostatnią pełnią w tym roku
wreszcie pojąłem – już mnie nie kochasz,
obojętnie przyjmiesz co los przywlecze
w dziurawym worku po zeszłorocznych ziemniakach.
Taki obskurny Mikołaj z pełnym asortymentem
rózg i kar za grzechy. Dla świętego spokoju wierzę
w predestynację, co komu pisane i tak dalej.
Lekką ręką wrzucam w błoto rzeczy niegdyś ważne.
Świata i tak nie zmienię, pomknie naprzód.
A swoje szczęśliwego nowego roku wsadź sobie
w buty.
Chociaż i tak nie będziesz wyższa.
Sztelak Marcin, 21 november 2013
Pustynia. Zatrzymany u jej progu czeszę piasek.
Układam figury geometryczne.
Takie jak: kwadrat, koło, trójkąt.
Niewdzięczny za pragnienie, głód – szukam perspektywy.
Umierającej w bezkresach.
Słowa pierzchną.
Czterdzieści pięć stopni Celsjusza.
Kąt prosty pomiędzy snem a jawą,
trzeba iść. Pod skórą narasta
wiatr. Bezwolny.
Gdyby chociaż bukiet kwiatów,
powiedzmy pierwiosnków.
Albo inne załamanie światła.
Tymczasem noc za plecami,
we mnie mgła.
I jeszcze gorsze rzeczy.
Czekają na szept: wody,
spluwam: oto pozbyłem się nadmiaru wilgoci.
Sztelak Marcin, 18 september 2012
Pierwsza:
Wrzesień, ubieram choinkę. I to jest trzecia strona
monety. Żółciaka, chociaż narodowy bank polski wycofuje
go z krwiobiegu. Bez nadziei na reemisję.
Druga:
Wchodzą znaki przystankowe, takie jak: Achtung minen,
Danger high voltage. Języki obce w niepoprawnych
dłoniach. Zdjęcia poklatkowe wszystkich zjedzonych
posiłków. Braki niepozwalające usnąć w pokoju
ducha.
Pół:
Moja dobra wola kończy się tuż po
opuszczeniu łóżka. Dużo później podprogowe dywagacje:
Kochanie, otwórz, na zewnątrz deszcz, mokre policzki.
Trzecia:
Tymczasem dobrzy ludzie wznoszą modły: i odpuść
nam winy, jako i my sobie odpuszczamy.
Jeden z dobrych uczynków – miłosierdzie plus vat;
zgodnie ze stawką operatora.
A w puencie:
Rzeczy tak pewne, jak najlepsza matka.
Sztelak Marcin, 1 august 2013
Miejskie światła pod podszewką rzeczy.
Zwiastowanie.
Nikt go nie chce, nawet za dopłatą.
Latarnie szczerzą mordy.
W ciemnych zaułkach jest piękniej.
Kocie łby przetarte, a na spodniach łaty.
Krok wyrównany.
Czekamy na listy kondolencyjne, z wyrazami.
Wulgaryzmy i pornografia.
Nogi bolą od nocnych poszukiwań
arki, Graala i innych przedmiotów.
Skarby zagrzebane w warstwach śmieci.
Wysypisko.
Aż by się chciało: pax siostry i bracia.
Ale tylko ściska we wspólnym
dołku.
Gasną, miarowym rytmem.
Requiem.
Sztelak Marcin, 23 april 2013
Nieciągłości na krawędziach światła widzialnego,
człowiek modyfikowany genetycznie
ewoluuje.
W bliżej nieokreślone.
Twórcy mają obszerne kieszenie pełne
wierszy. Z dolnych rejestrów prozy,
jak poniżej:
„Przedmaj. Wybuchu nie widać;
się zazieleni – powtarzają jak mantrę
– już nie będzie egalitarnie. Za szkłem.
A tu tyci - tyci jedynie. Pierwszy komar
nie czyni. Tylko swędzi.”
I nie bardzo wiadomo, gdzie włożyć ręce,
albo jak pisać liryki nieczułe.
Pozostaje zanikanie, bez rozróżnień skutku
i przyczyn.
Na pocieszenie puls niczym dzwon.
To najważniejsze.
Z punktu widzenia medycyny.
Sztelak Marcin, 26 february 2011
Twoje promocje i wyprzedaże, jakoś się nie zmieściłem
pomiędzy szybą zespoloną mrozem.
W negliżu bywasz samotna, ja udaję że jest zimno.
Ostatnie takie tango, bez happy endu.
Szklankami odmierzam zimę. Chłonę przemrożony
asfalt. Jeszcze nas nie stać na nieczułość.
Garść wspomnień przetarta przez sitko. Do herbaty.
Liście zwinięte ze strachu. Głuche uderzenia w okolice splotu.
Słonecznego.
Śpię przy świetle, w poszumie nocnych programów.
Opowiadam sobie bajki na dobranoc. Tylko dla dorosłych.
Snów nie zapisuję. Wolę nie pamiętać.
I na szczęście skończył się piasek w klepsydrze.
Sztelak Marcin, 31 may 2010
Jestem cham i prostak. Czas wolny poświęcam (bez kropidła
i innych magicznych akcesoriów) na twórcze marnowanie.
Nieraz słyszę sprzeciwy, ale celną ripostą zwalam z nóg.
Każdemu według upodobania, a może widzimisię,
ostatecznie niewielka różnica, oswajanie oddechów zawsze ma
szczęśliwy finał. Kiedyś rzucałem słowami na wiatr. Wracały
zawsze w sam środek zdziwienia. Taka sztuczka przez duże s.
Taka wróżba do niespełnienia. Wieczorami nawiedza mnie pies
z kulawą nogą. Może żeby nie było gadania, że nikt nie przychodzi.
Merda ogonem, powtarzam mu – gdyby to było takie proste,
tworzyłbym jesienne wiersze z kasztanów, a zimowe z lodu.
Ewentualnie zaczekał na wiosenną porę roztopów.
Wiem, z tego wszystkiego nie zbuduję domu, a i syna ciężko będzie
spłodzić. Przynajmniej drzewa najczęściej rosną niepodlewane.
Co najwyżej dziczeją. Ale niech tam – jedna trzecia to niezły wynik,
zważywszy na całokształt i niezbyt przychylny klimat.
Sztelak Marcin, 12 june 2011
Niewiele rozumiem, wzrok najczęściej mam zamknięty
w butelce. Procesy skraplania i destylacji. Początek
podróży na nieistniejącym peronie. Deszcz rozmył twarze
konduktorów. Demiurgów sfałszowanych sprawnie kosmosów.
Zanikam w chwiejnej perspektywie, nie potrafię czytać gestów.
Ten pociąg nie pojedzie - runęły mosty. Grzbiety torowisk
w łuki wygięte, chyba nie doczekamy wiosny. Nie ma pewności
czy w ogóle nadejdzie.
Zamglone horyzonty może byłby liryczne gdyby nie blady uśmiech
pijaczka. Drżeniem rąk, w rytmie łyk za łykiem, trawienie godzin.
I ten skulony pod ławką kundel, któremu obojętne czy wstanie
słońce.
Jeszcze niepewne zerknięcie w ciemność, hen za zakrętem.
Gdzie przyczajone wszystkie strachy dzieciństwa. Śmieszne
jaki niestały jest punkt widzenia. Czas się nie zakrzywia,
co najwyżej przestrzeń.
