supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 10 november 2019

Latawiec z łopianu

Wróbel trafiony kamieniem wleciał w brzeg następnego
dnia. Szeleści światło na krzaku porzeczki, jak włosy
wykąpanej lalki. Do spalonych łodyg szronią się krople,
strząśnięte z płaszcza, kiedy tam stoję w labiryncie plam,

na granicy snu, nikną cięciwy promieni. Nocne błądzenie
załzawia miejsca, przedchmurza zamieranie. Zostawiasz
miasto za papierosowym żarem, lecz wciąż nie jest widno.

Piach na stopach, i morze. Nawet przy drobnych zranieniach,
śnieg inaczej topnieje na policzkach dziecka, ale też wszystko
jeszcze się stanie. I w tym jest ból.


number of comments: 19 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 8 november 2019

Na pograniczu nieba w tobie

Nirwaniczna twarz człowieka, który od dawna zapija
przypadkowe fabuły, przedranki z powietrza w powietrze,
z bezruchu w kurz. Wierni na straganach. W słońcu wszystko
boleśnie się dopełnia. Znowu, i znowu — liryka jednej roli.

Jak to, kurwa, idzie?! Zawiewa z ulicy okruchami styropianu, kadzidłem,
samosiejkami. Dziewiczo czerwone płatki na wycieraczce, jakby śmierć
miała wybór. Sąsiad wciela w życie cudze namiętności, hoduje chleb
na parapecie, niby znad świata mówi serpentynami więzionych słów:
próbuję dożyć zmierzchu.

Tylko światło drży na jego twarzy, jakby dziecko podśmiewywało się
zza gałęzi bzu. Ostrzę córce kredki, obrzynki niby gliniane anioły.
Z nabazgranego sadu wyrywają się duchy zeszłorocznych traw.
Wiatr wypełnia się głosami sów. A później cichnie.


number of comments: 9 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 november 2019

Nów. Gdy odchodzimy

Zachody słońca mijają nas w drodze, jak w niemym kinie.
Nieba nie widać, a więc żadnej ulgi od miejsc. Inaczej
szeleści opakownie tabletek, brzmią wyciszone telefony.

Najczulszy punkt wyjścia i zdrowasiek. Wrony. Imitują
łoskot deszczu, piach na parapecie. Z całych sił
odnajduję zmienioną siebie, w twoich zmienionych oczach,
i zaczynam rozumieć

zniszczoną twarz matki. W krajobrazie bez drzew
płowożółta połać pól, rdzawy dym trwa w ciszy, bo śnieg
ściera kontury. Po brzeg, po psa, który śpi
przed schodami cudzego domu.


number of comments: 23 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 26 october 2019

Koincydencje

Od świtu nie ma ucieczki, jak od niepokoju, po którym pozostaje
nie tylko wrażenie, że jednak Bóg nie przyszedł. Chmury
wzdęte od deszczu, jak kobiece orgazmy nad plakatem Chrystusa
uśmiechniętego, przyciągają tylko starych ludzi. I, tylko oni

splatają dłonie niby pętle, chociaż w różnych językach. Może to
najlepsza forma miłości, a może nie chce im się palić w piecach,
rzucać nieskończonych przywidzeń?
 
Córka wyrwana z łóżka najpierw po dziecięcemu płacze,
a później śpiewa: twinkle, twinkle little star, tylko po to,
by pozostało jakieś wspomnienie. Chwila, którą da się zrozumieć
jak zębową wróżkę z czerwoną kokardką w jasnych włosach,
po zbyt krótkim weekendzie.




