Sede Vacante, 25 july 2011
Stąpam po tych chodnikach ze słów mistrzów.
Kruche i dumne. Żebym nie roztrzaskał, bo mistrzowie nie
zdzierżą.
Cudne? Słyszałem, że są zapisy od miesiąca.
Wszedłem ze swoim. Trochę inaczej, podobno za ubogo na
piękną poezję.
Po cichutku przemykam z boku. Nikt nie widzi, bo po co?
Zresztą, tanie banały.
Dwie przemiłe duszyczki rzuciły kwiatkiem, choć warunkowo
(no wiesz, żeby nie było.)
Coś tam dostrzegły, choć biedny ten gospodarz.
Nie chcę być czarodziejem, co omota was tak, że rzucicie się
do słowników dziwnych sformułowań.
Nie rzucam na pożarcie enigmatycznego piękna duszy.
Nie znosi polemiki, najwyżej odrzuca ubogich w wyobraźnię.
No i też nie umiem jak wy, latać wyżej niż najznamienitsi
kosmiczni dygnitarze.
Ale dobrze mi czasem puścić kilka haseł w obieg, według
siebie. Taki styl banity.
Rozwój pozostawiam artystom doskonałym.
Liczę, że kiedyś pozostanie jakichś dwoje, ale na zabój,
blisko przy mnie.
Że nawiedzą mnie pojedyncze krople kwaśnego deszczu.
Tak szczerze i z oddaniem, że pewnie pokocham swoje
nieistnienie dla poetów.
Czy to pycha?
Nie...Tylko fajnie się podobać. Ale nie za wszelką cenę. Być
sobą i trafić.
Sede Vacante, 1 october 2011
Tu mi dobrze. To moje miejsce.
Gdzie ziemia czarno martwa i stosy wzgardzonych nie pogasły
jeszcze.
Chyba jestem u siebie. Cierpiący starają się opowiedzieć o
sobie, a nikt nie słucha.
Nieszczęście za czarną zasłoną gra w szachy z zamyśloną
kostuchą.
Kto wygra, a kto odejdzie z niczym? U kogo przenocują
wyklęci?
Gdzie kończy się granica świętych i kto podarł mapę do ich
cudnej ziemi?
Powyrywane nagłym ruchem kwiaty szepczą ostatkiem nadziei:
Jesteśmy tacy sami jak wy. Tylko nikt nie zapytał o czym
wiersze piszemy.
Rozbite zwierciadło już nigdy nie powie: Tyś najpiękniejsza.
W zamkniętych pokojach, pod galerią umarłych, znika w
ciemności zagubiony ideał.
Dzbany wody w płacz i lament. Dorośli tak szybko zapominają.
A tyle tam pięknych historii. I sztuka rzuciłaby na kolana.
Nikt jej nie zaprasza.
Tu mi dobrze. Gdzie tacy jak ja, z testamentem niewybaczeń.
Sam szedłem tą drogą. Już nie dla mnie rżenie ogierów i
klaczy.
Powracam do was czarne gwiazdy. Węzłem wspomnień spętany.
Ból, narkotyk szlachetny. Rany uzdrawiają beztroskę na
latającym dywanie.
Przytrzymani historiami z getta empatii, nie wzlecimy w
nadmuchany spokój.
Dlatego znów, dobrze mi tu. Widzę wszystkie ofiary ludzkości
Sede Vacante, 13 may 2012
dość uwiązania
przedłużenia bytu za pomocą
stalowej linki
pacyfikowania
sadystycznym zwijaniem i popuszczaniem na wietrze
nie chce być losem i z losem i dla losu
ani obok
nad
w zasięgu wzroku
całkiem daleko
Puść, błagam!
Nie widzisz ze będę uciekał wiecznie??
Tylko poranię się o przymusowe odpracowanie
twoich wyborów
Odbicie w lustrze
szpicrutą w gębę
najmocniej jak potrafi
A kto trzyma latawiec?
