22 may 2020
Trawy pochłaniają wszystko
Po obu stronach świtu zadeszczona zieleń, rozsłonecznia się
gdy myślę o nocy, jej półślepych lustrach. Sowa na gruszy imituje
nieśmiertelny głos matki, kiedy jest mi niewymownie, ukrywam ojca
w jej pokruszonym brzmieniu — brzuchu — żeby nie szperali jej w ciele
pełnym białych petunii.
Ulepek wykrztuszony przez psa jeszcze jest w strefie ciszy, moja skóra
jak ziemia w niewielkim paśmie światła, daje się rżnąć stosom nasion.
Osypuje się i rozszczepia na pokuszenie. Tło tli się niczym akt wiary,
grzechu, albo pojmowania rzeczy zbędnych, z których formuje niezliczone
istnienia — łez, dotykalnych
strzępków min, i słów niezapisanych jak krew: teraz jest teraz, w rozmaitości
kształtów, gdy próbuję znaleźć swoją oddzielność wsuwając biodra w szarą
spódnicę, wypatruję końca wiersza bez pomysłu na pierwsze słowo. Odkrywam
nowe formy: znużone dłonie, wyglądanie przez palce jak wszyscy, oczekiwanie
że za dwa dni jutro będzie już
wczoraj. Na kota mówię: kot. W ten sam sposób, z troską wiosennego
krajobrazu, zagrzebuję podarowanego wróbla. Jego oczy są wilgotne
jak wierzba, i jestem w jej środku, w korze, miąższu, w cieniu. Córka
biegnie przez obłok kurzu, z ogrodem pod włosami, most bez rzeki
rodzi wodę. Łączą się w jedno.
22 february 2025
Eva T.
22 february 2025
Marek Gajowniczek
22 february 2025
Eva T.
22 february 2025
wiesiek
22 february 2025
absynt
22 february 2025
absynt
22 february 2025
Eva T.
22 february 2025
supełek.z.mgnień
22 february 2025
jeśli tylko
22 february 2025
Jaga