Sede Vacante, 13 stycznia 2012
(Wygrzebany z mojego "archiwum", starszy wiersz)
Wysoka trawa ma swój urok. I żeby mleczem i fiołkiem gęsto ozdobiona.
Niech na wysokość rzęs otula. Niech wietrzyk smaga z lekka i zimnym piwem oblany, rozpłynę się w tej przyrodzie.
Błyszczące ostrza opalonego fryzjera, z dala. Nie pasują tutaj wcale,
tylko dwa dni odcięte starannie nożyczkami od pamiętnika. Tak, żeby ani jedno zdanie.
Słomiany kapelusz. Nie, żebym dość miał słońca. Jakoś symbolicznie, nachalnie wysysając symbolikę odpoczynku,
tak mi się kojarzy. I w zębach słomka. A z chmur ułożę puzzle. Ileż tam zwierzątek i zabawnych ludzików.
Jak kiedyś, gdy nic jeszcze nie wiedziałem o świecie.
Wieczorne ziemniaki ze śmietaną i znów pod kołdrę zbyt wcześnie.
Zakręcę globusem i rozbiję zegarek. Wypowiem jakieś stare zaklęcie.
Może akurat się uda. I będę wszędzie, a czas stanie w miejscu.
Zapach siana i ta wysoka trawa. Maki? Hmmm, na pewno mleko prosto od krowy...
Byle nie tu. Byle nie tu mechaniczny Boże i Matko boska fabryczna, patronko zniewolonych.
Sede Vacante, 12 stycznia 2012
(wiersz napisany pod wpływem natchnienia przy słuchaniu niesamowitej muzyki zespołu Steel Velvet. To nie jest reklama, tyko moje osobiste odczucia.)
Jak dobrze, że znów mamy rok 1980. Niespodzianka. Czas też słucha rock'n'rolla.
Razem tańczymy, dwadzieścia lat temu...I każda sekunda cofa o rok, a Czas krzyczy do ucha: Nie wracamy stąd! Puść to od nowa.
W moim ciasnym pokoju, z błotem w zębach tańczę w rytm wspomnienia,
gdy w modzie była tylko wolność przy ostrych, gitarowych brzmieniach.
Rozwiane wiatrem włosy, choć szczelnie pozamykałem okna,
by żaden dźwięk mi nie uleciał. Tak bardzo nie chcę oprzytomnieć.
W zaciśniętych pięściach każde słowo, wyrywane z ryczących głośników.
Ukryję je głęboko w sercu, by już nigdy nie zapomnieć, że to jest mój „sens życia”.
A gdy zamilkną nuty, co przybyły wehikułem czasu z hardrock'n'rollowa,
nic już nie będzie tak samo. Cząstkę siebie zostawię dwadzieścia lat temu, wśród kwiatów i błota.
Jak dobrze sobie przypomnieć, co kiedyś było najważniejsze.
Dziękuję wam. Jest dobrzeeee Steel Velvet.
Sede Vacante, 10 stycznia 2012
Te dwie siostry tak blisko siebie. Piękna i bestia, nierozłączne bliźniaczki.
Wpatrzeni w nie, gotowi oddać życie. W sukni białej miłość. W purpurze szpetna Nienawiść.
Gdy już nic przed Tobą, na kolanach błagasz enigmatycznego nieba.
Niechże mnie pokocha światło. Albo wróg największy nada sens istnienia.
Gdy zagubi się człowiek i sił mu poskąpi los niezrozumiały,
czemuż to tutaj szuka zbawienia, gdzie dawno umarły najpiękniejsze ideały?
Gdy miłość milczy tymczasem. Samotność nie po równo rozdzielona,
jak kara, czy znak równowagi. Choć nie potrzebna ni w ułamku, panoszy się rozpaczą zaproszona.
I znów na końcu świata. Kolejny dzień pusty, jak tysiąc lat, po trzeciej wojnie na atomy,
zlewa się z resztkami marzeń. Agonia ostrą łzą skroplona.
W pokoju pełnym duchów przeczekają, aż zabraknie czasu i otworzy się portal donikąd...
Puk, puk. Na wezwanie przybędzie purpurowa siostra. Jeśli nie miłość.
"Więc daj życie ileś łaskawe. Oby nie brakło mocy i spełnienia.
Nie kochany, sam odnajdę wroga, co mu w oczy spojrzę. I zobaczę wieczność. Nieskończenie."
Nic tak nie pochłania, jak namiętność i wojna. Wieczna noc poślubna, lub gwałt w imię przetrwania.
