Sztelak Marcin, 3 june 2016
Przypadkowe spotkania z kusicielami
są pełne wiary w spełnialność.
Wróżb z lotu ptaków albo wnętrzności
szafy.
Pełnej mocno przejrzałych
słów. Odpowiednich do zaklejania dziur,
międzyludzkich.
Chociaż przepaście coraz głębsze
a na ich dnach zapomniane dzieciństwa.
Zatem rozsyłam listy, w nich bajki
bez puenty – do dowolnej interpretacji.
Niepiśmienny listonosz jest gwarantem
tajemnicy korespondencji.
Szczególnie gdy nuci pod nosem:
Stary niedźwiedź mocno śpi.
Sztelak Marcin, 27 may 2016
Urodzili się starzy, kompozycje zmarszczek
często brano za uśmiech.
Umarły na ustach.
A w oczach zaczajony wszechświat,
bez ufności w wieczność.
Wyrwane słowa brali do wewnątrz,
przemielone na papkę stawały się pierwszym
i ostatnim mlekiem.
Niechcianej matki oraz nienazwanego ojca.
Ostatecznie odeszli, rozmyci w kształtach
nie do końca uformowanych ciał.
I tylko w najciemniejszych kątach wciąż
wyczuwamy obecność.
Strach pełznie wraz z szeptem:
jesteśmy.
Sztelak Marcin, 25 may 2016
Popiół w ustach ma posmak gorzkich
migdałów. Zamieram w modlitwie,
chociaż z reguły nie wyklinam
darczyńców.
W zamian, wykreślając kółka
różańcowe, gubię paciorki nanizane
na nitkę.
I osnowę. Pobłogosławiony, wciąż łaknę,
choćby potępień, nawet na papierze
listowym – siedem głównych
zaniechań na drogę.
Tu rozpoczynam litanie, niezbyt interesujące,
nawet dla teologów.
Wyruszam w trasę, która się znowu skończy.
Niewiedzą.
Sztelak Marcin, 24 may 2016
Konopnym sznurem naprawiam zegar,
niech odmierza.
Choćby wiecznie spóźnione
słońce.
Mam różne drogi do wyboru.
I to nie prawda, że prowadzą
w jedno miejsce.
Chociaż drogowskazy wypalone
po fundament milczą – idę.
Przede mną, za mną powietrze gęste
niczym miód.
Zapowiedź raju, ale konopny sznur
pęka. Więc wciąż skręcam
pętle.
Jednak przepuszcza, na krawędziach.
Sztelak Marcin, 23 may 2016
Za pochowanie trupa odpuszczają trzy grzechy.
Zasadziłem paznokcie, jednak z tych kości
nic nie wyrośnie.
Na ugorze.
Więc zapalam znicz,
za tych, którzy byli tu przede mną,
próbując zebrać plon
nieurodzaju.
Wywiewa ze mnie słowa,
już niepotrzebne.
Niezasiane tańczą na wietrze,
opętanie brzmieniem.
Czas formowania gliny
przeminął. Za obraźliwe podobieństwa
zbyt wielu zapłaciło.
Najwyższą stawkę.
Bezimienni,
wciąż poszukują ścieżki.
Na wprost.
Jednak bez ostatniej posługi
zarosła.
Na amen.
Sztelak Marcin, 21 may 2016
Wszystko pachnie kolorem czerwonym,
chociaż to nie krew.
Tylko błoto po przejściu najdłuższej drogi
pomiędzy literami greckiego alfabetu.
Nie znamy przykazań zapisanych
po drugiej stronie.
Świątynia piętrzy się ponad nieboskłonem,
bezrozumnie.
Obchodzimy ją dookoła dmąc w trąby,
języki drętwieją od modlitw
zmielonych na mannę. Łakniemy
dżdżu.
Nieustanna procesja,
ale wszystko pachnie kolorem czerwonym,
tym razem to jest to.
Po łokcie.
Sztelak Marcin, 20 may 2016
Pustynia.
