supełek.z.mgnień, 17 september 2016
Przeglądam stare fotografie: sepiowe futro matki czekającej
na poranny autobus. Ojciec, niby stary poeata patrzy na rower,
i jeśli świat się w nim rozpada, w całym blasku śniegu,
zniknąłby gdyby ją objął. Obraz rdzawi palce, zdusza świece,
jak kości z resztkami mięsa. Muchy
krążą nad głowami pstrągów, niczym rozmodlone tłumy.
Okoliczne dzieci wyglądają, jakby próbowały ich ocalić,
sikając na przejeżdżające pociągi.
supełek.z.mgnień, 9 august 2016
Słowa opuszczają zdania,
a później znikąd wracają
— obrazy. Odmienione
wsie. Pęd obłoków. Dom,
na który zabrakło czasu.
supełek.z.mgnień, 7 august 2016
Wyłączam telewizor i zostaje
tylko wyobraźnia. Próżnia miejsca
jak plama po talerzu — suka
rodzi martwe szczenięta. Długo liże
moją dłoń.
supełek.z.mgnień, 10 july 2016
Zanim się obudziłam wszystko było przerośnięte lucerną,
nawet ojciec w trumnie. Dotykałam jego spiczastych łokci,
jakby były wycięte z podręcznika o umieraniu.
Psy, nic nie rozumiejąc, obsikiwały schody, ludzie we wsi
piekli ziemniaki. Zapamiętałam, że wszystkie drzwi były
zamykane, a on, wyglądał jak wyszarpnięty rzece.
supełek.z.mgnień, 29 june 2016
Babka, podobna do półnagiego krzewu
niezgrabnie okryta wełnianymi nićmi — tym
pełniej wszystko wydaje się Bogiem. Jej ledwie
blady szkic, jak śnieg, najjaśniejszy ze wszystkich.
Roztopi się, za tydzień, po miesiącu. Jakby cała
narracja należała do fotografii w jej dłoni. Myśli
ziemioskrzydłych, jak wtedy, gdy niebo opadało
na włosy matki, i bała się, że błądzą.
_____________________________
z cyklu: schizofreniczny patchwork
supełek.z.mgnień, 11 june 2016
Kiedyś tego nieba nic nie przecinało, tylko dom
powiększony przez łzy. I gdyby się wtedy odezwać,
nic nie byłoby bardziej czarne niż koty na piecu, cień
tamtej żywej twarzy. (Pragnienie kształtu, niczym
rozdeptane skorupy winniczków).
Nie patrzyłabym z całych sił, jak cielaki, zarzynane raz
do roku. Barwiły piasek — surrealniała od niego łąka,
na brzegach rękawów jawiły się nieznane obrazy.
W plecionce dla królików światło, niby kłębowisko
żółtych liści. Czasem ktoś podchodził, wyciągał ręce,
które jeszcze coś o mnie pamiętały.
________________________________
z cyklu: schizofreniczny patchwork
supełek.z.mgnień, 29 april 2016
Przerośnięte grusze nad rzeką przydają się nie tylko do fotografii,
dlatego Lucyna w każdy niedzielny poranek przychodzi wierzyć.
Nieważne, że pochylają się ku wodzie, jak powietrzne mosty.
Gdy bije dzwon, jej stopy przesuwają cień, rozrywając go od środka.
Liść opada, kręci się, mija już, niby przelatujące ptaki. Dźwięki
owczych dzwonków, gniazdo w pęknięciu kamienia.
z cyklu: o wychodzeniu na swoje
supełek.z.mgnień, 23 april 2016
Z nastaniem chłodów niebo wydaje się krótkie, dlatego Lucyna zdejmuje
lepy na muchy posypując sutki pieprzem, wyznacza granice ssącemu dziecku.
Walka idzie na kły i pazury. W którejś z trzech warstw halek, pożółkła twarz
Jezusa — babka zaklina pierze, wyszeptując je z inkrustowanych dłoni,
ledwie widoczna przez zaparowane szyby, gdy Lucyna odciąga po szklance
na pierś. Za stogiem siana mężczyzna gubi się i odnajduje, aż przygarnia go
mgła, jak kościół znika w jej wnętrzu. (Jest ziemia, i rzeka. Nieznane pochodzenie
alkoholu). Samotna linia lasu, który raczej zajmuje się śmiercią.
z cyklu: o wychodzeniu na swoje
supełek.z.mgnień, 15 march 2016
Nad łąką sięgającą brzegu nieba, nagi starzec z drewnianą walizką, tańczy
list do żony. Jakby pamięć od razu zmieniała pory roku, suche ciało opowiada
gdzie się znaleźli. Stado wróbli wietrzy łany owsa w zardzewiałej misce,
zamykając się w jednej postaci. Ucieka
od nich cień, kiedy macham na pożegnanie, wiatr rozmywa połacie pól,
rogate bydło, jak film w pustej sali kinowej — jabłko, w którym robak wygryzł
mnóstwo kształtów, nim umorusany chłopiec zabrał je pod las, rzucając
bezokiemu dzikowi. Ranne miejsca niczego sobie nie roszczą, nie przewidują
światła. Później wyjmuję dziecko z wanny, myję się w wodzie po nim.
I, jest mi jak na obrzeżach spłowiałego zdjęcia, które (z)nosi nasze życie
niby świątek wypadający z kapliczki. (Śnią mi się jętki w więźbie z dłoni).
z cyklu: gniazdownik
supełek.z.mgnień, 5 february 2016
Zdaje się, że przez nitki włosów nadaje radio. Dryfujący zarys plam,
należy do wody, która oddala kota wylizującego skołtunione ściany.
W połowie kadru, rozłupuje rój meteorów — bo gdzie ma się podziać
życie zapisane w brzozach, na pożywienie Najświętszej Panienki.
To jak przed ostrzem kosy, wyciągać ścięgna siana, ze wszystkich
polnych ciał. Odcięte krzyże perzu odrastają, jak gdyby były wierszem,
w majowej kapliczce.
z cyklu: przewidziane
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
13 april 2025
ajw
12 april 2025
ajw
11 april 2025
wiesiek
11 april 2025
ajw
10 april 2025
Eva T.
10 april 2025
ajw
9 april 2025
ajw
7 april 2025
marka
7 april 2025
marka
7 april 2025
marka