Arsis, 1 maja 2023
Mój głos idzie poprzez mury, podłogi, szyby. Wsiąka w nicość. Rozprasza się wraz z biciem
mojego serca…
Słońce oślepia moje oczy. Niemiłosiernie parzy, wyciskając łzy.
Słońce na liściach drzew, na korze, na asfalcie drogi…
Nie chcę, abyś była historią, albowiem pada tam wczorajszy deszcz i skapuje poprzez palce
prosto na twarz…
Wróć.
Proszę…
Wiem, to wszystko moja wina.
Moja… Moja cholerna wina…
Nie musicie mi tego
ciągle powtarzać.
Idźcie stąd, wy, wstrętne demony cynizmu… Idźcie precz!
Wiem, jak ją
bardzo
zraniłem.
Wiem…
Zostawcie mnie.
Ja, muszę sam…
Widzę swój na ścianie przechylony cień.
Powoli się
rozpada.
Zaprzepaszcza w czasie…
Nie pozwól. Wróć. Jestem tu i czekam. Na tym naszym przystanku. Tym, właśnie…
Wiem, mój romantyzm jest zbyt nadmierny i może zniechęcać, ale — kocham cię,
miłością najszczerszą.
Mój sentymentalizm.
Mój płacz…
Trzymam w dłoniach
twoje zdjęcie..
Ten twój uśmiech. Całą ciebie.
Wróć i pozwól spróbować jeszcze raz. Choć, jedyny raz.
Wróć i bądź.
Ja, będę.
W majowej
rosie łąk,
w kwiatach…
W bujnym ogrodzie…
Wiesz, idę teraz sam a ptaki zrywają się do lotu,
spłoszone nagłym westchnieniem. Lecą, gdzieś, nie wiadomo, gdzie.
Idę, wśród wyblakłych kolorów. Wśród czerni i bieli. Wśród szmerów ulicznego ruchu…
Nie pozwól…
(Włodzimier Zastawniak, 2023-04-28)
***
https://www.youtube.com/watch?v=uPLgEPPE2LI
Arsis, 1 maja 2023
Był deszcz w tym snopie cichym, co przetacza się nisko nad ziemią. Co zawadza o liście topól, kasztanów.
Był deszcz i w tym szumie ptaki wywoływały z nostalgią twoje imię.
Każdy szczegół jawił mi się tobą. W tęsknocie zmierzchu i chłodzie nadciągającej nocy.
I wszystkie krople lśniły w prześwitach
pomarańczowego słońca,
Ściekały jak łzy
po policzkach, brodzie, koszuli…
Był deszcz i pustka tak przeogromna, że aż rozrywająca pierś.
Trącali mnie jacyś przechodnie
o nieostrych obliczach,
jakby przetartych na starych fotografiach w kolorze sepii.
Szukałem z nadzieją ciebie, twojego blasku, wśród tych widm o nieustalonych rysach.
Przechodziły przez zimne kurtyny
z czarno-białych pikseli…
Rozpływały się za nimi.
Pojawiały się następne…
Na chodnikowych płytach lustrzane odbicia rozpłakanego nieba bólem
wdeptanego w ziemię.
A przecież tak bardzo chciałem objąć twoją twarz.
Tak, jak bierze się w dłonie lśniący kryształ i muska jego wszystkie ściany.
Wiem, zmarzłaś przeze mnie w tym lodowatym ścisku, w tej cichej trwodze oczekiwania.
A przecież tak bardzo
chciałem cię ogrzać
w swoich ramionach.
Zamiast
tego
deszcz.
I smutek
melancholii.
Przechodziła w milczeniu ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni.
Przytulona
do powietrza. Drżąca…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-27)
Arsis, 1 maja 2023
Biegniemy w słońcu. Biegniemy razem w pół drogi, między ziemią a niebem.
Nad nami chmury rozkładają skrzydła
i okrywają cieniem nasze uśmiechnięte twarze.
Jesteśmy tutaj, będąc jeszcze. Na tej ścieżce w ogrodzie, w którym byliśmy.