z cyklu: Londyn


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 october 2019

Reintonacja

Na oknie kościoła ryba wylana z wiadra farby.
Osikany witraż przeszklił jej oko, światło jak sprute oczko
swetra, żyje w pękniętej dłoni Maryi. W paranoicznym oddaleniu,

bosa hinduska tuli opatuloną lalkę, aż odgłosy miasta przestają
być donośne. Jakaś kobieta w czapce z lisa, śpiewa wiersze, ktoś
uczy jej pudla nowych trików, reklamy robią postępy w mówieniu
do tłustych dzieci. Naprzeciwko

wychodzący z baru: pierwszy, drugi, w ślepym wirze. W szumie
taksówek, jakby wyciętych z papieru, jeszcze prawie chłopiec,
drepcze w miejscu pozorując, że Bóg przychodzi do swoich dzieci.


z cyklu: Londyn


number of comments: 20 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 9 october 2019

Napierśnik

Tutejsi nie piszą, nawet kiedy czują śmierć. Od czasu do czasu,
żeby zmienić życie, wstępują do partii, albo okopują młode drzewa.
Utrzymują kontakty z księdzem, jakby to jego ukrzyżowano.

Podczas snów, stają się monopolowym zamkniętym w sobotę, nagłówkiem
na ołtarzu z gazet — książki, niby wieloryb na dnie morza. Przez nieskończoną
ciemność, załamania nerwowe do nikogo nie należą, wraz ze wszystkimi

poruszeniami. Chcą kochać się na zimnej podłodze, chociaż bezwzględny
egoizm daje lepsze efekty. Jedynie po jesieni wszystko wygląda
inaczej: drzewa, okna, zniknięcie much z sufitu.


number of comments: 17 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 4 october 2019

Dni bez końca, noce z przeszłości

Zachód słońca za rozwieszonym obrusem imituje pełnię, pogłębia pęd
obrazów. Zamazane kształty rysują swój niepewny udział, łódź nie rozbija
brzegu. Rzeka, niby krople atramentu na mokrym papierze, gdy stare
kobiety nie pojmują pory deszczu, gruby starzec niosąc siebie

nie otwiera się na ich jęki. Na ile to możliwe, czyta z braku ust. W chwili
nieuwagi, jego rozpruty rękaw trwa dalej, jak dziki kot w kałuży bez drzew.
Dwie prostytutki, w miejscu gdzie kiedyś był dom, chłopiec
który śmiech napędza rękami. I tamten zapocony skrawek okna.
 
 
 
z cyklu: Londyn


number of comments: 14 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 september 2019

Jakby zawsze było więcej rzek, niż brzegów

Oszalała tylo raz, ale już jej tak zostało. Odrobina światła
rosła w brzuchu: mając niebo zbyt blisko, to jak życie po życiu,
w domku na drzewie. Konary i pień, niby zarys dogasającego
ogniska. Kilka zwierzęcych kości dyndających na sznurku

od świtu do mocnego słońca, żeby ją uwieść na sam wierzchołek,
przez przezroczyste skrzydła much. Musiała to komuś opowiedzieć,
lecz tylko poszeptywała, niby fale w spokojnym strumieniu: zdrowaś
matko, łanów pełna, uczyń mnie bardziej przejmującą —  jak
każdą śmierć, jak nawoływanie z ust przerysowanych węglem.


number of comments: 14 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 25 september 2019

Retrospekcja poklatkowa

Gdyby ten dzień był rybą, wyrzuciłabym go na brzeg,
żeby ledwie chwytał oddech — milczymy, i jest w tym
coś zwierzęcego.

Otwarte oczy lalki, tak jakby każda była skóropodobna,
lecz tylko z daleka można ją objąć wzrokiem. Reszta to dzieci,
które trzeba nakarmić, przekonać do kolejnych urodzin.
W zagłębieniu osłoniętym od wiatru, tamte głosy i ziarnista mgła,
jak na analogowej fotografii, o starych ludziach wychodzących

z morza, nie pozwala widzieć dalej. A ono rozlało się w nich
niby krew, jak zełtałe płótno. W końcu chmury niweczą czas,
świat roi się od cieni, w które wejdą inni. I staną się sobą.