Sztelak Marcin, 25 march 2013
Buduję zdanie. Nieskomplikowane,
może nawet równoważnik.
Nie zapominam o kropce,
znaki interpunkcyjne są ważne.
Czasami najważniejsze, ale to inna
historia. Do opowiedzenia przy filiżance
naparu ziołowego. Z zawartością
melisy. Uspokajającej.
Nadpobudliwość na kartce kończy
się dużą ilością skreśleń.
Na centymetr kwadratowy.
Co można ująć matematycznie.
Buduję puentę. Nieskomplikowaną,
może nawet quasi.
Nie zapominam o przewrotności,
zaskoczenie jest ważne.
z cyklu: Morfologia tekstu
Sztelak Marcin, 17 october 2013
Małe olśnienia i pojedyncze gesty nic nie znaczą.
Później tylko od ściany do ściany. I przeklęte sny,
o lepszych czasach.
Uniesień zbyt mało, aby sklecić coś na kształt domu.
Kalendarze chudną, niewiele zostaje, a to i tak fantasmagorie.
Słowa znaczą o wiele mniej niż powinny. Najbardziej bolą
oczy – beznadziejnie zamknięte ze zmęczenia.
Twoje, moje.
Koniec zabawy w przeznaczenie.
Sztelak Marcin, 23 november 2011
Pomiędzy jednym a drugim zachodem
słowa kalendarze zatarte w deszczu.
Szkliste obrazy w załamaniu światła.
Skuleni obserwujemy nieboskłon, nieczuły
jak zawsze.
Ziemia się wtula oddechem w ławkę, z wyrytą
przysięgą wieczności. Są takie miejsca gdzie cisza
zdaję się bluźnierstwem. W lustrach oszronionych
policzków odbicia minionych rozmów po zmroku.
Kikuty zeszłej wiosny straszą czarnoskrzydłymi stadami,
alejka niknie w perspektywie słońca rozbijającego dachy.
Strzępy obietnic wirują nad rzeką, filary mostów spętane
przedwczesną odwilżą.
Miasto drwi ze wszystkich uniesień i zimowych spacerów.
Wrocław 22 I 2011
Sztelak Marcin, 14 september 2010
Bezruch się rozwija. Postmodernistyczne.
Zasłyszana fraza, powtarzam ze słuchu.
Istnieje możliwość pomyłki.
Do jasnej cholery nie jestem buntownikiem.
Nie wysyłam smsów do nieba.
Może czasami bywam niegrzeczny dla staruszek.
Usprawiedliwia mnie nieznośna lekkość,
albo coś w tym stylu.
Już się nie upijam do nieprzytomności.
Coraz rzadziej kłamię. Pomijając sytuacje bez wyjścia.
Przykładowo w podmiejskim autobusie, bez biletu.
Pisuję tylko w nocy. Skrupulatnie przeliczając słowa.
Za pomocą wzoru na pole kwadratu.
Obserwuję gwiazdy, uśmiecham się do dziewcząt.
Nie pragnę ich wykorzystać.
Dużo czytam. Z górnej półki.
Wspinam się do niej na palcach.
Kupując prezerwatywy nie rzucam głupich uwag.
Zbieram pięciogroszówki. Na gorsze czasy.
Oglądam telewizję, szczególnie programy informacyjne.
Może nawet staram się zrozumieć.
Bez przeklinania.
Sztelak Marcin, 28 june 2010
Marzył, nawet przy obiedzie, a czasami przy wódce
z kolegami. Tego nie mogli mu wybaczyć,
jeszcze próbował się pokajać, lecz wyżebrana flaszka
nie dała odkupienia.
Za sprawą kilku cyrografów, choć się pocieszał,
że nieważne, bo podpisane długopisem i w stanie
kompletnego wytrzeźwienia, popadł w bezżenność
i puste łóżko ściskał kolanami.
Szybko zmieniła mu się poetyka i punkt widzenia,
za nieupoważnione grzebanie w życiu stracił gwarancję
i miejsce zamieszkania.
Dziś szuka odpowiedniej ławki, może być i na cmentarzu,
byle przed wiatrem dobrze osłonięta i natrętnymi spojrzeniami.
Sztelak Marcin, 7 november 2011
Od pewnego już czasu jeżdżę do
pracy
na wielbłądzie.
Przyplątał się pewnego wieczoru,
prosząc o szklankę
herbaty z wkładką.
Codziennie widujemy śliczne kobiety,
zerkając na nie
ukradkiem.
Dla odmiany nie żywimy zaufania do
zbyt pięknych
mężczyzn.
Ich wypracowanych gestów, życzliwości
na wydatnych
wargach.
Wieczorami dromader opowiada przygody
tysiąca
i jednej.
W pustynnych oazach, albo nawet
portowych
knajpach.
Mrużę wtedy oczy, wcale nie
posądzając go
o kłamstwa.
Później zasypia na balkonie, budząc
zdziwienie,
niekoniecznie aplauz.
Głośno chrapie, szczególnie kiedy
wypije dużo wody
z burbonem.
Przekornie nadałem mu imię Ferdynand,
chociaż wymienił
inne.
Od tego czasu grozi że odejdzie, kiedy
tylko mocno
stanę na ziemi.
Sztelak Marcin, 12 september 2016
Mam mole w przełyku,
nadaję im imiona z braku lepszych
perspektyw.
Na przykład wczoraj:
Świat się złożył
jak domek z kart, począwszy
od króla pik.
Ze zmierzwioną brodą,
w której rajskie ptaki uwiły gniazda.
Nieporadne.
Dama też upadła,
nie zaprosiłem jej na kawę.
Zabrakło.
Albo jutro:
Nie mogłem wyjść, schody
prowadziły tylko w dwie strony.
Obie poziome.
Wybrałem lewą, nie doszedłem.
Ręce opadły,
na dno.
Przeleżałem tam cały miesiąc,
licząc korzenie. Aż do dzisiaj.
Chociaż, prawdopodobnie, to była inna
historia. Nieważne, skoro mam motyle.
W szafie.
Sztelak Marcin, 6 february 2016
Wracamy z ogrodów rozkoszy, nadzy,
a właściwie odarci. Nie tylko ze złudzeń.
Przed sobą toczymy nieśmiertelne argumenty,
niczym pewna odmiana żuka.
I na pewno nie jest to ten, z którego wyciskają
sok. Do szklanki.
Optymistycznie półpełnej.
Więc milczymy, usatysfakcjonowani,
chociaż bolą ręce. Powiedzmy od gestykulacji,
bo mówiliśmy ciałami, na pewno wierszem.
Co do tego nie ma wątpliwości,
chociaż to sprzeczne z odgórnymi założeniami.
Ale dopiero jutro będziemy krytyczni,
wobec wszystkich.
Zwodzących nas z jak najbardziej prawidłowych
manowców.
Sztelak Marcin, 24 november 2023
Zdarza się nagminnie, szczególnie
na tej szerokości geograficznej,
z uwzględnieniem nachylenia
budynków względem i tak pochyłej
ziemi. Zwanej, bezzasadnie, staruszką.
Lub, co gorsza, matką.
Jest południe, biją dzwony, uzasadniając
swoją tradycyjną obecność
w przestrzeni, ograniczonej, a jakże, zbiegiem
ulic i byle jaką perspektywą.
A także wielopokoleniowo wydeptaną ścieżką,
na manowce. Albo do dwudziestoczterogodzinnego
raju dla jeszcze do końca nieupadłych.
Później, tradycyjnie, jest północ,
te same drogi, urozmaicone kotami,
prowadzą w zupełnie inne miejsca.
Natomiast planeta ma to wszystko gdzieś,
uparcie kręcąc się we wszystkich możliwych kierunkach.
Sztelak Marcin, 15 april 2023
Zmyślone imiona, natomiast wino
szło do głowy dużo lepiej niż słowa
rzucane od niechcenia.
To był matka i ojciec wszystkich
orgazmów – skłamała, nie uwierzył.
Jednak uśmiechał się wracając
w śnieżnej zadymce.
W domu, jakby pustszym niż zwykle,
zrozumiał – powtórki nie będzie.
Później, w okolicy świtu pomyślał,
że chociaż hotelowa pościel nie grzeszyła
pierwszą świeżością, to coś być mogło.
Do południa napadało mniej więcej dwadzieścia
centymetrów śniegu.
On też stopniał, bezpowrotnie.
Sztelak Marcin, 14 november 2015
Alfa i omega porzucone za kanapą,
tuż obok pudełka po pizzy i zapomnianych
kapsli – najtańsze piwo w okolicy.
A w telewizji wytarta symbolika stajenki
oraz wzruszenia na widok sierotek na mrozie.
Szczególnie tych ponad czterdziestoletnich.
Trywialnie zasypiamy tuż przed pasterką,
z gorzkim posmakiem opłatka na języku.
Niespełnione życzenia robią za poduszkę,
nadchodzi czas noworocznych postanowień.
Z góry skazanych na porażkę, jeszcze petardy
i szampan, koniecznie na dworze.
Później już tylko oczekiwanie na zagładę
– jak corocznie.
Sztelak Marcin, 18 june 2014
Byłem bogiem,
pomniejszym, przez jakieś trzy minuty.
Później wszechmoc uderzyła do głowy,
między uszy.
Upadłem.
Niestety bez urody Lucyfera – żebrzę
o skrzydła. Jakiekolwiek,
choćby złamane.
Bezskutecznie czekając na odpoczynek
albo koniec tygodnia.
Sztelak Marcin, 14 april 2014
Modlitwa na czworaka, wyznaczona pokuta.
Nic się nie dziej nadaremnie, odpuszczamy
winowajcom chleb powszedni.
Przynajmniej wieczorem, tuż przed zaśnięciem.
Później są sny i mocny zapach kawy,
trzeba iść. Czasami zdarza się karnawał,
czasami posty.
Nadzieje i prośby, popiół na głowy,
ostatnie słowa.
Oraz amen – w testamencie.
Tuż obok zapewnień o zdrowych zmysłach.
Solennych.
Sztelak Marcin, 23 october 2014
Drogi P.
To był dobry rok: świat wbrew przewidywaniom
się nie skończył a i lodowce nie stopniały
za bardzo.
Niby nadal nie miałem tego, co potocznie nazywamy
szczęściem. Lecz wiesz dobrze, że to tylko wygodna
wymówka do rozkładania rąk.
Tak, kochałem, jednak jak zawsze nieporadnie,
bez należytej dbałości o szczegóły.
W konkluzji – nadal jestem, choć niekoniecznie
pełną piersią, ale to pewnie nieunikniona zmiana.
Na przykład postrzegania.
Sztelak Marcin, 28 december 2015
Kaszaloty śpią na stojąco mrucząc
swoje pieśni. Szeroko otwieram okna,
jednak dźwięki zamierają gdzieś
na krawędzi nieboskłonu.
W wypatrzonym świecie luster nadal udaję
człowieka. Fałszywie nucę hymny
ku czci rozumu. Mimo wszystko
kurczę się do rozmiaru egzystencji.
A w tle majaczy granica.
Nieprzekraczalna, ale za nią cisza.
Błogosławiona.
Lub przeklęta.
Sztelak Marcin, 13 june 2014
Obieram styl bandycki, na przestrzał miasta.
Szczerze powiedziawszy jeszcze wczoraj
chciałem oglądać gwiazdy, dziś mi to wisi.
Prostacki kolokwializm.
Wystarczy zapuści włosy, nie myć się parę tygodni
i już nikt nie zada głupich pytań.
Przede wszystkim jednak nie pisać, nawet nie próbować.
Milczenie jest wieczne.
Prostacka filozofia.
Szkoda – wszyscy jesteśmy monotematyczni.
W różnych odsłonach
życia.
Sztelak Marcin, 19 may 2015
Być może drugie/trzecie/kolejne:
na początku rozdwojenie jaźni, z mocno
zadzierzgniętą pętlą śpiewamy pieśni
pochwalne.
Ostatni posiłek na porcelanie, jednak sztućce
z ołowiu – trucizna.
Więc piszemy skargę, tylko adresat nieznany,
ale pieczęć ważna:
Dzień ostatni roku pańskiego.
I zamaszysty podpis: Homo sapiens
lub podobny nonsens.
Sztelak Marcin, 9 december 2015
Bluźniercy szukają dróg na skróty,
najprostszych zbawicieli.
Takich, którzy kiwną palcem i po krzyku,
rozdział zamknięty.
Tymczasem zdrajcy czają się w każdym,
nawet zaułku. Z wyciągniętą ręką mamrocząc:
Tak pięknie błyszczą w półmroku, niczym oczy
niezdobytych kochanek.
Na horyzoncie majaczą nagie wzgórza,
na które nikt się nie wspina. Nawet tłum
zbyt leniwy na zabawę w kamienowanie,
ku frustracji wyznawców szybkich rozwiązań.
Bluźniercy idą do domów, w ciepłych kapciach
zjeść kolacje. Zziębnięci zdrajcy rozcierają
puste dłonie, żebraczym gestem.
Samotny Mesjasz kuśtyka przed siebie.
Gdzie oczy poniosą, jak najdalej.
Sztelak Marcin, 17 december 2015
Poranne parzenie kawy i rozmyślania
nad wagą tego, co nie istnieje.
Z codzienna konkluzją - nie warto wracać
po własnych śladach.
Można spotkać jedynie cienie
czyhające na nieostrożny krok.
A i tak spodziewamy się zobaczyć
coś nowego w lustrze.
Pękniętym na złą wróżbę,
o ile ktoś wierzy, bo wiara czyni cuda,
chociaż nie chcemy ich zauważać
prąc do przodu, pod wiatr.
Tylko czasami rodzi się w nas potrzeba
aby zapisać własną śmierć.
I przeżyć, może nawet
niejeden raz.
Sztelak Marcin, 14 december 2015
Po kolana w koleinach – następna
długa zima skuwa
światłocienie
– te, w których śpią koszmary,
snem jak najbardziej przerywanym.
A u nas zastoje, ciepłe, swojskie
marazmy. Takie życie bez nazwań
rzeczy po imieniu.
Lecz to bez znaczenia,
skoro wszystkie drogi porośnięte
kopczykami mogił.
I chociaż skrzętnie zacieramy ślady
kości natrętnie przebijają ziemię na wylot,
najprostszą przypowieścią o nieistnieniu.
