Pi. | |
PROFIL O autorze Przyjaciele (26) Poezja (472) Proza (19) Fotografia (1) Grafika (1) Dziennik (3) |
Pi., 30 kwietnia 2019
a wtedy puszczaliśmy mieszkańcom
wielopiętrowca "Przyjaciół Pana Cairo"
chcieli czy nie chcieli
musieli
przekroczyć próg świadomego wkurwu
by wyłączyć bezpańskiego boomboxa
a wtedy ustawialiśmy żeliwne ławeczki
w poprzek ulicy Polanieckiej
chcieli czy nie chcieli
musieli
się hamować zaciągać wyjść z siebie
by przywrócić nudną równoległość
a wtedy wiązaliśmy stalowe łańcuchy
do klamek drzwi przeciwległych mieszkań
chcieli czy nie chcieli
musieli
przeklinać gdy buntowały się
i stawiały opór do samego wewnątrz
więcej tamtych grzechów nie pamiętam
ale tych ani innych
nie żałuję
Pi., 17 kwietnia 2019
a jeśli ci sami
którzy łzami próbowali
ugasić Notre Dame
robili sobie selfie
z trzyletnim Aylanem Kurdi
na tureckiej plaży
to dziś też ocaliłbyś
Barabasza?
Pi., 16 kwietnia 2019
jestem blizną, jestem raną, jestem świeżą zgorzelą.
resztką, pozostałością, fantomowym snów swędzeniem.
mogłabyś zapomnieć, ale ból cudowny to wynalazek.
byłem wczoraj, byłem w tamtym miejscu, gdzie ślad
w błocie wysuszył czas. byłem sobą, byłem z tobą,
zanim rozpełzły się robaki po wzajemnych emocjach.
będę gryzł, będę śnił, będę z rozkoszy nienawidził.
cienka bowiem jest kurtyna między skrajnościami. bywa
że wiersz mdli jak wysięk prosto z przypalonego ropnia.
Pi., 13 kwietnia 2019
a kiedy wsiada do pociągu, wnosi ze sobą do przedziału
pamięć ostatniego wieczoru, smak czerwonego wina,
rozbujane biodra ocierające się o inne biodra w leniwym tańcu,
panikę poranka, pośpiech sprzed lustra i kompromis
ze zbyt szybko pożerającym czas czasem.
a kiedy wysiada w życie, zabiera ze sobą zapach kanapki
z jajkiem, opowieść o przebytych chorobach dzieciństwa,
żal i frustrację podjętymi nieopatrznie przedwczesnymi wyborami,
wewnątrzmałżeńskie gry o domowy puchar dominacji,
i rozładowaną od szeptów baterię telefonu.
oto przemieszało się. jest inna.
Pi., 13 kwietnia 2019
i co z tego, że dotąd nie wiedzieliśmy, jak niewiele dzieli
nas od wieczności. wymyślona niegdyś teza nie załatwia
sprawy. to było tylko nieudokumentowane podejrzenie.
do teraz. może i lepiej nie być świadomym, że gdzieś
tam kiedyś zbiegną się wszystkie sekundy, neurony, fabuły
niejednokrotnie pozbawione sensu, puenty bez kulminacji,
oraz wszystkie te błędy, na których poprawienie marnotrawimy
doczesność życia. może lepiej było trwać w złudzeniu, że nic
nie musi być przebaczone, że można posolić zimne kakao,
przekroczyć dozwoloną w terenie zabudowanym, przekłamać
coś dla świętego spokoju, utopić się w cichym rozgoryczeniu,
albo poddać furii nadciągającego przenicowania. nigdy nie łkać.
teraz gdy już wszystko wiemy, trzeba jednak wykupić moralne
ubezpieczenie. na wypadek buntu powszechnej grawitacji.
teraz gdy już wiemy, że znikamy - zniknijmy nadświadomie.
Pi., 29 marca 2019
ze zwykłej wiedzy o społeczeństwie miałbym świadectwo
z czerwonym paskiem, albo wirtualny milion za milion
w rozumie. z wiedzy o sobie - świadomość podskórnego
istnienia czarnych dziur oraz wzór na przyciąganie kłopotów.
moje ściągają cudze z prędkością załamywania światła.
nie załamuję rąk. mam defekty z których mógłbym być
dumny. gdybym tylko obnażał się gdzieś w programach reality.
słowny ekshibicjonizm jest mi obcy. język pashtu jest mi obcy,
choć prędzej dogadam się z dobrotliwym pasterzem kóz,
niż ze sprzedawcą złudzeń z lustra. nigdy nie piszę o sobie -
zawsze się oszukuję. introwertyczny terroryzm. biorę was
na świadków. bez wstępnej kwalifikacji. bez wstępnej gry.
i tak we własnych oczach zasługuję na każdą nagrodę
w kategoriach pokrewnych aktorstwu. unikam proscenium.
unikam przeciągów. taki ze mnie przewrażliwiony dramat.
