Sztelak Marcin, 14 grudnia 2017
Wciąż szukam miejsca odosobnienia,
w którym będę jedynie istnieniem.
Nieobarczonym myślą, słowem, uczynkiem.
W pustej przestrzeni zebrałbym
swoje fragmenty.
Rozrzucone niepewną ręką,
nie tylko przypadkowo.
Jednak tworząc nad wyraz udane konstrukty
nabieram pewności — bezsenność
uszczelni okna.
Znów nie ucieknę, rozdygotany
ponownie rozsypię się pomiędzy
pokój, kuchnię, łazienkę.
Rano zbudzony szelestem zbiorę
wszystkie litery do szklanki.
I wypiję.
Z bezdźwięcznym toastem.
Sztelak Marcin, 8 czerwca 2016
Ciągle piszę ten sam wiersz,
do znudzenia. Mówią, że poezja sflaczała,
chociaż podobno siedmiuset debiutantów rocznie
rozpoczyna oczekiwanie na Nobla.
Z niecierpliwością zalewając klawiatury kawą
produkują nowe frazy,
gdzieś na granicy genialności, z poważnym
przechyłem na jedną stronę.
A może to świat okulał, trójnogi kuśtyka
w przyszłość. Warcząc niczym stary pies
na cienie w pełnym spektrum ślepoty.
Ale jest dobrze, bo na konkursie nie było
ofiar śmiertelnych. Podobnie jak poezji,
lecz to druga strona wytartego medalu.
Albo lustra – niepotrzebne można skreślić.
Ciągle piszę to samo wierszydło,
bez początku i końca
– życie lub wstęga Möbiusa.
Do dowolnej nadinterpretacji.
Sztelak Marcin, 3 lipca 2017
Rzadko grzeszę
oszczędnością słowa.
Jednak dzisiaj mam tylko ciszę.
W zanadrzu.
Na każdą okazję lub okoliczność.
Tak zwanej przyrody.
Sztelak Marcin, 7 lutego 2018
Alarm smogowy – przypalone anioły
spadają na przypadkowe
obszary.
Już niejeden przechodzień dostał
prosto w głowę.
Nawrócenia się szerzą, szczególnie
z przyklękiem na jedno kolano.
A ja nie mam pokutnego worka,
ani nawet zapasowych skrzydeł,
więc chowam się w okolicach
nawiedzeń.
Tuż przy drodze na Eden, z odchyleniem
w każdą możliwą stronę.
Licząc od siódmego nieba szukam
rozstajnych kapliczek.
Z dokładnym rozkładem. Odlotów
z pasa startowego.
Niezaprzeczalnie numer jeden.
Sztelak Marcin, 28 listopada 2017
Specjaliści od robienia cudów
stoją w kolejce. Do jatki.
Dania mięsne i śmierć
dla wegetarian.
Chociaż sałatka jak najbardziej,
z kiszonym ogórkiem. Na zakąskę
– po ciężkim dniu trzeba spożyć.
Odpowiednią dawkę,
choćby owoców z drzewa wiedzy
niekoniecznej. Bełkotliwej, do zapomnienia
wraz z brzaskiem.
Wrzeszczącym obelgi w nadmiernie
rozszerzone źrenice.
Ale ból przemija, pozostają tylko
wszystkie wiersze.
Napisane prozą i wprost przeciwnie.
Sztelak Marcin, 2 kwietnia 2013
1. Nieszczęścia dzielimy na mniejsze, większe,
wyimaginowane i nieustające.
Trzydzieści kilo mężczyzny, bez kości;
za towar niezamówiony płacimy słowem,
czasami nawet dobrym.
Cały misterny plan legł w gruzach, tylko koty
próbują marcować, jednak na mrozie więdną
ogony.
Chłopcy spod sklepu wciąż wierzą w ocieplenie,
na poczet rosnącego słupka rtęci ogrzewają
butelki. Sympatyczna degrengolada
– przynajmniej na pierwszy rzut oka zza firanki.
W małym wycinku świata przez wizjerek
zajmują inne miejsce. Mniej chwalebne,
co wyraźnie widać w donosach.
Gdzieniegdzie znanych jako obywatelski obowiązek.
2. Bełkot na puszczy, albo w środku blokowiska.
Architektura sukcesu z przełomu 70 i 80 – dziesiątych,
zeszłego wieku.
Ale o tym już w pamiętniku, dalej zwanym
sprawozdaniem z niespójności czasu.
Dla niewtajemniczonych – życia.
Sztelak Marcin, 19 kwietnia 2013
I. Szpital. Miłosierdzie w pigułce.
Kilka gorszych miejsc, nazwanych lepszymi.
Na korytarzu nie milkną kroki
nocnych gości, szepty.
Światło bijące zmęczeniem,
zapach wywołujący
do tablicy.
Najzwyklejszej, korkowej. Na niej słowa pocieszenia
pod ścisłą kontrolą polonistyczną.
Obok drzwi z dykty.
Za nimi kilka milimetrów
ulgi.
II. Izba wytrzeźwień. Łaski pełna.
Nazwisko; jakieś, takie pszeniczne
– zapomniałem.
Ustawieni rządkiem aniołowie
w przykrótkich koszulach.
Na drżących nogach, ze szczeciniastym pyskiem.
Sen jest zdrowy
i kawa zbożowa.
Nie przeklinać.
III. Post mortem. Święty bezpański.
Szuka, chociaż niczego nie brakuje.
Albo nie ma.
Odwrotnie, lub na jedno wychodzi.
Różaniec, który zapomnieli nanizać.
Sztelak Marcin, 20 kwietnia 2013
Szczerze powiedziawszy nie lubię czytać
poezji.
Miejskie skrzyżowania kojarzone z nagim wzgórzem,
zielone – biegnijmy na drugi chodnik.
Gdzie pod podszewką trotuaru dzieją się niesamowitości.
Dech zapiera u progu tajemnicy, całun w ciemnej bramie
i krew baranka. Drzwi oznakowane.
Te, które spłonęły w hekatombie minionej wojny.
Szmer nieznanych języków oraz pobliska rzeka. Leniwie
przełamująca brody. Łachy piasku z odciskami
niezliczonych stóp i łap.
Istoty niezmartwychwstałe, mimo sądnych dni.
Szczerze powiedziawszy nie lubię pisać
poezji.
Sztelak Marcin, 7 listopada 2011
Koliste ruchy gąbki też się mogą
kojarzyć.
Nawet bez dużej dozy wyobraźni.
Jednak mycie garnków to takie
trywialne zajęcie,
nie wypada wtedy marzyć o kobietach i
seksie.
Wielu lat potrzebuje mężczyzna by się
nie gapić
w dekolt, nie myśleć o bieliźnie.
Najlepiej koronkowej,
zmiętej obok łóżka.
Fakt bywamy zawodni, czas nas nie
rozpieszcza,
tylko smukłe palce – czasami.
Specjaliści od niemoralnych propozycji
rano stają się
do bólu zwykli. Zawsze można na
usprawiedliwienie
wymruczeć znad kawy i jajka: Wy
ciągle liczycie
na Don Juanów, albo innych
baśniowych kochanków.
Później obnosimy się z samotnością,
uparcie twierdząc
że nigdy nie chcieliśmy: „Napraw
kran” albo „nie chrap”.
Bardzo nam dobrze z garstką wspomnień,
zmiętymi liścikami
utraconej młodości.
Taka nostalgia przy zlewie może
spowodować powódź,
w minimalnej skali. Nie szkodzi,
wszystko wyschnie.
To prawo fizyki na pewno zadziała.
Sztelak Marcin, 4 kwietnia 2013
Emancypacja Alicji osiągnęła apogeum.
Królik pije wódkę,
kompletnie nieszczęśliwy, przecież mógł zostać
marcowym zającem. A nawet kotem.
Jak najbardziej czarnym.
Zaczyna się od jajka, potem już leci.
Przez żołądek do serca.
Mężczyzny zaplątanego w węzeł krawata.
Skróćcie te dywagacje – mruczy królowa – najlepiej o głowę.
Zalane towarzystwo nagryzmoliło krótką wiadomość tekstową.
Kompletnie nieczytelnie.
Być może użyto zbyt szerokiej czcionki.
Nie ważne, ambasador drugiej strony już jedzie.
We fraku skrojonym
z zabłąkanego dyrygenta.
Wiezie listy zapowiednie w butonierce.
Persona non grata bez butelki.
Miały być życzenia – nie będzie, skoro wszystko na miejscu.
Nawet magiczna fasolka.
Sztelak Marcin, 3 marca 2011
W tym roku odwołuję święta, tym samym ratując życie
co najmniej jednego karpia.
W monopolowym zakupię ingrediencje niezbędne
aby przeczekać, przespać. Śnieg, choinkę, Mikołaja
i cały ten zamęt.
