Sztelak Marcin, 10 lipca 2018
Noc, poza nią ręce ubabrane
po łokcie.
To jeszcze nie krew – szepczą czyjeś usta,
złożone jak do pocałunku.
Pożegnanie na szklanej tafli
boli podobnie do kroków
cichnących za zakrętem słów.
I oczu wypalonych ostatnim mrugnięciem,
chyba nawet ironicznym,
skoro to lepsze niż współczucie.
Zresztą wszystko blaknie, wystarczy przejść
poza rozsypany dzień.
I przynajmniej udawać sen
bez obecności.
Wsiąkła, przed przelaniem – szepczą te usta,
już nienazywane.
Sztelak Marcin, 9 lipca 2018
Błądzę pomiędzy
filiżanką z miśnieńskiej porcelany
a kuflem z mordowni (uwaga: kolokwializm).
I tu zakrzyknąć, jak imć Wołodyjowski:
nic to. Chociaż lepiej strugnąć (następny)
akuratny (kolejny) palik.
Na razie niepotrzebny, ale kto wie,
co przyniesie w gębie
bocian. Jak najbardziej biały.
A teraz chodź, poczytam ci poezje
przepisane z zapleśniałych bram
mojego dzieciństwa.
A poza tym czerwiec się kończy,
oczywiście nie ma to żadnego znaczenia.
Lecz jednak
jaki jest koń, każdy widzi
– zupełnie bez zwiazku
(jednak).
Sztelak Marcin, 3 lipca 2018
W godzinie gdy jeszcze nie działa
siła ciążenia łykam pierwszą
porcję powietrza.
Przesyconego bredniami sublokatorów
najciemniejszego świata.
Przynajmniej z tych w zasięgu
rozczapierzonych palców.
Na nic kciuk przeciwstawny wciśnięty
pomiędzy drzwi, tym bardziej przymrużone
oko judasza.
Zresztą zasznurowane usta gościa
po drugiej stronie nie zwiastują
dobrej nowiny. Ani wiadomości.
Łyk drugi – wypełnienie, pora na ciąg
dalszy zabawy w kółko i romby.
Dopóki zegar nie wybije
okna aby uwolnić. Powietrze.
Sztelak Marcin, 2 lipca 2018
Niestety z podrobionym podpisem Pana,
krzew gorejący spłonął a arkę
zrobiono z plastiku.
Czar opakowań, pomijając punkt widzenia
ekologi. Tysiąc lat rozkładu i od nowa
– Eden.
Tylko Adam płacze pod drzewem, gdy Ewa
obiera jabłko, Wąż wychodzi
ze skóry – brak ciekawych pokus
w mocno okrojonym rezerwacie.
Jedenaste przykazanie kategorycznie zakazuje
czytania poprzednich, szczególnie ze zrozumieniem
znaków przystankowych.
Większa radość z jednego nawróconego
z drogi niźli z tysiąca opuchniętch w kolanach.
Sztelak Marcin, 1 lipca 2018
Bicie piany za pomocą młotka,
tępe ciosy, raz po razie spadają
wykuwając talent. Na miarę.
Muzy piją na umór, czysty spirytus
jak przystało na damy.
W sztok zalane obrzucają się klątwami.
Dopóki nie padną w barłogi
wyścielone wiekopomną poezją.
W sam raz na długą noc,
zwieńczoną wbijaniem gwoździ.
Pomiędzy zęby, w których już trzeszczy
nowatorskie podejście do języka.
Tutaj uwaga końcowa: piana skutecznie
skleja słowa, z tym że niekoniecznie
w wiersze.
Sztelak Marcin, 30 czerwca 2018
Z braku inspiracji gaworzę
wi łóżeczku, domagając się butelki.
Mleka i innych trunków
objętych prohibicją.i
Tylko artykulacja życzeń kompletnie
nie wychodzi. Zasnę głodny,
niieuwznioślony słowem.
Które być może kiedyś pojmę,
nawet zagrzebany w ostatnią
pościel.
Na razie, jako dziecko wysnuwam
teorię: wszystko już dawno zapisano,
wypada postawić kropkę.
Byleby nie dorosnąć,
choć do końca puenty.
Sztelak Marcin, 29 czerwca 2018
Z przymrużeniem okna
będzie problem.
Tekturowe szyby przeciekają
a na horyzoncie góra lodowa.
Wyciąga macki aż zimno się robi
w dolnych partiach podłogi.
Tam, gdzie ukryte skarby
narodów pomieszkujących cichaczem.
W kącie piwnicy, nie wyściubiają nosa,
na schodach cała ciemność
kosmosu.
Ewentualnie ktoś ukradł żarówki
i schował.
To też dobry sposób na uniknięcie
końca.
A na strychu zupełnie inna historia.
Oraz piorunochron.
Sztelak Marcin, 27 czerwca 2018
W kieszeniach ukrywam skarby:
bardzo niemęską garść koralików,
spłowiałe zdjęcie, kawałek
sznurka niewiadomego pochodzenia.
To chyba wszystko, tylko nie jestem pewien
czy warte deszczu.
Kropli rozpadających się na liściach.
Drżeń rozmytych w oknach,
te zasnute bielmem starczych oczu
odnajdują punkty zbyt odległe
jak na mglenie poranka.
Jednak wyjdzie słońce, rozerwie
subtelne znaki na szybach,
niepotrzebnie wypełni przestrzeń
pomiędzy powietrzem.
A ja nie zakopię skarbów, ziemia
zbyt rozmiękła.
Szczególnie wśród drzew. Ociekających
zapowiedzią wietrzności.
Sztelak Marcin, 25 czerwca 2018
Codziennie ćwiczę niewymawianie
twojego imienia.
I to właściwie wszystko,
poza tym trywialnie.
Do bólu szeroko rozłożonych dłoni
tuż przed zaśnięciem,
bo później wdzierasz się w sny
– znowu pamiętam.
Szczególnie budząc się z delikatnym
smakiem pocałunku na ustach,
gotowy na kolejną lekcję.
Jak zwykle najtrudniejszą.
Sztelak Marcin, 24 czerwca 2018
Coraz sprawniej zaciskamy słowa
w grudki błota.
Do obrzucania ludzi z drugiej strony
przeszklonej tęczy.
I drżeń jakby więcej, rezonują
tuż przy powierzchni asfaltów.
Wżartych w skórę na wpół martwej
matki.
Poznaczonej bliznami świeżych
grobów, na które nawet niepewne
ręce nie położą kwiatów.
Coraz sprawniej układamy życia
w najprostsze wzory.
Żadnych zasupłań aż do najpewniejszych
zgonów.
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
19 września 2025
jesienna70
19 września 2025
absynt
19 września 2025
wiesiek
19 września 2025
absynt
19 września 2025
ajw
19 września 2025
ajw
18 września 2025
absynt
18 września 2025
Toya
18 września 2025
ais
18 września 2025
jeśli tylko