Sztelak Marcin, 28 february 2015
PAX bracia i siostry, nawet z innej krwi.
– zatkano mu usta szmatą utytłaną
w ziemi, być może matce.
Leżał jak go zostawili, dookoła krążyły
gołębie. Szukając okruchów, chleb
jednak dawno zjedzono do ostatniego kęsa.
Wbrew opowieściom nie stanął w gardłach,
tylko rękom złożonym na piersiach
zabrakło pokory.
Biedroneczko, leć do nieba– zakwilił
głos niewinnego. Grad kamieni zakończył
sprawę.
Później spokój i sen sprawiedliwych.
Sztelak Marcin, 7 october 2014
Dręczące kołysanki zbierają się w tak zwanych kącikach
oczu, ust, pokoju, szuflad.
Już nie mówimy sobie dobranoc,
chyba że przez niedomówienie.
Wszystkie inne banały i wypełnienia braków
śnią się z samozaparciem godnym
lepszej sprawy.
Dla uspokojenia strzepuję okruszki wspólnego życia
z obrusu, ty robisz to samo z niewyprasowaną bluzką.
Na pocieszenie: wszystko wietrzeje.
Tylko zegarki chodzą odrobinę wolniej,
szczególnie po zmroku.
Sztelak Marcin, 25 july 2014
Deszcz zmywa ślady torowisk, być może
jeszcze słychać ostatnie wagony,
ale to na nic, skoro zawiadowca leży.
Jak martwy.
Diabeł krzyczy: odjazd śmiejąc się w kułak,
ale jest tylko niebo, nad nim i pod.
Rozgnieciona plama czerni – noc.
Stacja niknie na obrzeżach horyzontu,
zostajemy tylko my – samotni, po obu stronach
ślepego toru. Tacy, jakimi nas stworzył.
Nie rozmawiamy.
Sztelak Marcin, 27 june 2017
Zapisuję ci w testamencie wszystkie
umarłe poezje. Szczególnie te poczęte
od słów: jeszcze będzie.
Dziś coraz lepiej przepuszczam światło - cienie,
aż po przeźroczystość.
Lub prościej – zanikam za horyzontem
twoich zdarzeń. Wraz ze swym codziennym
nic nie poradzę.
Wiem jedno – byłaś jedynym wierszem,
tylko zgubiłem puentę.
Lub nieopatrznie zamieniłem na milczenie.
Sztelak Marcin, 14 december 2017
Wciąż szukam miejsca odosobnienia,
w którym będę jedynie istnieniem.
Nieobarczonym myślą, słowem, uczynkiem.
W pustej przestrzeni zebrałbym
swoje fragmenty.
Rozrzucone niepewną ręką,
nie tylko przypadkowo.
Jednak tworząc nad wyraz udane konstrukty
nabieram pewności — bezsenność
uszczelni okna.
Znów nie ucieknę, rozdygotany
ponownie rozsypię się pomiędzy
pokój, kuchnię, łazienkę.
Rano zbudzony szelestem zbiorę
wszystkie litery do szklanki.
I wypiję.
Z bezdźwięcznym toastem.
Sztelak Marcin, 8 june 2016
Ciągle piszę ten sam wiersz,
do znudzenia. Mówią, że poezja sflaczała,
chociaż podobno siedmiuset debiutantów rocznie
rozpoczyna oczekiwanie na Nobla.
Z niecierpliwością zalewając klawiatury kawą
produkują nowe frazy,
gdzieś na granicy genialności, z poważnym
przechyłem na jedną stronę.
A może to świat okulał, trójnogi kuśtyka
w przyszłość. Warcząc niczym stary pies
na cienie w pełnym spektrum ślepoty.
Ale jest dobrze, bo na konkursie nie było
ofiar śmiertelnych. Podobnie jak poezji,
lecz to druga strona wytartego medalu.
Albo lustra – niepotrzebne można skreślić.
Ciągle piszę to samo wierszydło,
bez początku i końca
– życie lub wstęga Möbiusa.
Do dowolnej nadinterpretacji.
Sztelak Marcin, 3 july 2017
Rzadko grzeszę
oszczędnością słowa.
Jednak dzisiaj mam tylko ciszę.
W zanadrzu.
Na każdą okazję lub okoliczność.
Tak zwanej przyrody.
Sztelak Marcin, 7 february 2018
Alarm smogowy – przypalone anioły
spadają na przypadkowe
obszary.
Już niejeden przechodzień dostał
prosto w głowę.
Nawrócenia się szerzą, szczególnie
z przyklękiem na jedno kolano.
A ja nie mam pokutnego worka,
ani nawet zapasowych skrzydeł,
więc chowam się w okolicach
nawiedzeń.
Tuż przy drodze na Eden, z odchyleniem
w każdą możliwą stronę.
Licząc od siódmego nieba szukam
rozstajnych kapliczek.
Z dokładnym rozkładem. Odlotów
z pasa startowego.
Niezaprzeczalnie numer jeden.
Sztelak Marcin, 28 november 2017
Specjaliści od robienia cudów
stoją w kolejce. Do jatki.
Dania mięsne i śmierć
dla wegetarian.
Chociaż sałatka jak najbardziej,
z kiszonym ogórkiem. Na zakąskę
– po ciężkim dniu trzeba spożyć.
Odpowiednią dawkę,
choćby owoców z drzewa wiedzy
niekoniecznej. Bełkotliwej, do zapomnienia
wraz z brzaskiem.
Wrzeszczącym obelgi w nadmiernie
rozszerzone źrenice.
Ale ból przemija, pozostają tylko
wszystkie wiersze.
Napisane prozą i wprost przeciwnie.
Sztelak Marcin, 2 april 2013
1. Nieszczęścia dzielimy na mniejsze, większe,
wyimaginowane i nieustające.
Trzydzieści kilo mężczyzny, bez kości;
za towar niezamówiony płacimy słowem,
czasami nawet dobrym.
Cały misterny plan legł w gruzach, tylko koty
próbują marcować, jednak na mrozie więdną
ogony.
Chłopcy spod sklepu wciąż wierzą w ocieplenie,
na poczet rosnącego słupka rtęci ogrzewają
butelki. Sympatyczna degrengolada
– przynajmniej na pierwszy rzut oka zza firanki.
W małym wycinku świata przez wizjerek
zajmują inne miejsce. Mniej chwalebne,
co wyraźnie widać w donosach.
Gdzieniegdzie znanych jako obywatelski obowiązek.
2. Bełkot na puszczy, albo w środku blokowiska.
Architektura sukcesu z przełomu 70 i 80 – dziesiątych,
zeszłego wieku.
Ale o tym już w pamiętniku, dalej zwanym
sprawozdaniem z niespójności czasu.
Dla niewtajemniczonych – życia.
Sztelak Marcin, 19 april 2013
I. Szpital. Miłosierdzie w pigułce.
Kilka gorszych miejsc, nazwanych lepszymi.
Na korytarzu nie milkną kroki
nocnych gości, szepty.
Światło bijące zmęczeniem,
zapach wywołujący
do tablicy.
Najzwyklejszej, korkowej. Na niej słowa pocieszenia
pod ścisłą kontrolą polonistyczną.
Obok drzwi z dykty.