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 31 august 2019

Wszystko oprócz słów. Studium intymne

Dziewczynka, która nie ma matki, zachowuje się jak matka,
jednak wciąż nieźle udaje dziecko. Czego domaga się w niej niemal
wszystko. I, to wywołuje we mnie początek wiersza. Szare ptaki
wylatują z miednicy, z okien, z powietrza. Gnane odpływem na pełne

morze. To jak dotknięcie, jak stare podwórko za domem, rosa na nieskazitelnie
białym łóżku, gdy kotka nocą przenosi swoje ślepe młode, a wiatr ciągnie nitki
ich krwi, aż zakołysało drzewem. Listopadowy mróz kruszy papierowe gwiazdy
przyklejone do szyby, tafle gazet, w wątłym świetle zwielokrotniają obraz.

Zdradzają ją, jak drobiazgi: dłonie — zasłony z wiatru, ciemność w świetle,
noc w dniu. W pierwszej chwili lód jest suchy i ciepły. Chłód prześciga cienie,
jakbyśmy przestali szukać Boga. Ludzie mówią, że czasami znika, ale pamiętają,
że był. Niby powtarzający sen. Jak drobiny śniegu poruszone patrzeniem.

Dlatego noszą po wsi święty obraz. Zalążęk domu, bez chwili przed, i
chwili po. Ostatnie błyski światła toną za górami. Idę przez skute jezioro,
a ty siedzisz na krześle, patrząc na moje plecy. Obok, zupełnie żywi tutejsi.
Świt, tak samo jak lisie ciało, słowa które się nie przydadzą, albo kobieta.


number of comments: 9 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 20 july 2019

Nawet jeśli bez słów

Gdy niebo staje się ołowiane, wszystkie kolory matowieją od wilgoci.
Aż do niewielkiego bólu. Stoisz obok, moje ciało ledwo prześwituje
przez chabry, a światło pełne jest rozebranych kobiet.

Wielki anioł na teatralnych szczudłach wywołuje z nas resztki pępkówki.
Cudownie przez nią wyją psy, zmywa się z krajobrazu głupawa liryka
wsi i przez chwilę myślę: sukienka, w której się ukrywam, nie jest trumną.


number of comments: 13 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 may 2019

Po-szmery

Zardzewiałe widły w strzesze i twoja odwrócona twarz,
we wklęsłym lustrze łyżki potęgują ciemność nieba,
to, co najbardziej przejmujące. W porze bez deszczu,
papierowe łódki w dłoniach chłopca są jak wodne lilie.

Szkliste drobiny, kamienne rozgwiazdy wydobywane
ze środka spękanego bagna, drżą u naszych stóp.
Gdy późne lato strzępi chmury, brzęczące okowy traw
rozdzielają nas w kształtach, opatrywaniu ran.

I nie jest to ani dobre, ani złe, jakby każda chwila była
czymś kompletnym: Bogiem machającym na pożegnanie,
krukiem z jednym białym piórem. Na najdalszym brzegu,

kot trzyma w pysku nienazwane, sierść z kresek
jak zimowy liść narysowany przez dziecko. Całe tamto
światło. Albo odległość.


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 23 march 2019

Ze współczesnych przedstawień

Dnieje. Kobieta w oknie wygląda
na przedwojenną, jakby ktoś zdrapał jej rysy.
Pozwijane pończochy, bez wątku obnażają kostki.

Po stokroć nie są w stanie poruszyć stóp. Ronionych
okruszków. Pręga po warkoczu — spoina piersi, które całe
są o dzieciach, wyzbywa kształtu. W takt dnia smuga cienia

ssie cię, powłóczy niewymownie. Klękasz. W rzece
plastikowa Maryjka z wgniecioną twarzą,
jakby ktoś próbował zajrzeć do jej środka, odpływa

w kierunku odległego światła. Haczyk wyrywa rybie oko.
Skrzela zdają się falować, jak maki przy torach, kiedy
jeszcze jeździły pociągi.


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 1 march 2019

Wszystkie życia Anny, w oparciu o nieistnienie

Gdy patrzy na pudrową ćmę zatopioną w mleku, nie jest pewna
swojej postaci. Niby wróbel opity deszczówką na przydrożnej kapliczce.
Jest to o tyle smutne, że wykracza poza skórę obrazu, jak histeryczne
napisy na ścianie, pod portretem ojca. Drżącą ręką

używa kwiatu cukini zamiast kropidła: przecież nie umrę, wciąż jeszcze
nie jestem kobietą — i trwa w tym tak naturalnie, jak bezwładny pęd
obłoków, których punktem wyjścia stają się półcienie. Czyjś głos,
nieczuły zwitek papieru rzucony w ciemność. Z tego miejsca

widać pole, jej nieobcięte paznokcie u stóp. Z drugiej strony maleńkie
okno odłamane od reszty, jak kieszonkowa wersja nieba. Bóg schowany
w plewach przy wianiu ziarna, z taką mocą, że drobiny pyłu zdają się żywe,
i nie ma nic słoneczniejszego. Mamo.

W głębi zaoranej ziemi pas światła zmienia kolor oczu, wyrównuje
grzbiety fal, uwierzbiony fartuch niby ocean w przypływie. Śmierć
ma kształt fotografii ślubnej, która z takim oddaniem zmienia się
w świątka porzuconego w wysokiej trawie.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 december 2018

Kobieta, która szkicuje. Pierwsze słowo

Szpital psychiatryczny jak latarnia przed świtem, matowieje
niczym przeźrocza szeptów, i nie wywołuje to żadnych poruszeń.
Z natury Anna zwyczajnie zastyga w teatralnej toni łóżka,
i jest to dla niej przewlekłe.

Nie wiesz, że w ramionach płaszcza rozplątuje supły, unosi
do nieba szmacianki, ścinki traw z dzikich łąk. Okrywa dzieci
kwietnym obrusem, poszybują z łatwością, nim ktoś jej powie
— urojone, z wyschniętego brzucha — nim będzie noc!

Zimowy kot zwinięty w kłębek, kurczy się i rozkurcza niby babka
w maminej koszuli, gdy znowu jest przy nadziei. I wie, jak ustaje
ruch. Czas w jej pojęciu znaczy tyle, co wyolbrzymiałe słońce
na przydomku.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 november 2018

Stany pośrednie. Rytuały

Między tym co jest, a tym co jeszcze może być, dzieci
szukając dla siebie miejsca, wyławiają skłębione patyczki,
które przyjmują kształt brzegu. Rysują rybie łuski, tak małe,
że nadal są wodą. W łonach kobiet

wszystko dzieje się naprawdę. Sączy jak blade światło
z telewizorów, które łatwo pomylić z miłością. W barwach
deszczu, żywe są w nich tylko oczy,

jak dopływy dwu rzek. Opatrzone, zmyślone — ich dzieci
podążają za nimi, w wilgotną breję. W chłodny podmuch wiatru,
co jeszcze przez chwilę toczy ukrwione liście, unosi, ożywia.
Urwisko wydaje się czymś zwykłym.


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 4 november 2018

Popielnik

Kostka słoniny kołysze się na gruszy, zakrzywiająć czas. Na tle lasu
gruby ksiądz rozdaje obrazki, później dzieci biegają z Bogiem. Jego
odbicia zapadają głębko w zamarznięte kikuty traw. Wieś

pełna świętych nie pasuje do reszty świata. Twój obraz we mnie
łagodnieje, i pewnie widać nas z okna, kiedy wołasz: dotknij mnie
i sprawdź! Przez chwilę machasz na pożegnanie, aż staję się twoją

dłonią. Wrona tłucze dziobem o parapet, w szczelinie między cegłami
stary pies, nie zapamiętuje już nowych twarzy.