Pi., 29 marca 2019
Kochają mnie zatłuszczeni mężczyzni około czterdziestki.
Ci z lodowatym pustym łóżkiem i ci z porywczą ciężką ręką.
Albo kochają mnie bladzi chłopcy, od trzydziestu pięciu lat wzwyż.
Ci zawieszeni gdzieś w próżni pomiędzy poprzednimi żonami.
A One patrzą na mnie z bezimiennych zdjęć w małżeńskich sypialniach.
Wciąż uwieszone na szyi. Wciąż rozdyndane jak kamienne sople chłodu.
Hipnotyzują, gdy kochają mnie śmieszni tatuśkowie po pięćdziesiątce.
Uwielbiam faceta. Ma dwadzieścia, najwyżej dwadzieścia trzy lata.
Ubóstwiam jego bezczelne wnętrze i tę słodką ciemność wewnątrz wnętrza.
Mówi, że nigdy nie miał czasu, aby znaleźć sobie odpowiednią kobietę.
I nikt nie wisi na jego szyi. No może tylko srebrny krzyżyk na sznureczku.
Ten krzyż delikatnie drapie moją kość policzkową, kiedy On jest na górze.
Ten krzyżyk wiruje i błyskocze mnie przez powieki. Zajączki! Wokół zajączki!
On nie przerywa. On się teraz uśmiechnie. Szczypnie mnie ustami w usta.
VERA POLOZKOVA
tłum. Piotr Mosoń
Pi., 8 stycznia 2019
przychodzą i odchodzą
trendy mody i najnowsze stajle
ale gdy zastygasz przed pełną szafą
to w marmur nieskończenie zimno
i bezwzględnie odpadają puste ramiona
gdy nie ma co na siebie włożyć
by się sobie przypodobać
samej
Pi., 2 stycznia 2019
maszyna nieskończoności
składa się z jednego kota
w trzech kocich wcieleniach
kot
jest naraz byłym kotem
kotem który istnieje tu i teraz
oraz kotem który dopiero nastąpi
kot
potrójnie na zakładkę złożony
jest w spiralną rozciągniętą helisę
przepleciony w yin yang pi razy kwadrat
kot
produkuje zawzięcie megawaty mruczenia
mógłby nimi napędzić wszechświat
ale kot ma ten wszechświat nieskończenie
w dupie
Pi., 29 grudnia 2018
Drżę. Tymczasem Anna mówi, że najlepszy jestem
w depresyjnych wierszach. Że bez poezji dałbym się
pochłonąć. Dlatego sugeruje mi wizytę u wyroczni.
Zabaw się i nie musisz wierzyć w żadne przypadki.
Nawet gdybyś wyciągnął nić z dyndającymi kochankami
na ostatecznym jej węzełku, to tylko twórcze połączenie
przeciwieństw. Podobno się przyciągają. Podobno
kontrasty dążą do przemieszania. Wciąż nie wierzę.
Anna jest przypadkowa. Anna jest pierwsza z brzegu.
Ja jestem ostatni. W tym wierszu wcale nas nie ma.
Pi., 28 grudnia 2018
koniec grudnia. zima udaje że przyszła. wcześniej
jesień pożartowała, że poszła. cały rok zresztą jakiś
mocno oszukany. najpierw obiecywał, obmacywał,
kusił możliwościami. gdy zastygłem po uniesieniach
w apetycie na następne - pokazał srogiego wała. tu cię
mam! zrywaj kartki, odliczaj dni, osiągaj łatwe nirwany,
ale nie myśl o żywych nagrodach. nawet w kalendarzach
trzeba czytać to co szarym maczkiem. nikt już nie daje
gwarancji na miłość. nikt nie wymienia czasu na lepszy.
jeśli przyzwyczaiłeś się do dobrego, to przyzwyczaiłeś się
do wszystkiego. będą niespodzianki, bo idzie czas strat.
niby zwykły koniec grudnia, a taki zwykły koniec świata.
Pi., 18 grudnia 2018
drzewa rosną z nieba
korzeniami łaskoczą chmury
śnieg to czy szklana manna?
nie wiem ale chichoczę
w niebogłosy
aż ze śmiechu pękają
sople
Pi., 11 grudnia 2018
nadal z tobą rozmawiam. skarżę się, narzekam, klnę.
czasem rzucę jakimś naprędce spłodzonym dowcipem,
a potem udaję, że razem zaśmiewamy się do nagich łez.
usiłuję nie zauważać, że dialog zrobił się jednostronny,
jak osiedlowa uliczka nieodwołalnie prowadząca pod
poobijany trzepak. milczenie przeszkadza jakby mniej
gdy korzystam z magicznych zdolności domyślania się
czego mogłabyś właśnie zapragnąć. jestem wytresowany,
więc ani przez chwilę nie warknąłbym "to twój problem".
przecież wiem, że poczucie winy jest jak chwast. kiełkuje
gdy tylko odwrócę wzrok, wyprostuję zgarbione sumienie,
spróbuję pozbyć się odpowiedzialności. wciąż potrafię
wsłuchiwać się w polujące na światło chlorofile. mogliśmy
być pierwszą oazą (tą sprzed ery ludzi), gdybym tylko wciąż
nie karmił cię własnymi złudzeniami. jak falą pestycydów.
Pi., 9 grudnia 2018
poeta ostrzega. ocieplenia bywają kurewsko złudne.
już znad północnych fiordów nawiewa chłodem relacji.
już spod kowna i tarnopola nadciągają zniechęcenia.
plaga samobójstw wiosennych jest prawdopodobniejsza
niż blady śnieg w środku kwietnia. czysty żywy niż.
będziemy rozstawiać na mapie teraz symbole. patrz:
- tu cię bardziej kocham, a za to i to mógłbym zrobić
o krok za dużo. na kant hop! na czas deszczu, burzy,
przepowiedni. byle nie doszło do pęknięć, bo jeśli
staniemy po przeciwnych stronach to krawędzie dojrzeją
w kaniony. będziemy stać twarzą w twarz, zaklinać wiatr
i wierzyć że da się słowami zasypać klify, mgłą puste
ramiona. że da się choćby obejść przekreśloną przestrzeń.
wspólną jak przeszłość - niekoniecznie najkrótszą drogą.
bo choć świat jest idealny na podróż, to bez mapy ani rusz.
Pi., 7 grudnia 2018
Zamieszkajcie w nieznanych klasztorach,
w łodziach podwodnych, w wymyślonych kniejach.
Napiszcie jakąś teatralną sztukę.
I żeby coś było w zabawnych grymasach.
Niech ktoś dla was tańczy walca!
I jeszcze jeden i jeszcze raz.
Wypolerujcie broń, doczyśćcie amunicję.
Załóżcie sztuczne brody i korony,
lub płaszcz zapomniany od dawien dawna.
Wypełnijcie luki w mozaikach ikonami.
Módlcie się, płaczcie i wracajcie.
Dla siebie i do siebie.
Lub odwiedźcie cerkiew Świętego Salomona.
Okryjcie tam zziębniętych kocami.
Sprzedawajcie pod murami indyjską herbatę,
albo zabawki z paper mache wracającym ze szkoły.
Choćby nawet drewniane wisiorki.
Uwierzcie derwiszom
i nie zakładajcie własnej zbroi zwątpienia.
Wszystko róbcie. Dosłownie wszystko co chcecie,
ale wciąż pytajcie świat o odrobinę miłości.
Kiedyś pojawi się odpowiedź.
EWA RAJSKA
przekład z ukraińskiego: Piotr Mosoń
Pi., 3 grudnia 2018
stoi krok przede mną. przeprasza. że rozmawia.
że nie może rozmawiać, bo stoi. na blat wykłada
powody: ser, pomidor. pora. jakieś bułki. potem
gesty. nerwy. a szept robi się teatralny i ostateczny.
syczy w telefon, że nie będzie się znów powtarzać.
ale się powtarza. że nie może teraz rozmawiać.
ale przecież rozmawia. i stoi. choć w końcu mogłaby
zamilknąć, skupić się na tym co tu. się przesunąć
i nie być tą znienawidzoną krwinką, która doprowadzi
sklep do zawału. a wrze. ciśnienie wzrasta. szemrzą
szmery. ktoś traci cierpliwość, ktoś traci dystans.
ona traci tylko telefon. jej ktoś traci nad nią kontrolę.
Pi., 1 grudnia 2018
to był krąg z betonu ale jednak krąg
wpuszczony głęboko pod powierzchnię trawy
często najczęściej po majowym deszczu
zbierała się tam woda i lekkomyślne żaby
staliśmy w krąg wokoło betonowej pułapki
i uczyliśmy się zabijać bezbronne grudy życia
najpierw zrobiliśmy im drezno ale kamienie
i cegłówki szybko się skończyły a żaby wcale nie
to wtedy alfred poszedł w krzaki i wrócił
z naręczem karbowanych prętów zbrojeniowych
rzeź to była rzeź aż chlapało gdy miotane dzidy
przebijały panikę i pierwotny charkot mięsa
alfred poślizgnął się na skrwawionym błocie i wpadł
prosto w pływającą jeszcze niedomiażdżoną masę
zanim poszedł pod wodę to spojrzał na nas
z niezwykłą jak na niego bojaźnią normalnie jak żaba
Pi., 1 grudnia 2018
nie dziś
prychnęła tanim alkoholem
gdy zapytałem czy to zaraz będziemy się kochać
to było
strasznie niesprawiedliwe z jej strony
bo cały ciężki tydzień
cierpliwie odkładałem ćwiartkę z każdego dolara
żeby w piątkowy wieczór kupować jej te zielone drinki z parasolką
cały ten tydzień
ćwiczyłem jak po dżentelmeńsku
otworzyć jej drzwi do baru "U Sida i Nancy"
cały boży dzień
doprowadzałem kościelne buty do stanu lustrzenia
całe długie przedpołudnie
czyściłem ręce ze smarów i oleju
niektóre paznokcie starłem niemal do krwi
całą cholerną godzinę
prasowałem dżinsy i koszulę w kratę
cały pierdolony kwadrans
szorowałem zęby, dziąsła i zrujnowane plomby
ten zapach mięty przyprawia mnie o nadchodzące rzygi
a ona
że
nie dziś?
ale
kiedy wychodziliśmy
z baru "U Sida i Nancy"
po kilku zielonych drinkach
(połamane parasolki zachrzęściły pod wypastowanymi butami)
i Layla potknęła się o próg
lądując w kałuży na kolanach
to wtedy skórzana czarna spódniczka
zadarła jej się aż na plecy
i zobaczyłem jej śnieżnobiałe majtki
z prześliczną różowiutką kokardką
zacisnąłem zimne pięści i postanowiłem
że to jednak będzie
dziś
Pi., 26 listopada 2018
trudno określić gdzie się zaczyna. najpierw wszystko jest na ostro.
przejrzystość godna poranka jak nagroda za noc. a jeśli nagród
nie ma? czyżby karą za ciemność między nami miała być mleczna
biel między miejscowością A i miejscowością B? między skupiskiem
komórek i synaps, które w odpowiednich okolicznościach kocham,
i tych które coraz częściej uważasz za boleśnie spowszednione?
gdzieś przecież wykluwa się nasza mgła. bez zawirowań, bez kłębów -
dziura bieli, która zasysa, wciąga by wypluć na ścianę, las drzew
lub w przepaść. zostawi bez zmysłów. omami. przekręci błędnik.
i nie będzie nic na ostro, nic zorientowane na tu i teraz. omglenie?.
trudno określić gdzie się skończy. najpierw wszystki będę bólem,
potem ćmieniem, niewygodą. potem się zrodzę. jak kiepski horror.
Pi., 18 listopada 2018
Dulcyneo! moja Dulcyneo. myślę że miłość do Ciebie jest jak
boksowanie się z narowistym wiatrem. namacham się, namacham,
a prędzej czy później i tak przyciśniesz mnie do zimnego błota.
tyle spustoszenia weszło już między nas, Dulcyneo. pustych słów,
pustych obietnic, pustych niedopowiedzeń. tyle ich, że przestałem
się gubić, bo wszystko stało się klarowne jak trzeci miesiąc
morskiej ciszy. nie ma mnie już Dulcyneo! zbroja pordzewiała
od soli i nie wiesz, czy to zwykły podmuch wilgoci znad oceanu,
czy zwykłe łzy. nie wiesz, że moja twarz zarastałaby kurzem,
gdyby nie nasza historia, więc zarasta historią. gdyby nie ten
kurz, nikt nie rozpoznałby mnie we mnie. to moja będzie pokuta,
że stanę się trzeciorzędnym wątkiem, tłem na którym błyśnie
twoja nieobecność.. ja - twój hidalgo - niedopieszczony przypadek
w krajobrażni zrujnowanych miłością wiatraków. czyjaś Dulcyneo!
nie wiesz jak bardzo już jesteś w innej historii. mniej pustej.
Pi., 16 listopada 2018
czterdzieści procent Polaków
nie rozumie co czyta.
sześćdziesiąt procent Poetów
nie rozumie co pisze.
kurwa,
o co mi właściwie chodziło?
Pi., 15 listopada 2018
brodzisz. woda jest mądra, cierpliwa i uparta. to nie jest
twój pierwszy raz. to nie jest jej byle pierwszy przypływ.
wznosisz modły i wzrusza się muł. dobrze przyjrzyj się
martwościom poroznoszonym przez niezależne prądy.
idzie szkwał. idzie szarość, która obróci spokój w perzynę.
zmieni topografię podwodnych skał, poprzesuwa pułapki
pod nieświadome stopy. stoisz, więc grzęźniesz. idziesz
wbrew brudnej fali, a buntuje się krwawy alert. wybuchnie
od pękniętej ślimaczej skorupki, więc ściągnie ryby na żer.
woda jest uparta i nieskończenie cierpliwa. już nie brodzisz.
- już jesteś głębiną.
Pi., 14 listopada 2018
na początku były tylko różnice. zadziory, pęknięcia, blizny
po poprzedniościach. przymierzali się do siebie, jak wstydliwe
jeże - przeostrożnie. dwa kroczki ku sobie, unik, jeden obrót
na skos. specyficzne tango rozpisane na dwa okaleczone
kompleksami temperamenty. i tak nie pasuje jedno z drugim
i nijak też jest im od pary. przyciągać to się mogą jakieś
magnesy a nie ciała - mówiła. chcę cię czuć całą powierzchnią
siebie - szeptał. więc prowadzili eksperymenty w przenikaniu
intymnej antarktydy. parzyło gdy parzyło, mroziło gdy mroziło,
raziło zmiennym prądem. cierpiała torturowana wrażliwość,
ale do wszystkiego idzie się przecież przyzwyczaić. nawet
do tego drugiego człowieka. rozgłaskali draśnięcia, strupy
rozcałowali, odpadły traumy. jak w tej wirtualnej zabawie
klockami - wystarczyło sobą szczelnie wypełnić przestrzeń,
by nie było niepotrzebnych różnic na końcu. by nie było końca.
Pi., 6 listopada 2018
nie będę pisał wiersza o brakach. po co
wypełniać lukę, która mówi więcej, gdy
jest niezamieszkana. jak gniazdo pełne
skorupek. i czyjejś przeszłej obecności.
już nie ma. było. żadnej pewności że będzie.
nic, które puchnie do symbolu. nic, o którym
beztrosko kłamię, bo jeszcze przed chwilą
obiecywałem brak wiersza. a tu jest! o niczym.
Pi., 30 października 2018
Rybka – Tak!. Dostałem od niej to imię.
Na wyłączność i własność. Nie chciała nic w zamian,
tylko pozbawioną innych balastów pierwotną świadomość,
że oto Ja – biały jak najbielsza sól tropikalnych mórz,
że wchodzę pod skórę, gniotę, kłuję, że uwieram.
I że nic mnie stamtąd nie wymaże.
Obiecywała – Tak! Będę pisać!
Potem przychodziły pocztówki z nieznanych światów
Na pocztówkach ruiny. Albo egzotyczne przysmaki tamtejszej
kuchni. Nic ważniejszego, niż odrobina słów o tęsknocie.
Że już koniec podróży. Bo drży światełko.
Bo tunel. Bo żaden pociąg.
Rybeńka – Tak! Dała mi to imię.
I kilka słów mi jeszcze dała. Że bardzo chce mnie
znów sobą dotknąć. Pragnąłem bardziej. Z tego pragnienia
nauczyłem się czekać. Z tej cierpliwości nauczyłem się pływać.
Systematycznie poznawałem wszystkie przybrzeżne laguny.
Oswoiłem niejedną zatokę. Udomowiłem szelf.
Osierociłem piaszczystość brzegu.
Obiecywała – Tak! Tak! Doczekasz się.
Przecież wrócę. Dlatego nie mogłem nic przegapić.
Przestałem śnić, przestałem przymrużać oczy do słońca.
Pozwoliłem ostrej soli wejść pod powieki, gnieść, kłuć i uwierać.
Żadnego rozmawiania. Żadnego zbędnego oddychania.
Aż wreszcie stałem się rybą. Wtedy przyszła plażą.
I wyjęła mnie z wody.
HALYNA KRUK
przekład z ukraińskiego: Piotr Mosoń
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
25 maja 2024
25.05wiesiek
25 maja 2024
Nieuniknionevioletta
24 maja 2024
24,05wiesiek
24 maja 2024
ZłudaArsis
23 maja 2024
2305wiesiek
22 maja 2024
Wyśmienicievioletta
22 maja 2024
2205wiesiek
22 maja 2024
Litania dla GazyDeadbat
22 maja 2024
Światło i cienieJaga
22 maja 2024
Na końcu świataJaga