Za nimi kilka milimetrów
ulgi.
II. Izba wytrzeźwień. Łaski pełna.
Nazwisko; jakieś, takie pszeniczne
– zapomniałem.
Ustawieni rządkiem aniołowie
w przykrótkich koszulach.
Na drżących nogach, ze szczeciniastym pyskiem.
Sen jest zdrowy
i kawa zbożowa.
Nie przeklinać.
III. Post mortem. Święty bezpański.
Szuka, chociaż niczego nie brakuje.
Albo nie ma.
Odwrotnie, lub na jedno wychodzi.
Różaniec, który zapomnieli nanizać.
Sztelak Marcin, 20 april 2013
Szczerze powiedziawszy nie lubię czytać
poezji.
Miejskie skrzyżowania kojarzone z nagim wzgórzem,
zielone – biegnijmy na drugi chodnik.
Gdzie pod podszewką trotuaru dzieją się niesamowitości.
Dech zapiera u progu tajemnicy, całun w ciemnej bramie
i krew baranka. Drzwi oznakowane.
Te, które spłonęły w hekatombie minionej wojny.
Szmer nieznanych języków oraz pobliska rzeka. Leniwie
przełamująca brody. Łachy piasku z odciskami
niezliczonych stóp i łap.
Istoty niezmartwychwstałe, mimo sądnych dni.
Szczerze powiedziawszy nie lubię pisać
poezji.
Sztelak Marcin, 7 november 2011
Koliste ruchy gąbki też się mogą
kojarzyć.
Nawet bez dużej dozy wyobraźni.
Jednak mycie garnków to takie
trywialne zajęcie,
nie wypada wtedy marzyć o kobietach i
seksie.
Wielu lat potrzebuje mężczyzna by się
nie gapić
w dekolt, nie myśleć o bieliźnie.
Najlepiej koronkowej,
zmiętej obok łóżka.
Fakt bywamy zawodni, czas nas nie
rozpieszcza,
tylko smukłe palce – czasami.
Specjaliści od niemoralnych propozycji
rano stają się
do bólu zwykli. Zawsze można na
usprawiedliwienie
wymruczeć znad kawy i jajka: Wy
ciągle liczycie
na Don Juanów, albo innych
baśniowych kochanków.
Później obnosimy się z samotnością,
uparcie twierdząc
że nigdy nie chcieliśmy: „Napraw
kran” albo „nie chrap”.
Bardzo nam dobrze z garstką wspomnień,
zmiętymi liścikami
utraconej młodości.
Taka nostalgia przy zlewie może
spowodować powódź,
w minimalnej skali. Nie szkodzi,
wszystko wyschnie.
To prawo fizyki na pewno zadziała.
Sztelak Marcin, 4 april 2013
Emancypacja Alicji osiągnęła apogeum.
Królik pije wódkę,
kompletnie nieszczęśliwy, przecież mógł zostać
marcowym zającem. A nawet kotem.
Jak najbardziej czarnym.
Zaczyna się od jajka, potem już leci.
Przez żołądek do serca.
Mężczyzny zaplątanego w węzeł krawata.
Skróćcie te dywagacje – mruczy królowa – najlepiej o głowę.
Zalane towarzystwo nagryzmoliło krótką wiadomość tekstową.
Kompletnie nieczytelnie.
Być może użyto zbyt szerokiej czcionki.
Nie ważne, ambasador drugiej strony już jedzie.
We fraku skrojonym
z zabłąkanego dyrygenta.
Wiezie listy zapowiednie w butonierce.
Persona non grata bez butelki.
Miały być życzenia – nie będzie, skoro wszystko na miejscu.
Nawet magiczna fasolka.
Sztelak Marcin, 3 march 2011
W tym roku odwołuję święta, tym samym ratując życie
co najmniej jednego karpia.
W monopolowym zakupię ingrediencje niezbędne
aby przeczekać, przespać. Śnieg, choinkę, Mikołaja
i cały ten zamęt.
Prezentów już nie dostaję, nikomu nie życzę szczęścia,
pomyślności i do siego roku. Zasnę z myślą: Casanova
też nie był
przystojny, zawsze mogę się obudzić z piękną
szukając jej imienia w
pamięci. Jeśli nie na pocieszenie
wykrzyczę do lustra:
Życie bez ciebie wcale
nie jest piekłem, zaledwie tak samo
jak przedtem. zatacza
się na prawo, na lewo. Bełkocze:
I co z tego że pisze
wiersze – jestem skurwysynem,
bez skrupułów i
beznadziejnie. Jako że się urodziłem, umrę.
Masz szczęście – przy tym też cię nie będzie.
Sztelak Marcin, 28 august 2013
„Zdjęcia kradną dusze.”
Mamo, tato – chce zostać diabłem,
bo Nibylandia spalona do gołej ziemi, piraci wesoło
dyndają na rejach.
„Już nie żyjecie” nagle przestało być pustosłowiem,
ale co tam, ostatecznie liczy się tylko zabawa
i blizny.
Najpierw dorośnij synu, znajdź swoje skrzydła,
później upadek.
„ Zdjęcia kradną dzieciństwa, urealniając wspomnienia.”
Poza tym, jak zwykle, nie rozumiecie dobrych myśli,
ani kapitana. Zbyt was pochłania odmierzanie,
łyżeczką do mieszania poranków.
Sztelak Marcin, 23 may 2013
Bezpańscy święci tańczą menueta
na zakrystii. Szulerzy piją kwaśne wino z czereśni,
szklane kule pokazują przyszłość – najbliższą.
Martwi mężczyźni spożywają zatrute jabłka
licząc na zmartwychwstanie w ramionach
księżniczki. Ta ostatnia na ziarnku
pszenicy wzbudza nieuzasadnioną litość.
Myszy zjadły domek z piernika, na deser
po Popielu. Głupi Jasiu zrobił graal
ze starej miski, smok popełnia samobójstwo,
kieliszek po kieliszku.
Na łebku od szpilki siedzą urodzeni w złym
humorze, zapisują bajki bez morału.
Papier cały w plamach wątrobowych
– zniesie wszystko.
Można by oddać
królestwo za buty i sny o pięknych kobietach,
cóż kiedy to tylko ostatni etap
opętania.
Albo pierwszy konwersji. Na całkiem inną stronę tego,
co zwykliśmy nazywać życiem.
Sztelak Marcin, 15 february 2013
Z tyłu głowy wibruje telefon, ostatnia pieśń
Nibelungów. Amatorzy mocnych wrażeń
głaskają gołębie, my – na karuzeli,
wdychamy miasto.
Później bezwstydnie śnimy umarłych i dzieci
o oczach starców. Farmakopea doraźnych
środków halucynogennych.
Zresztą w ciemnych zaułkach to niepotrzebne,
tu można spotkać szczególnych przechodniów.
Niektórzy z nich na pewno są martwi.
Byt jest sikaniem do wanny – to byłaby zagadka
dla Freuda. Dla tych, którzy byli po tej stronie
chodnika to oczywiste. Jak butelki zwrotne
lub złomowanie pralek.
Sztelak Marcin, 23 june 2010
Poncjusz Piłat, pomyłkowo zwany prokuratorem,
składa dłonie do modlitwy gdy wino staje się
zbyt cierpkie, nawet jak na jego martwe podniebienie.
Publiczne kaźnie mają swoje plusy, łatwiej zostać
sukinsynem, choć są tacy którym się zdaje, że
mycie rąk jest grzechem, bardzo intymnym.
Starcy szybko zapominają, demencja – ostatnia
matka, (a także pierwsza, jeśli przyjąć że wyznawcy
Gautamy mają rację) scałuje łzy i będzie lżejszą
niźli kilka metrów gliny nad śmiercią.
Panta rhei, podobno. Wszyscy z wolna zmieniamy
się w ziemię, więc chodzić należy ostrożnie, kilka
milionów oddechów, niektóre fetor ex ore na pewno,
i już będę miał jasność czy gdzieś się nie przyczaiła
herezja.
(Jeśli nawet, to trudno, ani wyżej nie podskoczę ani
nie przebiję głową. Mała prośba przed toastem,
nie mieszajmy go z wodą, barbarzyńca to tylko słowo.)
Na zdrowie.
Sztelak Marcin, 7 september 2012
Sny o mięsie kończą się nocnym ślinieniem.
Obrzydliwe,
szczególnie w kontekście wymagań stawianych
panom w średnim wieku, co to się dobijają
o resztki.
Mężczyźni nie powinni rozwlekle pisać
o kobietach.
Szczególnie tych zakochanych aż do granic
szaleństwa.
Czysty katastrofizm powstający pomiędzy śledziem
a marynowanym grzybkiem.
Tu warto wspomnieć o schabie ze śliwką, na zimno,
moi drodzy, na zimno.
Czeka noc pełna niespodzianek, może w objęciach
podłogi, lepsze to niż zimne ramiona dawno zwiędłych
kochanek.
O poranku kąt odbicia oczu niebieskich wyrówna
się z ich głębią, patrząc przez okna coraz starsze,
nie rozpoznamy świtu.
Towarzysz podróży wybełkocze proroczo:
Nie kop brata leżącego w pyle, dłoń uściśnij, idź
po prośbie. Może ktokolwiek się ulituje, dajmy
na to gdzieś pod koniec świata.
Wielkie żarcie, ciężka niestrawność.
Mimo wszystko wciąż otwarty umysł
i uśmiech ponad tym.
Do wglądu w najbliższą sobotę, godzina szesnasta,
cmentarz komunalny.
Sztelak Marcin, 10 may 2012
To o czym z tobą milczę to tajemnica.
Wieczni debiutanci, nieuchwytni
w słowach, odkładamy na gorsze
czasy nieodkryte
na pograniczu minionego.
Udając nieznajomość obcych języków
spadamy w siebie.
Do czasu.
Mimo wszystko lepiej być dzieckiem,
niż miąć w ustach kalendarze.
Sztelak Marcin, 21 october 2013
Epidemia zwana życiem wybucha raz po raz, w tle
ciąg przekleństw na dobranoc:
śpij, niech ci się przyśnią kwiaty doniczkowe
i czyste okna.
Majaki o potędze zamierają na ustach gdy tutejsze
wariatki przędą wątki kołysanek. Dla wylanych z kąpielą.
Nigdy nie nauczone chodzić wycofały się poza nawias
widnokręgu.
Stali bywalcy cmentarzy niosą naręcza sztucznych kwiatów
jako requiem dla opętanych jesiennieniem. Panowie z okolicy
średniego wieku zagryzają smutnym korniszonem,
świat rozmienia się na drobne.
Nic nie szkodzi, na czarną godzinę pochowane precjoza
po dziadkach i przepowiednie końców.
Jest jeszcze nieznośne parcie na pęcherz i długi
pocałunek z pierwszego lepszego romansu.
Sztelak Marcin, 13 august 2013
Najpierw chodnik, ściana, drzewo
– gra pozorów. Kosmogonia za trzy
grosze z vatem.
W uszach szum, domniemanie:
oceany, piasek. Ten wypolerowany
w mikroskopijne lustra.
Powiedz przecie, kto i co na świecie?
Na koniec najgorszy z nałogów
– życie. Mity o pochodzeniu, farmakologia
z gwarantowanym zejściem.
Krawężnik, asfalt, trawniki – zabawa w berka.
Później już tylko apokalipsa za pięć
dwunasta.
Sztelak Marcin, 5 july 2010
Orangutany bezwstydnie kopulujące ku uciesze
niemieckich turystów. Głodnemu na myśli
i sznapsik w cieniu dębów.
Polecam pani macierzyństwo. To taka
fajna sprawa
nie dosypiać. Prawie jak amfetamina. Może lekkie
wkurwienie. Ale to kiedyś minie i zgrabne trumniaki.
Disco polo wiecznie żywe, chleb ze smalcem, ogórki
kiszone. Ku pokrzepieniu zapętlonych nad taśmą
seryjnej produkcji kiełbasy z trocin.
Datowniki kanarów w podróży pomiędzy trzyzmianowym.
Rozklekotane autobusy stąd do wieczności.
A świt obojętny jak barman z dwudziestoletnim stażem.
Sztelak Marcin, 30 october 2013
Turkaweczko, leć do nieba
Poleciała.
Na pohybel fizyce ciał stałych, grawitacji
i prawu powszechnego ciążenia.
Nas przyciąga zmarznięta ziemia w żałobnej
bieli. Pod nogami chrzęści zwiastując rozpad,
jak tu uwierzyć w stajenki, gwiazdy i trzech
mężczyzn niosących prezenty.
Może tylko połamać się chlebem z pierwszym
lepszym, z nadzieją, że w łeb nie da
posądzony o bezcelowość istnienia.
Albo zasiąść przy stole, otworzyć dwanaście
puszek śledzia. Podziękować za dary,
zasnąć bez zakąszania.
Lub zapisać słowa na odwrocie zdjęcia ze śladami
szminki. Na wieczną pamiątkę
w datach granicznych.
Turkaweczko, leć, gdzie cię oczy poniosą.
Sztelak Marcin, 9 january 2014
Płytki oddech nie wróży
nic dobrego, czasami szybki
ożenek, który można zaliczyć do nieszczęść
dorastania.
Jak trądzik, albo nieoczekiwane zmiany
głosu. W najmniej odpowiednich momentach.
Tymczasem cyganki bawią się w chiromancję,
wygrzebują życia z plątaniny linii. Na otwartych dłoniach.
Wolni od uprzedzeń mocniej zaciskamy
portfele. Z przyzwyczajenia, zresztą nie wiadomo
kiedy parę groszy wpadnie.
Na przykład do studzienki kanalizacyjnej.
Tak sobie wędrujemy od przystanku do przystanku,
w poszukiwaniu nowych odmian
wyrazów. Jeszcze nieznanych nauce.
Mamy spodnie i buty, a w zanadrzu kilka pomysłów.
W ostateczności wyświechtane będzie dobrze.
Oraz pełną symbiozę z podłożem,
na którym poleżeć wypadnie.
Sztelak Marcin, 14 november 2013
Genialny filozof wyjaśnia istotę rzeczy
na przykładzie styropianowych kulek.
Nudy. Wszyscy ziewają.
Wsadzi je sobie
do nosa – z sali;
wybuch śmiechu.
Wyraźne ożywienie, wbiega kobieta w średnim wieku.
Pożar – przeciągły wrzask;
panika.