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 october 2018

I dlatego cisza

Na fotografiach jest cały świat, ale nie ma na nich ojca.
Mogłabym odklejać go z papieru, aż stawałby się cieniem
nekrologu w małej rynience. Upał. Monochromatyczna twarz

matki jak z niemego filmu, w kłębach dymu. Ale wciąż jeszcze
jest w tej chwili. Uderza w pierś, a ślad tego szaleństwa ma melodię
kołysanki. Odtwarza powagę dziewczynki w białych rajstopach.

W miejscu, w którym rozchodzą się drogi, jabłonie już ją przerosły.
Rojąc ptaki, ich zwinięte skrzydła, wewnątrz krtań —  werbelki serc,
jak porzucone istnienia. Tylko jego skóra, biała i nierzeczywista,

nie przez jej nagość, odbiera barwy jesiennym ziołom. Wiatr nimi targa,
szeleści, czas zamiera jak podpity facet. Okno wychodzące na ogród,
niczym okrawek mięsa. Maleje las pod krzyże Jezusa.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 11 july 2018

Odkłamywanie

Czułe są ciała bławatków na zardzewiałych torach, niezdarnie wyrwane
z większej całości. Puste oczy lalki, i kundel przylegający do brzucha,
jakby był z białości skóry, może nawet jednym z jej dzieci
czekającym na widzenie, bo twarz miała łagodną.

Światło obojętne wobec nas, niby poruszone mrowisko, wraz z księżycem
wessanym przez śródleśne drzewa, i wcale nie trzeba przymykać powiek,
żeby wszystko zdawało się opadać na dno. Pełne nasion traw

na ustach, i w oku. Rysunków wśród gałęzi, tutejszej szarości. Całymi latami
z wygiętym od wiatru welonem, wciąż zaprzeczać czarnym nitkom
w wystrzępionej spódnicy. Dlatego tak ważny jest piach
niezatrzymujący wody, kiedy trzeba wracać. Mieć pożytek z Boga.

Jej dłoń jak dotknięty owad, gdy znów przepowiada dziewczynę
płaczącą nad maleńkim zarysem cienia. Wiatr rozdmuchuje bezskrzydłe
muchy. Reklamówka uczepiona trzcin szarpie nadpalonym brzegiem
jeziora. Woda zdaje się skomleć.


z cyklu: Anna


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 may 2018

Lęg

Słońce wschodzi jakby z na wpół umarłego sadu, poprzez las
świerkowy, brzuchate pszczoły wygrzebujące się z suszonych ziół.
Wtedy najczęściej nie używam twojego imienia,

a kiedy trzeba z miłości, tylko objawienia obnażają jak tu cicho.
Gdy zamykam oczy, zostają same ręce, niemal odjęte od ciała.
Kopy siana zdmuchiwane przez wiatr. Tak mocno

jak nigdy przedtem: żywe, miękkie, ciepłe
— nie wie, że się narodziło.


number of comments: 20 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 may 2018

Rozbłyski w wirowaniu ćmy nad lampą. Reinterpretacje

Drzwi otwierają się i zamykają, jakby w drewnie
były wszystkie wcielenia wiatru, trzęsienia ziemi,
zmodyfikowane nagłówki gazet.

Nieco teatralnie czarnobiała gwiazda niemego kina
poświęca życie swoim pasjom, ćwicząc wycinanki,
wymyśla dzieci, ich ziarniste imiona i języki.

Na podstawie fotografii tuli się do nas, dryfując
z pokoju do pokoju, w rozświetlonych drobinach kurzu.
I tylko my wiemy, o czym chciałaby płakać albo śpiewać.

Śmierć nie ustępuje nam wrażliwością, kiedy zbliżamy
się do niej na chwilę, czyjeś końce świata oznaczają,
że przeżyliśmy więcej niż mieliśmy ochotę. Gdy cienie

układają się w odpowiedni sposób, koszule na sznurze
wyglądają jak groby w opuszczonej wsi, lecz nikt nie szuka
punktów orientacyjnych, bo okna są ślepe.


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 27 april 2018

Tam, gdzie topi się kocięta

Historia Anny staje się przekłamana, albo nudna,
lecz daje poczucie ciągłości. Na kształt wiklinowego kosza z liśćmi,
które już dawno straciły woń sadu. W sam raz dla wiatru,

by nagość drzew odróżnić od naszej. W przyziemnej codzienności
słychać brzęk psiego łańcucha. Wraz ze skowytem, widać niebo
w oczach, gnijące trawy na skalę wszechświata.

Wpływają jedna w drugą, a tu już noc śpieszy jak na wronich skrzydłach
 — i może też nic się nie zdarzy — powtarza, niby wierszyk,
wychylając się z okiennej ramy. Nazajutrz

nagle ucichłe echo powraca, jakby było pamiętliwe. Całkiem
jak na starej pocztówce, Anna trwa na tle namalowanego domu.
Jest mamą wszystkich dzieci.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 march 2018

Wysłyszeć

W odzierającym z intymności świetle poranka, Anna
jaką znamy przestaje istnieć. Nie dlatego, że niebo jest
ogromne i przepełnione petuniami.

W niedzielnej sukience, trzymając na kolanach
gałgankową lalkę, osłania rdzawe włókna, ciasne
kłębki oczu — jesteś taka maleńka, że możesz sypiać
w moich ustach.

Nie widać śladów cięć, jakby bez końca
przewijała taśmę. To nic,
to nić.


number of comments: 22 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 7 march 2018

Pomiędzy powrotami

Tego dnia Anna odwraca głowę w kierunku dzieci,
biegających z lusterkami. Z wyjątkiem chwil, kiedy pociąga
łyk pieprzówki, w ramach męczeństwa

odsłaniając stare ramiona, niczym niesione wiatrem nasiono
—  jest teraz ładna. Niepokalana panienka z otwartymi ustami,
po dziecięcemu potargany warkocz, coraz bardziej rozpromienia
jej twarz, oczy, jeszcze nie przywykły.

Między piersiami widnieje miedziany krzyżyk, wyłuskany z formy
wystarczająco głęboko, by odróżnić nagość. W falującej smudze
światła ciało jest plamą wody. Białą wstążką, zwężającą się
w modlitewne dłonie. W domu nie ma już żywych

stworzeń. Podłoga jest z kurzu, po drugiej stronie świat jakiś
inny: w cynkowym kubku, nitka po nitce przybywa pajęczyn.
Pies siedzi w przekwitłych mleczach,
jak w śniegu.


number of comments: 32 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 6 february 2018

W samowidzeniu (nieobecność)

Dom wydaje się narysowany. Pełen obietnic,
z których większość można wykluczyć. Łóżka stłoczone, jak drzewa
w sadzie. Spiralne schody — nadranne powroty, odkąd starzy ludzie
zwisają z okien, niby pończochy, albo pierś wychylająca się,
lecz niedotknięta. Gruba kobieta z żółtą parasolką robi sobie piegi,

czuć jej z ust ojcem, kiedy śniegiem przeciera twarz. Gdy dzień
kończy się koło czwartej, chłopiec rozgrzebuje patykiem ognisko,
udając, że tworzy niebo. Później opuszcza głowę i milczy,

jakby wiedział, że słowa są ciężkie. Pies trąca nosem jego rękę,
powolną litanię dymu — więc modlę się. I nie potrafię wskazać
momentu, w którym jeszcze nie jestem swoją matką.



____________________________
z cyklu: studium przypadku


number of comments: 21 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 11 january 2018

Zatopiony krzew

Śmierć jest łatwa, i jakby dla kontrastu, Anna nie marnuje słów,
niby strona wydarta z biblii. Splątane gałęzie tworzą ornamenty
na twarzy. Niezrozumiałe ilustracje bólu, gdy pierwszy strach
przybiera barwę brudnej wody, włosy jak srebrne wodorosty,

prześlizgują się po żebrach, różnokształtne w nieskończoności chwili.
Na drugim brzegu rzeki dzieci, turlają się po zboczu, wierząc w coś
silniejszego niż wiatr. Mgliste światło szukając ujścia, znajduje
wgłębienie w kościstej dłoni, i trzeba dużo siły by zrozumieć,