Dwie siostry czekają na rozdrożu. I biada nam, gdy ruszą wszyscy samotni, a bieli nie starczy, by wykarmić te stada.
Sede Vacante, 5 stycznia 2012
Prężą się jak koty przed skokiem, groźnie i w niezliczonych szykach,
dziś jeszcze śmieszne dla oka. Marne atrapy wojennych historii. Poustawiane w mapach ołowiane żołnierzyki.
Palcem pstrykniesz i zanim przewrócą się siły wroga, plecami w tył zwrot, ku otwartej lodówce,
zapominając o gazetowym alarmie. „Uderzą niebawem. Nie zasypiaj, bo obudzisz się w trumnie.”
Poustawiane ręką Jednego, co nie spyta swego narodu,
czy gotów śmierć ponieść, w imię cudzych ambicji, ślepego honoru, lub bogów.
Po prostu Veto! Zaciśnięta pięść nie zrywa już kwiatów.
„Dawać armaty i niech prochu nie braknie! Naprawmy ten świat przy pomocy granatów!”
I ruszą żołnierze z ołowiu, a pod granicą twego kraju,
nagle dowcip stanie się żywy. Powstaną z lekceważonych map. Za późno by klękać w błaganiu.
Zapytasz: Dlaczego Tu i teraz? Czemu właśnie ty i twoja lodówka?
Ale nikt nie będzie słuchał. Dawna cisza poniesie krwawą pokutę.
Nie nadążą księgowi diabła drukować list niewinnych ofiar,
co zapłacą za wojnę przyspieszoną łzą i ostatnim szeptem: Już nie będzie nam dane „Sto lat”.
Tysiące dzieci ruszy gęsiego na ostatnią lekcję. O umieraniu w imię szczytów władzy.
Nie będzie komu pozbierać tornistrów. I spłoną, co do jednej, nasze tłuste mapy.
Rzeki stopionego ołowiu zastygną po ostatnim strzale na niebieskiej planecie.
Władza powróci do Matki Ziemi, gdy wybiją się wszystkie jej dzieci.
Pustka i cisza zatrzyma dla siebie tajemnicę okropnej historii,
o zwierzętach stadnych, co padły od nienawiści. Wiecznego kultu Tronów.
Sede Vacante, 1 stycznia 2012
Pora umierać...67 milionów lat za nami, lecz nie chcą nas już tu.
Pakt o likwidacji gatunku. Operacja "Stado much".
Każdy rok jak ten milion gwiazd dźwiganych na plecach, lecz Oni wciąż są uśmiechnięci.
Zaśniemy ostatni raz, gdy braknie sił do walki, a nikt nas nie wyręczy.
Skazani na rzeź w imię polityki. Milczenia pańskich niewolników.
Tępota i strach obmywa krwawe ołtarze. Wielonarodowe plemię łamanych bez krzyku.
Zaślepienie osiągnęło ostatni pokład piekła. Wciąż myślą, że to taki porządek świata,
bez którego nastanie ciemność, zgrzyt i niekończący się lament.
Że albo Wielcy i Polityka, albo Chaos zstąpi na Ziemię,
a tak szkoda byłoby nie doczekać przepowiadanego przez proroków Zbawienia.
Słaby, słomiany lud. Tak łatwo kierować spranymi mózgami.
Że niby system i ład państwowy. Rząd, projekty, obrady, ustawy.
Kryzys, pakt, unia, gospodarka i polityka światowa,
a kto nie rozumie tych słów, niech zamknie ryj. Wystarczy głosować.
Tymczasem, w ciemnych uliczkach, w gettach wyzwolenia i czystej świadomości,
zaciskamy pięści patrząc w w przyszłość, przed którą nikt nie zamknie drogi.
Te dni, gdy wypełnią sie ulice zwłokami, a każde z nich z kwitkiem w pysk wciśniętym:
Odpracował. Zutylizować. "I jeszcze jeden z głowy", rzeknie wiecznie uśmiechnięty.
Sede Vacante, 31 grudnia 2011
Kolejka do Następnego. Bezwstydnie wyciągają szpony.
Że niby tamten odszedł już. Że niby reumatyzm i Alzcheimer go przegonił.
Że potrzebny następny, a wtedy wszystko się zmieni.
Widzieliśmy i wiemy. Naprawimy swoje grzechy.
Jak worki mięsa z wypalonym na czole,
świętym przykazaniem: Wojna! Chcemy więcej wojen!
Stary leży dookoła, podzielony na abecadło grzechów,
demaskuje naszą wolę. Modlitwę do lustrzanego uśmiechu.
Tysiąc obietnic przegryzanych plackiem z jabłkami błyszczy potęgą refleksji,
rzucimy palenie, zadbamy o siebie, rozdamy ludziom jeszcze więcej uśmiechów.
Zrobimy se cycki z plastiku, będziemy królami losu i każdej imprezy,
życie stanie się bajką, bo wreszcie nam się należy!
Tylko daj Boże czasu. Jeszcze trochę, abyśmy zdążyli...
Przemilczeć wszystkich ludzi świata, co ich wciąż będą wybijać.
Jeszcze kilka wieków, a potem zastanowimy się nad sensem życia.
Przybędziemy, Zobaczymy, Zrozumiemy. Odrzucimy swoje fałszywe oblicza.
Lecz teraz tak mało czasu. Niezliczona lista pragnień,
więc jeszcze kilka, kilkanaście lat dla nas. Tylko dla nas Panie!
Sede Vacante, 31 grudnia 2011
Zapłakany duszą i wspomnieniem. Pozbawiony oddechu pocztówką z PRL-u,
z tym walkmanem marki Lewis przy pasie...Znowu tu jestem moi przyjaciele.
Wróciłem z piekła. Postępu cywilizacji, czy upływ czasu, jak kto woli.
Ale już jest dobrze. Dżins, bandamka i rock. Gwałć mnie dziewczyno w kwiecistej sukience i glanach całujących stopy.
Ulice znów są cicho-szare. Jak ja kocham ten świat sprzed laty,
gdy rock znaczył więcej, niż "nalej", a miłości szukaliśmy w kwiatach.
Usiądźmy tu na trawie i niech gitara znów zmienia świat na lepsze.
Zaśpiewaj mi o sowie, wielkim ptaku, ukrytej miłości. Pogrzebie czystości, obrastaniu w siłę i chlebie.
Zamykam oczy, by przenieść się w dźwięki i słowa, które pożądały naszych łez,
i szept:Nie chcę umierać. Oby ta muzyka trwała na wieki. Potem będzie tak pusto, w epoce elektronicznych serc.
Nikt już nie zasiądzie obok, w nocnej łunie pojednania,
by rano wiedzieć o tobie wszystko. A na zakupy pójdziemy, może następnego lata.
Po co się spieszyć, gdy ich suknie są tak pełne kwiatów i nie ma nic piękniejszego niż dziewczyna w skórze?
Po co walczyć z betonem, gdy nie dopiliśmy jeszcze wina, a zakochiwanie się pod gołym niebem, w jedną noc, najlepiej smakuje?
Uśmiechnięte anioły z mleczowym wiankiem na czole. Długie włosy bez kleju i farb, a usta tak szczere, jak wyznanie dozgonnej przyjaźni,
gdy stykasz się z nimi, nie skleją się z Tobą, za pomocą różowej, słodkawej substancji.
Wystarczy ich wiara, że ten będzie jedynym, a romantyzm nigdy nie umiera,
i spojrzenie na ciebie, gdy słyszysz jej myśli: Zakochaj się we mnie. Dziś będziemy wiecznością. A jutro?
"Jutro znowu pójdziemy nad rzekę".
Sede Vacante, 27 grudnia 2011
Pamiętam świat bez przyjaciół zasilanych kablem,
gdy ludzie byli bliżsi sobie, a listy wysyłaliśmy przyklejając znaczek.
Tak mój bracie. Tak dawno, że nie potrafię już nad tym zapłakać,
poszukiwaliśmy sensu istnienia spacerując po wiecznie przepełnionych deptakach.
Nie było sieci i wirtualnych postaci,
wymyślanych, by życie smakowało lepiej. By ktoś nas wreszcie zauważył.
Budki z lodami zapraszały z uśmiechem. Bez logowania w grupach i klanach,
spieszące gromady chłopców, z monetą zdobytą na matczynych kolanach.
A potem kwiaty z łąk zrywane w podzięce,
i po cichu, na wycieraczkach, pozostawiane rodzicielce.
Kawiarnie, czytelnie, pełne sale kinowe...
życie było zbyt piękne, by w ciasnych domach, po cichu, na ścianach spisywać swoją opowieść.
Muzyka z kaset płynęła przez otwarte okna, a wielu słuchało w zachwycie,
"No zaraz mamo! Obiad poczeka! Tam Artur Gadzio śpiewa. O miłości i tanim winie."
