Sztelak Marcin, 7 july 2017
Vive le roi.
Lewa:
brudną stopą strącam korony, kiepsko
pozłocone.
Z pustym dźwiękiem
toczą się w stronę rynsztoku.
Na marginesie – to moje ulubione
miejsce z romantycznym zachodem
słońca w tle.
Prawa:
umyta, kreśli namaszczenia. Niezrozumiale
tną powietrze na porcje.
Urodzinowego tortu.
Tylko nie ma kto zdmuchnąć świeczek,
płuca opróżnione.
Od ciągłych wiwatów, za i przeciw.
Le roi est mort.
Sztelak Marcin, 3 july 2017
Rzadko grzeszę
oszczędnością słowa.
Jednak dzisiaj mam tylko ciszę.
W zanadrzu.
Na każdą okazję lub okoliczność.
Tak zwanej przyrody.
Sztelak Marcin, 2 july 2017
Tu gdzie stosunki odwiecznie
nieprzerywane słowo pada codziennie.
Na podatny grunt.
Chociaż smród to jednak cud
poczęcia ma miejsce.
Jednak o narodzinach nie wspominamy,
szczególnie szeptem.
Bije północ, coraz cięższe krople
z wolna spływają po ściankach
butelki. I tak aż do ostatniej
linijki.
Chociaż nienasyceni czytelnicy
wygrażają pięściami, sinymi od nadmiaru
poezji, to zamykamy.
Złowieszczy trzask klap odbija się echem
w judaszach. Ostatni posiłek
skończony. Na amen.
Spokojnie wisimy.
Pomiędzy nogami mędrców.
Sztelak Marcin, 27 june 2017
Zapisuję ci w testamencie wszystkie
umarłe poezje. Szczególnie te poczęte
od słów: jeszcze będzie.
Dziś coraz lepiej przepuszczam światło - cienie,
aż po przeźroczystość.
Lub prościej – zanikam za horyzontem
twoich zdarzeń. Wraz ze swym codziennym
nic nie poradzę.
Wiem jedno – byłaś jedynym wierszem,
tylko zgubiłem puentę.
Lub nieopatrznie zamieniłem na milczenie.
Sztelak Marcin, 26 june 2017
Szur, szur, szur
— sepleniący szelest realizmu.
Wciąż wije się w ciemnych zakamarkach,
zmienia skóry.
Oślizgły, ale chłodny w dotyku,
aksamitny — językiem wybiera drogę
myślą.
I nie pomaga malowanie ciała
w ochronne wzory. Kolejne warstwy farby
łuszczą czas.
Upływa w sekwencjach zmian
pogody. A parasole dziurawe od podeszwy
do podszewki.
Lustra, zasnutego misterną siecią łamstw.
Więc ucieczka przez zakrzywienie przestrzeni
korytarza. I tylko, uparcie, z tyłu głowy:
Szur, szur, szur.
Sztelak Marcin, 25 june 2017
Świat dookoła iskrzy
a my grzęźniemy
w niewypowiedzianym.
Październik drze na strzępy
wszystkie papierowe gęby
dorabiane bliźnim.
Tylko rany niezabliźnione,
wróżę z nich rok
przyszły. Niewyraźnie.
Niby wszystko na wyciągnięcie,
bliżej i coraz bliżej,
jednak przestaję odróżniać
fragmenty.
Ty, na złość, mówisz o światłocieniach.
Odciętych nożem do krojenia
czerstwego chleba.
Grudzień — kartki rudzieją,
milczysz jak zaklęta.
Do stycznia.
Na styku niespełnień,
ale byle do wiosny.
Albo pierwszych wykluć.
Świeże pisklęta
i dobrze znany ciąg dalszy
— ustawiczna podmiana miesięcy.
Sztelak Marcin, 24 june 2017
W rytmie znaków, wystukiwanych
milion razy na minutę.
Lub inną umowną miarę, miarkę, miareczkę.
Chociaż podobno czas jest zepsuty,
coraz bardziej nieświeży wywołuje
konwulsje po spożyciu.
Istnieją też inne teorie, korpuskularne,
aż po ostateczny rozpad na drobne,
których już nie warto dostrzec.
Zresztą wszelkie wyjaśnienia są zbędne,
skoro zawsze można nie spełnić
obietnic.
Lub, co gorsze, odwrotnie.
Sztelak Marcin, 23 june 2017
W poszukiwaniu serum kłamstwa
zapuszczamy się
w rzadko odwiedzane rejony
zdania. Tuż po kropce.
Mówią o nas brudni i źli,
ewentualnie sami tęsknimy
za odpowiednią oprawą.
Godną nocnych wypraw na zapuszczone
podwórka, gdzie dogasają wczorajsze
stosy. A powietrze wciąż drży przesycone
wrzaskiem: czarownica.
Świtem zasypiamy, wszystkie nieprawdy
drżą w swoich klatkach.
Utkanych z cieni i luster wypatroszonych
na drugą stronę.
Nie śnimy, sny pozostawiając
otwarte. Gdzieś poza uszczelnionymi na zawsze
powiekami. Wyznawców absolutu.
Sztelak Marcin, 22 june 2017
Drogie dzieci mamy tylko trudne odpowiedzi
na proste pytania. Więc może jednak lizaczka?
Tam nie chodźcie, tam mieszka wariatka,
może nawet czarownica. Wyplata
wianki i rzuca je do sedesu.
Żadna to wróżba, ale spływają,
zapewne do morza, oceanu
— bardzo dużo wody i daleko do domu.
A na podwórku kałuże,
lecz nie pijcie z nich wody. Na brzegach
straceńcy liczą drobne.
Pozostałości po życiu, minionym.
Oni po prostu zapomnieli umrzeć. Albo śmierć
boi się przejść przez bramę.
Tę, w której często znikają bywalcy ławeczki.
Na ścianach spisane wszystkie chwalebne czyny
mieszkańców.
Oraz epitafia miłości, niekiedy z pokłosiem.
Teraz do domu, noc zapada, reszta jest milczeniem.
Z rzadka przerywanym krzykiem.
Drogie dzieci, może kiedyś same sobie odpowiecie,
teraz żreć te cholerne lizaki.
Sztelak Marcin, 21 june 2017
Taniec i muzyka przyciągają demony,
podniecone. Więc tańcz i śpiewaj kobieto,
upadniesz, a jeśli ktoś poda ci rękę
odrąbiemy ją w przedramieniu.
Zgrabny przepis na życie pozagrobowe
wszyty po wewnętrznej stronie
testamentu.
W którym same kłamstwa, od początku
aż po podpis. Jawne fałszerstwo,
ale potomni i tak nie wierzą już w słowo,
wyplute na wiatr.
Więc wznosimy szklanki, półpuste i półpełne
— przeklęta względność.
Z toastem za zmarłych bezpotomnie
rodziców i dziadków.
Kobieto, zapraszamy do ogrodu na małe co nieco.
Przyda się nim zapadnie wyrok, bezapelacyjnie
niesprawiedliwy.
Zresztą ostrza już lśnią, gotowe do użycia.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
27 november 2024
Camouflage.Eva T.
26 november 2024
2611wiesiek
26 november 2024
0021absynt
26 november 2024
Gdy rozkołysze wiatrJaga
25 november 2024
AfrykankaTeresa Tomys
25 november 2024
2511wiesiek
25 november 2024
0019absynt
25 november 2024
Pod skrzydłamiJaga
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt