smokjerzy | |
PROFILE About me Friends (18) Poetry (378) Prose (17) Photography (127) Postcards (3) Diary (84) |
smokjerzy, 1 february 2019
złodziejka oszustka i wariatka
ale nie potrafię tego uzasadnić
ani udowodnić
smokjerzy, 28 january 2019
pół twarzy w wymuszonym sojuszu z otwartą dłonią
pod łokciem wyczuwam ledwie uchwytny puls lasu
( prymitywne oszustwo wyobraźni a jednak
realny zapach żywicy przenosi mnie na sam koniec pamięci )
wewnętrzny parapet z konstelacją światełek wariujących
w butelce po cheval des andes nie wiem
skąd przeświadczenie że gdy zabiorę ją stamtąd
skończą się święta tuż obok trzy doniczki z roślinami
których nazw nigdy nie spamiętam łagodzą kontrast
pomiędzy klimatami sprzed i zza szyby
niemal niezauważalnie przechodząc w kościstość dębu
i enigmatyczność świerkowych gałązek rozganiających
wścibskie plamy szarzyzny
stojąca lampa z pokornie pochyloną głową i blaskiem
gotowym zmieszać litery w dowolny tekst
dodaje sensu związkowi staroświeckiego fotela z okrągłym stolikiem
na którym płaczą dwie przytulone do siebie świece
odbiegająca stylem i urodą sofa rozpycha się i kradnie tlen
roztaczając wokół aurę niezastąpioności
za plecami na półce zasłaniającej ścianę milczące rzędy książek
gotowych krzyczeć gdy tylko odwrócę głowę
kominek po brzegi wypełniony trzaskiem ognia
beczka starsza od wszystkiego
tajemne miejsce spotkań okolicznych myszy
szmaciany kot w paski o nienaturalnych kształtach jamnika
sękata szafka tak pełna przeszłości że otwieram tylko
w chwilach najwyższej potrzeby obraz na ścianie
kicz doskonały wazon polne kwiaty paź królowej ptak
zaciskający szpony na ołówku
na stopach głowa psa ciężka od ciepła i snu
kawa dawno już wystygła
nieobecność
o tak wielu imionach że bezimienna
nieobecność
w każdej komórce w każdym atomie ciszy
nieobecność
betelgeza w przełyku
smokjerzy, 20 january 2019
w chwilowej symbiozie
z tu i teraz
radośnie zwisam z krzesła
pomiędzy
szarością a smakiem
tęsknotą a szczelinami w ścianie
lodówką a (od)bytem
chorobą na śmierć a chichotem
niechęcią a oknem
półsnem a niewiarą
dłonią a wierszem
snują się niezliczone powody
do optymizmu
smokjerzy, 13 january 2019
tanecznym krokiem podchodzę do pustki
ocieram się o nią i wdzięczę jak kot
a ona na to
niestety nie wiem
jak mógłbyś ze mnie skorzystać
smokjerzy, 12 january 2019
tak cicho
że nawet milczenie
intruzem
i nagle ślad stopy
wybucha
smokjerzy, 10 january 2019
w moim i twoim
smartfonie tablecie komputerze
za dolara dziennie
kobaltowe dziecko afryki
( biznesowy partner filantropów )
otoczone dbałością i troską
o etyczną stronę przedsięwzięcia
zyskuje niepowtarzalną szansę na ratalny
wykup miejsca leżącego
w towarzystwie szczęśliwie odpoczywających już
siostrzyczki braciszka ojca
i matki
smokjerzy, 9 january 2019
potykasz się o słowo
tu i ówdzie wytarte
zapewne od nadmiernego używania
gdzie indziej wyszczerbione
jakby ktoś usiłował wyrżnąć z niego kilka znaczeń
najpierw są usta ułożone w kształt wyznań
potem te same usta wypełniają się krwią
która wabi wrzeszczącą czerwienią
następnie oczy
dwa czynne wulkany gotowe rozlać się
po bezdrożach papieru
zmienić go w pośmiewisko
a wtedy zblaknąć z łakomstwa
z przesytu
jest zaślepione okno z nadzieją na widok
i dom którego nie można opuścić
bo jeszcze nikt nie wymyślił drzwi
są drzwi ale bez potrzeb
i klucz który chciałby coś w końcu otworzyć
jednak nie potrafi przekonać do siebie
żadnej dłoni
i nagle słowo śpiewa
tak pięknie
że bóg pośpiesznie porzuca wszystko
by nie zważając na brud
przenieść wieczność tylko w to słowo
wschód słońca tak nagły że właściwie już zachód
cztery rzędy uśmiechu uzbrojone po zęby
matka dzieciństwo bracia i sonet
pełnia księżyca i szczęścia
otwarta rana świątyni z dwójką wyznawców
tysiącem dzwonów
ślina i pot mleko i gówno
zdziwiony czas że go właściwie nie ma
ból który nosi znamiona świętości
lecz także ucieczki
słowo wciąż śpiewa
ty piszesz
o rany o boże o kurwa
przeważnie tyle
zostaje z twojego wiersza
smokjerzy, 6 january 2019
do tego życia
został przydzielony tamten człowiek
a do tej obok śmierci
ten
i nawet w smaku betonu którego kęs
z takim trudem właśnie przeżuwam
czai się na bieżąco zmyślana religia
smokjerzy, 19 december 2018
wciąż nie wiem
która strona drzwi wytchnieniem
a która ucieczką
smokjerzy, 11 december 2018
czknięcie kropki
która połknęła wiersz
usiłujący zrobić ze mnie poetę
smokjerzy, 9 december 2018
zamiast
cierpliwie doczekać świtu
zeskrobuję ciemność z szyby
po raz kolejny przekonując się
że w wymyślonych wojnach porażki
bolą jak prawdziwe
smokjerzy, 7 december 2018
jestem sobą
a ty
zwrócił się aleksander do szklanki
o statusie w połowie nierozstrzygniętym
lub odwrotnie
i nie czekając na odpowiedź
rozstrzygnął
smokjerzy, 3 december 2018
Grudzień, wieczór.
Ptaki nie śpiewają, maciejka nie pachnie, żaby
zeszły do piwnic, łazienek i schronów.
Zziębnięta samotność zaplątała się w szary szlafrok,
kształt człowieka i Sonatę Księżycową.
Zasypia.
Kudłata suka goni zające na łące, łąka chrapie.
Ogień w kominku opowiada bajki,
z których nie cieszą się drzewa.
Rośnie noc ( jak czarna drożdżówka ),
ciemność za oknem lgnie do szyb.
Na parapecie, po cieplejszej stronie powietrza,
tańczą dwie świece.
Drzwi są zamknięte, o ściany obija się tęsknota.
Tylko ona wciąż czuwa.
smokjerzy, 29 november 2018
pcham słowo pod górę
wraca lawiną
przetaczając się po mnie
jak walec
lecz przede wszystkim
po tobie
pcham słowo pod górę
smokjerzy, 20 november 2018
tego dnia
żaden chłopiec nie bawił się w wojnę
ku zgrozie ciężarnych chmur deszcz padał pod górę
a wiatr wiał z roztargnieniem jakby na przekór sobie
stary listonosz dokładnie przeszukał zniszczoną torbę
lecz nie odnalazł śladu człowieka
gałąź przydrożnej jabłoni musiała sprostać ciężarowi
nie swojej rozpaczy
na mgnienie z błota wyskoczyło słońce
opluwając wszystko kłamstwem i obojętnością
z koron drzew opadła rdza
wprost na wiecznie głodne złomowiska i cmentarze
kwiaty pochowały głowy w piasku
"a pani cóż nie chce tych róż"
jak zbyt często używana szmata
nadzieja poszarzała
łatwa poezja rozkraczyła się na kolorowych okładkach burdelu
rozkrakały się słowiki niezaspokojonych świątyń
"sprzedaj mnie wiatrowi
chcę z wiatrem lecieć w świat"
bezlitosna brzytwa ucięła palce
nieodwołalnie tonącemu
czołg wjechał do sklepu z porcelaną strzelając
martwymi słoniami
czas rozpadł się na tysiąc witraży
aż w końcu utkwił w bezsenności gwiazd
"pani mi mówi niemożliwe pani mi mówi że to żart"
jasność rzygała treścią nocy
gubiły się motyle w samobójczym pędzie do wariackich przeczuć
tego dnia żaden chłopiec nie bawił się w wojnę
ponieważ deszcz padał pod górę
"gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji
gdzieś w nas idą ludzie niezłomni"
po drugiej stronie zatrzaśniętych powiek
głupia mucha
zaznacza rzeczywistość nosa
tłukąc łbem o nierzeczywistość drzwi
oczy ogrodnika zaczynają widzieć
listonosz bez trudu odnajduje list
i wyrusza w dobrze sobie znaną drogę
jabłonie z miłością znoszą ciężar jabłek
nic nie wiedząc o rozpaczy
słonie przynoszą szczęście a czołgi
to skutek uboczny nie istniejących wojen
w które bawią się chłopcy
kwiaty z dumą noszą głowy
drzewa
to tylko zwykłe drzewa
i już
a słowiki uzdrawiają nawet głuchych
boże dobry boże jaki piękny ich śpiew
jaki piękny
uporządkowany świat
tylko skąd wciąż niepokój
w obciętych uszach rudych słoneczników
smokjerzy, 16 november 2018
być może
udałoby się przeżyć
aż do śmierci
gdyby nie
ten cichy morderca
smokjerzy, 14 november 2018
plamka czystości
na wszechobecnym brudzie
bez prawa
do ułaskawienia
smokjerzy, 12 november 2018
coś trzeba z tym zrobić
wściekał się aleksander
trzaskając kartką papieru jak drzwiami
pamięci we mnie więcej niż przepompowanej krwi
lecz do powiedzenia coraz mniej
po czym odruchowo spojrzał w lustro
a tam jesień życia całkiem już
bez makijażu
ze wskazującym palcem na ustach
smokjerzy, 29 october 2018
wiem jeszcze mniej
wystrzelony przez kogoś coś
zapewne przypadkowo lub dla zabawy
z tą samą ciekawością która kieruje ręką chłopca
ciskającego płaski kamień na wodę
by sprawdzić ile razy odbije się nim utonie
zakładnik źle przespanych nocy gorzkiej herbaty
jajek na miękko kwaśno-zimnego skrzywienia ust
wyznawca szarości ciepłych gaci bezpiecznego seksu
martwych marzeń i wirtualnych snów
pędzę przez padlinożerne dni kurczowo zaciskając dłoń
na śliskim ogonie miłości
smokjerzy, 23 october 2018
czytałem wiersz o jesieni
i nagle książka
zmieniła się w październik
z odlatującymi liśćmi stronic
a moje palce
ugrzęzły w szeleście
smokjerzy, 18 october 2018
pracowity pająk - świt
utkał mgłę nad ogrodem
i łapie w nią słońce
w złotych exodusach umierają liście
w szeptach i szelestach milkną kroki
tęsknota żurawia tnie ciszę na pół
aż lato po raz ostatni otworzyło oko
lecz tylko po to by westchnąć
i znów zasnąć
dobrze
że w nas wciąż światło
smokjerzy, 12 october 2018
każdego dnia
szczelnie
wypełniam sobą ubranie
a ono nosi mnie
cierpliwie
z miejsca na miejsce
i tylko butom
zdarza się mruczeć pod nosem
że od rąk
lepsze są skrzydła
smokjerzy, 11 october 2018
ona
efemeryczna kochanka
szarooka cisza
zrzuca z siebie mgłę
gdy zbliża się do niej
on
wieczny tułacz
i przypadkowy kochanek
mój rozpalony spokój
złoty czas zaplątał się
we włosach brzozy
i podgląda
i szeleści
i zazdrości
( stoi )
naga cisza jęczy
śpiewem dolatującego ptaka
spokój w ciszy płacze
rzewnymi rozbłyskami
nieco
przedwcześnie
smokjerzy, 10 october 2018
bez pamięci o początku
blisko coraz głośniejszego końca
w kurczącym się kokonie z powietrza
ostatni wysiłek palców
by zjednoczyć się w pięść
i poszukać drzwi
albo zębów
smokjerzy, 9 october 2018
to tylko jesień nic się nie stało
pokój ( jak zawsze ) tak samo pusty
to tylko do szyb przylgnęła żałość
unika spojrzenia szare lustro
kot w mysiej dziurze pies wlazł pod łóżko
nikt zupełnie niczym się nie łudzi
to ja z bólem głowy pod poduszką
zapinam sen na ostatni guzik
smokjerzy, 4 october 2018
z jesiennych stron lgniemy do szyb
ty cała z kropel ja z ciszy
szaro nam
mgliście
zwijam się w kłębek jak wełna
lub kot
rozpalam sny
jak październik liście
smokjerzy, 2 october 2018
poeci smarkają w papier.
wrzeszczą żurawie i wrzody żołądka.
za widnokres odlatują klucze bez drzwi,
narkomani, migi i f- 16. pada deszcz
za deszczem, z foteli i mchów wyrastają
zreumatyzowane grzyby. przed siebie
wyruszają autobusy pełne pustych koszów,
głodnych dusz. na rykowiskach, rogach ulic
spotykają się jelenie. pustoszeją plaże,
smagane wiatrami spóźnionych turystów.
z drzew spadają pierwsze liście, złotem
zdobiąc trawę i psie kupy. dni kurczą się,
puchną noce. kominy długimi jęzorami
wylizują niebo. w butach, umysłach i telewizji
bulgocze błoto. siedzę w domu sam
niczym Kevin, radosny zwiastun świąt,
niezawodny jak śmierć. w butelce już tylko
echo wczorajszej czkawki i de-en-a dna.
koty, szare jak tynk, odpadają od ścian.
smokjerzy, 1 october 2018
na lampie dynda lokomotywa
ciuch ciuch sapie ona aż ściany drżą
a na podłodze pod stołem lekko kulawym
tarza się glista ze śmiechu
choć ludzka to całkiem nie ludzka
wuj kazik z ogromnym brzuszydłem na wierzchu
morduje plujki lokalną gazetą
i duma o licznych beaty walorach
co też zawsze na wierzchu ku wujowych uciesze
myśli nieczystych mimo że po kąpieli w ziółkach
z dodatkiem grzybków
pies gabriel zesrał się w ciemnym kącie
na kotka niuniuśka
miau miau skarży się kotek lecz nikt go nie słucha
bo gabriel brud już zlizuje z wuja życiowej stopy
tej co czterdzieści lat temu zrzekła się prawa do wody
wuj właśnie wrzeszczy na lokomotywę
zmień małpo piosenkę lecz ona dalej ciuch ciuch
i ciuch ciuch aż się kukułka wściekła i zegar też
a czas stanął jak wryty teraźniejszością na sztorc
beata siedzi na szafie bawiąc się puentą
ojej trzeszczy szafa to wbrew naturze gdy szafa
siedzi na szafie
na co natura uniosi brew ale niezbyt wysoko
by nie walnąć czołem o wieczność
i to już koniec niestety
gdyż puenta zoczyła glistę i razem
pękły ze śmiechu
beata zaś spadła z szafy na wuja
stracili przytomność i wszyscy śpią prócz lokomotywy
która zlizując światło z żarówki sapie
ciuch ciuch
smokjerzy, 26 september 2018
drzewa domy i sarny pędziły w przeciwnym kierunku
chłopak siedział uwiązany do smartfona
jego chude nogi podrygiwały w takt prawdopodobnej melodii
reszta ciała była nieobecna
w odróżnieniu od czasu teraźniejszego który zapychał nosy
nieświeżym zapachem czosnku zmieszanym z czymś niemożliwym
do określenia pulchna staruszka z nieodległej strony świata
pracowicie opróżniała plastikową torbę szeleszcząc i mlaskając
myślałem o kominku rozgrzanej lawendzie tobie
i bilecie w jedną stronę
tylko nie wiem w którą
smokjerzy, 9 september 2018
po trzeciej stronie oka
świat i czas zwijają się w kłębek
obok szwagier chleje brahmsa
w innym obok siostra goni siebie
całkiem bezskutecznie
naćpany anioł chyba stróż pali fajkę
rozpierając się w szyszynce
w niebo pomykają kółka podejrzanie różańcowe
puszczam się
z astralnym dymem
smokjerzy, 28 august 2018
z plecami wrośniętymi w oparcie
prawie zabytkowego krzesła
spoglądałem w okno to samo co zawsze
na świerkowej gałęzi
milczał kruk
udając czarną dziurę w błękicie
i drugą stronę księżyca
który nocną porą
milczał na tej samej gałęzi
udając świetlistą dziurę w czerni
oraz drugą stronę kruka
jak by nie patrzeć
żadnych istotnych różnic pomyślałem
a krzesło zgodziło się ze mną po czym znikło
w którymś z trzech czasów kradnąc mi
kolejne plecy
smokjerzy, 22 august 2018
wkrótce dojdę do końca tej dziwnej drogi
usiądę w cieniu dobra i zła
napijemy się wódki i zaśpiewam ci psalm o miłości
lub inną skoczną piosenkę
a gdy spijesz się panie
jak przysłowiowa świnia
i razem z tobą padnie twój pokręcony wąż
pozrywam wszystkie jabłka z drzewa
żeby już nigdy żeby nikt
nie pobłądził na drodze bezsensownego wygnania
chyba że ty
smokjerzy, 19 august 2018
leżąc w trawie
mały budda śmieje się
do pustki w brzuchu
zawsze pełnej
smokjerzy, 18 august 2018
sierpień
noc
pustynia w oczach
szukając snu
wciąż nie mogę doliczyć się
ostatniego ziarnka piasku
czas zwątpił w siebie
smokjerzy, 14 august 2018
w mieście
wpadłem na dziewczynę
ona młoda piękna
miękka
ja już nie pierwszej świeżości
i nieco obwisły
moje usta wykrzywiły się w uśmiech
z lat osiemdziesiątych
( czas w którym miałem wszystkie zęby
i niezuważalny oddech )
dziewczyna spojrzała na mnie
jak na psią kupę którą dostrzega się
tylko wtedy
gdy się w nią wdepnie
muśnięty zefirkiem chanel numer x
ze smutkiem
myślałem o wewnętrznym pięknie i musztardzie
po obiedzie
smokjerzy, 12 august 2018
gwoździe przerdzewiały
rozpadły się w pył
a Jezus wciąż obejmuje niebo
i nie odchodzi
smokjerzy, 6 august 2018
przed drzwiami stoi śmieszny pan
któremu w życiu wyszło
i już nie wróciło
smokjerzy, 23 july 2018
to chyba wciąż sen
gdy w gęstych oparach czasu straconego i mgły
wykopuję siebie z siebie
zabezpieczony stalową pępowiną
by nie ulec wrodzonej skłonności do ucieczek
kierunki rozchodzą się usiłując nadwątlić
poczucie solidności wzoru na dopuszczalność naprężeń
dysonans ogromnieje do granic wyznaczanych
przez mięśnie determinację i możliwości
wokół szaleją drapieżne fatamorgany
brnę przez lotne piaski skołowanej wyobraźni
rozdarty pomiędzy echem niewinności
a nieodpartą chęcią niszczenia wszystkiego
co stanie mi na drodze
dzień nie myśli o nocy ciemność zapomina o dniu
woda chleb wszystko tak czyste
że nawet mord popełniony na dżdżownicy
nosi w sobie znamiona niewinności
wewnątrz każdej sekundy beztrosko panoszy się wieczność
dlatego chłopiec czerpie i rozdaje pełnymi garściami
jego śmiech jest jak lina
po której można wspiąć się na najwyższy szczyt
z leszczynowym wędziskiem w dłoniach stoję na moście
który niczego nie spina poniżej płynie rzeka
nietkniętych możliwości
( mała Mariam śpi )
muszle dusz otwarte na oścież
wielki brat rzyga środkami do dezynfekcji
i odplamiania wszystkiego
elegancka pani zosia z wdziękiem unika
podwyższonego pecha pochwy
staruszkowi po zażyciu staje czas
gwiazda szlifuje blask pozbywając się zarostu
pan zenek trzyma mocz i publicznie odzyskuje szczęście
( mała Mariam się boi - pociągam za spłuczkę )
czarna sutanna błogosławi pustkę
tłum mężczyzn i kobiet
o kompleksowym spojrzeniu rozwścieczonego anioła
orędownika nieuchronnych prawd
w myślącej i żywej głowie żłobi koronę cierniową
ostrzami parasolek i modlitw kreśląc dziesięć przykazań bożych
w powietrzu śmigają dmuchane aureole
próbuję schwycić
czyjaś bezzębna szczęka miażdży naiwność
i palce
( pośród huku rozrywanych murów
obryzgany wnętrznościami brata matki ojca
posąg małej Mariam udaje
że go nie ma )
smokjerzy, 18 july 2018
w czasach gdy zęby służą wyłącznie
do przegryzania gardeł
a zamiast deszczu spadają pięści
okaż roztropność
niech twoja prawa ręka będzie wyciągnięta
z dłonią przyjazną i otwartą jak blat stołu
lewą zachowaj w rezerwie
abyś przenigdy nie musiał zgłębiać trudnej sztuki
kopania much
smokjerzy, 14 july 2018
znieważany przez ptaki
wiatr
bezpańskie psy
wbity w polny grób
wygraża niebu drewniany krzyż
w człowieczy los odziany
konający
strach na wróble
smokjerzy, 12 july 2018
dobranoc syneczku - zamknij oczy
czarny kot nocy bajki już mruczy
już księżyc rozsrebrza korony drzew
do snu przytulony słowiczy śpiew
dobranoc syneczku - zamknij oczy
wszędzie dookoła mrok się mroczy
już pająk nocy bezpieczne sieci
rozsnuwa nad snami wszystkich dzieci
dobranoc syneczku - śpij spokojnie
nie myśl o naszych doroslych wojnach
ty zamiast syneczku pociskami
w ludzi strzelaj kwiatami kwiatami
smokjerzy, 11 july 2018
tamten świt osiadł ciepłą wilgocią na ustach
i jak barwna zjawa zakwitł senny kwiat uśmiechu
ulotną pieszczotą dmuchawca wyczarowałem kształt kobiety
szliśmy ku sobie urywanym szeptem
pierwotnego głodu wszystkich tęsknot dni i nocy
na zawsze utraconych zdzierając z siebie zużyte łachmany
nikomu niepotrzebnych snów
twój głos brzmiał miętowo jaśminowa skóra ociekała
smakiem dojrzałych truskawek
pośród słów wplecionych w cichy jęk
zdmuchiwałem z ciebie płatki różowej peonii
spadałaś na mnie ustami jak drapieżny i zachłanny ptak
rozżarzoną trajektorią pocałunków jasno określając
kształt mężczyzny
spotkaliśmy się na ścieżce krzyku
gdy blask gasił światła minionego czasu
smokjerzy, 10 july 2018
wgryza się nie puszcza
tężeje w galaretowatą czerń
wlewa obrzydliwą masą do oczu nosa uszu
duszy
tak duszy
pierdolony znawco pokrętnych sformułowań
zapalam światło
dalej jest ciemno
mówię do siebie
ciemno
przywołuję pamięć jasnych dni
jest ciemno
uciekać uciec ucieczka uciekanie uciekaj uciekam
dokąd
nie można porzucić własnego żołądka
nie można pożreć własnego serca
tak
serca
bije
nie przesłyszałeś się geniuszu
wlazł kotek na płotek
i mruga
proszę państwa godzina druga
dalej jest ciemno
barany liczę
za czarno by spać
za wcześnie by nie być
za późno by żyć
przeklęta zawiesino
nawet czas się w tobie pogubił
i zdechł
mały jurek wlazł na murek
patrz na jurka
spada
z
murka
i
leci
leci
leci
leci
na łeb na szyję
na pohybel nocy
smokjerzy, 3 july 2018
ktoś połknął wiatr
słońce wypaliło krater w czaszce
mózg zasnął na twardo
biało-szare kłębki tłustych kotów
rozwinęły się w perskie dywany
w płynnym świetle
milcząc
brzytwy poszukała cisza
zez zbieżny strącił z nosa muchę
obscenicznym tańcem pokroiła przestrzeń
na wersy sprośnych wierszy
dokarmiając lenistwo czekam
na wydech
smokjerzy, 23 june 2018
dopijając eiskaffee
obserwowałem górskie szczyty
bawiące się piłką słońca w jeziorze
i jak to samo słońce wprawny kelner
napełnia światłem i wigorem szkło
w oczach dwojga staruszków z sąsiedniego stolika
języki trzepotały jak flagi na wietrze
z latających talerzy znikały smażone ryby
wieczór brzęczał po brzegi wypełniony rojem
zderzających się ze sobą słów
szczęście rozmnożone w stado pcheł
przeskakiwało z chwili na chwilę szerokim łukiem
omijając enklawy trzeźwości
nieświadomy siebie
każdym porem skóry chłonąc
niekontrolowaną energię spokrewnionych planet
współczułem Bogu że widzi więcej
smokjerzy, 19 june 2018
Gdy rozstępują się ściany
zawala sufit
spod nóg umyka podłoga
gdy na końcu świecy
już nie płomyk
lecz supernowa
a krzesło
to już nie krzesło
tylko rumak skrzydlaty
gdy słyszysz walenie do drzwi
a potem widzisz
że otwiera je anioł
nie bój się kocie
to tylko
Pink Floyd
smokjerzy, 18 june 2018
poszarzały okna
deszcz pada za deszczem
szare myśli mokną
i coś jeszcze
jeszcze
czas przysnął więc stoi
smutniejsza niż wieczność
rośnie we mnie twoja
szara nieobecność
już jej nie pomieszczę
pootwieram okna
wyszeleszczę deszczem
a ona samotna
cichutko i grzecznie
zamieni się w sprzeczność
jedynie obecną
piękną nieobecność
pada deszcz za deszczem
i jeszcze
coś jeszcze
smokjerzy, 7 june 2018
za oknem
czarne stuka w niewiadome
w kobiecej twarzy z płynnego szkła
niknące mgławice miast
tuż obok zaślinione palce
łykają książkę
jak obiad konieczny
jaskrawoczerwone paznokcie
rozdrapują czas
z otwartych ran półsnu obojętnie
sączy się teraźniejszość
bez sensu smaku
i końca
smokjerzy, 30 may 2018
być może zmieni się ustrój
i jakiś kolejny natchniony idiota
spróbuje uwięzić mnie
w enklawie swych prymitywnych pułapek
być może jak pluskwę rozgniotą mnie czołgi
lub wyparuję
w jednej sekundzie zmieniając się
w radioaktywną chmurę
może zaleje mnie wielka woda
zabije brak tlenu
lub się globalnie ocieplę
lecz dzisiaj
muszę pozbierać śliwki w ogrodzie
( szkoda by zgniły )
sprawdzić co u sąsiadów
( są starzy chorzy zgryźliwi
samotni
codziennie słuchają mszy w radio
a potem na ganku głośno dyskutują o polityce
- żebyśta powyzdychały skurwisyny! )
zawieźć psa do weterynarza
błąkał się po śmietnikach z łańcuchem
wrośniętym w szyję
może nazwę go
Chrystus
smokjerzy, 23 may 2018
stoję na głowie podpierając stopami
skostniałą kompilację nieba raju
boga który za rażącą lekkomyślność i niedbalstwo
rzucił na siebie klątwę dożywotniej grawitacji
( z lękiem wysokości w tle )
diabeł z pożyczoną twarzą strzyka czarną śliną
krople wybuchają gęsto
jednak to światło wypływa zewsząd
i dociera wszędzie
nawet tam gdzie zawodzi wyobraźnia
strach kapituluje
całe w dreszczach rozdzwaniają się membrany ciszy
jestem wstydem czasu
embrionem pustki w ludzkiej skórze
gotowością na nowy grzech nową miłość
nowe wypróżnienie
stetryczały kogut - budzik - rwie sen na strzępy
noc kładzie uszy po sobie warcząc groźnie
bezzębne dziąsła obnaża rzeczywistość
pod powieki włamuje się świt
chleb ma smak źle przyprawionej samotności
kawa parzy w język
znów krzyczy gwałcona kartka papieru
za oknem
stary dąb szacuje wartość swoich ramion
na dwa wróble cień
i jeden sznur
smokjerzy, 21 may 2018
papier zwinął się w rolkę
i czeka na wiersz
o wczorajszym obiedzie
smokjerzy, 17 may 2018
na strychu tego świata
żyją myszy kurz proste modlitwy bywa kot
bywam ja
są tam dwa okna z widokiem na ciszę
otwarte wyłącznie na siebie
bez szyb sensu ale z wiarą w cud
jest dziura w dachu
dla deszczu ptaka i ucieczki
w stetryczałej szafie drzemią blizny
gdy uchylam drzwi
starość sypie się jak popiół
warczy ciemność
w popękanym lustrze
na stałe zamieszkał kulawy stół
w blasku świec
śpiewając do tańca pajęczynom
ćmom kotu i mnie
zasiadają przy nim przeciąg z wiatrem
na strychu tego świata
zakurzone jaja wysiaduje czas
wykluwają się niezdarne wiersze
smokjerzy, 15 may 2018
ręce
sugestywnie wyciągnięte
ułożone w szept
podejdź
dotknij
smakuj
włosy całe ze światla
i to spojrzenie
ciepłe jak wiosenny deszcz
uśmiech
zniewalająco przeźroczysty
przesączam się przez nią
głodny duch
przez kryształową szybę
znika
lecz cóż innego może
figura z powietrza rzeźbiona dłutem
znużonej wyobraźni
smokjerzy, 14 may 2018
drzwi wyszły i nie wróciły
zostało okno z widokiem na nic
które udaje wszystko
poruszam się po terytorium
bezpiecznej nieprawdy o sobie
poukładane tu wszystko
właściwe
na swoim miejscu
pies szafa miłość brydż we wtorek
w środę psychiatra za miesiąc urolog
wizyta u starej ciotki
na oswojonym cmentarzu
protezy łez nad rozlanym mlekiem
dziurawy wór z czasem
na świetnie skalkulowane ucieczki
od siebie donikąd
z ukradkowym powrotem
donikąd
niekiedy rozbłyska daleka latarnia
śmiech dziecka
w którym mogę przejrzeć się
na wylot
i zobaczyć kim już nie jestem
wtedy szybko wyłączam przeszlość
jak światło
w nie-pokoju wciąż możliwych rozwiązań
i znów jest przytulnie ciemno
i dalej gniję
i trochę śmierdzi
i chwała bogu nie słyszę
że dziecko przestało się śmiać
smokjerzy, 10 may 2018
kiedyś dni były dłuższe
i odmieniałem je
przez wszystkie możliwe przypadki
czas przypominał młodego kota
w pogoni za wiatrem w liściu
słońcem w motylu
chleb niczym nauka czytania
smakowałem go litera po literze
słowo po słowie
sens zdań ujawniał się w beztroskim zapachu głodu
który mógł być zaspokojony
woda
krystaliczny śmiech dziecka
obmywała duszę ciało
każda kąpiel stawała się spowiedzią
i oczywistym rozgrzeszeniem
dziś
w świecie niejasnych kalkulacji
ucieczek od siebie donikąd
i coraz trudniejszych powrotów
dziękuję ci za to
że jesteś
jak pierwszy dotyk
jak pierwszy smak
smokjerzy, 5 may 2018
Z jasnego snu
wysyłam wiersz
posłańcem mym
wiosenny deszcz
kropelki słów
dla smutnych ust
Na ścieżkach szyb
wypłakać chcę
modlitwy tekst
nieśmiałą prośbę
o najpiękniejszy uśmiech twój
Przytulę go
całować będę
zostanie ze mną
zawsze
wszędzie
na dobry dzień
i lek na cień
wilgotnych ust
błyszczących słońc
najcudowniejszy uśmiech twój
Ja wiem
zachłanny wiersz
zbyt wiele chce
zbyt blisko
w twoim uśmiechu
cała ty
lecz dać ci pragnę
dużo więcej
aniżeli wszystko
lotne skrzydła
sny
ciągle niewysłane
Z jasnego snu
wysłałem wiersz
posłaniec mój
wiosenny deszcz
na ścieżkach szyb
wymodlił tekst
spełnionej prośby
o najpiękniejszy uśmiech twój
smokjerzy, 1 may 2018
W dali pożar
nieskończoność płonie
Z listkami brzozy tańczą
iskierki pomarańczy
W zachwycie składam dłonie
do modlitwy
cudownie wieczornej
Plecami wsparty
o starość zadumanej gruszy
całym sobą chłonę
boskie placebo
lekarstwo na ból duszy
Razem z niebem płonę
Nie gaś mnie
mój dobry litościwy Boże
nawet ciepłą łzą
majową
smokjerzy, 30 april 2018
sobota wiotczeje
jak mięśnie staruszki
do okien głowy i drzwi łomocze czas przeszły
( umarłaś mamo
nie zagrzejesz tu miejsca tato )
zegar spuścił północ z łańcucha
czerń pomieszała się z tlenem
zapachem kociego moczu i wosku
dopijam dziewiątą symfonię ściany tańczą
pochylone
zrzucając z siebie nadmiar cienia
słowa pierzchają
srebrne ławice astralnych ryb
dotknąć
z fałszywym statusem bezstronnego świadka
ingeruję w kształt ciężarnej abstrakcji
widmo chłopca biegnie przez noc dławiąc się
wielkimi kęsami ciemności
nikła poświata absorbuje zapach żywicy
i strachu
chłopiec nigdzie nie dobiegł
w geście nadziei
rozpościeram ramiona by przekonać się
o realnym ciężarze pustki
mężczyzna szczodrze rozrzuca nasienie
zamiast drzew wyrastają krzyże
mężczyzna buduje dom - w aortach szaleją przeciągi
mężczyzna ucieka
próbując dogonić własny krzyk
( mocno
zaciskam się w sobie )
kropla potu
obca planeta uwikłana w trajektorie złych doświadczeń
szuka dróg wyjścia
smokjerzy, 25 april 2018
mówili
co robisz
żyj
lecz on
zwyczajnie
już nie miał odwagi
żeby
dalej się bać
smokjerzy, 23 april 2018
między dłońmi zakleszczył się ból
pęcznieje
w bezmięsne nic pulsującego owalu
z łokciami wrośniętymi w blat stołu
przeklinam korzenie
oczy pozbawione tożsamości i blasku
toczą się po podłodze
każde w swoją stronę
ostentacyjnie demonstrując odmienny punkt
niewidzenia
na dnie wątłej myśli o cabernet sauvignon
stygną ostatnie krople obcego słońca
w obłęd popada rachityczny płomyk świecy
potem gaśnie
dławiony przez szarość
świt jest kaskadą mgły
przez uchylone okno
wdziera się wprost do płuc
rozmazaną plamą żywicznego konduktu
z pustki oczodołów
w górę
wystrzeliwują wierzchołki drzew
emigruję w najdalszy zakątek siebie
ostatni
nietknięty
smokjerzy, 20 april 2018
sen jawa lub może tylko
boska zabawa
w szukajcie a znajdziecie
stada mleczy pasą się na łące
mniszki - euforyczne krople słońca
z pszczelim psalmem we włosach
dusze dmuchawców nie tęsknią jeszcze
za wiatrem
uwiedziony teatrem
wszechwładnego suflera
szukam i nie znajduję
bezwstydny wiatr podwiewa
kwiecisto-białe sukienki
zalotnie szeleszczą naiwne panienki
nie wiedząc że wkrótce zawstydzą się
wiśniowo
kluczem mantrą słowem
usiłuję otworzyć drzwi
do nie swojego snu
gdzieś w górze skrzydlata libacja
- skowronki nałykały się błękitu
razem z aniołami już od świtu
wniebogłosy wyśpiewują melodie
całkiem nie święte
drzwi ciągle zamknięte
porzucam utopię
o śnie przepięknie wspólnym
w śpiewnym rozszeptaniu polnej trawy
czterolistna koniczyna
przeistacza się w dziewczynę z oczami
jak niebo szeroko otwarte
tylko dla mnie
smokjerzy, 18 april 2018
Żółte ściany, drzwi - WC dla pacjentów. Pół głowy i kontuar,
brunetka, wiek nieokreślony, cicha jak szept klawiatury. Dlaczego żółte?
Okno, biała krata, mało delikatna granica między my a oni, oni wchodzą
i wychodzą. My czekamy. Biała? Na mdłym suficie blade gwiazdy,
tuż poniżej trzecie oko zegara, biblijny trójkąt z nożycami do odcinania minut.
Wszechobecne wieszaki, wieszak tu, wieszak tam i jeszcze jeden - tam.
Brązowy kapelusz jak latający talerz. Szary płaszcz - wisielec bez duszy.
Książka usnęła na stronie wszystko jedno jakiej. Telefon nie dzwoni,
bo nie wypada. Wróbel? Wróbel. Oczy i pióra za szybą - wstyd dla krat.
I znów kapelusz - dlaczego brązowy? A potem już tylko krzesła,
osiem pustych krzeseł. Na dziewiątym przysiadło milczenie, za którym
Bóg wie co.
smokjerzy, 13 april 2018
opętało mnie nic
całym sobą łudząc
że jest jedynym materiałem na coś
formuję wyobraźnię w nóż
ostrzę wybieram miejsce napinam się
wbijam
piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
ciche pokrzywione anemiczne
na pewno nie wiersz
być może pies przez nie swój sen
lub we mnie nic twardym paznokciem
rysuje na szkle
smokjerzy, 10 april 2018
świt - jeszcze jeden
w coraz krótszej kolejce do wyciągnięcia kopyt wiecznego
na wszelki wypadek amen
świtopogląd mocno śpi świtopogląd ciągle śni
my się go boimy my go nie zbudzimy
jak się zbudzi to nas zje
pisklę światła moczy dziób
w nieprzejrzystości szyb
blizny otwierają się jak mięsożerne kwiaty
oto plan minimum - myśl na dziś
nie wyrywać głosów z głowy nie pamiętać
nie pamiętać
nie pamiętać
nie
dla męsko-damskich wojen
nie
dla żółtych dziur bez sera
nie pamiętać
odwijam się z kolejnej warstwy skóry
wylewam siebie z siebie
boli
miażdży
krwawi
wrzeszczy
przeklinam żebra twoje
Paranojo
z których wypełzła pożądliwość Ewy
kocie wąsy mruszą requiem
( w ciepłej tonacji naćpanego absurdu )
oczy zastygły w życiowo trudnej pozycji
OPEN
przez zaciśnięty uśmiech przedarły się
zęby
witaj Boże
smokjerzy, 9 april 2018
podrapałem się sufitem w łysinę
( stojąc na wkurwionej drabinie )
dziękuję powiedział
( on też był nieowłosiony i go swędziło-swędziało
jak diabli w lewym rogu )
po czym zwalił mi się wprost na głowę która
wraz z resztą i drabiną
zwaliła się wprost na podłogę
wszystko zawsze spada na mnie
przeważnie odpadki
poskarżyła się podłoga i zapadła ( ze wstydu ) pod ziemię
strawię nawet chorą wyobraźnię
westchnęła ziemia potem spuchła i czknęła
od czego zatrzęsło się wszystko ale nie dosłownie
zaskoczony bóg cały z nieba i mądrości
wypuścił z siebie burzę ( niektórzy nazywają to bączkiem )
dokladnie w tym momencie
pod krzakiem w europie afryce lub azji
stękał po rytualnym obżarstwie człowiek piśmienny
( samoodnawialny gatunek ssaka )
złapawszy boga za błyskawicę
całkiem odruchowo uwięził go w zwoju
którego za chwilę miał użyć ale nie użył
bo już nie wypadało
minęło kilka tysięcy lat
zwój wzbogacono o nowe treści
oprawiono w dźwiękoszczelną okładkę
i nikt nic nie wie o bogu do dziś wykrzykującym
rozpaczliwe pytanie
( jak mogę być wszechobecny skoro tkwię zamknięty w rolce
niespełnionego papieru )
nie wrzeszcz tak
bo jeszcze kto usłyszy
napomina kapłan - święty strażnik księgi
smokjerzy, 7 april 2018
on
absolutnie nieobecny
zmyślony na milion różnych sposobów
jak drzazga tkwiący sam w sobie
najboleśniej
sen we śnie o śnie
cela w celi
bez celu
zabliźnione pytanie w symbiotycznym związku
z otwartą raną odpowiedzi
i ona
niedorzecznie mądra
nieodpowiedzialnie piękna
bezkrytycznie wierna
zmyślona jak on
skrojeni na miarę
wynegocjowanego nieistnienia
z próżni próbują wykrzesać wiatr
smokjerzy, 6 april 2018
po drugiej stronie
wiecznie głodne nie wiadomo co
nie daj Boże to samo co tu
( gdzie klucz waży więcej niż drzwi
a ja z ledwością dźwigam brzuch
i sumienie )
nie
nigdzie się nie wybieram
wycisnę z kawy
ostatnią kroplę smaku
krew przemienię w kiepskie wino
z premedytacją przekroczę
dopuszczalny limit grzechów ciężkich
i zgniję
spokojniej
niż przeterminowany liść
może
gdy upadną religie
a klucz okaże się pustą modlitwą
do nieistniejących drzwi
jakoś to będzie
smokjerzy, 5 april 2018
gryzę szybę
tężeje bezradność
efemeryczna tancerka
miękkimi pociągnięciami strzępiastych gałązek
nanosi wiatr na szarość
strach ma nieruchome oczy ryby
wokół cuchnie niespełnieniem
w martwym prostokącie
z bólu
rodzi się archetyp cienia
kolejną skórę
zrzuca fałszywa tożsamość
smokjerzy, 3 april 2018
wiatr wiał
w kierunku przeciwnym
szedłem jak zwykle przed siebie
nieco siebie wyprzedzając
wszędzie wokół warczały łańcuchowe myśli
bezskutecznie próbując
wyrwać się na wolność bez słowa
deszcz padał pod górę bombardując chmurę
babcia na rowerze
jechala w dobrej wierze
czarna wrona szukala ogona i śpiewała
kra kra kra
kot miał bzika bo udawał jamnika
zmieniłem nastawienie
tym razem szedłem plecami do przodu
spoglądając na siebie przede mną
od wewnątrz gryzło szczerbate sumienie
krzyczałem a w tym krzyku
urodził się mini proteścik song
i zrobił siku
przewinąłem a wtedy
dopadły mnie bez-sensu-rymy
dość tego dalej nie idę pomyślałem
ale dalej
okazało się uporczywe i trwało
więc szedłem
bokiem do siebie w sobie
o ile to możliwe
dziadek bez wiary na innym rowerze
gonił babcię
łapiąc wiatraki za skrzydła które
na przekór i nieposłuszeństwo wiatrowi
kręciły się w rytm i pod dyktando
piosenki czeslawa niemena pod tytułem
sprzedaj mnie wiatrowi
do transakcji nie doszło ponieważ
język psa
nachalny szorstki i ciepły
zlizał sen z mojego nosa
robiąc wiatr
wespół z wesołym ogonem
smokjerzy, 25 march 2018
Satyr w podupadłym teatrze
jednego aktora
sztuka bez podmiotu i kontroli
kreator przenajświętszej nierzeczywistości
fanatyk samego siebie
uszczelniam granice szemranych półprawd
tucząc strach jak świnię broniąc głupoty
jak niepodległości
Szczerząc zęby do boga którego wymyśliłem
na swój kiczowaty obraz mdlące
podobieństwo
epatuję grzechy przodków
Z wykałaczką w jednej dłoni
pilotem od telewizora w drugiej
wysadzam w powietrze tłumy mężczyzn
kobiet dzieci starców
i tylko ból przy wydalaniu
kac
cebula
miłość do ojczyzny
uciążliwa czkawka
wyciskają ze mnie pragmatyczne łzy
stygnącego błazna-patrioty
smokjerzy, 23 march 2018
siódma rano lipiec
aleksander wyrusza w codzienną podróż
po zapach i świeżość bułek
dokładnie w pół drogi powinien napotkać
bezzębny uśmiech gotyckiego cmentarza
który jak liść sfrunie z suchych ust życzliwej staruszki
z nieba leje się błękit
ptaki wyśpiewują światło i skrzydła
psy zdradzają trawie tajniki psich jadłospisów
muchy czytają je na głos
kroki dotąd radosne i pewne
cichną gdy okazuje się że tym razem
cmentarz jest martwy
potem
znów rosną w siłę
bo aleksander już galopuje na rumaku
nagłego olśnienia
że nawet starość kiedyś się kończy
a bułki nie pachną wiecznie
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
21 may 2024
The TrialSatish Verma
20 may 2024
Za ciepło się ubrałaJaga
20 may 2024
Leaves Are Changing ColorsSatish Verma
19 may 2024
Broken BridgesSatish Verma
18 may 2024
Misty MemoriesSatish Verma
17 may 2024
In TemperatureSatish Verma
16 may 2024
O TrinitySatish Verma
15 may 2024
ToastJaga
15 may 2024
Studying LifeSatish Verma
14 may 2024
NonethelessSatish Verma