Małe piaskowe ludziki maszerują czwórkami,
tuż za oknem. Szyba zakrzywia przestrzeń
– gabinet luster.
Rynsztokowa muzyka cieknie z kranu,
biegniemy po uszczelki. Tylko czas
wlecze się w ogonie.
Historii.
Pewnie nie szkodzi, bo rewolucja spełzła
do podziemia. Tam pije samogon,
z przygodnie poznanymi szczurami.
O wrodzonej inteligencji.
Znowu ktoś krzyczy:
Ukamienować listonoszy, wciąż roznoszą
hiobowe wieści. Bezwstydnicy.
Ale kamienie zużyte, pomniki
na dnie rzeki.
Zasłaniam okna, zasłony w strzępach,
podarte na sztandary i szarpie.
A za oknem piaskowe ludziki. Natrętnie
wpatrzone w ciemność.
Bez słowa, to już padło:
Pustynia.
Sztelak Marcin, 19 may 2016
Mam swoje piętno, być może Kaina,
w które usilnie nie wierzę.
Mimo wszystko zostawiam ślady na śniegu,
nawet zeszłorocznym.
Zza stołu wymiatam resztki rozbitego
czasu, aby skleić przeszłość,
której nie było, chyba że na zdjęciach.
Poklatkowych.
Wciąż jestem gotów na lepsze, ostrożnie stawiając
kroki w ciasnych uliczkach
– tu mieszkają obłąkani bogowie
jednej nocy.
Dla nich buduję ołtarze
z zapomnień. Odchodzą bez skargi
wraz ze wschodem.
Ewentualnie zarastają kurzem w dziecięcych
pokojach, nieużywanych od pokoleń.
Tylko cienie wciąż czekają na pierwszy
dzwonek.
Sztelak Marcin, 18 may 2016
Opłatek piekł go pod językiem,
aż do rozpuszczenia
skóry. Cienkiej niczym pergamin,
na którym spisano wszystkie cieplutkie grzechy.
Jak uprawianie bardzo bezpiecznego seksu
w opuszczonych szaletach miejskich.
Z konsekwencją urojonej ciąży
przez nieograniczoną liczbę miesięcy.
Albo składanie zamaszystych podpisów
pod petycjami w sprawie kastrowania kotów.
Jakby bezdomność była przywilejem
tylko jednej rasy.
Komunie zawsze zapijał winem, spłukując resztki
chleba. Komórka wibrowała w zimnej dłoni,
nienasycona drżeniem słów.
Nigdy nie dzwonił, przeczuwając brak numerów.
Lub inny wyrafinowany strach.
Sztelak Marcin, 17 may 2016
Naciskam mały pstryczek i świat
przewraca się na nice.
Pod palcami wyczuwalna obietnica
dobrego dnia, bo nawet śmierć zmienia
imię.
Na bardziej ludzkie, tym samym przestając
wzbudzać strach.
Z drugiej strony to żałosne zmiany,
jednak pasjami uwielbiamy takie zaciemnienia
– patrz plastikowe tytuły albo przekonanie,
że w każdej bryle węgla tkwi diament.
Wracając do sedna: świat obiecując na pewno
kłamie. Mimo że taki przewrócony
wzbudza uśmiech politowania wybieram
księgę skarg i zażaleń.
Przeklęta bariera językowa nie pozwala
wpisać słów. Zrozumiałych.
Poza tym jestem usatysfakcjonowany
możliwością użycia pstryczka.
Kolejny raz.
Aż do zepsucia od ciągłego przemieniania.
Na swoją obronę mam dwoistość rzeczy.
I oczywiście obietnicę dobrego
życia. Skoro nie dnia.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
12 november 2024
0002.
12 november 2024
1211wiesiek
11 november 2024
1111wiesiek
11 november 2024
0001.
11 november 2024
I Don't KnowSatish Verma
10 november 2024
You've Already Gonesteve
10 november 2024
1011wiesiek
10 november 2024
Zasuszyły się.Eva T.
10 november 2024
In My PaintingSatish Verma
9 november 2024
Jesień....kalik