Może ja??
Sede Vacante, 23 december 2011
(sprzed roku, a wciąż aktualny...)
Zmęczone swym odbiciem w lustrze.
Hipokryzją i wyparciem się szkarłatnej koszuli.
Zabrudzona na stu frontach świata, dziś skrzętnie chowana w szafie.
Biel ma swoje pięć minut. Grubym pudrem zamaskowana, twarz zmęczona od walki.
Suto zastawione stoły. Im więcej, tym lepiej.
Bogatsi o przepych. Awans na świętych.
Duch zaklęty w portfelach i książkach z przepisami,
kościół dla pozorów. Szczelnie złożone ręce w modlitwie i zagryzane w gniewie wargi.
Wszyscy szczęśliwi, przy jednym stole.
Dziś ludzie się kochają! I nigdy więcej wojen!
Ułuda spokoju... Żałosne przemilczenie.
W świątecznej szacie chcecie być piękni.
Opłatek łamany na czternaście. Sucho i szeptem, „żeby się darzyło”.
Jutro też jest dzień.
Święta...
I PO CO WAM TO BYŁO...
Sede Vacante, 4 february 2012
(po zakupach, pół godziny temu. Czyli na faktach)
W tą zimę znów chciałem żonie miłość do domu. Z zakupów. Z codzienności.
Stara kwiaciarnia na rogu ulic. Anonimowych, jak rzeka mijających mnie, nieodkrytych w pośpiechu historii.
Bukiet, by powiedzieć, że kocham, gdy słowa zamarzły w mrozie półwiecza,
i być może znów zbyt przybity życiem, by pięknie jej dziękować, za każdy dzień pod jej schronieniem.
Stara kwiaciarnio, jak spieszę! Twych dzieci zapachem, nową energią natchniony,
by przypomnieć sobie, że nie wszystko jest bez sensu. Na kolanach klęcząc, mej jedynej o tym właśnie opowiem.
Stara kwiaciarnio! Obejmij mnie bez pośpiechu.
Pozwól zatrzymać się w ciepłym, jakże romantycznym schronieniu.
Ucałuję łzą w oku każdy płatek wyznania,
że świat jeszcze nie umarł! Wystarczy przypomnieć sobie, co jest najważniejsze. Co powinno być dla nas.
Wystawowa szyba krzyczy gniewem... Choć banner mojej przystani,
wciąż starym tym płacze wierszem. „Witajcie moi kochani”.
W wystawie szydzą z mojego romantyzmu, głosy nowej epoki.
Ktoś zawiesił tu tanią odzież. Coś się skończyło. Odbiera ulicom te ostatnie przystanki spragnionych miłości.
Wyparte kwiaciarnie, przez żywe złotówki. Czyżby i romantyzm w ludziach umierał? Dokąd zmierzamy, ludzie?? Zakładamy sztaby na diamenty istnienia.
Ulice pijane od natłoku zdarzeń, w których chyba zapomnieliśmy...Po co dano nam życie na ziemi.
Stara kwiaciarnio, odeszłaś, jak najwierniejszy przyjaciel, którego nigdy nie chcemy pożegnać...
Jutro ściągną wyblakły banner. Na rogu ulic, granicy miast, kontynentów... Romantyzm znika w półkach z przeceną.
Sede Vacante, 30 january 2012
Pod powieką milczącego kamienia...
Pod skrzypiącą podłogą, lodowato szepczącą, że to nie miejsce dla was.
Wśród rozerwanych kaftanów bezpiecznej kontroli, tego co obce i przeraża.
W mrokach syczących czystym cierpieniem. Odnalazło ten dom na skraju istnienia,
gdzie wreszcie ma prawo do niewinności. Odkupi grzech ciszy pod pręgierzem.
Nie dopadną bestii apostołowie jedwabnego przemijania w ulicach.
Nie opętani ciężarem poznania świata, aż po gorzkie granice.
Nie dotknięci szlachetną nauką bólu. Skosztowania ambrozji z ciemnej strony księżyca,
nie zabiją cię...Powstań z kolan, synu króla najgłośniejszych krzyków.
Dziecię Kata I rozpustnicy, spłodzone w twierdzy opustoszałej od wieków.
Ofiarowane zimnej celi. A imię jego “Na zawsze pzostaniesz grzechem”.
W tę noc, którą stworzyłeś, ofiar nie zliczą najstarsze drzewa.
W Akkalabetch Taur nie znajdzie światła ni jeden strażnik betonowego pacierza.
To świat kamiennych ołtarzy bólu, jaki znają od pierwszej do ostatniej litery.
wygnane z Edenu niedobite zwierzęta. Ludzkie psychokaleki.
Prężyć się będą teraz lubieżnie na grobach swych katów,
dusze kryształowego cierpienia. Ofiary nienawiści i pychy. Wasze oto ofiary.
Gdy zamknę oczy. Och, nie martwcie się, zniknąłem tylko na chwilę,
w wymiarze, w którym jesteś myśliwym, albo przemykaj bokami. I cisza.
Sede Vacante, 31 december 2012
Już prawie świta.
Setny raz.
Już prawie żyję…
Odłączony od procesu słodkiej strony przemijania,
nie potrafię stanąć na szali bez stresu.
Mgła kurzu znów znokautuje.
Ha! Wróć, jak przytyjesz
siłaczu.
Z czerownego worka brodacza,
Sezamu zza siedmiu gór, rzek i lasów,
eliksiru życia i wiecznej młodości,
całej reszty bajek dla szczęściarzy,
wziąłem więcej, niż trzeba.
Zapomniałem tylko o
tożsamości.
Sede Vacante, 2 november 2011
Opustoszały alejki kolejnego skreślonego miasteczka.
Ciężki deszcz w gościnę. Zmyje z chodników krew w pośpiechu porwanych do piekła.
Zamykają bramy na wieki, ostatni wychodzący stąd pogromcy życia.
Teraz to będzie świątynia ciszy. Następne trofeum głodnych władzy i przepychu.
W oberży wielmożnych oprychów , przy dzbanie eliksiru wiecznej młodości,
król wybrany na ojca uścisnął kikut bladych, zimnych kości.
Na karcie z papierni diabła, dwa podpisy i można ruszać w swe strony,
już ładują złoto do karet. Zaryczały sługi kostuchy oznajmiając ślepą gotowość.
Odjechał orszak błyszczący. Skarby to nie ostatnie.
Oblizuje wargi spocony król. Jutro poprosi o wszystkie miasta świata.
Bladej pani wystarczą sprzedane sumienia. Wolna wola człowieka.
Ta żałosna i śmieciowa. Kupiona za marny, żółty metal.
Na ostatnim froncie pozostaną bogaci mordercy. Stanie im na przeciw najwierniejszy kontrahent.
Nie będzie więcej złota i paktów. "Ostatnia to wasza droga. Zapraszam".
Zapłaczą z żalem i bólem. Usłyszą tamte imiona,
i przypomną sobie motto znad tronu: Cały świat niech mój będzie! Choćbym miał w złotym łożu skonać.
Pod latarenką, na rogu ulicy przeklętych, talia kart, choć grać nie ma komu.
Lecz czekają rozsypane figury spokojnie. Świat się jeszcze odrodzi. I znów ktoś zapragnie tronu.
Sede Vacante, 15 november 2011
Umierają kwiaty wystawione na parapet własnego, rodzinnego domu.
Starannie wypolerowany paznokieć pstryknął z pogardą. "Won z brudnymi łapami z naszych ciasnych salonów!"
Tu się mówi językiem poetów, a życie pachnie pasmem sukcesów.
Nie potrzebujemy waszego bólu i ciągłych błagań, lamentów.
Pięścią i krzykiem wytyczyliśmy sobie drogę do raju.
Siłą i pychą. Pożądaniem najwyższych piedestałów.
Nie oczekujcie współczucia i wspólnego stołu na tysiąc talerzy.
Wracajcie pod ziemię robaki. Nam się po prostu należy!
Mieliśmy być dla was. Powołani, by żyło się lepiej i w spokoju.
Lecz nie po to tron od was wzięliśmy, by teraz dzielić się tronem.
Zabierzcie wrzeszczące z głodu bachory, ostatni dobytek w walizce upchany.
Szukajcie swego obiecanego Edenu. Ale z dala od naszych pałaców!
My tu walca pod kryształowym żyrandolem. Szampana na wiwat władzy!
My tu rżymy z waszej głupoty. Że niby król opiekunem łaskawym?
To taki świat obdartusy. Ktoś musiał wziąć berło kuszące ponad głowami.
Zbyt wielu głupich i słabych, by stać bezczynnie, gdy można okraść i zhańbić.
Grzyb na ścianach spisuje historię podziałów. Dziecięcy płacz nie cichnie.
Znów pusto w garnku i kolejny list spieszy z eksmisją.
Nienażarty Pan ze złotym piórem tworzy definicję polityki dla rodaków.
Oby więcej zer na kontach, a w sejfach zniewolonych umysłów. Tak... Potrzebujemy brudasów.
Sede Vacante, 10 december 2011
Coraz łatwiej stracić z oczu księżyc. Słońce nawet. I nie wiesz po co było to wszystko, gdy dokładnie każda chwila,
w ostatnim akcie barwnej melodii, na kolanach. Wśród resztek rozsypanego, jarzębinowego życia.
Gdy pan Zero Wartości, nijaki pajac, bezmózgie ego siłacza,
staje się autorem twojego końca. Taka ochota, potrzeba, czy draka.
Milion powodów, dla których nie powinieneś kończyć poniżej linii jego kolan,
lecz nie przestanie ci wyliczać swych zalet. Boskie władanie ulicznego mentora.
Imiona twych bliskich, ponad granicami wszechświata. Nic bardziej istotnego niż ich trwanie.
Praca u stóp codzienności i dom. Choć różnie bywa, on zawsze w kwiatach!
Oddałbyś wszystkie skarby ziemi, by jeszcze choć z kilkadziesiąt lat tam wracać,
z wszelkich trudów zmagania się z codziennością. Dźwigania
abecadła ciężarów świata.
A oddasz tylko życie i wcale nie za coś, za żadne wyższe wartości.
Idee spisane na podkoszulkach, pięć złotych, gniew, który musi ulecieć. Frustracja, kompleksy…cokolwiek.
Wśród niepokojów, lęków, marzeń i planów w ciasnym
kalendarzu,
z ciepłem tych, którzy co dzień wyczekując z tęsknotą , wreszcie
w progu cię witają.
Prywatnych łez w ukryciu i śmiechów na sali zabaw w dni
otwarte dla odpoczynku,
beztroski w ramionach spełnienia, ciężką pracą zdobytego w tych właśnie ulicach,
jeden pijany od pustki może odebrać ci wszystkie składniki istnienia.
Roztrzaskać z byle powodu, co oparło się wojnom, biedzie,
polityce i systemom.
Żałosne. Ale latarnie wiedzą najlepiej.
Tylu już pochowały w swym świetle, ludzi z listą planów na
wieki.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
18 may 2024
Misty MemoriesSatish Verma
17 may 2024
1705wiesiek
17 may 2024
In TemperatureSatish Verma
16 may 2024
O TrinitySatish Verma
15 may 2024
1505wiesiek
15 may 2024
ToastJaga
15 may 2024
Studying LifeSatish Verma
14 may 2024
NonethelessSatish Verma
13 may 2024
I Write With Red InkSatish Verma
11 may 2024
Everything Is BlackSatish Verma