Mirosław Ostrycharz, 21 czerwca 2010
Milczące, czarne bory
śnieżycą potłumione
w zimowe śnią wieczory
oddale obielone.
Jak baśń rozwiewnie, krucho
mgła wiotka w dal się smuży,
skier złotych zawieruchą
lśni szklisty lód kałuży.
Mirosław Ostrycharz, 21 czerwca 2010
Osypał biały szron milczące, czarne bory.
Zarysy siwych brzóz śnieżycą potłumione
srebrzystych świateł zgon w zimowe śnią wieczory.
Rozmazał w szybie mróz oddale obielone.
Wciąż inny płynie czas. Jak baśń rozwiewnie, krucho
gdzieś na rozstajach dróg mgła wiotka w dal się smuży,
błękitom śni się las skier złotych zawieruchą,
umiera jakiś bóg, lśni szklisty lód kałuży.
Mirosław Ostrycharz, 20 czerwca 2010
Kalino, leśna kalino,
w korale strojna gęstwino
nachyl nade mną swój liść,
daj mi paciory czerwone
i powiedz, dokąd mam iść
po sny omglone.
Tej ciszy pragnę, tej ciszy,
co sama siebie nie słyszy
wdumana w południa żar.
Niechaj mnie we śnie odurzy
kurzawa i łąki gwar,
i pomruk burzy.
Idź w bory mroczne, idź w bory
weśnione w krwawe wieczory.
W kniei bez polan, bez dróg,
zapadły w leśne odmęty
w jarze zbielałym od smug
tkwi sen zaklęty.
Niech zważa, tylko niech zważa,
kto w bory iść się odważa.
Owiany mgłą dymi jar.
Zanim się kto opamięta,
drzemiący w parowie czar
rozum opęta.
Na pewno pójdę, na pewno,
na tę wyprawę niepewną
przez wrogi zmroczony bór.
Nad głową mgła mi zawiśnie,
zaklęty sen wtłoczę w wór,
co zechcę – wyśnię !...
Nie wraca, nigdy nie wraca
ten, co się we śnie zatraca.
Z baśnią mu plącze się czas,
powrotu wnet zapomina.
Tam, gdzie pochłania go las,
wzrasta kalina.
Nie warto chadzać, nie warto,
po złudę mgłami zatartą...
Mirosław Ostrycharz, 20 czerwca 2010
Cóż się w wieczornej stało godzinie
pomiędzy mną a światem ?
Rzeką zieloną szumny czas płynie
i broczy zmierzch szkarłatem.
Trawa jak zawsze bujna i zwiewna
słoneczne sny kołysze,
lecz we mnie struna zamilkła śpiewna,
gdym się zasłuchał w ciszę.
W skwarnych południach, w zmierzchów pożodze
już siebie nie poznaję.
Krzewom kaliny, makom przy drodze
snem obcym się wydaję.
Może w jaskrawość złudzeń wpatrzony
zgubiłem nagle drogę
i odtąd w dawne, znajome strony
powrócić już nie mogę ?...
Lub może we mnie coś zgasło skrycie,
czego nazwać nie umiem,
że brnąc w beztroskie, kwitnące życie
tak mało je rozumiem ?
Chabry, gdy idę wśród łanów pszenic,
szepczą o mnie z szelestem.
Może mnie widzą modrością źrenic
innego, niźli jestem ?
Może w mej twarzy rysach widnieje
ukryty, zapomniany
sen barwny, który znów zaistnieje,
kiedy zapragnę zmiany ?
Tylko iść muszę kwietną doliną,
biec w borów szum znajomy,
popłynąć w życie, jak strugi płyną
w skwar złoty, w czas zielony,
tylko w nieznanych marzeń przeźroczu
z światem się nie rozminąć,
zaginąć w śpiewie, w olśnieniu oczu,
w wonności łąk zaginąć...
Szumiąc poszumem borów i tonąc
w śpiewie o samym śpiewie,
idę doliną miłością płonąc,
wciąż bliżej mi do siebie.
Chabry ukryte wśród łanów pszenic
na wietrze się kołyszą.
Chylą się ku mnie modrością źrenic,
szumią pogodną ciszą.
Mirosław Ostrycharz, 19 czerwca 2010
Lubię chwile zwyczajne. Uchylasz drzwi powoli,
wnosisz ciepłą herbatę, podajesz mi z uśmiechem.
Gdy piję, woń i para miesza się z mym oddechem.
Znienacka cię całuję w miękki, rozgrzany polik.
Wymykasz się. Przez szybę patrzysz długo i marzysz.
