Sztelak Marcin, 19 november 2011
W martwym punkcie lustra wykrawam
nowe szaty
króla. Nagość nie jest już
obscenicznym wyrazem.
Świt nadchodzi bo drętwieją nogi,
czas wycieka
jak olej z puszki sardynek. Pora w
drogę
a pokrzywione drogowskazy, w
którąkolwiek stronę,
znaczą dziurawe rozstaje. Szos z
serpentynami
dawno przetrawionych karnawałów.
Tymczasem wszyscy
diabli już spakowani w skórzane
walizki od Prady.
Czarne koty zlizują mlecznobiałe
zacieki na ścianach
kapliczek. Świętych od spraw
całkowicie beznadziejnych.
Im to pomarszczone dłonie babinek
znoszą naręcza
kwiatów polnych i wianuszki dziecięcych
wspomnień.
W odpowiedzi starcy palą wrzosowe
fajki grzejąc
pożółkłe kości w ostrym dymie
niepłukanego tytoniu.
W okolicach krążą szaleńcy w rytmie
tanga lub paso doble.
Na wietrze dumnie powiewają wymięte
prośby
żebrzących o zmiłowanie. Wszyscy pijacy
mają swoje
płoty. Pomalowane kolorami tęczy i
złoto po drugiej
stronie. Za uporczywe wystukiwanie
słów grożą mi
palcem. Kolejną noc spędzę na
wycieraczce piekła.
Przecież lustra nie zbiję. Za dużo
nieszczęść i odłamków.
Ostrych jak świt po nieprzespanej.
Sztelak Marcin, 19 november 2011
Miasto nierówno oddycha pełną
piersią spoconych kamienic.
Zawstydzeni cudzołożnicy z tęsknotą
zerkają na mszalny kielich.
Straceńcy dźwigają krzyże na swoje
nędzne golgoty.
O nierównej fakturze najtańszych
gatunków krajowych.
Czas spada głośną kaskadą na
rozjechane ulice.
Rozbity pędem kół podzwania o
szyby, latarnie, krawężniki.
Na przystankach zgromadzenia kobiet
o twarzach z szarego
papieru wymrukują różaniec próśb.
Zagubienie mężczyźni w teczkach ze
skaju dźwigają
cały swój świat. W zwalistych
kościołach gasną witraże.
Martwe łuki tonąc w półmroku nie
obiecują rozgrzeszeń,
tylko garść popiołu na głowy, lód
posadzki dla stóp.
Kiedy słowo zwolna zamiera w
czeluściach sklepienia
rozczesuje minione jak włosy. Coraz
rzadsze, niby naturalna
kolei rzeczy, jednak palce
drętwieją i więdną. Niczym język
nad ranem, w te bezgwiezdne, na
wpół zapomniane.
Jako sybaryta z wykształcenia
zasypiam z myślą, zupełnie
nie na miejscu. Piękne panie już
nie kochają poetów.
Szybko odchodzą przesycone zbyt
długą frazą westchnień
i oddechów.
Sztelak Marcin, 19 november 2011
Kasztany sypią gradem, chłód się
rozsiada
na samotnych ławkach, wiatrem
skoszone liście
szelestem wyściełają zamroczone
parki.
Księżyc hipokryta zatacza się po
niebie,
spity echem wczorajszych zaklęć.
Zapewne coś tam jeszcze będzie.
Śmiech, łzy, splecione
ręce. Lecz bezpowrotnie utracone
nocne degrengolady.
Wycieczki w kierunku nienazwanym,
przerywane
migawkami ust.
To żaden armagedon. Poranny wygląd
kotów się nie zmieni,
ani wieczorny stukot obcasów wbity
w bruk.
Później ciężar śniegu wymusi
wzruszenie ramion,
spuszczenie głów. Można powiedzieć
nic nadzwyczajnego.
I już.
*”Nie będziemy już się włóczyć”
Lord Bayron
Sztelak Marcin, 16 november 2011
Aniołowie upadają nagminnie, jak
zakazane owoce.
W bliskich okolicach Edenu.
Węże kuszą bez przekonania,
amatorów przejrzałych
jabłek.
Supermani na emeryturze
artretycznymi palcami
cerują obcisłe wdzianka.
Zmęczeni zapadają w fotele. W
oparach whisky snują bajki.
Czarno – białe.
Coś w stylu starego kina. Z ledwie
odczuwalnym brakiem
tapera i subtelnego szelestu.
Dam w powłóczystych sukniach i
ogromnych kapeluszach.
Z kwiatami na rondzie.
Poeci dokarmiani w przydrożnych
barach, piszą
na przetłuszczonych serwetkach,
linijki i wersy.
Coś o miłości i trudnej drodze. W
przeczuciu nieistnienia.
W starych płaszczach żebraków wiatr
świszczy.
Nieliczne datki nie dziurawią
kieszeni.
Oni wiedzą - wszystko przeminie.
Szalony sen
w wypożyczonym łóżku.
Za które mimo wszystko trzeba
będzie zapłacić.
W jeszcze nieznanej walucie.
Sztelak Marcin, 16 november 2011
Krzywoprzysięzcy mamroczą w
kaplicach,
każdej wiary pod słońcem. Ani nieba
nie walą
im na łby, nie piekła nie
pochłaniają.
Utartym zwyczajem rozgrzeszenie się
sypią
niczym konfetti w karnawale.
Prorocy do cna zdzierają gardła
w sponsorowanych programach. Numery
kont
naszpikowane wyznaniami wiary. Od
klęczenia
bolą kolana, lecz na to pomagają
markowe
produkty farmaceutów. Którzy proszą
o kontakt
i tak dalej.
Podobno uszy są od tego by puszczać
mimo,
a głos służy do wołania na puszczy.
Szczęściem są modlitwy na każdą
okazję,
oraz porę dnia i nocy.
Niektórzy twierdzą - Bóg zasnął i
śni o utraconym raju.
Co oni mogą wiedzieć, skoro nie
uczęszczają,
a dłonie mają złożone w
nieprzepisowy sposób.
Sztelak Marcin, 16 november 2011
Jak kukułki podrzuceni na świat,
uparcie szukamy gniazd.
W nieumiejętnych wiecznie dłoniach,
ledwie namiętnych ustach trawimy
czas
na poszukiwania.
Pomiędzy wschodami a zachodami
zagubieni,
tworzymy złudne obrazy. Oczekujemy
nocy.
Najlepszej pory na
niewypowiedziane,
później na strach.
Splątani uściskami w końcu tracimy
skrzydła
i na łeb, na szyję w kierunku
odwrotnym
do gwiazd.
Tymczasem wprawna ręka istnienia
rzeźbi
twarz, zaćma zasnuwa kalendarze.
I tylko koty nie zważają na dawno
minioną wiosnę.
Sztelak Marcin, 7 november 2011
Od pewnego już czasu jeżdżę do
pracy
na wielbłądzie.
Przyplątał się pewnego wieczoru,
prosząc o szklankę
herbaty z wkładką.
Codziennie widujemy śliczne kobiety,
zerkając na nie
ukradkiem.
Dla odmiany nie żywimy zaufania do
zbyt pięknych
mężczyzn.
Ich wypracowanych gestów, życzliwości
na wydatnych
wargach.
Wieczorami dromader opowiada przygody
tysiąca
i jednej.
W pustynnych oazach, albo nawet
portowych
knajpach.
Mrużę wtedy oczy, wcale nie
posądzając go
o kłamstwa.
Później zasypia na balkonie, budząc
zdziwienie,
niekoniecznie aplauz.
Głośno chrapie, szczególnie kiedy
wypije dużo wody
z burbonem.
Przekornie nadałem mu imię Ferdynand,
chociaż wymienił
inne.
Od tego czasu grozi że odejdzie, kiedy
tylko mocno
stanę na ziemi.
Sztelak Marcin, 7 november 2011
Koliste ruchy gąbki też się mogą
kojarzyć.
Nawet bez dużej dozy wyobraźni.
Jednak mycie garnków to takie
trywialne zajęcie,
nie wypada wtedy marzyć o kobietach i
seksie.
Wielu lat potrzebuje mężczyzna by się
nie gapić
w dekolt, nie myśleć o bieliźnie.
Najlepiej koronkowej,
zmiętej obok łóżka.
Fakt bywamy zawodni, czas nas nie
rozpieszcza,
tylko smukłe palce – czasami.
Specjaliści od niemoralnych propozycji
rano stają się
do bólu zwykli. Zawsze można na
usprawiedliwienie
wymruczeć znad kawy i jajka: Wy
ciągle liczycie
na Don Juanów, albo innych
baśniowych kochanków.
Później obnosimy się z samotnością,
uparcie twierdząc
że nigdy nie chcieliśmy: „Napraw
kran” albo „nie chrap”.
Bardzo nam dobrze z garstką wspomnień,
zmiętymi liścikami
utraconej młodości.
Taka nostalgia przy zlewie może
spowodować powódź,
w minimalnej skali. Nie szkodzi,
wszystko wyschnie.
To prawo fizyki na pewno zadziała.
Sztelak Marcin, 7 november 2011
Zaciskam powieki środkowymi palcami,
byle się głupie sny nie powyrywały,
nawet najkrótsze, poprzerywane jawami.
Dookoła ściany, puste, od kiedy
fotografie
spłonęły w czerwcowych upałach.
Duszno,
okna szczelnie zamknięte, zabite
gwoździami.
Na zewnątrz czai się dzień pełen
twarzy,
słów rzuconych na wiatr, przysiąg
złamanych.
Na szczęście noc kolory zatrze, nawet
koty
staną się czarne. Czterej jeźdźcy
odjadą,
w ślad za nimi ostatnie taksówki.
Będzie można pokrążyć w
poszukiwaniu skórek
chleba powszedniego, ostatnich butelek
absyntu,
zadymionych barów z bohemą, w trupa
zalanych
pegazów, muz chętnych ze znużenia.
I tak się wszystko rozpłynie w
poranku. Słońce
wymaże obrazy, znów oczy trzeba
będzie zamknąć,
czekając na przewidywalny ciąg
zdarzeń.
Sztelak Marcin, 4 november 2011
Surrealistyczny widoczek na pięć
minut przed chwilą zgonu.
Księża z namaszczeniem błogosławią
samochody, niedzielnych
kierowców, dziury w jezdni i
mimochodem walec drogowy.
Pewnie wszyscy pojadą prosto do nieba,
głupio by było per pedes
po raju.
A znając moje szczęście nawet wieko
trumny przytrzaśnie mi nogę,
biletem wstępu będzie życiorys
pradziadka, którego nie znałem.
Tymczasem pod oknem śpiewają
gregoriańskie chorały,
czterej panowie w chwiejnym stanie.
Zresztą może to disco polo, w mocno
bełkotliwym wydaniu.
A miała być niespodzianka wraz z
wiosną i pierwszym
bocianem. Potem już tylko ręce
sterane na przerzedzonych
włosach i święty obrazek u wezgłowia
łóżka.
Złośliwie pozostał stek modlitw
niewysłuchanych,
krzywe uśmieszki na pożegnanie,
figlarne szepty
nad garstką ziemi. Złośliwe słońce
wpatrzone
w ostatni sakrament.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
12 september 2025
wiesiek
11 september 2025
wiesiek
9 september 2025
absynt
9 september 2025
ajw
9 september 2025
Jaga
8 september 2025
ajw
7 september 2025
jeśli tylko
6 september 2025
wiesiek
5 september 2025
ajw
5 september 2025
Jaga