Ciało uderza o ciało, kulki spadają z biurka.
Buty – ideał na miazgę,
prelegent skacze oknem;
parter.
Gęste krzaki, krew z zadrapań.
Trzy godziny, dwadzieścia osiem minut
– bez symboliki, budynek dogasa;
zgliszcza.
Nagi fundament.
Sztelak Marcin, 16 september 2013
Krok pierwszy:
Zmięta pościel, byle jak zaparzona kawa.
Długopis w kieszonce, poszukiwania zapalniczki.
(Kurwa, przecież się spieszę)
Międzyczas:
Kwalifikacja czynów, opłata zgodnie z taryfikatorem.
Westchnienie – płytkie, aby nikt nie słyszał.
Jakby ktokolwiek zwracał uwagę.
(Wkurwiający brak zainteresowania)
Prawie że:
Brzydkie wyrazy. Dobre chęci; także odwrotnie.
Tak naprawdę niewiele do powiedzenia.
Tyci – tyci.
„Oddychaj oszczędnie, musi wystarczyć”
(Najbardziej popieprzona rada tygodnia)
Krok ostatni:
Sztuczne oświetlenie, zmięta pościel.
Tym razem bez kawy i innych.
Salowa informuje drugą o promocji.
(Zajebiste epitafium)
Sztelak Marcin, 8 october 2012
Spiralnie skręcony do ostatniej
mutry, uśmiecha się szeroko.
Tymczasem DNA udowadnia, że nie jestem
wielbłądem. Z wyższością obutych stóp
wyceniam jego id na trzy w skali snów,
przykładowo:
Długa zima u wschodnich sąsiadów wróży
ciężki przednówek, może nawet wiośnie.
Wszystko będzie dobrze, przecież mam świętą
figurkę z chińskiego plastiku.
W tej sprawie Mistrz Kong nie pozostawił
wytycznych. W dalszym ciągu milczy,
pora w drogę. Ostatni posiłek skazańca
bardzo bogaty w witaminy.
W dorzeczu Jangcy tłum bije brawo,
opętańczy poklask. Poznam mandaryński,
nim przekroczę mur. Będę widoczny z kosmosu,
ale: nine million bicycles in Beijing.
Po zbyt gwałtownym otwarciu powiek
znam się tylko na pożegnaniach, więc
zasilanie zerowe.
Umieranie jest dla żywych, w ostatnim słowie:
zig - zag.
Sztelak Marcin, 17 september 2013
Na starość był zajęty podlewaniem
sztucznych kwiatów, z polichlorku winylu.
Znał na pamięć wykres temperatur
w których zakwitały.
Co rano, po śniadaniu obowiązkowy pomiar
ciśnienia. Jak przykazał lekarz.
Z południowej drzemki wyrywały go dzieci
grające w piłkę pod oknem.
Sarkał, przy okazji także na psy srające na trawnik.
Wieczorem, oglądając telewizję, całym sercem
popierał stabilizację i rozliczne wojny
o pokój.
Zmarł bohater.
Dawny idol młodzieży dogorywającego bloku
państw socjalistycznych.
To był zawał. Na skutek dziedzicznej rany
osierdzia. Przebitego bagnetem, tuż po narodzinach.
Sztelak Marcin, 10 september 2010
Poeci włóczą się po nocach. Krzyczą hosanna na widok ulicznic.
Wystarczy im wino i ten cholernie nadęty księżyc.
Nawet jeśli coś gnębi, uwiera pod podszewką.
Dookoła przechowalnie mięsa, osiedlowa garmażerka.
Gdzieś tam grają podzwonne dla baletmistrzów z artretyzmem.
I ich przyciasnych poglądów w temacie jezior i łabędzi.
Biją na trwogę – kogo to obchodzi kiedy ciemność wykreśla granice światła. Kiedy wódka tak ostra a łzy takie sztuczne. Szczególnie
w kontekście ust na ustach. Niezmywalnych znaków na lustrze.
Garść niebieskiego mchu pod głowę, pomięty papieros bo noc
taka zimna. Kopiowy ołówek i już można pisać podręczniki
do miłości i szczęścia. Niegramatycznie - ale jaka potęga słowa.
Sztelak Marcin, 9 july 2012
Człowiek człowiekowi
przynosi zanadrze pełne uczynków.
Martwe języki ożywają pod wieczór,
sentencje się sypią z obfitych
rękawów.
Chociaż bohaterowie dzieciństwa osiedli
na mieliznach jeszcze potrafimy
osłodzić noce.
Głupio – pamiętając gorycz budzika.
Dni spadają w jazgocie datowników,
nonsensownie drepczemy pomiędzy
za i przeciw.
Uwikłani w najważniejsze sprawy
czekamy na mannę albo sztuczkę zamiany.
Śnią nam się rozstąpienia, umarłe morza.
Głupio – zabawy pod włos nigdy nie kończą się cudem.
Już nie bierzemy za dobrą monetę
moralitetów. Wiara jest luksusem,
od kiedy apokalipsy zdarzają się średnio
dwa razy na stulecie.
Głupio – miłosierdzie chadza krętymi ścieżkami.
Sztelak Marcin, 29 october 2018
Chowam się w próżniach, pomiędzy
cząstkami powietrza.
Ze szczególnym uwzględnieniem
zapadlisk w najmniejszych segmentach
światła.
Tam po omacku szukam odpowiedzi,
jednak zbyt odległa perspektywa wygina
przestrzeń w znak zapytania.
Układam więc ręce równolegle
do pasm mgły, którymi zaścieliłem
łóżko. To na nim odpłynę.
I braknie miejsca
na oddech, o ostatnim kroku nie wspominając.
Sztelak Marcin, 22 november 2023
Ostry bimber z wytartych symboli sprowadza
rozważania nad sensem wszechrzeczy
do poziomu gruntu. Leżymy mając na wyciągnięcie
ręki centra galaktyk. Uparcie wirują zasłaniając
dużo ważniejsze szczeliny na suficie.
I ukryte w nich inne wymiary, można by je podziwiać
do ósmej nieskończoności, ale uparty poranek
już czyha, za ostatnim zakrętem nocy.
Pierwsze podmuchy światła wysuszają skórę,
rozpędzając na cztery ściany świata natrętne
filozofie. Dzień przesączając się przez butelki
szczelnie wypełnia inne wymiary i galaktyki.
Milczymy, pokornie wsłuchani w ostentacyjnie
wrzeszczące wskazówki zegarów.
Sztelak Marcin, 28 october 2018
Wszelkie zagęszczenia skupiają się w punkcie
przecięcia dróg wiodących na manowce
odwróconych światów.
Tam łowię na starą wędkę przebrzmiałe słowa,
które niewiele znaczą skoro trzeba przełknąć
codzienny kęs umierania.
Do końca, póki ostateczne nie stanie w gardle.
Na sztorc. Jednak w konkluzji to nie ma znaczenia,
tak wiele znaków, a żaden nie trafia w sedno.
Ani nawet w bliskie okolice.
Wydech.
Sztelak Marcin, 30 november 2023
Nałogowo obieram rajskie jabłka
na przyciasnym balkonie,
być może jestem bliżej niebios,
wbrew obietnicom nachalnych kapłanów.
O przetrąconych krzyżem oczach
i bardzo szybkich rękach.
Wieczór spada wraz z biciem dzwonów,
wyprostowane palce wież drżą
od dysonansu uderzeń, ptaki milczą,
nabożnie ogłuszone.
Nie mogę zamknąć okna, zablokowane
ogryzkami poznania dobrego i złego,
więc myślę o witrażach, podobno płoną
żywym ogniem potępienia.
Noc zbawia ode złego,
zmawiam swoją modlitwę, nie stawiając
amen. Ani żadnej innej kropki,
przecież to zaledwie początek
zdania.
Sztelak Marcin, 13 november 2023
Od samego świtu z zapałem godnym
stosów stawiali pomniki.
Z błota, w równych proporcjach z krwią
pierwszą i ostatnią kroplą
potu, wylanego w piędź ziemi.
Mocno zaciśniętą w zgrabiałych palcach,
podobno przypadkowo, odrąbanej dłoni.
Prawej lub lewej, przecież sprawiedliwie
nie znaczy po równo, a według zasług.
W końcu zasiedli u stołu, umęczeni
znojem wbijali iskrzące się oczy w pusty
blat nierównego stołu. Jednak kolacji nie było,
właśnie świtało. Pora do pracy.
Ostatecznie wciąż pozostało tak wiele roboty,
a tak niewiele czasu. Mocno ograniczonego,
zaledwie do wieczności.
Sztelak Marcin, 6 january 2024
Znaki zodiaku spoglądają z ironią
na poranne starania o otworzenie oczu,
pościel wciąż pęta kolejny dzień,
który zaświtał, jak zwykle od niechcenia.
Cała droga mleczna i ja, odrobinę skonsternowany
fragmentami snu osiadłymi na ścianie.
Z trudem zbierając jawę porozrzucaną tu i tam
niestabilnie sunę wraz z wskazówką
rozregulowanego zegara.
Uparcie tykanie ma lepszy wpływ na pamięć
niż bezładnie porozrzucane zdjęcia.
Bez znaczenia, skoro w rondlu wrze
wczorajszy dekokt na śniadanie.
A wszechświat i tak ma gdzieś wszelkie
starania, obojętny doskonale.
Więc doczekać do zmroku i znowu sumować
odległe punkciki dawno umarłych gwiazd.
Takie irracjonalne zadanie wymyślone w zastępstwie
liczenia baranów. Conocna papka majaków i słów.
Kosmos zredukowany do monotonnego mamrotania.
Sztelak Marcin, 25 march 2023
Witraże wściekle krwawią słońcem,
refleksy na ołtarzu
układają się w niedobre wróżby
i pogruchotane krzyże.
Dym kadzideł zasnuwa mozaikową
posadzkę uwidaczniając ślady stóp
umarłych, wciąż drepczą pomiędzy
nawami, opierają się o kolumny.
Dach u sklepienia trzeszczy szeptami,
to na pewno nie modlitwy.
Głośny huk zatrzaskiwanych wrót
kurzem zasypuje i tak wytarte inwokacje.
Chłód gasi ogień, aż do jutrzni.
Sztelak Marcin, 3 november 2022
Zapisuję poemat na czterowarstwowym papierze
toaletowym, pastą do zębów z maksymalną
zawartością fluoru.
Odziedziczona po nieznanym dziadku,
podobnie jak wyszczerbiona brzytwa;
twardy zarost i zimny porcelit
– oto są przekleństwa dnia powszedniego.
Z perspektywy stygnącej kawy większe
niż śmierć ostatniego wodzireja. Leży na progu,
tarasując drzwi wejściowo - wyjściowe.
Przy tym bledną wszystkie utracone miłości,
szanse, przyjaźnie, narodziny i śmierci.
Siedzę więc po turecku obserwując szczeliny
w perfekcyjnej płaszczyźnie sufitu.
Zresztą papier się skończył, nie dokończę.
Sztelak Marcin, 12 february 2023
Jako osobnik o nienachalnej urodzie
nie posądzam się o nadmiar
człowieczeństwa.
Obgryzając kości w swojej jaskini
zatłuszczonym palcem na brudnej ścianie
zapisuję teorie. Między innymi przetrwania.
A miało być pięknie od kiedy dinozaury
przeniosły się na drugą stronę
tęczy. Tymczasem ruja i porubstwo
oraz, a może przede wszystkimi, ciągła
udręka zapętlonych pytań.
Brak odpowiedzi powoduje powstawanie
czarnych dziur. Te zmielone na proszek,
w odpowiedniej długości ścieżkach, dają
kopa. Do innej galaktyki.
Pewniki coraz bardziej niepewne,
roziskrzone niebo jest sztuczne.
Wyłącznik w rękach wariata powoduje
pewien dyskomfort.
W ogólnym rozrachunku pozostaje
przestroga: uważajcie na baobaby.
Oraz oczywiście na węże boa.
Sztelak Marcin, 25 june 2018
Codziennie ćwiczę niewymawianie
twojego imienia.
I to właściwie wszystko,
poza tym trywialnie.
Do bólu szeroko rozłożonych dłoni
tuż przed zaśnięciem,
bo później wdzierasz się w sny
– znowu pamiętam.
Szczególnie budząc się z delikatnym
smakiem pocałunku na ustach,
gotowy na kolejną lekcję.
Jak zwykle najtrudniejszą.
Sztelak Marcin, 27 october 2023
Poezja wpadła mi do zupy
i obgryzła mięso.
Nagie gnaty pukają w pokrywkę,
ściany bledną.
Jedyna droga ucieczki wiedzie
krętą ścieżką,
gdzieś pomiędzy fundamentem
a kamieniem węgielnym.
To nie na moje buty sterane
ciągłym chodzeniem po okręgu.
Wpisanym w trójkąt.
Stąd wniosek – matematyka nie jest nauką
a aktem wiary. Rozpaczliwej,
w obliczu cyfr i znaków.
Więc bojąc się wyciągnąć średnią
chowam głowę pod dziurawą poduszkę.
Monotonny huk zegarów zagłusza
nawet tętent za oknem.
Żałuję, mógłbym to przespać,
jednak spałem ostatnie dwa tygodnie.
Po czubek głowy przykryty
pustą kartką.
Sztelak Marcin, 7 october 2023
Odkąd boję się burzy
wyję wraz z psami, głęboko
schowany w najciemniejszym kącie
jaskini. Obrazy na ścianach
wciąż są żywe, szczególnie rozdzierane
gwałtownym światłem błyskawic.
Ogień wygasł, tulę się do twojego cienia,
puste ramiona nie dają ciepła,
złudzenia pocałunków nasączone goryczą
nie pozwolają zamknąć oczu.
Szeroko otwarte wypełniają się strachem,
to pewności, że jutro też nadejdzie
burza. Ewentualnie powietrze zafaluje
upałem.
Tyle niepewności, tak mało znaczeń.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
30 april 2024
Justice PureSatish Verma
29 april 2024
AmnesiaSatish Verma
28 april 2024
Pan pokląskwa w ostatnichJaga
28 april 2024
CompromisedSatish Verma
27 april 2024
Uśmiech z trawkąJaga
27 april 2024
By KissesSatish Verma
26 april 2024
2608wiesiek
26 april 2024
The EntitySatish Verma
25 april 2024
2504wiesiek
25 april 2024
QuartzSatish Verma