Zagubieni w gąszczu, w wielozielu bez woni.
W korzeniach, łodygach, płatkach…
W eksplozji wonnych kwiatów,
w malwach, anemonach.
W kosmosie podwójnie pierzastym…
Kiedyś dzieliło nas dużo światła,
które spadało z wysokich, smutnych otchłani.
Lecz teraz trwa w nas, otaczając aureolą łagodnego blasku.
Coś zaszeptało do cienia
spoza gęstwiny
purpurowego bzu.
Zaszeleściło, zagwizdało.
Zaiskrzyła źrenica
w nagłym przelocie spłoszonego ptaka.
Ściekają po nas pierwsze krople majowego deszczu. W jasnym snopie, tym właśnie.
Takie pierwsze
i ciepłe.
Łzy wielkiego szczęścia.
Płyną, płyną nisko nad łąką…
Płyną za las flotylle
brzuchatych obłoków …
Po wierzchu twojej dłoni idzie ci biedronka.
Mówisz coś cicho
do jej nikłych uszu,
odkłaniając w uśmiechu zęby.
Niedosłyszę, albowiem to jest jak sen,
którego nie sposób dosłyszeć. I który
zaraz po przebudzeniu rozprasza się, znika.
Odfruwa.
Wodzisz oczami…
W nagłym rozbłysku słońca
porywam cię w ramiona.
Przywierasz ustami do moich ust.
I spijasz chciwie… Spijamy miłość, która jest w nas…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-27)
***
https://www.youtube.com/watch?v=1gX9lMZXvBs
Arsis, 18 kwietnia 2023
Światło wiszącej lampy spada na dno moich źrenic. Ładnie mi w tej mdławej aureoli żółtawej
poświaty.
Kiedy za oknami noc. Kiedy deszcz… Kiedy…
Coś zaszeleściło w pokoju za ścianą. Za ścianą pełną rdzawych smug i wilgoci. Za ścianą
z pajęczyn i pęknięć.
Matka tam śpi na łożu śmierci, wpatrzona w sufit, sina i zimna jak bryła lodu.
Wśród rozrzuconych zdjęć,
starych fotografii, albumów…
Coś zaszeleściło, jakby poruszona niczyją ręką płachta gazety. Gdzieś, coś zaskrzypiało.
Drżę od chłodu i samotności. W dziwnej zawiesinie czasu. W wirze otchłani bez początku ani końca…
… pomiędzy
czymś
a czymś…
Kto tu jest? Czy jest tu kto? Milczenie.
Matka leży martwa
niczym głaz.
Śpi, nie-śpi…
Szepcze jak
w gorączce.
Sprzecza się z kimś.
Jednak,
ktoś
tu jest.
Kto taki?
Przechadza się w tę
i z powrotem.
Słychać wyraźnie trzeszczenie podłogowej klepki. To znowu uginają się stropowe deski. Wiruje kurz.
Nade
mną
noc. Nic.
Nade mną śmiertelny mrok rozpadliny.
Z sufitu zwisają zwielokrotnione ręce.
Kołyszą się. Próbują dosięgnąć za wszelka cenę. Chwycić…
Rozczapierzają palce.
Zaciskają je
aż po biel
kosteczek.
Nieruchomieją…
Zamykam
oczy.
Pod powiekami rój świecących kropek. Taniec pikseli
jak w kalejdoskopie.
Otwieram.
Zamieniają się miejscami
plamy zacieków.
Szarpie za włosy zimny skądś wiatr…
W drugim pokoju śmierć
rozgościła się na dobre.
Jeszcze nasłuchuję… Lecz nic…
Przystawiam do pulsujących skroni dłonie..
Padam na kolana, otwierając usta w niemym krzyku. W uszach piskliwy szum.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-18)
***
https://www.youtube.com/watch?v=863AJhHaN00
Arsis, 16 kwietnia 2023
Znów stałem się niewidzialny.
Noc.
Ściany przytłaczają i miażdżą. Szepczą…
Ze ścian wyciągają się ręce. Rozchodzi się szmer rozbudzonych widziadeł, chcących mnie
dosięgnąć.
Poruszają żywo
kościstymi
palcami.
Rozwierają je.
Ściskają w pięści.
Rozkurcz. Skurcz. I niczym tętniące serce. Niczym drgająca bryła mięsa.
Puls
i krew.
Zegar bije w jakiejś dziwnej sentencji odwrócony czas.
Bomm…
Bomm…
Chrzęst zegarowego mechanizmu… — i znowu gong…
Jeszcze jeden raz.
Jeszcze…
— tym razem śmierć…
Wychodzę chyłkiem,
tylnymi drzwiami,
próbując się opędzić od nagromadzonych gestów, symboli i mar.
(mojego odejścia
nikt nie zauważy)
Krążą wokół mojej rozpalonej głowy.
Brzęczą, jak zgon pszczół
w koniczynie, w trawie,
w czerwonych różach, które płoną…
Które miały być
dla ciebie, jedyna…
I znowu śmierć mnie dopadła znienacka i chciwie.
W bełkocie i wrzawie
napastliwych ścian.
W pęknięciach tynku, w rdzawych nalotach skorodowanych rur, zaciekach, pajęczynach.
Nade mną trzeszczenie stropowych desek.
Ktoś tam chodzi
w tę i z powrotem. Ktoś umarł.
I przedziera się przez zimne obszary ciszy nagle zbudzonej.
Za oknem szum.
Deszcz skapuje
z liści drzew.
Za oknem szmer.
Noc jest chłodna i tkliwa.
Noc.
Przejmująca otchłań bezkresnej pustki,
która idzie przez pola, przez łąki, przez step.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-16)
***
https://www.youtube.com/watch?v=6Orfjkgl_dA
Arsis, 16 kwietnia 2023
Coś mi dzwoni, coś szepcze, gdzieś w zanadrzu mroku. W otchłani nocy rozprysk blasku, co oślepia,
drży i migocze.
Skąd ta cała jaskrawość o przelśnionym wnętrzu?
Jesteś tutaj.
Nie ma cię.
Jesteś moją kochanką.
Ale,
czy
wiesz?
Nie wiesz, bo i cóż miałabyś z tego wiedzenia.
Ja, kocham. Tak po prostu. Po prostu…
Pozostało spojrzenie pustych oczu, które naznaczają sobą labirynt opuszczonego domu.
Otwarte
drzwi.
Zamknięte…
W drgającym płomieniu świecy wyłaniają się
jakieś niejasne symbole i znaki. Resztki dawnego życia.
W potędze nocy przytłacza mnie
oddech pustych pokoi.
Pęcznieją i zapadają się w sobie.
I znowu…
Porozrzucane papiery, sterty
zakurzonych gazet, wyblakłych fotografii, plakatów,…
Uśmiechnięte twarze obserwują każdy mój krok,
każde poruszenie.
Atomowe grzyby wznoszą się do nieba wśród okrzyków i braw neonowego Las Vegas.
Wśród pozdrowień
machającego ręką palacza Marlboro.
Rozpraszają się
białe obłoczki
na tle błękitnego nieba.
Młoda tancerka obejmuje czule nuklearny kwiat.
Reszta jest
zbyt niewyraźna…
*
Otrząsam się ze wspomnień.
Coś się chwieje w lustrze
stojącego trema.
Coś się kolebie w łachmanach poszarpanych przez wiatr.
Przez ten wiatr, co szeleści, co się droczy.
Przez ten wiatr, co nagle olbrzymieje i wznosi się pod sklepienia podparte gałęziami żeliwnych rur.
I opada, i cichnie.
Lecz znowu czają się cienie.
Następują
z tyłu, z przodu…
I szorują po podłodze.
Zawadzają o sęki dębowych słojów.
Rozpływają się w czeluściach zapomnienia.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-16)
*
https://www.youtube.com/watch?v=ZFtJ3hfw5TM
Arsis, 10 kwietnia 2023
Chodź. Pójdźmy brzegiem skrzącej się plaży. Pobiegnijmy w ślad za słońcem, co eksploduje
czerwienią zachodu.
Pobiegnijmy przed siebie po prostu tak…I bądźmy znów, i bądźmy tacy…
Spójrz, w ciemniejącym niebie biała smuga po odrzutowcu,
który zniknął już dawno w powolnym prologu pędu.
W obłokach mewi gwar
płynie
opierzony krzykiem,
za horyzont, gdzie ryby opadają w toń srebrzystą płetwą.
Mijamy w haustach słonego powietrza
przechylone w piasku rybackie kutry.
Na masztach trzepoczące chorągiewki barw.
Chwytasz mnie za poły rozwianej na piersi koszuli. Przyciągasz usta moje do swoich
gorących ust.
I znów. Po wielokroć, po nieskończoność snów…
Zdejmujesz ze mnie w pośpiechu. Zrywasz w szaleństwie pożądania…
Padając w miękki piach, przywieramy do siebie wilgotną skórą. A z rozchylonych ramion wymyka się słońce.
Dysząc w udręce pragnienia
spijamy chciwie
krople ze swoich ust.
Obmywani
językami
białej piany. ..
Która to już fala,
który
sztorm?
Spleceni
ze sobą
i w sobie.
W uścisku, w szepcie słów.
W poszukiwaniu rozkoszy błądzimy wzdłuż i wszerz
po zagłębieniach
i wzgórzach
nagich, lśniących ciał.
Który to już raz jesteśmy w raju, przekraczając bramy szeroko rozwartych, bezwstydnych ud?
W zgięciu twoich błyszczących kolan
szumi rozkołysane morze.
Pamiętasz blogi dotyk swoich piersi
na moim
kędzierzawym torsie?
Szeptaj, pieść…
Mów i nie odrywaj zmyślnych ust.
Mów tak jak wczoraj
i przedwczoraj. Mów tak
na ile starczy sił, na ile starczy życia.
Mów i całuj. Obejmuj, kiedy jestem w tobie…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-10)
***
https://www.youtube.com/watch?v=fJTkqz_3v6M
Arsis, 9 kwietnia 2023
W aureoli blasku, tego blasku, co rozkwita o świcie. W smudze słońca, co pełznie po ścianie
i drży
w kącikach twoich ust.
Jeszcze nie widzisz światła, co łka, kiedy dotyka twojej wrażliwej skóry.
Jeszcze tkwisz zatopiona
w morzu snu. Jeszcze oddech twój głęboki…
Uśmiecham się do ciebie, zanurzając twarz w rozrzuconych na poduszce czarnych włosach.
Uśmiecham się, całując twoje usta i zamknięte oczy.
Całuję i słucham twojego szeptu.
Coś mówisz przez sen,
który rozprasza się,
gdzieś w miękkich wargach powietrza.
Całuję i śnię,
śniąc
jeszcze
razem z tobą.
I zanurzam się
raz po raz
w blasku twojej skóry
… i znowu, szepcząc — „kochanie”…
Tak oto wodzę palcami
po profilu twojej twarzy, obrysowując kształt twojego ucha.
Ten zapamiętany,
cudowny, jedyny…
Choć jeszcze śpisz, choć jeszcze błąkasz się w odmętach marzeń, już wiesz.
Już wypływasz
w brzask,
co świta, migocze i rośnie…
Tu jest
cudownie.
Chodź.
Chodź
do mnie…
Kochanie.
Przyjdź i wyszeptaj, i otul ramionami, i łkaj.
Załkaj w szczęściu
ukojenia.
Chodź.
Przyjdź.
Nie zwlekaj.
Tak długo przecież na ciebie czekałem.
Przyjdź i pocałuj,
i nie odrywaj już zmyślnych ust…
Otwierasz
oczy,
jeszcze
zlepione
resztkami snu.
Jesteś.
Kochanie…
Wyginasz się w łuk, kiedy całuję twoją szyję.
Tak powoli i czule.
— Wiesz? Czekałem na ciebie.
— Wiem, kochanie — odpowiadasz z westchnieniami rozkoszy i błagań o jeszcze…
Okryci nagością nie potrzebujemy już słów.
Przekraczamy bramy raju, nim jeszcze można. Nim jeszcze czas…
I dzieją się we wnętrzu,
takie dziwne rzeczy,
nim —
spełnia się
— cokolwiek.
.
I jeszcze puls i krew.
Drżymy oboje w pustce lotu, przywierając do siebie na trwałe.
Twoje ramiona i piersi.
Wodzę językiem wokół tych,
jakże wrażliwych różowych otoczek.
Jesteś w raju?
Poczekaj
na mnie,
kochanie…
Pójdźmy razem.
Pobiegnijmy,
przekroczmy bramy błogości.
Przedmioty jarzą się
jakimś czerwonawym blaskiem i wszystko jest, jakby za mgłą…
Skąd ten blask, kiedy słońca już prawie nie ma?
Ale my jesteśmy
i lśnimy wciąż
odbitym światłem
Całując twój brzuch, coś mnie oślepia,
coś się wznosi,
płonąc oparzeliną rwącego potoku.
Gdzieś tam,
głęboko,
rodzi się wilgotny kwiat.
Widzę, jak rozchylasz palcami płatki zroszone kroplami rosy, pomiędzy szeroko rozwartymi
podwojami ud.
Wśród wielokrotnych
powtórzeń
błagasz o jeszcze.
Próbuje zerwać się do lotu ptak,
trzepocząc skrzydłami, jakby w spazmie agonii.
Uwięziony,
opleciony ciasno.
Tkwi i odradza się znowu.
W raju.
Kochanie,
jesteśmy w raju.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-09)
***
https://www.youtube.com/watch?v=ZS9X-mmNHJk
Arsis, 9 kwietnia 2023
Klęczę na podłogowej klepce, wśród słojów i sęków, wśród nawarstwionych przez lata kroków i szurań.
Jestem tutaj… i jestem w udręce nocy. Ujarzmiony stalowymi szponami deszczowego chłodu.
Klęczę, dłonie składając jak do modlitwy.
Ojcze nasz…
Przeżarty na wskroś potęgą śmierci.
Ojcze mój…
Ukrzyżowany , wisisz pod sufitem
z opuszczoną głową.
Z ramionami szeroko rozwartymi jak grób. Cały w rdzawych smugach stężałej krwi.
Wodzisz z mną pustką czarnych oczodołów,
jakby odbiciem z sinego ekranu wyłączonego telewizora.
Odwieczna istoto
z ostrych
jak brzytwa
sennych koszmarów.
Kim ty jesteś? Albo raczej, czym?
Bo na pewno nie człowiekiem.
Raczej czymś,
pomiędzy insektem a istotą z innego wymiaru.
Prześladująca mnie od początku życia, kreaturo.
Ty mnie nie kochasz, tylko obserwujesz, czekając na dogodny moment, czego?
Aby zabrać? Dokąd?
Upiłem się. Lecz, cóż to za upicie,
kiedy nadal widzę i śnię.
Wiesz, upadłem kiedyś,
oślepiony słońcem,
na ulicy w Nowosybirsku.
Albo
w deszczu,
nie
pamiętam.
Pamiętam za to, że szumiało nade mną
rozłożyste drzewo, tak, jak tylko może szumieć wielkie rozłożyste drzewo.
I kołysało, i pieściło liśćmi.
I szumiało
melancholią.
A ty, patrzyłaś na mnie,
schowana w jego ogromnym cieniu.
*
Walają się wokół jakieś truchła, zapomniane przez czas szkielety, które spróchniały, rozsypały się
w pył.
Jesteś tutaj?
Kto tu jest?
Ja jestem cały w swoim jestestwie.
Słyszę
czyjś
oddech.
Oddychające ściany
pęcznieją
zapadają się, i znowu…
Coś tutaj miało być, lecz rozpłynęło się w źrenicy pamięci.
Ale przetaczają się wciąż echa
zatrzaskiwanych i otwieranych drzwi bez klucza.
Ktoś miał przyjść.
Nie przyjdzie nikt…
W ogromnym przeciągu. W spiekocie bólu. W odmętach grobowej ciszy, w której słychać jedynie
szmer padającego deszczu.
Oblewa mnie mdławy blask sufitowej lampy, kiedy klęczę szepcząc do samego siebie. Kiedy łkam.
W drugim pokoju mrok opuszczenia.
Rozbestwiona śmierć .
Sine ciało mojej umarłej matki.
Matka wpatruje się w sufit
z wielkim zdziwieniem w oczach.
Jest już,
gdzieś,
nie wiadomo, gdzie.
Stare gazety wokół, fotografie w kolorze sepii. Szary pył…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-09)
***
https://www.youtube.com/watch?v=DQ77tvk-E10
Arsis, 8 kwietnia 2023
Dotykam palcami zimnej, popękanej ściany. Przytulam się do niej. Dokąd prowadzi?
W mdławej poświacie wiszącej lampy, w pustce opuszczonego domu…
Donikąd. W labiryncie czasu, w którym sam jeden, sam ze sobą… W którym sam…
Ktoś, lub coś się ze mną spoufala, wykonując zagadkowe gesty, dziwne miny.
W pajęczynowych księstwach, w których zamieszkał…
Ojcze nasz, ojcze mój, matko moja jedyna…
Jestem tutaj. Stworzony na podobieństwo… — czego?
Coś mnie złożyło, pospajało, poskładało…
W nuklearnej poświacie boskości, w piekielnym ryku Lucyfera.
W spazmie agonii…
W tej dolinie, u podnóża góry tłum
nieruchomych zjaw
o jednakowych twarzach.
Wszędzie wokół biją po oczach czyhające szczegóły.
Olbrzymieją. Nikną. Pojawiają się nowe. Bezczelne. Groźniejsze co dzień.
Z przodu, z tyłu. Nieoczekiwanie.
Mówią do mnie słoje
podłogowych klepek,
pośród chrzęstu
pustych butelek po alkoholu.
Szepczą.
Nucą
do snu
kołysankę…
Pokołyszesz mnie?
Nie?
Nic nie szkodzi. Wiem…
Tam, tttam, taaam…
Jakieś stukania ciągną się w czeluściach żeliwnych rur.
W tym skorodowanym krwiobiegu
rozsypującego się truchła
przekleństwa i jęki. Splątania.
Chaotyczna plątanina ciągnąca się znikąd-donikąd…
Tak jak moje introwertyczne teksty, zdeformowanej do potworności autystycznej istoty.
Tak sobie rozmawiam sam ze sobą,
w bezgranicznej martwcie
falujących
schodów,
podłóg, piwnic…
Falują w słońcu jaskrawym,
bądź w mroku oczekiwania,
w którym ktoś ma zejść
wśród okrzyków, wiwatów, salw…
Kto taki?
Mistrz ceremonii.
O! Już idzie. Wskazuje z daleka palcem i stwierdza w oskarżycielskiej mowie,
że wszystkie okoliczności są przeciwko mnie.
Tu nie ma już
absolutnie nic.
Tu jest, tylko śmierć.
Choć jeszcze raz obejrzeć się za siebie. Na ostatnie dni zeszłego lata…
Czekałem wtedy na ciebie
wśród pomarańczy zachodzącego słońca, wiesz?
Nie wiesz nic, bo i cóż mogłabyś wiedzieć?
Rzucona w wir innego świata. Niekompatybilnego z moim.
Nie mam
już
na co
czekać.
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-03)
***
https://www.youtube.com/watch?v=2FwXZxC2hlQ
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
21 kwietnia 2025
Arsis
21 kwietnia 2025
Marcin Olszewski
21 kwietnia 2025
Belamonte/Senograsta
21 kwietnia 2025
wiesiek
21 kwietnia 2025
Trepifajksel
20 kwietnia 2025
Bernadetta
20 kwietnia 2025
wiesiek
20 kwietnia 2025
Bezka
19 kwietnia 2025
sam53
19 kwietnia 2025
wiesiek