Pi. | |
PROFILE About me Friends (26) Poetry (472) Prose (19) Photography (1) Graphics (1) Diary (3) |
Pi., 1 may 2012
było zawiesić mi na szyi tabliczkę
z napisem UWAGA AGRESYWNY POETA!
może pojawiłby się znikąd choćby niepokój.
a tak? robię za jakąś maskotkę z pluszu,
pocieracz od nieświętych biustów,
wisiorek przy udzie na ściśle odmierzonej smyczy.
szczekam na rozkaz, czasem aportuję,
zwłaszcza gdy zmierzwić mi kudły
... na podbrzuszu.
taki jestem. swojski. ucywilizowałaś na tyle,
bym nie oznaczał cudzego terenu. nauczyłaś konfabulować
czasoprzestrzenie, w których to ja jestem samcem alfa,
a ty drżysz pode mną w elipsoidalnych spazmach,
o jakich jeszcze nie słyszała historia kynologii.
na szczęście dokarmianie bezdomnych poetów
jeszcze nie jest zakazane, więc od czasu do czasu
mam coś świeżego do wypieszczenia we właściwy wiersz.
bez żadnych podtekstów. bez takich podtekstów.
gdybyś tylko nie wypaliła sobie na piersi,
że tu pilnuje szczególnie groźny pies,
mógłbym zdziczeć za byle suką, która zakręci
we łbie cieczką.
Pi., 4 july 2013
mówiła, że bez okularów czuje się jak bez majtek,
więc przed każdym pocałunkiem podkręcałem śrubę
w atmosferze szepcząc: strip tiz strip pliz strip to me
chłopcy, żebyście wy widzieli ten płynny taniec
palców po paraboli nieuchronnie ku małżowinie
by ująć cień oprawki niczym szlachetną bieliznę
z atłasu. ta chwila genialnego zawahania zanim
twarz stanie się nienagannie rozebrana bez endu
i lśnić będzie zaproszeniem: co ze mną zrobisz
głuptasie, teraz, póki jestem naga? dziewczyny,
każda z was powinna popsuć sobie wzrok, dostać
zeza albo jaskry, byle zatańczyć wstydliwe fandango
przy uchu. była mi Ritą Hayworth zsuwającą intymność
z przedramienia prosto z zapomnianego celuloidu.
magia idealnego gestu i oto świadomie jesteśmy
upętleni w alternatywnym filmie, gdzie damy zrobić
sobie jeszcze wiele dubli, mimo że bliżej każdemu
z zagapionych nas do Bustera Keatona, niż Clarka
Gable'a. The queen is naked. pozostaje skowyczeć:
nie waż się nigdy zdejmować okularów przed obcym
mężczyzną, bo po seansie zupa może być za słona.
Pi., 2 september 2013
czy to już na pewno piekło?
siedem miesięcy bez poezji
idzie ósmy
a tu trzeźwość wylewa się
uszami
mógłbyś zapisać się do klubu
anonimowych realistów
ale (perfidne "ale)
jeśli się raz przyznałeś
to zerwanie banderoli
grozi ślepą nieufnością
nawet jeśli jeszcze się nagle skusisz
i pójdziesz w open tango
z byle pierwszą dopełniaczówką
to żaden syndrom przerwanej bessy
nie jest wart by złożyć słowa do słów
w imiesłów
chyba że najzwyczajniej w świecie
robisz to co lubisz
bimber z nas w wysokoprocentową
trąbę
Pi., 27 december 2013
poezja nie rozwiązuje
problemów
ale za to skutecznie
rozplątuje
tasiemki twojej nocnej
zbroi
powiem ci jak Majakowski
- prawda że podobały się
pani moje wiersze?
sprawmy więc by i mi
spodobały się pani
pragnienia
oto moje palce Lili
chętnie by się rozwiązały
w tobie
ale to ty o nie
łkaj
Pi., 2 july 2013
czas dopadł mnie w opóźnionym autobusie komunikacji
miejskiej: Falenty Nowe - Targówek i żywcem otumanił.
wypełniona aż po sam błyszczyk hormonalna wataha
- jakieś Zuzanny, jakieś Andżeliki. gładkoskóre,
smukłonogie i długowzroczne. cel - ja, pal - strzał
z rzęs: "heja! widzicie tego Czesława? ale z niego
Stefan, co nie?" to jest ten moment, gdy kula rżnięta
pogardą trafia sto na sto. natychmiast siwieją mi skronie.
większość fryzury spod czapki wieje na spadochronach
byle dalej. nędzne farbowane szczury! w powątrobowych
plamach wybucha chory wzór starca pod mętniejącymi
oczami. zdrada potrząsa dłonią, charcze w płucach.
i mógłbym być Robertem, Krzysztofem, Arkadiuszem
albo Patrykiem, to już nie będę sobą, lecz jakimś
geriatrycznym transformersem po wszystkich przejściach.
nie zrzucam skóry. zanika sama, jakby się brzydziła,
tego który teraz wyłazi z pomarszczonego wora. stało się
to czego nie da się zawrócić żadnym ludzkim odklęciem.
już zeschłem i czerstwieję w nocnej szybie. nie jestem
do żadnego spożycia. to tutaj - w opóźnionym autobusie
miejskiego przeznaczenia, dopadł mnie nagły czas.
Pi., 7 march 2014
podobno na cellulit najlepsza jest ślepota. pod palcami
wyczuwam puls wiadomości, które wysyła do mnie
twoje ciało. szyfruje w alarmujące krostki, kreski,
kurze łapki i sieć obcych kanionów, do których trudniej
ci się przyznać niż do coraz młodszych kochanków.
czas cielenia się lodowców na wiosnę, więc pęka kar,
pęka skóra. wszystko czego nie zdążyłaś mną opleść
teraz topnieje i trzeba nam ratunkowych szalup z napisem
"dla starzejących się kobiet i skandalicznych kłamców".
takiś powierzchowny! - więc cofam dłoń i spadam z klifu.
słodziutkie pytania zawierają gorzkawą interpretację,
która wyniszcza znacznie boleśniej niż desery Borgiów.
oddalamy się wtedy od siebie, jak dwa przechłodzone
kontynenty. jak konsekwencje gąbczastej zmarszczki,
zlodowaciałego włosa, tej uczuciowej anemii we dwoje.
Pi., 10 september 2012
to prawda. nigdy wcześniej ani później nie odczuwałem
tak wszechogarniającego strachu, jak wtedy gdy dla zabawy
rzucaliśmy papierówkami w poprzek raczkującej asfaltówy.
stamtąd tam, usiłując trafić precyzyjnie w szczelinę
między przednią i tylną osią w ruchu. z żukiem, cysterną,
traktorem to łatwizna. poprzez kurzawę jak mgłę nad Ypres,
świstały nadgniłe pociski, warkotały opasłe komety-renety
rozpylając wszędzie jabłeczne gazy bojowe, kusiły dywizjony
os prosto z wrogiej strony kanału. byłem wybrańcem bogów
- od pierwszego zamachu trafiałem lub chybiałem (zależy
kto na to spojrzy od strony siebie), a felgi cięły asfalt,
błoto, liszki i kępy zielska, zanim znikały w leszczynach.
wibrująca blacha gwałciła uszy od środka. eksplodowały
nasiona gniazdami. szoferak musiał być nie stąd, bądź głuchy,
ale za to uparty, by zetrzeć mój życiorys na najkwaśniejsze
jabłko pod słońcem. jam był szybszy, niż zaseplenione kurwy
i psiekrwie plute pod wiatr. strach zaprawdę dodaje skrzydeł
i pozbawia smaku nawet najbardziej aromatyczny jabłecznik
jakim zechcesz mnie nakarmić. wstręt spęcznieje już w ustach
i udusi. gdybym to ja był Adamem, nigdy nie opuścilibyśmy
żadnego raju, a obiecanki cacanki zgniłyby dosłownie nietknięte.
Pi., 30 august 2012
wyjdź z domu, zostaw kopertę, parafkę pod kredytem
albo tylko podrapany cień wątpliwości, że nadeszło już.
ja zrozumiem, nawet gdy ty sama jesteś kłębuszkiem
zatargów o przestrzeń, której nie potrafiłaś dokochać.
plują, szydzą, plotą nam zawczasu nagrobne wieńce.
inni już nie udają, że są zdziwieni, może zniesmaczeni
telenowelą, spiralą ciągłych potknięć. ach, te wibracje.
uznałaś, że czas na ciszę - nie na bezwstydny lans.
jakbyś kompletnie dojrzała, więc wyrywasz z korzeniami
już poprzewracany las. dolicz wreszcie do nieskończoności.
od bicia głową kora oblazła mi kamieniem i starą rdzą.
śni się skóra z poparzonego dziecka. coś się wydarzy,
więc wyjdź, już nie przepraszaj. cztery ściany są po to,
by prać w nich swoje brudy. czasem, by cokolwiek zabić.
Pi., 7 september 2013
wiersze mi żyją osobno
już nie pytają o formę czcionkę
stan zapisywalny
już nie mogę im zabronić
pokazywania się w miejscach publicznych
z obnażoną treścią
więc obnoszą się bezwstydnie tu
i tam też
mógłbym przysiąc
że wyrzuciłem niejeden do kosza
niefrasobliwie lecz świadomie
a one lotem koszącym
i jak z gniazda
wracają te bumerangi
biją na alarm
raz w twarz
raz bezczelnie do zaskoczonej pamięci
obce toto i zapalczywe
jak wcale nie moje
krew z krwi tylko krwią
nawet jeśli grozi wierszem
Pi., 23 june 2013
najkrwawsze batalie przeważnie toczą się na przyczółku
kameralnym. bój o skarpetki pod wspólnym łóżkiem.
bitwa o pilota poza dostępnym zasięgiem. bez prawa
do zmęczenia. bez prawa do warunkowej kapitulacji.
bez prawa do jeńców żywcem. zasieki rozdrapane
o język wroga. drut kolczasty, którego nie oswoję
reglamentowaną pieszczotą. to nie bajkowa mgła
- to dym z popalonych mostów w odpowiedzi
na pytanie o dywanowe naloty w moich szufladach
a gdyby zdarzyło mi się (przecież jestem idiotą),
wyskoczyć nagle z ckliwym bukietem ciętych róż,
to węszyć będziesz, czy to nie wiązka rozpryskowych
granatów. z rozpędu na wyniszczenie popychamy
wyrób małżeństwopodobny ku pewnej niedzieli
gdy obojętność rozstrzela nas, że szerzej się nie da.
Pi., 10 january 2012
okładka nowej płyty lou reeda z daleka zwiastuje na bank
szatańską muzykę. przystaję przed sklepem, w którym
dźwięki są na wynos i nawet gdybym zassał powietrze
pod siódmy krąg przepony, to nie napełnię płuc zapachem
siarki. piekło przez szybę wydaje się bezpiecznie chłodne.
nie jest z przeraźliwego zimna jak obiecują katalogi,
ani też gorące jak przepowiadają nostradamusy z ambon.
trudno skoncentrować się na wyłącznej temperaturze palca,
gdy broczy skaleczony o cenę, za jaką dam się rozgrzeszyć.
ta sama okładka nowej płyty metalliki aż do złudzenia
przypomina cyrograf, na którym nieznana Lulu pozostawiła
niezgrabne inicjały. teraz można pozastanawiać się do woli
nad tym, czymże ta Lulu podpisała pakt z mefistofelesem
skoro ma odrąbane ramiona. w przypływie szału wizażysta
wychlapał trochę barwnika na kulfony i blady aksamit,
więc gdybym był odrobinę bardziej naiwny uwierzyłbym,
że to jaskrawa krew Lulu. gdybym był odrobinę asertywny,
odszedłbym od szyby z pełnymi pustki rękami. kieszenie
mniej mi potrzebne niż te ramiona, które kiedyś płocha Lulu
splatała na piersiach w asertywnym języku martwym jak łacina.
szkoda że płyta nie dogasa kołysanką. to dopiero byłby szok.
Pi., 19 june 2013
gdybym
pozwolił sobie na vivo vivace w poprzek promenady;
więcej wybrzydzał nad pomidorami po liftingu;
pomógł zbierać cytryny, a potem wycierał słońce z błota;
przeszedł na drugą stronę wcześniej niż to dozwolone;
zignorował wibrato w kieszeni na rzecz treli gdzieś w tle;
poczuł jak burczą kiszki i uciszył je sprasowanym hotdogiem;
zafascynował się bombą w okienko podczas parkowego el clasico,
do tego stopnia by wiwatować wraz ze wszystkimi trzema widzami;
gdybym naśmiecił a potem dał się ponieść na fali wyrzutów sumienia
i zawrócił by oczyścić spaskudzony odłamek świata;
gdybym miał na przykład psa i dał się oprowadzać na smyczy,
a nie lazł gdzie popadnie, choćby i na szagę;
gdybym nie zauważył miedziaka, który wbił się w podeszwę
bądź zmarnował go na jakąkolwiek inną rzecz,
która do dziś moją jest - to miłości bym nie miał.
byłbym niczym.
Pi., 18 january 2012
siedząc w wychłodzonej piwnicy, nie mniej styczniowy
niż bohater Złodziejki Książek u Zusaka, wyczytałem z gazety
przeznaczonej na spopielenie, że minister hitlerowskiej
propagandy, Józef Goebbels, już wówczas produkował filmy
w technologii 3D. krótka, sucha notka jest tak przerażająco
surrealna, że nie waham się żarliwie w nią uwierzyć.
już pierwsze wrażenie pozwala zmanipulować własną wyobraźnię
i zobaczyć czarne Zeitcommando kradnące Spielbergowi
metodę tkania świateł w obelisk, ufo bądź łódź podwodną.
marznę, lecz chłonę, że jeden z filmów okazał się musicalem,
a drugi komedią. pojawiają się nieproszone lecz natarczywe
przykłady szwabskiego poczucia humoru, choć nie mam nic
na swoją obronę, a filmy równie dobrze mogą być efektem hobby
i nieprzystające do tamtej germańskiej filozofii übermensch.
jednak jakiś powód ukrycia ich na 70 lat musiał zaistnieć.
wiadomość jest płaska, jak fabuły tego hollywoodzkiego żyda,
a jednak idę o zakład, że gdy już wypchnę ją w obcy kosmos
przez obiektyw komina, to dym będzie idealnie trójwymiarowy.
Pi., 21 june 2013
chciałbym przespać każdą pluchę listopada i marca;
iglasty wiatr zacinający poziomo w zakatarzoną twarz;
planowo spóźniony czerwony autobus i bieg na orientację,
pomimo znaków ostrzegawczych; upadek na świeżo ściętej
mrozem kałuży a po nim kilometry wleczone tip top, tip top;
układanie pogruchotanych pucli w kolanie na chybił-trafił.
chciałbym przespać twoje rozczarowanie, że nie jest tak,
jak obiecywały nam wszystkie naiwne bajki, że będzie...
jest wychłodzony piec i dłonie, ziąb słów w lodowatej pościeli;
zamieć nawiewająca zaspy pomiędzy nas i igloo zamiast
wymarzonego kominka, w którym trzaskałyby drwa - nasz krąg
ekstremalnie polarny a nad nim wyraźny brak aurory.
chciałbym przespać śmierć matki, śmierć ojca, twoją też
śmierć i narodziny świąt niechcianych, dorocznych lecz obcych
nie tylko tej złej zimy, ale i wzdłuż przyporządkowanego czasu.
chciałbym przespać także samego siebie, swój głęboki sen,
prześnić przebudzenie, by nie kusiło zerwaniem banderoli
i widokami na cokolwiek. kto śpi, ten nie jawi się - choć istnieje.
Pi., 4 october 2011
poeci są jak politycy, filozofowie lub początkujący oratorzy.
stworzeni by nałogowo polemizować. wystarczy któremuś
kichnąć, a inny zamiast nazdrowić, pocznie kichnięcie obierać,
wydobywać ziarnko podskórnego znaczenia z łupin. że świat
zwilgotniał i nie jest już takim proszkiem jak bywał kiedyś.
że kto to widział kichać w lipcu? że kodeks moralny zabrania
pochłaniać zimnych rozweselaczy w takim tempie. mogłoby się
odbić. ołmpardą - to już uległo odbiciu. szczęście że górą, bo
przeciwstroną takie kichnięcie mogłoby narobić niemałych
szkód w podstawach nauki o pięknie. ale zawsze w zanadrzu
znajdzie się i taki przyjaciel od ręki, który natychmiast
poszuka do tego kichnięcia rymu. klasyk pewnie.
Pi., 20 october 2011
Krew naprawdę jest czerwona i dzika, gdy wychlapuje się
w błocko. To ostatnie ślady koguta przeznaczonego
na okolicznościowy obiad. Odrąbana głowa nadal drga
na katowskim pniaku, choć już nie zakukuryka. Dojrzewam
przełykając gorzką ślinę, a ślina coraz gwałtowniej
chce mi zawrócić do ust. Krew wciąż jest czerwieńsza,
niż w poszarzałym od kurzu telewizorze. Tam jesiennymi
przedpołudniami dobrze radzą rolnikom, a trup ściele się
gęsto, dopiero gdy zasypiamy udobruchani obowiązkowym
happy endem każdej bajeczki o Jasiach i Małgosiach. Śnię
palenie czarownic, ale ich parująca krew jest jaśniejsza
od mroku i bynajmniej niezbyt śnieżna. Tak jak cały mój
przedpołudniowy świat. Topnieje na językach gorący chleb,
a po palcach spływa najgęstsza śmietana. Zlizałabyś ją
prosto ze mnie? Obiecuję, że będę słodki z całych sił.
Dojrzewam, więc już nie podglądam cię przez tunel po sęku
w ścianie stodoły. Już cały jestem gotów dowiedzieć się wprost:
dlaczego ja zawsze stoję, a ty sikasz na kucaka? Czy pójdziemy
razem na pierwszą w dorosłym życiu randkę między porzeczki
i bordowe agresty?. Tam bohatersko pozwolę się pocałować,
zanim od tego dojrzewania zepsuje się w nas niewinność.
Pi., 14 december 2011
mój ojciec nie był wtedy nikim ważnym. tej chmurnej nocy,
pękatej od mrozu, gdy strach krzepł w żyłach, nie przyszli
do mojego domu i nie kazali nikomu się zbierać. na nikogo
nie przyczaiła się ciężarówka ze zziębniętymi żołnierzami
pod burozieloną plandeką, choć mój ojciec bał się, że jednak
mógłby za bardzo być kimś. to ze strachu, w ciągu dnia,
siadał pokornie za drążkami trzydziestotonowego żurawia
i podnosił z rowów pijane czołgi, które ugrzęzły w śniegu.
z tego wielkiego strachu rozwoził po wystygłym mieście
koksowniki, by choćby tym żołnierzom było odrobinę mniej
lodowato. z tego obezwładniającego strachu stawał się
nieważniejszy. przeźroczyściał ku absolutnemu nic. aż znikł.
sąsiadowi mojego ojca, tejże samej grudniowej nocy, ktoś
złośliwie porysował lakier na wychuchanej szarej syrence.
nie upilnował jej żaden autoalarm, a sąsiad postawił vabank
na milicyjną sprawiedliwość wśród nocnej ciszy. ów sąsiad
doczekał się odszkodowania za szkody moralne, a niewiele
później i medalu za ryzyk-fizyk. kombatancki bonus do renty
wręczył sąsiadowi naczelnik miejski w imieniu wiernej władzy.
do końca swych dni, sąsiad traktował mojego ojca jak popsute
powietrze. trzy dekady później, dojrzewam czernią na bieli,
że mój ojciec z tego lęku był odważny jak nikt, a brzydzę się
folksdojczem, który jeździ teraz oplem w kolorze judasz-metalik.
naostrzę swój gwóźdź. nicnieważność mam utkaną w genach.
Pi., 25 september 2013
z przypadkowej ankiety mogłem doznać
uświadomienia, że wśród uprawiających czynną miłość
w godzinach służbowych najwięcej jest pracowników poczty.
stąd pewnie nieprzerwany napływ rwących się
do pracy młodych kadr
od dziś z większą wyrozumiałością potraktuję
pośpiesznie nakreśloną karteczkę, że pani z okienka
zaraz wróci. wróci z zaplecza gdy dojdzie,
więc z całą mocą modlitwy dla cierpliwych,
życzę jej szczęśliwej podróży z finałowym rozbłyskiem
i oto nadchodzi. jeszcze z poleconym pulsem.
jeszcze z ekspresową linią papilarną
intensywnej gry wstępnej na gorejącym udzie.
jeszcze w pamięci ma majtki poniżej kolan,
gdy język już obficie kocha się ze znaczkiem.
widzę utkwione pod Curie-Skłodowską za złoty sześćdziesiąt
miliony cudzych plemników gotowych do podróży na gapę.
prawie wszystkie wyginą, zanim ten list z ostrożnymi
przeprosinami, pan Józef poda ci prosto do rąk.
po sprośnych aluzjach o pieczątkach na jędrnym pośladku,
będzie czekał na byle słuszny napiwek.
poczciwy ten nasz małomiasteczkowy listonosz.
czasem dostarczy błyszczące wieści z miasta grzechu,
czasem rozniesie jakąś weneryczną chorobę.
na pewno nie zaśnie, gdy zaraz po obowiązkach służbowych
znacząco zapuka dwukrotnie w futrynę
a ty się zarumienisz w drodze do postscriptum.
Pi., 3 december 2013
kogoś poczęstował papierosem, kogoś osępił.
z jednych dowcipów się śmiał, choć sam mówił
że są godne debila. przy innych - śmiertelnie lepszych
kamienna twarz prowokacyjnie gasiła byle rechot.
gdzieś spał; coś jadł; do kogoś pił;
z kimś się ściskał; bratał; ziomił;
strzelał misia, wielbłąda bądź trolla;
czasem świdrował, czasem świrował.
nagle opierdolił by naraz bluzgu zaniechać,
zwłaszcza gdy zamigotało nadzieją
na touchdown lub przynajmniej pomacanko.
a potem brał pierwszy lepszy brzeg papieru
i robił te swoje niewyuczone abrakadabry,
tak że nam wciąż brakuje odwagi na oddech.
jednych znał - inni go znać nie chcieli.
znikąd wybucha fenomen, o którym Wyborcza
złotymi głoskami, a sieć dostaje czkawki:
papież! szymborska! smoleńsk!
i wczoraj on (sam sobie nie wierzę)!
więc od dziś wszyscy pracowicie spułkujemy
i tylko smród pomyślanych nie w porę słów,
rozchodził się będzie w wirtualnej przestrzeni
szybciej, niż tomaszowa niewiara w poezję.
Pi., 21 january 2014
z pisania o miłości miał trzy na szynach
w porywach
co mógł nadrabiał
praktyką zaangażowaniem znajomościami
fizjologii dla średnio topornych
i przechodził z klasy do klasy
najczęściej sam siebie sobą
próbował ściągać
ale po drugim spoliczkowaniu odpuścił
by wyjść z twarzą
i nienaruszoną reputacją dżentelmena
pomyślałby może o specjalistycznych korepetycjach
z nieposkromionej miłości aż po grób
ale wciąż trafiał nie w te objęcia
by zaliczyć
Pi., 3 june 2014
twoje miasto zaskoczyło
tuż przed północą
gdy powyłaziły z zakamarków
pijane poezją przerzutnie
o żar ogień iskrę
pytał nawalony w trzy dupy
prometeusz
na skraju parku i cudzej rzeczywistości
ktoś o niedookreślonej płci
i alarmującym stężeniu empatii w alkoholu
próbował namówić sygnalizację świetlną
na intymniejszy dialog
wreszcie uległa i plunęła
żółcią
powiedziałaś że to
zazdrość
powiedziałem że to na pewno
nie miłość
ale przecież zgodziliśmy się
że to ja wciąż nie będę
stąd
Pi., 13 november 2013
nagle zdziesiątkowało kolory
i kombinować można tylko w skrajnych pasmach
a i to o ekstremalnej całej tej jaskrawości
Janina K. nie przepada za zbiorowym amokiem
jak iść w dym to tylko na solo
są takie plamki w bezbarwnym życiorysie
gdy przyjdzie pogalopować na całość
wywinąć ritterbergera bez podpórki
wyprzedzić Nowakową u samych bram fryzjera
oddać sczytaną Bovary a szarpnąć się na Greya
i zaliczyć zgon
ale jeszcze nie teraz
jeszcze żarzy się mentalne sumienie
gdy enty raz wystawia małżeńską walizkę
na schodzoną wycieraczkę
Janina K. wciąż czuje echo spalenizny
detektor kłamstw rozwył się
na wszystkich zakresach dostępnych fal
orkiestra przestała grać
na tapczanowym titaniku tylko buczy
w wiliję bursztynowych godów
Pi., 20 december 2013
przechodziłem przez Charlesa Bukowskiego
jak przez Odrę przechodzi moralny gówniarz
przechodziłem drzwiami i przez okno na park
łapczywie masakrując marginesy paznokciami
byle nie uronić grama bezcennie sprośnej frazy
przechodziłem przez progi wszystkich bram
choć o siedmiu bramach ciała to nie Bukowski
a ten melancholijny Czech który udowadniał
że w Pradze też się po szampańsku kurwią
przechodziłem boso i w sznurowanych glanach
na słodko na skróty i na nie tylko własne ryzyko
bez biletu przechodziłem i bez zażenowania
z własną spermą we własnej zaskoczonej dłoni
choć częściej wsiąkała we wczesne komiksy Manary
przechodziłem głodnym Millerem i sytym Nabokovem
zakompleksiony Roth harmonizował rytmicznie puls
a panna Jong wreszcie uniosła się pod sam sufit
więc - mówię ci - wiem że pięćdziesiątą kalką Greya
nie próbuj nawet zastępować parcianych sznurówek
prawdziwa pornografia to najszczersza ze sztuk
gdy sztuka to najbezwstydniejsza pornografia
Pi., 6 may 2012
nie warto wynajmować ust
by mówić językami
to skrajnie ahigieniczne
i w zamian nie niesie
ustawowych sześciu sekund szczęścia
dziennie - w wersji dla samców
pod karą grzywny ślubuję
że można mnie ściąć, rozwłóczyć
nabić na krzesło judasza
lub wypierdolić
z fejsbukowych znajomych
za to co powiedziałem krzyczę
lub cokolwiek w naiwności szepnę
ale nigdy za to co w pośpiechu
zrozumiesz
wargi które złożono do pocałunku
mogą ostatecznie splunąć
one wcale nie muszą
wybór nie należy do ciebie
Pi., 7 january 2014
jeszcze jeden remont
kuchni powiedziałaś
a już czuję pismo krzywym nosem
że nam się to wszystko wyleje
na przedpokój
na ociemniałą sypialnię
i przez parapety
świeżo przekopany ogród
zajrzy aż na cmentarz
po sąsiedzku
bo przecież trzeba coś zmienić
w życiu powiedziałaś
więc podaję ci nowe wachlarze barw
do których mógłbym pasować
gdy obieram ziemniaki
trę kostki do ryby po grecku
biję pianę w milczeniu
trzeba coś wreszcie zmienić
kto stoi ten się leni powiedziałaś
zbudować od samiuśkich podstaw
zapomnieć o wszystkim co odtąd dotąd
jakby nigdy to obecne nie zdołało być
tak łatwiej
chłonę warstwami węzłów
przyprawę do piernika
nowy wspaniały wzornik na kuchennym stole
granit azbest cukrowaną cykutę
i nie nadążam już z rusztowaniami
które wiążą mnie
od środka
Pi., 26 june 2013
nie mów do mnie - Dżulian ty frajerze
bo zobacz - gdy zechcę to jednym palcem
uczynię świat gorszym lub jeszcze gorszym
to dziś od ciebie zależy
czy pogramy w piekiełko czy niebioska
mój ty wahający się nieznajomy
zaimprowizować ci na czyimś życiu
jak na flecie
podniosę paluszek i bomb wianuszek fruu na Bagdad
albo powstrzymam upływ danych
i nigdy się nie dowiesz z kim puszcza się
ta z pomiętego zdjęcia które trzymasz
pod materacem
to takie proste że aż nie mogłem uwierzyć
łatwiej odziera się dziś rządy z inkryptowanych tajemnic
niż szesnastolatę z majtek w gruszkowym sadzie
za stodołą
jedna i druga krzyczały do krwi
dziś mam z tego coś więcej niż nalot żelaza w ustach
dziś jestem każdym ochotniczym celownikiem
i mogę zrobić o tak - KABOOM w Kabul! KABOOM w Aleksandrię!
KABOOM zwłaszcza w pieprzony Sztokholm!
może przy okazji uwędzą się te dwie dziwki
które najpierw mi obciągnęły
a teraz chcą być sławne
jedna już sprzedała prawa do wspomnień o smaku
mojego penisa za pół miliona koron
panie Boże, panie Mahomecie, panie Buddo, panie Allachu
weźcie się za ręce, zawirujcie w koło
jak derwisze na haju
podaję wraże koordynaty
Pi., 14 august 2014
zdumiewa mnie łatwość
z którą płodzą wiersze
kelnerki obserwatorzy z ramienia fifa
miłośnicy malinowej gumy hubba-bubba
a ostatnio
emigranci i dyslektycy
wszyscy nagle wychodzą z założenia
że to pikuś i jasna sprawa
pisać każdy może i powinien
nawet bez znajomości
podstaw składni i teorii ortografii
a zwłaszcza bez
bo żadne reguły
nie mogą pętać geniuszu
a wolność słowa to podstawowe prawo
poetyki pierwotnej
zastanawiam się
jak głęboko
tkwi
chaczyk
Pi., 20 june 2013
chodź, powróżmy sobie z fototłuszczu modelek.
kto upoluje bardziej zagłodzoną - wygrywa.
pamiętasz poster z katalogu wypindrzonych?
tamta to był pewniak. jak w mordę - sama kość -
nawet zamiast cycków miała ledwie naleśniki
i dwie prawie fioletowe boróweczki. szkoda że
już nie zgrzeszy apetytem. była mi, jak anorektyczny
dżoker w talii znaczonej przez wyśnioną liposukcję.
dwie cholernie zgrabne palcówki głęboko w gardle
rozbijały każdy twój bank. żeby tak jeszcze łapa
miała za co szczodrze obmacać. jakąś donicę, balon,
albo nieprzechudzone kapsko, o! przeleciałbym cię
w myślach jako deser tygodnia, a tak to się tylko
zbrzydzę od tego autoagresywnego blond-Dachau
na długaśnych szkitach. wolę zasnąć głodnym.
Pi., 28 october 2011
czyli
poradnik jak ubliżyć bliźniemu
a potem z tym żyć.
ubliżyłem ci ja twemu psu,
twojej gazecie,
twojemu gilowi w pełnym gilów nosie,
twojej piwnicy, parterowi i wszystkim piętrom twoim
od góry do dołu i z powrotem.
twojemu strumieniowi pomarańczowego moczu
(coś ty jadł?) a jakże - ubliżyłem,
ubliżyłem też twojej maszynce do golenia pod pachami
- tępa i niemyta była, ale po dwuznacznym ubliżeniu,
jakby nowe nieubliżone życie w nią wstąpiło,
twojemu ulubionemu serialowi tuż przed teleekspressem,
ubliżyłem na krechę i w ratach.
twojemu prezesowi z jedynie słusznej partii też ubliżyłem,
a co? miał pozostać w niezauważalnym nieubliżeniu?
ubliżyłem również deszczowej chmurze
nad twoim ubliżonym kominem,
świerszczowi ubliżyłem, mrówce - patronce ubliżonych,
i całej twojej kolekcji karaluchów.
o! tym to dopiero ubliżyłem. aż się zmęczyłem!
ubliżeniu twojemu ubliżyłem osobno, onoż tak zasługiwało,
że je ubliżliwie wyróżniłem.
jakby się dobrze przyjrzeć,
to ubliżyłem całemu twojemu wszechświatowi.
i wiesz co?
mam się ubliżająco dobrze.
Pi., 8 march 2014
wiem co to hazard
mam czterdzieści sześć lat
i niezdrowe traktowanie życia
w kategoriach wyraźnie
hedonistycznych
za to się płaci
bez szans na rozbicie banku
i z gwarancjami na coraz ciekawsze
kłopoty
jakbyś sobie sam
kopał zgrabną dziurę
szykował skrzynkę ze wszystkiego co pod ręką
i tylko uprosił Szanownego Boga
o ten czas ostatecznego relaksu
by sztachnąć się jeszcze raz
aż po samą przeponę
bo który sztach może
zabić? ostatni
Pi., 22 january 2014
zanim
z pełną świadomością
będę mógł mówić o sobie
że jestem poetą zapomnianym
to zgodnie
z rachunkiem sumienia
mówię, że jestem poetą
niezapamiętanym
łatwiej będzie
nie dostrzec różnicy
przy płynnym przechodzeniu mosonia
z jednego stanu skupienia poezji
parabolą
w drugi
Pi., 10 october 2013
prawdziwy Bóg urodził się gdzieś
między Almerią a Santiago de Compostela.
wczoraj.
niedowiarkowie i zapateryści
powołują komisję do spraw natrętnego cudu.
własnymi nieufnymi paluchami.
Thomas Thomas pokaż Boga!
bo jak to jest Tomaszu,
że na hiszpańskojęzycznej klawiaturze,
znak niewypowiadalnego pozwala
rzeczom zgoła wykluczonym,
pchać się w zgrzebne nasze tutaj?
niby do siebie?
taki czas, że pospolity znak zapytania
udało się odwrócić
w glif bezwzględnie wszelkiej odpowiedzi.
już można wiedzieć absolutnie.
ten Bóg szepcze mi, że mam obsesję.
ja mu na to: i tak wszystko jest lepsze
niż twój kompleks odważniejszego syna.
rozumiemy się?
jasne, że się rozumiemy,
tylko skąd ja znam szelest Torquemady
tak na niepokalany pstryk?
Pi., 13 august 2011
podchodzi. przecież mógłby. widział to
w kinie. w książkach widział, w ich uchylonych szczelinach.
działoby się. na przykład: karmazyn na ustniku
mentolowego papierosa. zapowiedziany, a przecież mógłby,
gdyby tylko był uzależniony. wtedy znikąd zapałki,
albo zippo i skra oczu w oczy. i samo by się.
mógłby coś o pogodzie, o przyrody okolicznościach choćby,
albo że jeszcze nigdy nie widział z bliska płomienia.
do teraz mógłby.
bo w następne teraz już za późno. już nie mógłby,
już się rozmyło między przechodniami. bez tąpnięć ulicy
już nie warto krztusić siebie pierwszym sztachem
w rozpoznawalnym życiu. skreślić możliwość i przenieść
wstydliwie na margines. stabilnie usunąć.
zawahania bywają śmiertelne.
Pi., 2 january 2014
w sztuce rozpychania się łokciami
chodzi przecież o to by kręcić nimi
jak najdalej od siebie nieregularnie
i gdzieś na wysokości cudzych oczu
pozostawianie ofiar na placu boju grozi
niezapowiedzianymi zmartwychwstaniami
a nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoli
na dziką wendettę - łokci by brakło
po wywalczeniu sobie przestrzeni
najlepiej ją spożytkować
na zdeptanie obalonych w błoto
przetrącanie karków i kręgosłupów
asertywne bicie się w piersi
nie należy do dobrego tonu
chyba że to ewidentnie cudze piersi
taka przypuśćmy Wenus z Milo
ta to musiała w tym być debest
wysypka wyrzutów sumienia
nie grozi żadną szczególną kontuzją
ledwie niewygodą ale może skazać
na ławkę potencjalnych rezerwowych
Pi., 25 december 2013
"http://instagram.com/p/iRhFp7O39i/"
wierzę w Boga ale się nie zaciągam
jak mówią aniołowie z odpowiednim stażem
a królowa jest tyko jedna
podobno czytała moje wiersze
przynajmniej wiem o konkretnym do bólu
nie przywiązuję wagi do tego
czy zna aby nazwisko?
to żaden grzech śmiertelny
ja znam - za nas oboje
w ramach wzajemnego odpuszczenia win
nigdy wcześniej nie traktowałem poważnie
żadnej diamentowej suki (co to w ogóle jest?)
i nie sądzę by dla tej o sztucznych cyckach
miało się cokolwiek zmienić
nie można oswoić sarkazmu lajkami
w tysiącach
choć można wodzić na pokuszenie
teoretycznie
jeśliby przyjąć że przez Dodę
do gwiazd (na których jest dla mnie życie)
to czy jestem już u kresu drogi mlecznej
czy wkręcono mnie w chińską ściemę?
z siedmiu pokus nie działa żadna
i nie wystarczy wymiana baterii
to już nawet nie są inne światy
lecz nieprzecinające się
w żadnej nieskończoności
nieskończoności
zdawałoby się że po tym jak kończy
poznaje się prawdziwego mężczyznę
prawdziwego poety nie poznaje się nigdy
zbyt często bywa nieśmiertelny
Pi., 5 july 2010
pod wieczór zaczęło mżyć, gdy przed ufnym Bogiem ja ciebie
i ty mnie aż do śmierci. amen. póki co, szlochały nasze matki,
wzruszały się sine chmury wilgocią. całą noc podpisywaliśmy
cyrograf sobą, poprzez szum deszczu o coraz wyraźniejszy
parapet. czy ktoś wtedy uwierzyłby, że nadchodzi potop
tysiąclecia i miłość naszego życia? kiedy lekko mijaliśmy
Wrocław, nieświadomej fali naprzeciw, wśród słów puchły
już podcienie, że pada za dużo, i nie tam gdzie powinno.
przedział dyskutował o tej żywności, która będzie droższa,
niż przed naszym weseliskiem. szept wchodził nam w drogę
uświęceniem drobiazgów, gdy klepał się różaniec po różańcu,
aż w Tychach znaliśmy tajemnice na pamięć. bliżej ból głowy.
woda parła na Kozanów tuż pod dudnieniem wiaduktu. woda
drożała, z każdym mijanym semaforem na wschód. mógłbym
być miliarderem, gdybym kupił jezioro, albo przynajmniej
źródło w Szczawnicy. im dłużej byłem żonaty, tym bardziej
szarzały obcym ludziom twarze, i oczy topił strach.
falami przez czternaście dni zmieniał się każdy świat, tam
gdzie nas już nie było. tam gdzie nas jeszcze nie było -
wracaliśmy przez śmierdzące miasto. piechotą. witał nas
dworzec, peronami dla ocalałych rozbitków. żaden pies
nie zaszczekał. w domu - psychoza i dopływy ciszy. czas
zamieszkał w piramidzie usypanej piaskiem w workach. nagle
mieliśmy wymarzony Egipt. jak dobrze, że zdążyliśmy zjeść
cały miód przed powodzią.
----------------------------------------------------------------------------
5.07.97 moja dziewczyna została moją żoną.
Pi., 10 december 2013
nie ufam ludziom nadużywającym przed i po alkoholu
nie ufam ludziom nadużywającym nie swojej kokainy
nie ufam ludziom nadużywającym przemocy wobec
nie ufam ludziom nadużywającym choćby poezji
nie ufam ludziom nadużywającym treści bądź formy
nie ufam ludziom nadużywającym życia albo śmierci
nie ufam ludziom nadużywającym pstrych emotikonów
nie ufam ludziom nadużywającym jakichkolwiek powtórzeń
Pi., 28 june 2013
to fizjologiczny absurd,
bo nawet jeśli wsadzić gwóźdź w gniazdko,
synapsy
nie zaczną przewodzić błyskawiczniej,
a co dopiero
po takim mdłym zlepku słówek:
trzecie jak drugie tup tup tup po pierwszym,
w jakimś rytmie,
na pierwszy rzut oka,
na pierwszy szum ucha.
niby coś, a nic.
powiedzmy, że podoba ci się prolog, albo puenta,
albo wyszepczmy słone od niecierpliwości sedno,
że wcale nie czytałaś, ale tak pragniesz docisnąć
moje chętne biodra do rozbudzonego podbrzusza,
że nie wahałabyś się lekko skłamać na mój koszt.
lecz proszę,
nie mów mi nigdy więcej,
że przed tym wierszem nie myślałaś.
nie tylko o tym.
teraz już mnie nie czytaj.
teraz już ucz się mnie na pamięć.
Pi., 11 june 2012
Błoto. Janina K. zdolna byłaby porównać
je do osieroconego pola minowego,
gdyby nie erupcje mokrego w kamaszach.
Z sykiem bąbelków wypiera się każdej metafory.
bul bul eureka bul bul.
Kląska więc jałowo. Do wsi i od wsi.
Kiedyś podobno wił się tędy asfalt,
ale kioskowa z Atlantydy burczała,
że specjalnie zatopili, bo przypominał
cywilizację utraconych szans.
Płać i wymagaj. Jedyne miejsce w promieniu
parseków, gdzie błoto stanowi skarb narodowy,
a mięsiste ornamenty po zaschnięciu
można nazwać płaskorzeźbą. Od biedy.
Janina K. weźmie niedzielny nóż i wykroi placek.
Pochwali się sąsiadkom sztuką współczesną
z ludycznymi korzeniami. Musi zdążyć
przed tsunami, zanim każdy będzie miał
błota po uszy.
Pi., 13 november 2014
opowiadam wnukowi
którego jeszcze nie mam
o dziadku
którego już nie mam
próbuję zmieścić
pomiędzy salwami a ich echem
odłamki
o ojczyźnie honorze bogu
i kobiecie co miała wiernie czekać
o tym że gdyby nie bimber
i zwykły ludzki sfajdany strach
w okopach pod berlinem
to niewiele byłoby
w tej popołudniowej opowieści
bez ciebie i mnie
no
niezły hardkor
gdy trzeba przejść całą szkopską kampanię
od września do maja
bez żadnego sejwpointu
coś mi tu bezczelne sajensfikszen
wstawiasz dziadku
ty o jakimś głupim przedłużaniu gatunku
a mi fragi uciekają
sorry
Pi., 27 may 2011
październik w zimnym sosie, zatem mieliśmy całą
knajpę dla siebie. mało doświadczona obsługa included.
a jeszcze przed kwadransem snuły się konspiracyjne
plany: jakby tu niepostrzeżenie teleportować alkohol
z czternastej stacji benzynowej. w grę wchodził
sztuczny garb albo neseser komiwojażera. namolny
barman wziął nas na litość i strach przed dwuznaczną
okolicą, której zwiedzanie wyłącznie do pierwszych
gwiazd, więc umyliśmy ręce. w piwnym ogródku bez piwa,
ale za to z wyziębionym drinkiem na łeb i wspomnieniami
sprzed raptem czterech dekad. o wpływie zakwitających
dziewcząt na filozofię Kołakowskiego i wice wersa.
o wrodzonych talentach pokonywania życia slalomem
na trzeźwo. wódka śpiewała w drodze do zachwyconego
mózgu. dygocząc zębami o krawędź szkła, pękałem z dumy
i świeciłem zachwytem jak zapalniczka na koncercie
Lombardu. kiedy ostatecznie przeżyliśmy fajki, Bohdan
poprosił bym kiedyś wysłał mu wiersze, gdy już będę
na to gotów. może i nie przekroczy dla nich Styksu
przyzwoitości ale pokazałby ówdzie. pisz więc chłopcze,
- pisz z tą bezkompromisową agresją w wersach. tylko
drapieżnik rozróżni błogostan świeżego mięcha od byle
padliny. o świcie każdy z nas wrócił do własnej
wstydliwej prozy. solo i w przeciwstawnych kierunkach.
Pi., 28 december 2015
w państwie prawa
i sprawiedliwości
czuję się trochę
jak mój milusiński
siedem minut po
sylwestrowej północy
niby głaszczą
niby tłumaczą
że to tylko niegroźne
fajerwerki niby
wierzę
ale nie mogę odnaleźć
swojej przestrzeni
we własnym niby
domu
Pi., 12 july 2011
liczyło się na zmianę - tysiąc dwieście sześćdziesiąt cztery
kroki od rdzewiejącego gawra, gdzie usypiano tramwaje
by nawlec im na lato jaskrawe reklamy biura podróży "Błysk
w Żar". my też pędziliśmy wbrew nocy, z mantrami obietnic,
szeptanych w punkt G, naszym niedotykalskim Dulcyneom.
och, każda wówczas była fąfatal, w niewoli moralnych palisad,
do której ciągło trutni opitych wiarą we własną kasanowość.
tak. ufały nam całym ciałem, ale podbrzusza skuteczniej miękły
dopiero, gdy bliżej było nadodrzańskich bulwarów na dziko.
to tam najświeższa miłość, o zapachu wkręconej w palce trawy,
czepiała się podniebień, wiązała stopy gwiazdozbiorami
w pozbawiony fałszu uścisk, tłumiła garścią ciekawskiego wiatru
flażolety na krańcach języków. śmierć pieprzonym jednorożcom!!!
- parskały w kosmos Dulcynejki pomiędzy łykami młodszego wina.
nieskończoność zawsze ubywała zbyt przedwcześnie. raniło się,
gdy odbijaliśmy od już innych siebie. oj raniło, gdy oddechy
jak kręgi po wodzie - byle w dal, w oby bezpieczną płyciznę.
pamiętać tylko, żeby nie spojrzeć na przeciwległy zarys brzegu,
nie przebiec po przęsłach, nie przyrosnąć. wciąż za wcześnie.
baśnie i czerwcowe wschody słońca mają gorzkosłowne puenty.
prościej było stchórzyć pierwszym, a nie ostatnim tramwajem.
Pi., 30 july 2011
coraz więcej muszę czytać
by osiągnąć stan niedorzecznej zazdrości
i burknąć pod nosem
że do diabła, że do jasnej cholery
że skandal i totalnie muka
dlaczego sam tego jeszcze nie napisałem
bywa że w bezsilnym trzepocie
posiłkuję się każdym dostępnym rodzajem alkoholu
to po alkoholu robię się zazdrosny jak z nut
- zapytajcie moich kobiet niedowiarki!
ale zważ i dopuść prawdopodobieństwo ryzyka
że twój tak wypieszczony wiersz
albo twój tak ekshibicjonistycznie rozdarty wiersz
wzbudza we mnie barbarzyńskie instynkty
z elementarnego w swojej prostocie powodu
jestem niedopity przepity
bądź po prostu nie chcę dowidzieć tego
co niby gwarantowany podczas masturbacji orgazm
nadchodzi
its coming baby its coming
still still nothing
coraz więcej musi mi się chcieć
czytać między rozłożonymi na oścież wersami
coraz mniej na to
szans
jakbym był z impregnowanego drewna
więc szkoda twoich słów
nie podpalą
Pi., 25 february 2011
beton skrzypi i potrząsa hotelem. zwykła febra na wylot
czy zaplanowane całe lata temu suchoty? jest tak sypko
ze ścian, że podświadomie macam ciemność w poszukiwaniu
przerywanych linii. badam mapę spoin i boję się przebić
nad miasto. splunę, zanim wniknę w labirynty pęknięć niczym
nieświadomy przechodzimur. taki mój wkład w tę litewskość.
pamiątki po kacapach - zbyt niskie parapety - wciskają mnie
w głąb. trzynaste piętro to pierwsze piekło dla aerofobów.
i jeszcze ten świst jak pozor, że świtu nie będzie, że powrót
tylko w przypadkowych częściach. więc na wszelki wypadek
zostawię stosowny kamyk na wzgórzu Gedymina dla tutejszych,
ale nie bądź zazdrosna - taki sam zawiesisz na szyi. wczoraj
zachwycałem się smakiem świeżych cepelinów ze skwarkami.
obym jutro mógł złożyć własną ostrą bramę z ciepłych dłoni,
a nie betonowe kręgosłupy pod wiatr. po polsku do mnie szepcz.
modlitwy przetłumaczą się same. Panie bez narodowości. pozwól
już nie wracać na żadne piętro ponad mój strach, poprowadź nawet
z podwiniętym honorem. a windy niech skrzypią i obudzą brzask.
Pi., 25 october 2011
miałem słabość. jeszcze wczoraj co trzecia
była mi małgorzatą. jak ta, która bezwstydnie
ujawniła czym różni się kobieta od kobiety
w smaku. dla innej, co wieczór gotów byłem
nasiąknąć ananasem. a ta niedopieszczona
od śmiesznych anonimów, po których nie umiałem
się bać - ta chciała być odkrywana dogłębniej.
żal, że były zanim przeminęły. choć mogłem kochać
każdą do trzewi, przeminęły zanim się stały.
a jesienią joanny rulez. taka przeciętna aśka
nie łka w żadną poduszkę. doprawdy jest twardsza
niż wyewoluowany węgiel. z rzadka popala goluazy,
ale już nie podpali zbędnych mostów - szkoda nerw.
choć wytrawna to pije do mnie bezalkoholowo
gdy trzyma amoralny pion w nawilżonej garści.
niechaj jej będzie whatever forever forever
whatever. przeciętna poetka nie bywa przeciętna.
jest joanną. ach gdybyś jeszcze była ruda.
Pi., 17 february 2018
mroczne te sny. grafit głębszy niż morowa ciemność. w plamach
lepkich, zaschniętych w krwawe koralowce - krzyk. zamęt, nieład,
lecz cudzych żywiołów w to nie mieszajmy. ogień zbyt chłodny
woda zbyt lekka, ziemia nie sięga stóp. ślady anielskie są zwykle
bez wgnieceń. ciężar rozstania porasta pierś i wgryza się w głąb.
cierpię na niepokój, niech chociaż będzie jakaś przestroga z tego.
gruba krecha. ja - żywy znak oznajmujący. wykrzyknik dla tych,
co pożądają więcej niż odbicie w lustrze. samotność to podobno
wybór, więc podnoszę rękę. na siebie. spłynie do morza krew.
Pi., 16 july 2019
kiedy milczę
odejmuje mi
mowę
kiedy się odezwę
odejmuje mi
rozum
tak czy siak
jestem na
minusie
Pi., 29 december 2018
Drżę. Tymczasem Anna mówi, że najlepszy jestem
w depresyjnych wierszach. Że bez poezji dałbym się
pochłonąć. Dlatego sugeruje mi wizytę u wyroczni.
Zabaw się i nie musisz wierzyć w żadne przypadki.
Nawet gdybyś wyciągnął nić z dyndającymi kochankami
na ostatecznym jej węzełku, to tylko twórcze połączenie
przeciwieństw. Podobno się przyciągają. Podobno
kontrasty dążą do przemieszania. Wciąż nie wierzę.
Anna jest przypadkowa. Anna jest pierwsza z brzegu.
Ja jestem ostatni. W tym wierszu wcale nas nie ma.
Pi., 9 july 2010
i wszyscy euforycznie bawią się poetą
jak lalką marionetką opuszczoną przez świadomość
ustawiają tak i siak w tę i we w tę interpretują
byle pasował do założenia, uścisku dłoni
grupowego zdjęcia, bankietu z okazji - dlatego
najlepiej gdyby poeta był martwy
zaiste nie wtrąci wtedy nic głupiego
nie zakłóci niczym nieoczekiwanie mądrym
upichconego zgodnie z oczekiwaniem szablonu
nie postawi w osłupienie na szczęście - dlatego
najlepiej gdyby poeta był martwy
położy się go na patriotycznym atłasie
przystroi wypożyczonym całunem
potem trzeba tylko płótno przeprać
na przyszłoroczny jubileusz będzie - dlatego
najlepiej gdyby poeta był martwy
nie trzeba obiecywać zwrotu kosztów dojazdu
wody źródlanej o leczniczym działaniu
kwatery w okolicy przesiąkniętej weną
w końcu poeta to poeta a nie malarz - dlatego
szkoda ach szkoda jaka przeogromna
że poeci nie padają definitywnym trupem
zaraz po uformowaniu treściwej metafory
że tak konsekwentnie czepiają się życia
chociaż skarżą się nań bez ustanku
Pi., 25 july 2011
Mówią że to echo a słyszę jak śpiewa Radio mi śpiewa
tym głosem tak jakby już jutro miałby się ostatecznie
skończyć w jej gardle cały prąd napięć lub orgazm'n'roll
Zanuć to sosnom w norweskim lesie a klękną pokotem
polarne zorze zmatowieją w sepię więc chyba czas pleść
stos pogrzebowy lub gorzko topić fiord w kostkach lodu
Wciąż śpiew - hipnotyzuje mnie myślą mową synkopą
albo kuszącym zaniedbaniem Aż tak karmelowy to gwałt
że zbrodnią przeciw wieczności będzie mój palec w uchu
Pi., 11 october 2011
druga w nocy.
zapada litościwa kurtyna
nad sprawiedliwie pokaraną zbrodnią
i wszystko już wiadomo.
wieje cieniem.
można ostrożnie wypuścić
co wstrzymane,
uruchomić co zamarznięte w pauzie,
puścić się w udeptany szlak
od tegosamego do tegosamego
zaziewanym rytmem obu kapci.
jeszcze się unosi mgła
znad rozwichrzonych wzgórz
albo szept kochanka Lejdi Czaterli
a już trzeba doszorować rondel po sosie,
rozmrozić kurczaka na eskalopki
przywrócić tutejszy czas budzikowi
i przewietrzyć komin
- ty jeszcze czytasz?
jest druga w nocy. zamknij ten świat
bo przeciąg. ja jeszcze trochę nałuskam fasoli
z Myśliwskim.
Pi., 12 june 2012
Święty Wojciech pierwszy zawahał się zanim poniósł
sandałami na zachód tych parę dobrych słów. widać
że jego męczeństwo to kwestia wyboru, a nie suma
przypadków. Pod Grunwaldem surowa stal rdzewiała
po obu stronach. Dlaczego więc nikt nie zapyta na głos
o dwa miecze oddane w fałszywym prezencie. Zniknęły
zanim słońce umarło w kurzu. Niechęć falująca Odrą
nie łączy żadnych brzegów. Pali mosty bez złudnego filtra,
a niedopałki oddaje bez żalu, tym co Ordnung mają
zamiast limfy. Ekstremalne rozwiązania kwestii rasowej
podniesione na skalę dogmatów, niby monstrancja,
zagłuszone słowami biskupów na naszej Świętej Annie,
to byle frazes - tyle, że łatwiej było jumać mydelniczki.
dziś pozostały jedynie pokojowe zarzewia konfliktu. Takie
powroty marnotrawnych Agnes do dziesiątków Nart
po majątek polski, ale że dla Niemry, to gdzieżby honor
pozwolił. Co z tego, że na szmaragdowych polach bramki
są dwie - oto ta wredna wyprodukowana w Pakistanie
futbolówka, zdaje się być napędzana germańską klątwą.
Na szczęście pół globu już wie, że szwabskie dziewczyny
są brzydsze niż niemożliwość. To liczy się za trzy bramki.
Pi., 8 may 2012
jesteśmy niepoprawni. właśnie w tej chwili,
gdy w pierwszym kręgu piekieł zwolniły się
jeszcze ciepłe miejsca po nieochrzczonych
filozofach, postanawiamy zrezygnować z całego
tego zamieszania, zawiesić działania feng-shui,
odstawić filozoficzne kroplówki, oddać wrogom
wszystkie poradniki na temat i nie na temat
- nie zadbać wreszcie rozmyślnie. ponieważ wtedy
każde przysłowiowe klucze nie rozrechoczą się
z ciebie gdy urządzisz trzęsienie ziemi w torebce.
może wtedy właśnie konkretne zarodniki, odnajdą
swój czas i miejsce, by być we właściwej macicy.
wtedy to zupełnie na świeżo, gorąco i tylko wtedy
gdy nie unikając okazji, by wtrącić szczyptę
oprzypadkowania określimy kredą wzajemne sploty,
na horyzoncie zamigocze mały czarny kursor
- reload some live again? obiecanki-cacanki,
ale co szkodzi nawalić się iluzjami jak bąki?
Pi., 1 september 2014
wielka jest siła obietnic
składanych jak jaja w cudzym gnieździe
potem już tylko od czasu do czasu
ku uciesze podglądaczy
mieć bladym kuprem parcie w obiektyw
i już
gdzież to ja bym był gdybym dotrzymał
kimże to ja bym był gdybym traktował dosłownie
kto by że to mi z ręki jadł nawet bez popitki
tylem gór naobiecywał
że trzeba rok w rok retuszować mapy
i udawać że linia izobary to czarcia przełęcz
i już
i może by mi ktoś kiedyś chlasnął w twarz
moim własny słowem dosłownie dosadnym
ale na szczęście dla pyskaparycji
słowa się już do cna zdewaluowały
zawsze można sobie dodrukować nowych
i już
Pi., 17 december 2015
wziąłem więc przykład
i posegregowałem tych co znam
i tych co znają mnie
uprzednio odpowiednio przemieszawszy
komorę losującą
wstrząśnięci nie zmieszani
tańczyć mi tu do moich piosenek dnia
tako rzecze mosoń wszechmogący
teraz oddzielnie tych od tamtych
ciebie od ciebie i obecnych od nieobecnych
rodzinę kuzynów królika od przelotnych znajomości na jedną noc
nieletnie od nielotów a zimne od gorących
białych od kolorowych (żeby się nawzajem nie farbowali)
pozytywnych od negatywnych
tu pójdą plusy a tam się wyrzuci minusy
i wreszcie
są oni - ci nieposegregowalni
nikt nie protestował
nikt nie wywijał statusami
nie tworzył anty-moich manifestów
nie zwoływały się grupy
nie konstytuowały się żadne fora
nie kolportowano antymosońskich memów
nie skandowano haseł przeciw temu piotru
coś nie tak
wygląda na to
że wszystkim zbyt mocno
ograniczyłem prawa znajomego
zablokowałem możliwość publikowania orzeczeń
oraz dostęp do podstawowych informacji
na mojej tablicy
jest źle jest bardzo źle
trzeba cofnąć dobrą zmianę
oto jeden ruch ręką
jeden klik jedna groźba że
"pięść podniesioną na mój profil się odetnie w łokciu"
i znów mam komu dyktować warunki
na hejtsbuku
Pi., 20 january 2011
z przypadkowej ankiety mogłem doznać
uświadomienia, że wśród uprawiających czynną miłość
w godzinach służbowych najwięcej jest pracowników poczty.
stąd pewnie nieprzerwany napływ rwących się
do pracy młodych kadr
od dziś z większą wyrozumiałością potraktuję
pośpiesznie nakreśloną karteczkę, że pani z okienka
zaraz wróci. wróci z zaplecza gdy dojdzie,
więc z całą mocą modlitwy dla cierpliwych,
życzę jej szczęśliwej podróży z finałowym rozbłyskiem
i oto nadchodzi. jeszcze z poleconym pulsem.
jeszcze z ekspresową linią papilarną
intensywnej gry wstępnej na gorejącym udzie.
jeszcze w pamięci ma majtki poniżej kolan,
gdy język już obficie kocha się ze znaczkiem.
widzę utkwione pod Curie-Skłodowską za złoty sześćdziesiąt
miliony cudzych plemników gotowych do podróży na gapę.
prawie wszystkie wyginą, zanim ten list z ostrożnymi
przeprosinami, pan Józef poda ci prosto do rąk.
po sprośnych aluzjach o pieczątkach na jędrnym pośladku,
będzie czekał na byle słuszny napiwek.
poczciwy ten nasz małomiasteczkowy listonosz.
czasem dostarczy błyszczące wieści z miasta grzechu,
czasem rozniesie jakąś weneryczną chorobę.
na pewno nie zaśnie, gdy zaraz po obowiązkach służbowych
znacząco zapuka dwukrotnie w futrynę
a ty się zarumienisz w drodze do post scriptum.
Pi., 22 february 2011
kręgi na wodzie. tak łatwo było stworzyć wzór na nieistnienie
wyższych uczuć. nieomal otrzeć się o definicję znoszącą
dostępnych bogów nawzajem. o uwielbienie dla liczb prostych,
prostszych i tej najbardziej samotnej pośród ziarenek popiołu.
lśniła, kusiła, więc sięgnęłaś po nią, jakby dla ciebie wypalono
w niej imię niewolnicy dozwolonych nauk. już nic nie było
jak trzeba. elipsy na piasku, krzywe pragnienia, krzywe prawdy
w niejednej wypaczonej, religijnej dyspucie. od proroczych bajd
pękały mleczne zęby i skóra odlepiała się jak z przejrzałego
węża. gęby pluły i chrzęściły oskarżycielsko coś o pogardzie
i nieuchronnym potępieniu. bo to zaiste groźne jest Hypatio:
tak wiedzieć z samej siebie. nie podejrzewać! wątpić raczej.
i dążyć ku, lub wyrwać samo serce. i zawinąć w bladą nagość,
aż przesączy się na skrzep. jak ciało obce wmówione kobiecie,
że jest wyłącznie profanacją świątyni. odrzucić? za łatwo.
Pi., 30 january 2014
Anioły są może i bogatsze o dwa narośla
i kółko nad zjawiskową blond główką,
ale na pewno biedniejsze o tę szparkę,
której poświęciłem niejedno już słówko.
Pi., 17 may 2011
w rozchlapanego sylwestra, wśród kamieni mostu Karola,
nikt jeszcze nie słyszał o złych wróżbach i milenijnej
pluskwie, a już jakiś robal czynił nam miłość niejadalną.
fałszywy cień wciąż łaknął konkretnego ciała. podobno
gdzieś w myślach trzymałaś nadal dłoń w mojej kieszeni,
ale i tak obojętniałem ci szybciej, niż wydrążały się
sekundy w praskim miąższu. nic to. jeszcze nie mogłem
o tym wiedzieć, że pochłaniając galony grzanego wina
przesiąkam nie tylko aromatem goździków. naiwność.
o niczym wciąż jeszcze nie wiedziałem, wciskając
ciszę w siebie obiema rękami, gdy Waclavskie Nemesti
przeżywały kanonadę tysiąclecia. to petardy, od których
nawet psy dostawały kota. ja dostałem śnieżnobladej
gorączki, a ty ze śmiechu pomyliłaś strzałki w metrze.
komizm wciąż umierał mi po czesku, gdy odjeżdżałaś
w szarość, a szarość w bezdenną czerń, z której śmierdziało
jakieś nieuchronne fatum. tunel na szesnaście minut
zerwał wszystko, ale potem zagryzłem lęk i przytulony
do spiżowego jeźdźca, widziałem jak wspinasz się
wzdłuż pełnych cudzej radości witryn z obietnicami.
na chwilę, na ostatnią szczęśliwą chwilę gasnącego
millenium. i już. nic się więcej nie umiało nam powtórzyć.
Pi., 10 june 2011
poeci po pierwszej czterdziestce
ci to są dopiero zboczeni
piszą porno
a mówią że erotyk
piszą erotyk
a mówią że edukacja
i cmokaj im z ukontentowania
albo błyszcz upragnionym rumieńcem
to cię zalubią na sucho
z punktu widzenia tej
która musi później
to wszystko po nich czytać
całe szczęście
że jako tako piśmienni
póki w pauzach skrapla się intonacja
a samogłoski pęcznieją do skutku
jest nienajgorzej
niech się rano chwalą do luster
że opanowali triumfalny łuk
obie półkule
i punkt G z telemarkiem jak złoto
a to wciąż miraż miraż miraż
na jedenaście pustych liter
pierwsza ef
Pi., 3 december 2011
teraz wiesz, że zawiodły linie czasowe i emocjonalne.
i wiesz już, że twój kontakt z nimi był punktowy, więc
możesz zadać sobie pokutę przeglądania żywota twojego
pod włos. czas to cwany drań. zapierdala w jedną stronę
z wilczym biletem na sugestię powrotu. teraźniejszości
są nieaktualne i kruszą się w proch, gdy chcesz ogrzać
cokolwiek sobą na dłużej. palec w ciasne gardło klepsydry?
sprytne i nieskuteczne. sama zobacz, do jakiej to desperacji
można się poniżyć, gdy resztki umykają z tej i z tamtej.
przeciekamy a czarnych dziur przybywa ponad poziomem
świadomości. rżą konie rozstawne. czują słodycz. wyjdź
z tej rzeki przygotowana do oswojenia tego który jest.
niech będziesz pogodzona - na wieki wieków. kto rano wstał,
ten zgarnął boską pulę. tak pusto po stronie przed tobą.
GPS na świętego Piotra i w drogę! tu wszystko będzie OK.
Pi., 6 october 2011
co wieczór Odyseusz pokonuje niepoliczalne armie
wroga - a to Orków, a to hitlerowskiej Rzeszy
lub owadopodobnych Wraith aż z galaktyki Pegaza.
nim opadnie pył nad kataklizmem zwiastowanym
w pojedynczym ruchu heroicznego palca, prostują się
zdrętwiałe żagle, a kapcie obierają znajomy kurs
na macierzystą lagunę. jeszcze halsuje na dymka
w towarzystwie Homera i zawekowanych korniszonów,
nasłuchuje śpiewu syren w pojękiwaniu trzeciego
stopnia piwnicznych schodów. oj, ciężki jest ten
cały Odyseusz naraz. po omacku sprawdzi w ostrym
przypływie niepokoju, czy sternik jest uśpiony
aż po samą szyję. ma chłopak talent do infekcji.
na koniec rytuały przed znoszonym sobą i już można
wchłonąć twoje sny Penelopo. a rano? rano pod Troję.
Pi., 9 january 2014
za siedmioma
górami
za siedmioma
lasami
prawie
prawie
prawie
koniec
Pi., 9 august 2013
dam ci w twarz. już mniej nie można, by zostać
bohaterem. risspekt za przepowiedzianego liścia i zero
odsetek na klatę. nie piwo będę siorbał a żywą śmietanę.
dam ci w twarz, więc udzielę jej błogosławieństwa.
ty płoń emocją, gdy jak sąd ostateczny będę dzielił
rządził i rozdawał raz za razem, ten słynny raz.
dam ci w twarz, a potem pozwolę się ukrzyżować.
spójrz - oto wypolerowane po kieszeniach gwoździe.
komu do nich intymniej niż mnie? jestem młotem
i gdy dam ci w twarz to będę wniebowzięty. niewierni
niech okłamują, że wystarczy strącić mnie ze sceny.
taki chuj! nie dno mi jest pisane lecz fala zrozumienia.
dam ci w twarz na wizji, fonii, w pikselach i zoomie na styk,
a potem będę głosił ewangelię stadionom Podlasia. przecież
mógłbym zabić, ale istotna jest różnica między dożywociem
a wiecznością, prawda? należy być po prawidłowej stronie
pięści, gdy następuje nokaut. niech jednym pogasną aureole,
a inni od blasku przymrużą oczy. byle bez szkieł kontaktowych.
Pi., 13 january 2011
łupie. ciało wysyła esemesa do ciebie. kropka, jakieś
kreski i znów kropka jak igła. gdybyś wyszedł gdzieś
poza grymasy, to może zdołałbyś coś rozszyfrować.
a tak? na czuja! do granic możliwości, które jakoś
skurczyły się nie wiedzieć kiedy do rozmiarów
podejrzanie przyciasnych. to już zawsze tak ma być?
hurrra! świat mniej boli - mógłbyś unieść ramiona
do stylowego triumfu, ale doskonale wiesz jak to jest,
gdy urywa ci się film przed czasem. przechodziłeś to
niby odrę, świnkę, różyczkę. a teraz chcesz poprzechodzić
jak najdłużej starość. rozchodzić ją na drobne. nerw za
nerwem - byle w niedokończoność. tak życie nabiera mocy.
oj, już bliżej fantazjowania nie będziesz. idź ty nyny.
mięso odpada od dziąseł a ty tak od kręgosłupa jesteś
odjęty, że tylko ten puls, który chyba złożą ci do grobu, ćmi.
Pi., 4 february 2014
zimą wszystko jest wyraźniej widoczne
to przez kontrasty i przyzwyczajenie
do czarnobiałej fotografii retro
łatwiej odróżnić zamarzniętego wróbla
od skamieniałej bryły lodu
choć pulsu za grosz i tu i tam
łatwiej oddzielić honor od horroru
gdy nóż na gardle i ściana gniecie potylicę
jeśli sympatyczny pułkownik Dowgird
wygląda zdecydowanie inaczej
niż pułkownik Walter E. Kurtz
widocznie w tym roku odwilż
wcześniej rozpuszcza Prusy Wschodnie
niż ciemne jądro między smugami cienia
cierpliwości w nas więcej niż szaleństwa
choćbyśmy tkwili w najgłębszej dupie świata
i śpiewali pijackie dumki o niepodległości
łinter is kaming, łinter is gołing
sia la la la la fakju fakju bęc
to wciąż jest to
najbardziej nasze miejsce na Ziemi
Pi., 16 december 2015
wiesz, nauczyłabyś się mnie kiedyś na pamięć,
wepchnęła we wszystkie dostępne komórki nie zajęte pierdołami,
czasowo puste od wzruszeń, jęknięć, ziewnięć, mrugnięć.
te wszystkie napowietrzone, gdzie pizga wiatr od ucha do ucha,
nie mając punktu zaczepienia o jeden wspólny z Tobą atom.
wiesz, nauczyłabyś się mnie kiedyś dla wspomnień.
ale po co? nie lepiej zapomnieć? nie poświęcić nic?
odpuścić, odkręcić wszystkie wentyle bezpieczeństwa.
niech ucieknie cokolwiek. niech stworzy emocjonalne tornado.
wywieje wszystkie pocałunki, przemebluje jeszcze jedną miłość.
Pi., 7 july 2010
hycle krążą po osiedlu
zwabieni obywatelskim wybuchem obowiązku
panie ja z dzieckiem po lizaka nie mogę
bo potem się te żółte ślipia śnią
zróbcie coś psiakrew
zróbcie co trzeba
hycle zapętlają się wokół ofiary
przynęta hipnotyzuje głód w źrenicach
psisko od dwóch tygodni
cierpliwie broni skrzyżowania ulic
tylne łapy poległy pod nissanem z włoszczyzną
ale zbieg wszystkich zapamiętanych tropów wciąż jest psi
hycle cmokają na przyszłość
mają widocznie płacone od kilograma
a to prawdziwe bydlę
nie pies
Pi., 2 july 2010
spotkajmy się w galerii.
dziś poznasz mnie po
ciamkanym lizaku kodżaku,
zasmyczonej na szyi nokii w róż
i dwunastocentymetrowych podeszwach
pod śnieżnymi kozaczkami.
będę stała przed Guccim.
to taki malarz
mała?
nie głuptasku to artysta.
dizajnuje torebki jak nikt inny.
Pi., 23 september 2014
wyhodowałem w sobie wyobraźnię
całkiem pożyteczny pasożyt
przydaje się nie tylko przy łączeniu kropek
w świńskie obrazki dla przedwcześnie dorosłych
nie tylko podrzuca błyszczące skojarzenia
w rzadkich chwilach fraternizacji z innym zakażonym
widać pasożyt rozumie pasożyta
na spotkaniach autorskich
nawet nie muszę kiwnąć zbawczą myślą
a już mam dwa trzy pięć odkrywczych bon motów
na temat rozdziewiczania stronic w notatniku
wiązania słów szorstką od bólu kokardką
walenia po ryju odpowiednio rozbuchanym skojarzeniem
dzięki umiejętnie wypasionemu
na każde - a dlaczego pan pisze -
udzielam wciąż nowych odkrywczych
odpowiedzi
i nie muszą być z jakimkolwiek sensem
by wywołać aplauz
dooobry pasożyt dobry
leć przynieś metaforę - aport!
a teraz leżeć tu i czekać na michę
bo pan będzie udawał
cierpiącego w samotności poetę
trzeba przecież upolować
alibi
Pi., 5 january 2016
4000 lat świetlnych
od tutaj i teraz
znajduje się planeta
wyłącznie z diamentu
kiedy to odkryliśmy
stało się jaskrawe i jasne
gdzie podział się przepowiadany
raj kobiet
z czymś więcej niż ciekawość
poszukamy
analogicznego miejsca
dla siebie
po przeciwnej stronie
kosmosu
Pi., 30 october 2014
napisałem
wiersz
i wciąż
ktoś cierpi
z tego
powodu
przypadek?
nie sądzę
Pi., 24 june 2010
mała czekoladka pobłogosławiona miętą,
wciśnięta w stygnącą dolinę poduszki,
przywołuje twoje niedopowiedziane aluzje
o obietnicach, że już jutro chcesz więcej
przebudzeń księżniczkowych, jak w bajkach
których ukradkiem nigdy nie polubiłem.
gdy ty jeszcze marzysz w echach półsnu,
a palce spuszczone z łańcuszka woli
błąkają się po wyziębionym prześcieradle
w poszukiwaniu ulubionego rozpulsowania,
ja myślę już wyłącznie o innej gorączce -
świeżym cappuccino z zabójczą ilością smoka
więc nie śpiesz się dzisiaj w ostry świat,
i niechaj bose stopy poskrzypią podłogą.
niech wychwalone będą gorące ręczniki,
a kiedy opuści cię szlafrok lub rzęska,
pozostaw mi chociaż zapach tej mięty,
gdy umkniesz czerwonymi pantofelkami
w nagi lutowy dzień trzaskając domem.
Pi., 15 december 2015
niektóre brudy się pierze
we własnym domu
powiedział Zdzisław
i za szczelnie zamkniętymi drzwiami
zabrał się za konkubinę
oj brudna żesz ona była
aż sobie pięści
upaskudził krwią
Pi., 9 june 2015
w odpowiedzi
na nową politykę
boga ojca
syna bożego
i tego co fruwał na biało
informuję
że zgodnie z konwencją mojżeszową
to co nie jest zabronione
jest ewidentnie dozwolone
jak było jest i będzie
na wieki wieków
amenów amen
wnoszę więc że mam prawo
do wszystkich swoich niedociągnięć
wad postępków i pospolitych grzechów
bowiem
ludzką sprawą jest zbłądzić
i liczyć na prawo pierwszej owcy
nawet jeśli jest się
niepoprawnym baranem
Pi., 14 june 2010
ile razy można kapitulować
w ten sam deseń w ten sam rytm
w ten sam niedzielny kotlet
wkołomacieju i wieczność pod górę?
utoczysz się Syzyfie na darmo
ugłodzisz się Tantalu i po co?
gdy Hydrom głowy wciąż odrastają
w nieśmiertelnych przerzutach
Pi., 13 june 2010
Janina K. nie czyta poezji
po wierszach boli ją głowa
po Tuwimie ma mdłości
od Miłosza dręczy ją zgaga
a Świetlicki buntuje błędnik
Janina woli bezpoetyckie krzyżówki
ale też nie od razu wszystkie
najlepsze są te z hasłem
nie ma to jak po wysiłku
intelektualnym który jest
treningiem śródkrzyżówkowym
szarej komórkowej melasy
otrzymać w zamian nagrodę
w postaci hasła - porady:
jak żyć jak być jak mieć
Janina K. żałuje szczerze
że w krzyżówkach hasłami nie są
przepisy kulinarne na danie dnia
nie miałaby wtedy dylematu
czy przyrządzić Zenonowi mielone
czy odgrzać po raz trzeci bigos
Pi., 22 september 2015
jest taka śliczna. zdecydowanie zbyt ładna, aby nasza
rozmowa przebiegła w poważnym tonie. bez stroszenia
resztek żałosnej samczyzny. obniżam głos - już znam
swoje atuty. wciągam nadwyżki siebie by się nie rozlać
- znam swoje passusy. jestem gotów zbłądzić gdzie zechce.
by porozmawiać skutecznie o intymności musimy najpierw
o pogodzie. stworzyć nam zdrowy, wielce neutralny kontekst.
przeczekać zapowiedź przeznaczenia na dziś; wyprowadzić
na spacer osobliwy punkt wyjścia: w izobary, jakieś celsjusze,
miligramy na każdy metr sześcienny dialogu. a jednak
niecierpliwię się. tu i teraz bardziej od plagi całodziennych
opadów chciałbym poczuć, jak się ma ta całkiem twoja,
zupełnie niemeteorologiczna wilgoć, gdy przerośnięte ego
podstarzałego samca przebija rzadko używaną skromność.
więc - kilka czerstwych żartów o nad wyraz mokrym deszczu;
tak. miód na duszę przy zmysłowej zapowiedzi przejaśnień.
w okolicach drugiej kawy możemy już przerozmawiać się bliżej.
wreszcie będzie hedonistycznie. niech mi się dzieje ciało twoje.
Pi., 8 july 2010
to już ćwierć wieku. czas nam tylko błysnął. wonne listy,
które łańcuchem obcych rąk popłynęły od mojej dłoni
do twojej i z powrotem. pamiętam: z zamkniętymi oczami
lizałem znaczki, by umiały się z nich wykluć pocałunki.
tamto szare popołudnie, gdy nieśliśmy martwą pochodnię
na ośnieżony Olimp, gdzie milczała nam wieża wież,
było jak sen. w odmiennych stanach świadomości kina
"Zodiak" pokonywałem mrok i pierwszą nieśmiałość. ciepłe
palce i zimne mandarynki. albo odwrotnie. rękawiczki
na sznurku nadawały się do unikania pieszczot, ale nie dbały
o temperaturę miąższu. od tego szczęściaro miałaś mnie
przez te kilka dni w środku zimy. to już pół życia temu.
Pi., 6 may 2014
kurwa to tylko pięć pospolitych liter
z których żadna nie stawia
się ponad inne
miłość tym się różni
że jest wrośnięta w tutejszy język
i po niej boli milczenie
bóg honor ojczyzna na niepodzielnym oddechu
jak seria wulgaryzmów z mentalnego rynsztoka
a wciąż napawa i napawa
od dumy można spuchnąć zsinieć i zgnić
w pierwszym lepszym gównie
jest więcej człowieka
niż dopuszcza ograniczenie
wyobraźni
chyba że gówno jest
nieludzkie
Pi., 7 march 2014
dziś w tramwaju ona chce
wiedzieć "ale nie zostawisz mnie?"
on chrząka odpowiedzią
o brud za bezbarwnym oknem
dziś w opustoszałym tramwaju
ona chce się dopewnić
on jest coraz bardziej
nieporozumiały
ten tramwaj już dawno
nie jest niczym zwany
Pi., 17 may 2010
za chiny nie zrozumiem dżezzzzu - wyszeptałaś i raptem
każde włókno zauroczenia prysło. już nie liczyły się studnie
źrenic i mandarynkami pachnące włosy do pasa. jakbym
momentalnie otrzeźwiał. ty przed chwilą jeszcze w księżycowym
blasku, teraz po prostu byłaś blada aż prawie przeźroczysta.
to pewnie anemia. źle się czujesz misiu? - zapytałaś, a ja tak
pragnąc powiedzieć ci prawdę prosto w te pełne obietnicy
oczka, nie znalazłem odwagi, więc skłamałem że to zła sałatka.
szurałem stopami na trasie "sleeping room to open door"
i zabrzmiało mi to jak memento w wersji charliego parkera,
lecz nie zapytałem czym brzmię teraz dla ciebie. już nie byłem
w twoim rytmie. proste to, niczym bezimienne disco polo.
Pi., 21 june 2014
jeżeli przyjąć
kryterium
prosto z koncertów
Europe, Guns'n'Roses, Bon Jovi
nawet Robbie Williamsa czy INXS
i przenieść jeden do jednego
w świat stricte poetycki
to sądząc po ilości
mięciutkich różowych misiów z pluszu
staników i niewinnych majtek
lądujących na scenie
podczas autorskich wieczorów
jesteśmy kiepskimi poetami
przyjaciele
żeby nie rzec - żadnymi
stary! mów za siebie
pada nieoczekiwana
lecz wielokrotna
riposta
więc za siebie milczę
Pi., 22 july 2014
Hurghada pośród dojrzewającego dnia. policjant
na rogu czegoś, co było lub mogło być wczoraj domem,
uspokaja że na sjestę nawet najmniejszej rewolucji
nie zaplanowano, więc możemy śmiało strach zakopać
pod figowcem i spróbować wreszcie świeżych owoców
z targowiska. chcę. podobno już zostały obmyte
z krwi. zamiast rdzawej rikszy wybieramy ruchome cienie
i wiatr, który niesie fatamorgany. w chłodnych portykach
kobiety pieką chleb a starcy jeden przez drugiego
szczerzą niekompletne grymasy i strzelają do nas z palców.
jutro zastrzelą nas synowie tych obleśnych starców
- nakarmieni przez kobiety mężowie o ognistych oczach.
w drodze na lotnisko wyleje się z nas miąższ i skazi
wszędobylski rudy pył. ale to jutro. to dopiero jutro,
dziś tuczy się turystów na rzeź. słonymi mandarynkami.
Pi., 26 february 2018
podobno im krótsze wiersze, tym dłuższy seks. więc
zaczynam pisać haiku i liczyć na sensowny przekład.
są gdzieś języki, na które przełożyłbym się namiętniej,
ale i miejsca, w których nie zabronię siebie żadnemu
językowi. jesteś dobra w niuansach. unikam kolejnych
sylab. obce akcenty zbijam w ścisk, czy jeszcze zadziała
szept? królestwo za opóźniony orgazm. niech stracę
lecz za twardy finał dorzucę sprawną dłoń księżniczki.
używana i już bez gwarancji. mięknę przedwcześniej
ale wciąż potrafię zabłysnąć świeższą puentą. jeśli
tylko przyłożę się do wilgoci. chcesz przecież czy nie
- oto idzie wieczność uprawiania teoretycznej miłości.
Pi., 5 march 2018
pętle. kuchnia salon sypialnia - sypialnia korytarz kuchnia.
snuję się w brudnej bieliźnie po wyjątkowo wychłodzonym
mieszkaniu. tu mnie nie ma i tu mnie nie ma jakoś bardziej.
spiralą więc w siebie. boli naraz cała nagła nieobecność.
puchnie tobą głowa, tężeją mięśnie, szarpie podbrzusze
i chyba wszystko knebluje retrowirus odstawienia. dość!
mówili, że odchodzenie będzie proste, jeśli przytrzymać się
ściany. chyba niepotrzebnie pytałem, dlaczego tęsknota
dokucza jak grypa. już wiem, że ten szczep jest nieuleczalny.
Pi., 20 january 2018
dokładnie o dziewiętnastej dwadzieścia sześć odszedł
prąd. po raz pierwszy i na krótko. niektórzy z nas nawet
nie doświadczyli zmiany. znikąd to. fałdka w próżni pełna
natychmiastowego mroku. ciemność jeszcze nie zdążyła
nasiąknąć nadzieją na ponowne oświecenie. jeszcze
trwała w oniemiałym wstrzymaniu czasu. tylko wierzyć,
że no przecież to nie zdarza się nam, że to inny był
plan. inny błysk, inny moment, gdy pierdyliard hekatomb
mógłby spustoszyć pewien mały swojski wszechświat.
gdyby tylko chciał. wszystko byłoby kaput! a i tak pewnie
poczulibyśmy ledwie powiew. co nam taki wiatr zmian,
jeśli nie mamy wyobraźni, która wytworzy lepszy strach?
o dziewiętnastej dwadzieścia sześć zmartwychwstał
nie tylko prąd. byliśmy już bogatsi o brakujące kilowaty
doświadczenia i rozwiane wątpliwości. bezcenne.
Pi., 4 august 2018
już wiem, że tej nocy wymrze pięć milionów pszczół.
bynajmniej nie z miłości. z przypadku. zabraknie
zaspokojonych kwiatów. bynajmniej nie z przesytu.
po prostu. takie prądy, takie wiatry, takie turbulencje.
wieje śmiercią od norweskich fiordów, domaga się ofiar.
- niech będą liczne. ścielą się widma w pasiekach.
już wiem. żaden owoc nie dojrzeje do tego by zgnić
od dzikiej słodyczy. pójdzie w górę wartość brzoskwiń
i wczesnych czereśni, na giełdzie porównań z bilonem.
będziemy się uczyć tworzenia gatunków na przyszłość.
dziury, truchła i przepowiednie, o tym czego już nie ma
przypomni plaster miodu, a to wyziębiony będzie wosk.
Pi., 25 march 2021
W pogięciach blachy rdza, miąższ i niedookreślone resztki
śródczłowieczeństwa. Brakujący pucelek, którego koroner
będzie poszukiwał w okolicach miednicy. Nie wyzgadza się
atrakcyjna blondynka rasy kaukaskiej, lat trzydzieści osiem,
dwie ciąże cesarką, pamiątka po lewej piersi i pierwsza dawka
szczepionki. Uznanej za gorszą. Zapisze treść w formie skrótów:
pieczone mięso z kurczaka, brokuły, trochę orzechów włoskich.
Na czuja wino - rocznik intensywny, jeszcze niedochłonięty.
Nie zapisze zdrowia, szczęścia, wszelkiej pomyślności, choć
zarejestruje zbieżność obu dat. Też lubi podomykane klamry.
Dlatego tak drażni go ten człowiek na stole, którego nie da się
dokończyć maskarą, pudrem, grubą warstwą modnego lakieru.
Już zawsze będzie pamiętał o odpryskach przemieszanych
lutowym śniegiem. Nie ma takiego Kopciuszka, który by to
cierpliwie rozsortował. Zostanie martwa natura z dziurami.
Pi., 27 december 2017
panie Boże
twoja edycja strony
ŚWIAT
została
zaakceptowana
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
29 april 2024
AmnesiaSatish Verma
28 april 2024
Pan pokląskwa w ostatnichJaga
28 april 2024
CompromisedSatish Verma
27 april 2024
Uśmiech z trawkąJaga
27 april 2024
By KissesSatish Verma
26 april 2024
2608wiesiek
26 april 2024
The EntitySatish Verma
25 april 2024
2504wiesiek
25 april 2024
QuartzSatish Verma
24 april 2024
The End StartsSatish Verma