Prezentów już nie dostaję, nikomu nie życzę szczęścia,
pomyślności i do siego roku. Zasnę z myślą: Casanova
też nie był
przystojny, zawsze mogę się obudzić z piękną
szukając jej imienia w
pamięci. Jeśli nie na pocieszenie
wykrzyczę do lustra:
Życie bez ciebie wcale
nie jest piekłem, zaledwie tak samo
jak przedtem. zatacza
się na prawo, na lewo. Bełkocze:
I co z tego że pisze
wiersze – jestem skurwysynem,
bez skrupułów i
beznadziejnie. Jako że się urodziłem, umrę.
Masz szczęście – przy tym też cię nie będzie.
Sztelak Marcin, 28 sierpnia 2013
„Zdjęcia kradną dusze.”
Mamo, tato – chce zostać diabłem,
bo Nibylandia spalona do gołej ziemi, piraci wesoło
dyndają na rejach.
„Już nie żyjecie” nagle przestało być pustosłowiem,
ale co tam, ostatecznie liczy się tylko zabawa
i blizny.
Najpierw dorośnij synu, znajdź swoje skrzydła,
później upadek.
„ Zdjęcia kradną dzieciństwa, urealniając wspomnienia.”
Poza tym, jak zwykle, nie rozumiecie dobrych myśli,
ani kapitana. Zbyt was pochłania odmierzanie,
łyżeczką do mieszania poranków.
Sztelak Marcin, 23 maja 2013
Bezpańscy święci tańczą menueta
na zakrystii. Szulerzy piją kwaśne wino z czereśni,
szklane kule pokazują przyszłość – najbliższą.
Martwi mężczyźni spożywają zatrute jabłka
licząc na zmartwychwstanie w ramionach
księżniczki. Ta ostatnia na ziarnku
pszenicy wzbudza nieuzasadnioną litość.
Myszy zjadły domek z piernika, na deser
po Popielu. Głupi Jasiu zrobił graal
ze starej miski, smok popełnia samobójstwo,
kieliszek po kieliszku.
Na łebku od szpilki siedzą urodzeni w złym
humorze, zapisują bajki bez morału.
Papier cały w plamach wątrobowych
– zniesie wszystko.
Można by oddać
królestwo za buty i sny o pięknych kobietach,
cóż kiedy to tylko ostatni etap
opętania.
Albo pierwszy konwersji. Na całkiem inną stronę tego,
co zwykliśmy nazywać życiem.
Sztelak Marcin, 15 lutego 2013
Z tyłu głowy wibruje telefon, ostatnia pieśń
Nibelungów. Amatorzy mocnych wrażeń
głaskają gołębie, my – na karuzeli,
wdychamy miasto.
Później bezwstydnie śnimy umarłych i dzieci
o oczach starców. Farmakopea doraźnych
środków halucynogennych.
Zresztą w ciemnych zaułkach to niepotrzebne,
tu można spotkać szczególnych przechodniów.
Niektórzy z nich na pewno są martwi.
Byt jest sikaniem do wanny – to byłaby zagadka
dla Freuda. Dla tych, którzy byli po tej stronie
chodnika to oczywiste. Jak butelki zwrotne
lub złomowanie pralek.
Sztelak Marcin, 23 czerwca 2010
Poncjusz Piłat, pomyłkowo zwany prokuratorem,
składa dłonie do modlitwy gdy wino staje się
zbyt cierpkie, nawet jak na jego martwe podniebienie.
Publiczne kaźnie mają swoje plusy, łatwiej zostać
sukinsynem, choć są tacy którym się zdaje, że
mycie rąk jest grzechem, bardzo intymnym.
Starcy szybko zapominają, demencja – ostatnia
matka, (a także pierwsza, jeśli przyjąć że wyznawcy
Gautamy mają rację) scałuje łzy i będzie lżejszą
niźli kilka metrów gliny nad śmiercią.
Panta rhei, podobno. Wszyscy z wolna zmieniamy
się w ziemię, więc chodzić należy ostrożnie, kilka
milionów oddechów, niektóre fetor ex ore na pewno,
i już będę miał jasność czy gdzieś się nie przyczaiła
herezja.
(Jeśli nawet, to trudno, ani wyżej nie podskoczę ani
nie przebiję głową. Mała prośba przed toastem,
nie mieszajmy go z wodą, barbarzyńca to tylko słowo.)
Na zdrowie.
Sztelak Marcin, 7 września 2012
Sny o mięsie kończą się nocnym ślinieniem.