że do brzozowego kredensu wprowadzają się nornice. Jaskółki
splecione w kłębki, które przypadkowo ocaleją. Wbrew jej woli,
w ostatnim zrywie ciało stworzy ciąg z gazetą, w której gnije
bezdomny kot. Na chwilę, ktoś do szeptu ściszy telewizor.


number of comments: 26 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 december 2017

Miniatura

Wśród tych, którzy pojawią się we wsi, ciebie już nie będzie,
dlatego rozpoczynając dla siebie nowe życie, szuka ojców,
wysłuchuje rad matek. Daje im przyjemność,

zupełnie tak, jakby niebo miało głębię. Dni nie następują
po sobie, lecz są ze sobą połączone. Resztki brokatu
dodają jęku drzewom, stylizują sny. Jakiekolwiek
miejsce. Sylwetki widziane kątem oka.

W miarę ubywania światła, wygląda jak przewrócona
zabawka, na płaskiej powierzchni. Fotografia.


number of comments: 9 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 december 2017

Żeby odejść

Ponad gwar rozmów, wybiera łaszenie ze zwierzętami. Odejmując
im śmierci, zbiegają się jak nici w szwach. Wataha czerwi, która nie znosi
resztek dnia, luster, bo nie powinna być

zdemaskowana poprzez odbicie, niby drzewo ścinane siekierą. Przebłyskuje
modlitwę, a z nią trzeba obchodzić się jak z dziurką od klucza, zatkaną igliwiem.
Za przepierzeniem z chmur, większe chmury kruczą włosy granatem, gdzie
dotknie jest jak rzeka, a ludzie są tylko jej brzegami, więc zatrzymuje każdego,
kto próbuje odejść. I tylko ten krzyk, gdzieś w sitowiu — dłonie, dłonie. Skąd
się biorą, i czego chcieć więcej? Poza kołysaniem przepaści,

przebiera ciało, co zwykła robić, gdy we wsi rodziło się dziecko. Może
coś zostanie, rozrośnie się jak śliwy, jak naparstnice pod nimi. Jacyś ludzie,
mówią, że to nic, że u zwierząt wszystko jest inne. I tak patrzą,
nie dowierzając.

z cyklu: Anna


number of comments: 13 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 november 2017

Bezpowrotność

Anna nie okazywała lęku, chociaż cienie dzieci kurczyły
się, jak plamy wilgoci. Korona z traw — obrzękłe nuty
dzikich pszczół, wyczerpywała jej świat. Tchnienie

czegoś wydarzającego się teraz, jak imiona
pisane na zaparowanym stole, pozbawione całości
niby świergot drozda z zaświatów. Płatek śliwy
zawisły na gałęzi.


number of comments: 14 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 31 october 2017

Jakby dwa liście ocierały się o siebie, spadając

Niby postać drugoplanowa, Anna nie miała pewności, czy istnieje.
Świat przed nią tworzył wyspy, a ona na ich tle rozgrzewała ziemię,
sama dla siebie nie nazywając miejsc. Szerokości zranień.

Powietrze z niepamiętnych czasów przechowywało wszystko,
co w nim stało, dlatego nawet nie przesuwała krzesła. Od znieruchomień
do znieruchomień, w imieniu domu, karmiła duchy, zapuszczając ogród,
niczym pęd wspinający się po obumarłym drzewie.

W połowie gestu, prześwietlone zdjęcia domyślisz sobie innym razem,
szeptała. Dopóki krzyż z leszczynowej kory nie nabierał jakiejś formy
— okrucieństwa chwili.


number of comments: 16 | detail


  10 - 30 - 100  



Other poems: Niech spadnie, Terapia krzykiem, Wyczerpywanie. Z fotografii w intencji czerni i bieli, Pod wiejską latarnią, Nieprzerwany pejzaż, lub scenka rodzajowa, Portret tonalny, Żeby wracać, Nadal tracę sny, w których mnie nie ma, Poza kadrem, Przydrożne niebo, Scenografia, lub portret rodziny z czasów starości, Pojedyncze istnienie, skryte w rysach twarzy, Uderzające podobieństwo, Wyglądało to na zabawę, Świeży ślad deszczu, Chemiczna koronka, Szprosy jak krzyże, Na chwilę, i nigdy więcej, Po każdej miłosnej nocy. Odgałęzienia, Mamidło, Zbiór zmyśleń, i wiersz, który się rozpada, Sen z fusów, Nie nauczyłam się wyczuwać na dotyk, Trawy pochłaniają wszystko, Zmilczane, Oprócz ciszy po nas, Podkład pod szczapy ognia, Madonna z laurowym skrzydłem, Ze szczyptą szeptu, Komuś ucieka czarny balonik, Latawiec z łopianu, Na pograniczu nieba w tobie, Nów. Gdy odchodzimy, Koincydencje, Reintonacja, Napierśnik, Dni bez końca, noce z przeszłości, Jakby zawsze było więcej rzek, niż brzegów, Retrospekcja poklatkowa, Wszystko oprócz słów. Studium intymne, Nawet jeśli bez słów, Po-szmery, Ze współczesnych przedstawień, Wszystkie życia Anny, w oparciu o nieistnienie, Kobieta, która szkicuje. Pierwsze słowo, Stany pośrednie. Rytuały, Popielnik, I dlatego cisza, Odkłamywanie, Lęg, Rozbłyski w wirowaniu ćmy nad lampą. Reinterpretacje, Tam, gdzie topi się kocięta, Wysłyszeć, Pomiędzy powrotami, W samowidzeniu (nieobecność), Zatopiony krzew, Miniatura, Żeby odejść, Bezpowrotność, Jakby dwa liście ocierały się o siebie, spadając, Pamiątki po narodzinach, W świetle przedranka, strach na wróble wygląda jak żebrak, pod pachą niosę chleb, Brzegi chmur, niby rany, Z dnia na dzień, A jeśli tam nic nie będzie, albo będzie wszystko?, Rysy. (Nic pięknego), Komuś ucieka czarny balonik, Cienie, Płaty słów, Kruki biorą się z dźwięku, Obrysowania, Zatopole, Zrównania, Drzewa najbliższe drodze, Podwórko utwardzone orzechowymi łupinami, Uchylony popielnik, O smugach na linoleum, Resztki obrazów, Nie ubędzie słów, Pochlipywanie, zmęczone ekrany (kawałki szkła i żadnego kina), Portrety bez twarzy, Nieprzypadkowo, Zawężanie chwil, Autobusy wypluwają przechodniów, Koło popychane kijem, Kontaminacja, O tym, jak nie poznałam matki, przemijalność — czyli nie jestem panią własnych słów, ślady, nikt się w nas nie budzi (bóle fantomowe), Z ciał zwierząt wyrastają kwiaty (gruntowanie płótna), Grudniowe nieba w ciągłym milczeniu. Portrety, Kolor zaschniętej śliny. Ożywianie., Uczę się chować w wiązce siana, bawić w dom, Pamiętam słowa, chociaż zapomniałam dźwięki głosów, Potrzeba wiary, Rozgnieżdżenie, Zawodzenie, Usłyszeć, że się jest, Zanim słowa. Obrazobranie, Przedproże, świat aż zwidniał, Jakby szemrało sitowie. Pobłyski, mimo braku miejsca, później wskoczę do wody by przybliżyć to miejsce, Martwa ziemia w reklamówce, Z bliska i tak gorączkowo (anatomia), nieskończoność. przed telewizorem, Mokre trawy poją ziemię, włóczkowe serce, a wiesz, że rzepy we włosach mogą udawać koronę?, Poza tą chwilą, wyraźne przywidzenia zaledwie przykuwają uwagę, m.in.,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1