Sztelak Marcin, 18 czerwca 2014
Byłem bogiem,
pomniejszym, przez jakieś trzy minuty.
Później wszechmoc uderzyła do głowy,
między uszy.
Upadłem.
Niestety bez urody Lucyfera – żebrzę
o skrzydła. Jakiekolwiek,
choćby złamane.
Bezskutecznie czekając na odpoczynek
albo koniec tygodnia.
Sztelak Marcin, 17 czerwca 2014
Na początku uznali go za dziwaka,
zapewne dlatego, że nie zaczynał opowieści
od słów: Kiedy się ostatnio najebałem.
Gdy oddał ostatnie kilka złotych żebraczce,
pukali się w głowy, ten i ów miał uzasadnione
wątpliwości, co do miejsca i czasu akcji.
Jednak nikt mu nie kazał dźwigać drewnianych
belek, zresztą w okolicy zabrakło wzgórz.
Szczególnie nagich.
Cud zdarzył się później, pijany Malinowski
nie pobił żony. Niektórzy wspominali o kwiatach,
ale to należy między bajki włożyć.
Zwykły mesjasz. W skali jeden do stu,
można rzec kieszonkowy.
Tylko wcale nie chodzi o wielkość.
Co najwyżej o trzech króli bez butów
i stajenkę, która spłonęła.
Doszczętnie.
Sztelak Marcin, 16 czerwca 2014
Krańcuj, bracie – powiedział Adam. Przyczajony
w stercie śmieci, które ktoś, nierozważnie,
nazwał Rajem.
Wcześniej trwożliwie rozejrzał się wokół,
za Ewą.
Żebro, cholera jasna.
Sztelak Marcin, 14 czerwca 2014
Samookaleczenie, drut kolczasty w głowie,
upchany po kieszeniach.
Wszystkie klęski i ekstazy.
Zbiór wciąż otwarty.
Mity i pozostałe słowa.
Takie jak: jesteście colą i popcornem.
Nic tylko sobie w łeb strzelić, kiedy świat umiera
na rękach.
Zresztą może to jest jedyny sposób
na nieśmiertelność.
Jedyny skuteczny.
Sztelak Marcin, 13 czerwca 2014
Obieram styl bandycki, na przestrzał miasta.
Szczerze powiedziawszy jeszcze wczoraj
chciałem oglądać gwiazdy, dziś mi to wisi.
Prostacki kolokwializm.
Wystarczy zapuści włosy, nie myć się parę tygodni
i już nikt nie zada głupich pytań.
Przede wszystkim jednak nie pisać, nawet nie próbować.
Milczenie jest wieczne.
Prostacka filozofia.
Szkoda – wszyscy jesteśmy monotematyczni.
W różnych odsłonach
życia.
Sztelak Marcin, 11 czerwca 2014
Głosy na klatce, ludzie darzący miłością
przedmioty maszerują. Równym krokiem.
Poparowani według schematu: zysk – zakup.
U mnie posucha.
I coraz szersza szpara pod drzwiami, na nic zatykanie
uszu. Wiatr hula w stertach epistolografii. Mniej więcej
sprzed lat piętnastu, wnioskując z pożółkłych
adresów.
Zasypiam wsłuchany w szmer korytarza, budzą mnie natrętne
telefony z zaświatów. Pełny zestaw głupich pytań.
Nie odpowiadam, wolę pisać
o żywych.
A choćby nawet na wpół, jednak na śniadanie pustka
w głowie, daleka droga do obiadu, nie mówiąc
o nocnych łazęgach.
Zresztą te ostatnie skończą się sekcją, bo w zimnym świetle
widać dosadniej tą garstkę molekuł
– uzasadnienie i puentę.
Sztelak Marcin, 10 czerwca 2014
Co ślina na język przyniesie, na przykład
w krótkiej wiadomości tekstowej.
Albo komunikatorze.
Życie poczęte po dwudziestej trzeciej,
wszystkie mądrości i filozofie.
Późna kolacja, szybkie marsze do ubikacji.
Tak zwana ulga w potrzebie.
A ty tak pięknie chrapiesz, że aż się odechciewa
podsłuchiwać sąsiadów.
Na klawiaturze szukać nieba,
wystarczy zasnąć w tobie.
Sztelak Marcin, 9 czerwca 2014
Gładząc fale otwartą dłonią zatrzymuję
czas. Jak kiedyś.
Nostalgia przeżera szpary w oknach, kalendarze
obłażą ze ścian. Przesiąkam zapachem wczorajszych
barw i kolorytów.
To wciąż ja – najprawdopodobniej, tylko słońce świeci
inaczej. Prognozy wieszczą coraz częstsze upadki.
Nie chce ci mówić jak bardzo boję się ciemności.
Ugłaskuję ją tocząc dyskusje przed lustrem, z na wpół
zamkniętymi powiekami. Nigdy niedokończone listy
skrobią w dno szuflady – udaję, że piszę, obgryzając
końcówkę długopisu.
Później już tylko śnię, naznaczony dzieciństwem,
a może przemijaniem. Chociaż to takie banalne,
do bólu zaciśniętych bezsilnie pięści.
Kręgi burzą spokój, mimo wszystko wciąż wrzucam
kamienie do rzeki. Jak kiedyś.
czas. Jak kiedyś.
Nostalgia przeżera szpary w oknach, kalendarze
obłażą ze ścian. Przesiąkam zapachem wczorajszych
barw i kolorytów.
To wciąż ja – najprawdopodobniej, tylko słońce świeci
inaczej. Prognozy wieszczą coraz częstsze upadki.
Nie chce ci mówić jak bardzo boję się ciemności.
Ugłaskuję ją tocząc dyskusje przed lustrem, z na wpół
zamkniętymi powiekami. Nigdy niedokończone listy
skrobią w dno szuflady – udaję, że piszę, obgryzając
końcówkę długopisu.
Później już tylko śnię, naznaczony dzieciństwem,
a może przemijaniem. Chociaż to takie banalne,
do bólu zaciśniętych bezsilnie pięści.
Kręgi burzą spokój, mimo wszystko wciąż wrzucam
kamienie do rzeki. Jak kiedyś.
Sztelak Marcin, 7 czerwca 2014
Po lewej stronie klasyczne cienie
rzucane na podszewkę.
Pełnymi garściami, przed wieprze
Z prawej autor chciał powiedzieć,
że boli go głowa. Kolokwialnie.
Za zakrętem wszystkie sensy, bez,
słowa początku, końca.
Przed nami droga, usłana
oraz wielka niewiadoma.
Na przykład ogród rozkoszy
i przyziemności.
Sztelak Marcin, 6 czerwca 2014
Świat więdnie tuż pod złudnym blaskiem miasta,
tańczę kadryla w parze ze świętym.
Od wszystkich możliwych dupereli.
Ślisko, więc mylę kroki, święty pobłażliwie
klęka. I gładzi grzechy,
pora uciekać.
W zaułki, podwórka, przedwcześnie postarzałe
parki. Tam nikt nie będzie szukał natchnień,
tym bardziej cnót kardynalnych.
Najwyżej rzygną śmiechem przez okno
– wystarczy podziękować bijąc pokłon.
Ewentualnie zasnąć z kamieniem pod policzkiem.
Mamrocząc: bez winy, ale rzucać, skoro już jestem.
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
10 września 2025
Sztelak Marcin
10 września 2025
sam53
10 września 2025
smokjerzy
9 września 2025
wiesiek
9 września 2025
absynt
9 września 2025
Arsis
9 września 2025
Arsis
9 września 2025
absynt
9 września 2025
absynt
9 września 2025
wolnyduch