Obrzydliwe,
szczególnie w kontekście wymagań stawianych
panom w średnim wieku, co to się dobijają
o resztki.
Mężczyźni nie powinni rozwlekle pisać
o kobietach.
Szczególnie tych zakochanych aż do granic
szaleństwa.
Czysty katastrofizm powstający pomiędzy śledziem
a marynowanym grzybkiem.
Tu warto wspomnieć o schabie ze śliwką, na zimno,
moi drodzy, na zimno.
Czeka noc pełna niespodzianek, może w objęciach
podłogi, lepsze to niż zimne ramiona dawno zwiędłych
kochanek.
O poranku kąt odbicia oczu niebieskich wyrówna
się z ich głębią, patrząc przez okna coraz starsze,
nie rozpoznamy świtu.
Towarzysz podróży wybełkocze proroczo:
Nie kop brata leżącego w pyle, dłoń uściśnij, idź
po prośbie. Może ktokolwiek się ulituje, dajmy
na to gdzieś pod koniec świata.
Wielkie żarcie, ciężka niestrawność.
Mimo wszystko wciąż otwarty umysł
i uśmiech ponad tym.
Do wglądu w najbliższą sobotę, godzina szesnasta,
cmentarz komunalny.
Sztelak Marcin, 10 maja 2012
To o czym z tobą milczę to tajemnica.
Wieczni debiutanci, nieuchwytni
w słowach, odkładamy na gorsze
czasy nieodkryte
na pograniczu minionego.
Udając nieznajomość obcych języków
spadamy w siebie.
Do czasu.
Mimo wszystko lepiej być dzieckiem,
niż miąć w ustach kalendarze.
Sztelak Marcin, 21 października 2013
Epidemia zwana życiem wybucha raz po raz, w tle
ciąg przekleństw na dobranoc:
śpij, niech ci się przyśnią kwiaty doniczkowe
i czyste okna.
Majaki o potędze zamierają na ustach gdy tutejsze
wariatki przędą wątki kołysanek. Dla wylanych z kąpielą.
Nigdy nie nauczone chodzić wycofały się poza nawias
widnokręgu.
Stali bywalcy cmentarzy niosą naręcza sztucznych kwiatów
jako requiem dla opętanych jesiennieniem. Panowie z okolicy
średniego wieku zagryzają smutnym korniszonem,
świat rozmienia się na drobne.
Nic nie szkodzi, na czarną godzinę pochowane precjoza
po dziadkach i przepowiednie końców.
Jest jeszcze nieznośne parcie na pęcherz i długi
pocałunek z pierwszego lepszego romansu.
Sztelak Marcin, 13 sierpnia 2013
Najpierw chodnik, ściana, drzewo
– gra pozorów. Kosmogonia za trzy
grosze z vatem.
W uszach szum, domniemanie:
oceany, piasek. Ten wypolerowany
w mikroskopijne lustra.
Powiedz przecie, kto i co na świecie?
Na koniec najgorszy z nałogów
– życie. Mity o pochodzeniu, farmakologia
z gwarantowanym zejściem.
Krawężnik, asfalt, trawniki – zabawa w berka.
Później już tylko apokalipsa za pięć
dwunasta.
Sztelak Marcin, 5 lipca 2010
Orangutany bezwstydnie kopulujące ku uciesze
niemieckich turystów. Głodnemu na myśli
i sznapsik w cieniu dębów.
Polecam pani macierzyństwo. To taka
fajna sprawa
nie dosypiać. Prawie jak amfetamina. Może lekkie
wkurwienie. Ale to kiedyś minie i zgrabne trumniaki.
Disco polo wiecznie żywe, chleb ze smalcem, ogórki
kiszone. Ku pokrzepieniu zapętlonych nad taśmą
seryjnej produkcji kiełbasy z trocin.
Datowniki kanarów w podróży pomiędzy trzyzmianowym.
Rozklekotane autobusy stąd do wieczności.
A świt obojętny jak barman z dwudziestoletnim stażem.
Sztelak Marcin, 30 października 2013
Turkaweczko, leć do nieba
Poleciała.
Na pohybel fizyce ciał stałych, grawitacji
i prawu powszechnego ciążenia.
Nas przyciąga zmarznięta ziemia w żałobnej
bieli. Pod nogami chrzęści zwiastując rozpad,
jak tu uwierzyć w stajenki, gwiazdy i trzech
mężczyzn niosących prezenty.
Może tylko połamać się chlebem z pierwszym
lepszym, z nadzieją, że w łeb nie da
posądzony o bezcelowość istnienia.
Albo zasiąść przy stole, otworzyć dwanaście
puszek śledzia. Podziękować za dary,
zasnąć bez zakąszania.
Lub zapisać słowa na odwrocie zdjęcia ze śladami
szminki. Na wieczną pamiątkę
w datach granicznych.
Turkaweczko, leć, gdzie cię oczy poniosą.
Sztelak Marcin, 9 stycznia 2014
Płytki oddech nie wróży
nic dobrego, czasami szybki
ożenek, który można zaliczyć do nieszczęść
dorastania.
Jak trądzik, albo nieoczekiwane zmiany
głosu. W najmniej odpowiednich momentach.
Tymczasem cyganki bawią się w chiromancję,
wygrzebują życia z plątaniny linii. Na otwartych dłoniach.
Wolni od uprzedzeń mocniej zaciskamy
portfele. Z przyzwyczajenia, zresztą nie wiadomo
kiedy parę groszy wpadnie.
Na przykład do studzienki kanalizacyjnej.
Tak sobie wędrujemy od przystanku do przystanku,
w poszukiwaniu nowych odmian
wyrazów. Jeszcze nieznanych nauce.
Mamy spodnie i buty, a w zanadrzu kilka pomysłów.
W ostateczności wyświechtane będzie dobrze.
Oraz pełną symbiozę z podłożem,
na którym poleżeć wypadnie.
Sztelak Marcin, 14 listopada 2013
Genialny filozof wyjaśnia istotę rzeczy
na przykładzie styropianowych kulek.
Nudy. Wszyscy ziewają.
Wsadzi je sobie
do nosa – z sali;
wybuch śmiechu.
Wyraźne ożywienie, wbiega kobieta w średnim wieku.
Pożar – przeciągły wrzask;
panika.
Ciało uderza o ciało, kulki spadają z biurka.
Buty – ideał na miazgę,
prelegent skacze oknem;
parter.
Gęste krzaki, krew z zadrapań.
Trzy godziny, dwadzieścia osiem minut
– bez symboliki, budynek dogasa;
zgliszcza.
Nagi fundament.
Sztelak Marcin, 16 września 2013
Krok pierwszy:
Zmięta pościel, byle jak zaparzona kawa.
Długopis w kieszonce, poszukiwania zapalniczki.
(Kurwa, przecież się spieszę)
Międzyczas:
Kwalifikacja czynów, opłata zgodnie z taryfikatorem.
Westchnienie – płytkie, aby nikt nie słyszał.
Jakby ktokolwiek zwracał uwagę.
(Wkurwiający brak zainteresowania)
Prawie że:
Brzydkie wyrazy. Dobre chęci; także odwrotnie.
Tak naprawdę niewiele do powiedzenia.
Tyci – tyci.
„Oddychaj oszczędnie, musi wystarczyć”
(Najbardziej popieprzona rada tygodnia)
Krok ostatni:
Sztuczne oświetlenie, zmięta pościel.
Tym razem bez kawy i innych.
Salowa informuje drugą o promocji.
(Zajebiste epitafium)
Sztelak Marcin, 8 października 2012
Spiralnie skręcony do ostatniej
mutry, uśmiecha się szeroko.
Tymczasem DNA udowadnia, że nie jestem
wielbłądem. Z wyższością obutych stóp
wyceniam jego id na trzy w skali snów,
przykładowo:
Długa zima u wschodnich sąsiadów wróży
ciężki przednówek, może nawet wiośnie.
Wszystko będzie dobrze, przecież mam świętą
figurkę z chińskiego plastiku.
W tej sprawie Mistrz Kong nie pozostawił
wytycznych. W dalszym ciągu milczy,
pora w drogę. Ostatni posiłek skazańca
bardzo bogaty w witaminy.
W dorzeczu Jangcy tłum bije brawo,
opętańczy poklask. Poznam mandaryński,
nim przekroczę mur. Będę widoczny z kosmosu,
ale: nine million bicycles in Beijing.
Po zbyt gwałtownym otwarciu powiek
znam się tylko na pożegnaniach, więc
zasilanie zerowe.
Umieranie jest dla żywych, w ostatnim słowie:
zig - zag.
Sztelak Marcin, 17 września 2013
Na starość był zajęty podlewaniem
sztucznych kwiatów, z polichlorku winylu.
Znał na pamięć wykres temperatur
w których zakwitały.