Za oknem płatki śniegu unosi wiatr... W milczeniu
wracasz, siadasz i głowę kładziesz mi na ramieniu,
i nagle zauważam chęć psoty na twej twarzy.
Figlarny pocałunek koniec ucha mi łechce.
Przytulam cię do siebie. Sobą i marzeniami
siedzimy pochłonięci. Czas mija poza nami.
Żyć bez ciebie nie mogę. Nie potrafię i nie chcę.
Mirosław Ostrycharz, 19 czerwca 2010
Polanę strojną w pajęczyn wisiory,
w krwawych jarzębin ogniste paciory,
gdzie wieczór syci się mgłą rozświetloną,
wskazał mi dzięcioł, gdym pytał o drogę.
Nad borem zorze jak witraże płoną.
Zapomnieć o niej nie chcę i nie mogę.
Za oknem dymią purpurowe dale,
blask kalinowy w twych oczach się jarzy
i nie wiadomo, co nam się wydarzy,
gdy sięgnę wargą po ust twych korale.
Może nam wtedy opadnie na głowy
zawiew południa i upał lipcowy,
lub zagubimy się w snach niespodzianie,
wzajem szukając się w zdarzeń gęstwinie
znajdziemy nagle na leśnej polanie
ust naszych czerwień w maku lub w kalinie.
Mirosław Ostrycharz, 19 czerwca 2010
Śpiewacy niemej skargi w bezmiarach rozlewisk,
których darem niezmiennie były puste sieci,
wybrańcy burz i nędzy, ofiary pośmiewisk,
wśród bryzgów fal skłębionych w porywach zamieci
z krzykiem mew wyruszyli na nowe połowy
w srebrzystych wód topiele i w zmierzch karminowy.
Nie nęcą ich okonie, leszcze i szczupaki,
blask nieznanej nadziei w oczach im się mieni
i marzy się im połów już nie byle jaki.
Chcą łowić sny jeziorne tonące w głębinach,
chcą dźwigać z szarej toni w sieci pajęczynach
barwne baśnie i gwiazdy lśniące w wód bezdeni.
Zabłąkani w odmętach obcej im przestrzeni,
gdzie poniosły ich fale i skrzypiące łodzie,
wśród siwych smużek dymu siedzą przygarbieni,
niewody i więcierze grążą w ciemnej wodzie
i łowią srebrne gwiazdy od zmroku do świtu
- wybrańcy barwnej baśni, rybacy niebytu.
Mirosław Ostrycharz, 18 czerwca 2010
Rosa na trawie, rosa na kwiatach.
Mrok się zagęstwia w pobliskiej brzozie.
Rozgrzewam dłonie kubkiem z herbatą,
sam mi się pisze wiersz o wieczorze.
Księżyc się jeszcze za lasem chowa.
Wieczór siwieje od mgieł i chłodu.
We mnie powoli tężeją słowa,
jak w słoju krople ciemnego miodu.
Mirosław Ostrycharz, 8 czerwca 2010
W bezmiarze łąki cisza pogodna,
w kępach kostrzewy opar słoneczny.
Głębie twych oczu – przejrzystość wody,
jasność twych włosów – zbóż falowanie.
Słońce napełnia blaskiem ogrody,
upał pulsuje świerszczowym graniem,
płonie dziewanna – żółta pochodnia,
lśni na źdźbłach trawy skier strwon zbyteczny.
Jak powiew złotej, miodnej pogody
w snach i na jawie niech mi się stanie
twych modrych oczu cisza pogodna,
twych lnianych włosów opar słoneczny.
Mirosław Ostrycharz, 8 czerwca 2010
W ciszy południa w cienistą głąb parku
poszedłem szukać lutni po Bekwarku.
Na białej ławce opuszczona leży,
czeka, aż w struny moja dłoń uderzy,
dobędzie pieśni płomiennej i krwawej,
dumą potężnej i rozpaczą łzawej,
pieśni o wielkiej wyprawie rycerzy
i o mogiłach w stepowej rubieży.
Szumi w alei starych lip gromada,
wiatr w nich przez liście o wiośnie coś gada,
opar pogody odurza słodyczą,
tymotka nęci w dal łąki zwodniczą,
prześwit słoneczny po liściach się pęta.
Zgubiłem drogę i nut nie pamiętam.
Pamięć o lutni roztrwania się w trawie.
Nie pójdę dalej. Sił nie mam już prawie.
Hymny – nie dla mnie, sława – to za mało.
Wiatr trąca struny. Pieśniarza nie stało.
W poszumie liści o wiośnie powiada
cisza zielona. Niech gada, niech gada...
Roją się pieśni od wiatru swawolne,
pośrodku drzewne a brzegami polne.
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga