Sztelak Marcin, 25 june 2018
Codziennie ćwiczę niewymawianie
twojego imienia.
I to właściwie wszystko,
poza tym trywialnie.
Do bólu szeroko rozłożonych dłoni
tuż przed zaśnięciem,
bo później wdzierasz się w sny
– znowu pamiętam.
Szczególnie budząc się z delikatnym
smakiem pocałunku na ustach,
gotowy na kolejną lekcję.
Jak zwykle najtrudniejszą.
Sztelak Marcin, 24 june 2018
Coraz sprawniej zaciskamy słowa
w grudki błota.
Do obrzucania ludzi z drugiej strony
przeszklonej tęczy.
I drżeń jakby więcej, rezonują
tuż przy powierzchni asfaltów.
Wżartych w skórę na wpół martwej
matki.
Poznaczonej bliznami świeżych
grobów, na które nawet niepewne
ręce nie położą kwiatów.
Coraz sprawniej układamy życia
w najprostsze wzory.
Żadnych zasupłań aż do najpewniejszych
zgonów.
Sztelak Marcin, 23 june 2018
Umarłych nie warto rozliczać
z obowiązków, szczególnie niespełnionych.
Oskarżeni o wszystkie śmiertelne grzechy
kajamy się w środku tygodnia.
Twarze poczernione popiołem nadają
nam pozór wojowników.
Jednak ołtarze już zimne jak lód
i szkoda wlewać wino
w ziemie przesyconą modlitwami,
aż po zesztywniałe kolana.
Wzosimy więc toast za wszystkie drogi
prowadzące do Rzymów.
A nawet za te odwrócone
w kierunku nieodkrytych biegunów.
Pogrzebane pod powierzchnią
piekła, nieba oraz innych wieczności
jeszcze nie odmawiają
rozgrzeszeń.
A przynajmniej dają prawo niewiary.
Sztelak Marcin, 21 june 2018
Mędrcy kończą sesję, cienie
wzrastają pod ławką. Ułatwiając
loty ćwiczebne ponad drzewem i śmietnikiem.
Z pominięciem schodów do piekła.
Ręka przeznaczenia zamazała napis na klatce,
już nikt w okolicy nie wie, co jest
naprawdę.
Cisza gęstnieje,
wszystkie koty są czarne, ja jestem
zajęty wypalaniem dziur w materii,
wiedząc na pewno – jeźdźcy wykupili
konie z lombardu.
Apokalipsa, o której powiadomiono mieszkańców
pocztą, pozostało odesłać wiadomość zwrotną:
Tu nikt nie kłamie, drogi Szatanie, oprócz wszyskich
nocy pomiędzy pełnią a pełnią.
Sztelak Marcin, 20 june 2018
Szalone koty z naszego podwórka
usiłują uwić gniazdo.
Nie przejmując się tragedią zawieszoną
na krawędzi parapetu.
Mędrcy zgromadzeni na ławkach
dyskutują zawzięcie o istocie rzeczy
bezmyślnie wplątanej w przestrzeń.
Mocno ograniczoną drzewem, śmietnikiem
i schodami do piekła.
Tak przynajmniej mówi legenda
nabazgrana markerem na klatce.
Numer trzynaście i jedna ósma,
zresztą liczby nic nieznaczą w obliczu
wielości wrzechświata.
I oczekiwania na pisklęta.
Wraz z nami osiągną mistrzostwo
w upadkach.
Sztelak Marcin, 19 june 2018
Był sobie Pan, nawet dobrze chciał,
ale – bo ale, drogie dzieci
zawsze się przylepi.
Dalej w tym stylu, zawijanie w bawełnę,
odwijanie sreberek.
Oraz pozostałe czynności związane
z tworzeniem.
Ścisłe zarachowanie kratek papieru,
szczelne wypełnienie koślawym pismem.
Czyli kulfony i podpis
grafologa.
Z drugiej strony
ekranu. Bez zrozumienia zasady działania.
Ciągłe ugniatanie.
Tajemna receptura na ciasto,
bez mąki i jajek.
Emulgatorom cześć i chwała.
Sztelak Marcin, 18 june 2018
Siedzę i obcinając głowę
wyrównuję poziom
– jako przedostatni po bogu
mam spore opóźnienie w stosunku
do życia. Oczywiście nie licząc
wielosłowia i milczeń zamkniętych
w butelce. Wciąż niedostatecznie
pełnej.
Oraz pustej.
Na koniec głowa leci w kąt,
pomiędzy papiery uprawniające
do snów.
Wywołujących burze
w szklance. Co by nie mówić
wody.
Sztelak Marcin, 17 june 2018
Unosisz się na wodzie, więc jesteś
z drewna. Lżejszego od powietrza.
W górę, pora na odlot poprzez warstwy.
Tu, na dole gęste jak sos
z muchomorów.
Zbieranych podczas pełni
albo na ciemnej stronie.
Oznaczonej zakazem postoju,
pomijając dni wolne. Od likantropi.
To nie ma znaczenia, kiedy z przebitych
chmur cieknie. W piekle powódź
a na ziemi ciągłe zderzenia
arek. Zbudowanych naprędce
z surowców uznawanych za wtórne.
Właśnie oglądasz pierścienie Saturna,
wyrywając kamienie na pamiątkę.
Sztelak Marcin, 15 june 2018
Poproszę bez metafor ani podskórnych
epitetów. Żadnych uniesień
i zwiędłych kwiatów.
Prosto z mostu, tylko cicho,
bo pod nim tradycyjne trolle
pieką indyka. W ramach
dziękczynienia.
Tylko żurawina wymarzła
podczas zlodowaceń. Pogłowie
ekshibicjonistów także spadło,
prochowce wyszły z mody.
Chociaż najbardziej szkoda kapeluszy,
czarnoskrzydłych. Z woalką osłaniającą
kark przed ciosem.
A inkwizytorzy wciąż maszerują,
równym krokiem, będą wybierać
gorące kartofle z kociołka.
Ostatniej czarownicy.
Na koniec epitafium:
strzeż się idów marcowych,
bo nadejdą, Brutusie.
Sztelak Marcin, 14 june 2018
Z perspektywy wypalonego do korzeni
miasta świat wygląda jak piędź ziemi
wsypana do klepsydry.
Ta pęka, wypełniając szkłem krwiobiegi.
Człowiek rozpisany na czynniki pierwsze
to nic więcej niż garść pyłu. Przesiana
przez kalendarz.
Patrząc od wewnątrz pośmiertnej maski
jesteśmy tylko ciągiem znaków.
Na tablicy szaleńca.
Nadspodziewanie łatwym
do usunięcia.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
25 november 2024
AfrykankaTeresa Tomys
25 november 2024
2511wiesiek
25 november 2024
0019absynt
25 november 2024
Pod skrzydłamiJaga
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt
24 november 2024
0016absynt
24 november 2024
0015absynt
24 november 2024
2411wiesiek
23 november 2024
0012absynt