Co rano, po śniadaniu obowiązkowy pomiar
ciśnienia. Jak przykazał lekarz.
Z południowej drzemki wyrywały go dzieci
grające w piłkę pod oknem.
Sarkał, przy okazji także na psy srające na trawnik.
Wieczorem, oglądając telewizję, całym sercem
popierał stabilizację i rozliczne wojny
o pokój.
Zmarł bohater.
Dawny idol młodzieży dogorywającego bloku
państw socjalistycznych.
To był zawał. Na skutek dziedzicznej rany
osierdzia. Przebitego bagnetem, tuż po narodzinach.
Sztelak Marcin, 10 września 2010
Poeci włóczą się po nocach. Krzyczą hosanna na widok ulicznic.
Wystarczy im wino i ten cholernie nadęty księżyc.
Nawet jeśli coś gnębi, uwiera pod podszewką.
Dookoła przechowalnie mięsa, osiedlowa garmażerka.
Gdzieś tam grają podzwonne dla baletmistrzów z artretyzmem.
I ich przyciasnych poglądów w temacie jezior i łabędzi.
Biją na trwogę – kogo to obchodzi kiedy ciemność wykreśla granice światła. Kiedy wódka tak ostra a łzy takie sztuczne. Szczególnie
w kontekście ust na ustach. Niezmywalnych znaków na lustrze.
Garść niebieskiego mchu pod głowę, pomięty papieros bo noc
taka zimna. Kopiowy ołówek i już można pisać podręczniki
do miłości i szczęścia. Niegramatycznie - ale jaka potęga słowa.
Sztelak Marcin, 9 lipca 2012
Człowiek człowiekowi
przynosi zanadrze pełne uczynków.
Martwe języki ożywają pod wieczór,
sentencje się sypią z obfitych
rękawów.
Chociaż bohaterowie dzieciństwa osiedli
na mieliznach jeszcze potrafimy
osłodzić noce.
Głupio – pamiętając gorycz budzika.
Dni spadają w jazgocie datowników,
nonsensownie drepczemy pomiędzy
za i przeciw.
Uwikłani w najważniejsze sprawy
czekamy na mannę albo sztuczkę zamiany.
Śnią nam się rozstąpienia, umarłe morza.
Głupio – zabawy pod włos nigdy nie kończą się cudem.
Już nie bierzemy za dobrą monetę
moralitetów. Wiara jest luksusem,
od kiedy apokalipsy zdarzają się średnio
dwa razy na stulecie.
Głupio – miłosierdzie chadza krętymi ścieżkami.
Sztelak Marcin, 29 października 2018
Chowam się w próżniach, pomiędzy
cząstkami powietrza.
Ze szczególnym uwzględnieniem
zapadlisk w najmniejszych segmentach
światła.
Tam po omacku szukam odpowiedzi,
jednak zbyt odległa perspektywa wygina
przestrzeń w znak zapytania.
Układam więc ręce równolegle
do pasm mgły, którymi zaścieliłem
łóżko. To na nim odpłynę.
I braknie miejsca
na oddech, o ostatnim kroku nie wspominając.
Sztelak Marcin, 22 listopada 2023
Ostry bimber z wytartych symboli sprowadza
rozważania nad sensem wszechrzeczy
do poziomu gruntu. Leżymy mając na wyciągnięcie
ręki centra galaktyk. Uparcie wirują zasłaniając
dużo ważniejsze szczeliny na suficie.
I ukryte w nich inne wymiary, można by je podziwiać
do ósmej nieskończoności, ale uparty poranek
już czyha, za ostatnim zakrętem nocy.
Pierwsze podmuchy światła wysuszają skórę,
rozpędzając na cztery ściany świata natrętne
filozofie. Dzień przesączając się przez butelki
szczelnie wypełnia inne wymiary i galaktyki.
Milczymy, pokornie wsłuchani w ostentacyjnie
wrzeszczące wskazówki zegarów.
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
20 maja 2024
Czeka nas wojna!Marek Gajowniczek
20 maja 2024
2005wiesiek
20 maja 2024
Za ciepło się ubrałaJaga
19 maja 2024
1905wiesiek
19 maja 2024
Świat LucaArsis
19 maja 2024
DystansMarcin Olszewski
18 maja 2024
Amatorzy antychrystówkb
17 maja 2024
Tęsknoty byt intencjonalnyDeadbat
16 maja 2024
Kremvioletta
16 maja 2024
Śladem Strusia PędziwiatraMarek Gajowniczek