A sobótki? Takie zapomniane święto, którego nikt dziś nie obchodzi.
Gościły nas na łąkach ogniska co krok. Muzyka gitar i przywołania przyjaciół stęsknionych.
Do rana zwiedziliśmy wszystkie baśnie ukrywające się między blokami,
z pochodnią zadartą nad głowę i krzykiem: Jestem Królem Świata! Drżyjcie zbójcy i wilkołaki!
Pięć lat w krótkich spodenkach, czy piętnaście w dżinsach po bracie,
biegi na czas przez miasto, by nie spóźnić się na kolejne spotkanie.
Wieczorne zromadzenia na trzepaku i obietnice, że nigdy się nie rozejdziemy,
na cztery strony świata. Za pracą, nauką...za chlebem.
Gdy masz pięć lat, wszystko wydaje się wieczne i choćbyś zamknął oczy na lata,
na zawsze chcesz pozostać dzieckiem. Tym urwisem z plastikowym mieczem, wojującym wokół trzepaka.
Dziś piszę do was. Gdzieście sprzed lat moi znajomi?
Zdążyłem się narodzić w piękniejszych czasach...A teraz szkoda tych baśni, przygód i ognisk dawno zgaszonych.
Sede Vacante, 26 grudnia 2011
Wzięli go na Króla. Niech kolejne strąca głowy, a skarbiec nie uwolni ni jednego gołębia.
Lud błogosławiony błotem pozostanie w domach ze słomy, płacząc pańską potęgą.
W pałacu otoczonym głodem i trwogą, gdzie lament zagłusza brzęk kielichów z kryształu,
toasty wznoszą krwią niewolników, monarchowie święci. "By nigdy nie spaść z piedestału!"
Oto Wybrany na tron wstąpił, a dokąd wzrok sięga, przywitał swe ziemie i lud.
I wyruszył na spotkanie braciom i siostrom. Bo nic piękniejszego, niż wspólna uczta niezliczonych dusz.
Zobaczyli smutnego. Na kolanach, w płaszczu tkanego złotymi nitkami,
krzyczał coś o równości i krzywdzie, która w plecach pozostawiła otwartą ranę.
O fałszu jadowitych przyjaciół i tym, że już nigdy nikt nie zapłacze,
w królestwie człowieka miłującego ludzi, ponad najwyższe choćby pałace.
Dał im nadzieję, miłosierdzie i obietnicę dozgonnej przyjaźni.
Pomogli mu zedrzeć parzące łachy ze złota, by z nimi, w błocie, posmakował gorzkiej prawdy.
Odjeżdżał nagi i z pozdrowieniem. "Powrócę, nim pierwszy z was łzę zdąży uronić!
Już nikogo potem i dopóki żyję, nie stłamszą jedwabne orszaki hołoty ".
Pędził co sił, by świat stał się lepszy. By nigdy więcej takiej ciszy.
Czekali w pół drogi szpiedzy-strażnicy, kryształowych toastów na szczycie.
Gdzieś wśród lasów, wiosek i ziem uprawianych rozpaczą,
brzozowy krzyż ze strachem szepcze: Tak kończą królowie, którzy kochają...
Już zawsze ostrożniej wybiorą. By nigdy więcej na tronie,
człowieka z sercem, zamiast kamienia...
Bracia i siostry do dziś konają w błocie.
Sede Vacante, 23 grudnia 2011
(sprzed roku, a wciąż aktualny...)
Zmęczone swym odbiciem w lustrze.
Hipokryzją i wyparciem się szkarłatnej koszuli.
Zabrudzona na stu frontach świata, dziś skrzętnie chowana w szafie.
Biel ma swoje pięć minut. Grubym pudrem zamaskowana, twarz zmęczona od walki.
Suto zastawione stoły. Im więcej, tym lepiej.
Bogatsi o przepych. Awans na świętych.
Duch zaklęty w portfelach i książkach z przepisami,
kościół dla pozorów. Szczelnie złożone ręce w modlitwie i zagryzane w gniewie wargi.
Wszyscy szczęśliwi, przy jednym stole.
Dziś ludzie się kochają! I nigdy więcej wojen!
Ułuda spokoju... Żałosne przemilczenie.
W świątecznej szacie chcecie być piękni.
Opłatek łamany na czternaście. Sucho i szeptem, „żeby się darzyło”.
Jutro też jest dzień.
Święta...
I PO CO WAM TO BYŁO...
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga