31 lipca 2025
Migoty blasku. Drżenia
Chodź. Wejdźmy tam. W las głęboki, w polany dzikich listowi
o korzennym aromacie wieczornych westchnień.
Wiesz, słońce jaśnieje w twoich włosach
koroną,
kiedy je rozczesujesz dłonią, jakby w zadumie.
Idziemy serpentyną wijącą się, zagubioną w przestrzeni gorącego lata, wśród stłoczonych lękliwie
czerwonych samosiewów, wiotkich winorośli…
W krzaku jaśminu, co lśni kroplami rosy, jawi się
pajęczyna drżąca. I w tym drżeniu, w tej przedwieczornej zorzy, my.
Chodź. Weź mnie za rękę. Chcesz, wiem,
choć kroczysz w panteonie niedomówień
i jakichś takich,
jakby pobocznych spojrzeń,
które w tobie kiełkują z nasion niepewności.
Idziemy w cichym kołysaniu wierzb, w powiewach wiatru kładących się na pniach,
na przydrożnym płocie drewnianym, na sztachetach,
między którymi słońce
przepuszcza w migotach swoje cienkie nitki jaskrawego blasku,
na kładce przerzuconej nad perlistym nurtem strumienia, wśród feerii mżących kryształów.
Na naszych ustach i dłoniach, na skroniach…
Chodź. Wejdźmy w te szepty rozochoconych brzóz.
W ramiona kasztanów ze skrzydlatych cieni.
Niech nas oplotą, abyśmy mogli
wzbić się na nich ku słońcu lekko.
Z cichym krzykiem zamarłym na ustach.
Idziesz z tyłu ścieżką, bądź kilka kroków przede mną.
Dokądś wciąż wchodzisz.
Skądś wychodzisz.
Z jakichś zakamarków pełnych anemonów,
z leśnych ostępów
i w kwiecistym pióropuszu na głowie.
Bogini natchniona śródpolnym wiatrem łagodnym. Uśmiechnięta.
Chodź. Idziesz. Znowu idziemy. Ty, przede mną. To znowu odrobinę za mną. Obok.
Przechodzisz. Przemykasz lekko.
Zatrzymujesz się, rozmyślając nad czymś.
To znowu zrywasz się truchtem,
wybiegając o parę kroków wprzód.
Idę za
tobą
w ślad.
Kiedy wyprzedzam cię, oglądam się za siebie. Podaję ci rękę.
Nikniesz w cieniu na chwil parę, jakby celowo, naumyślnie.
Na moment albo może i na całą wieczność.
Nie wiem tego na pewno, ponieważ olśniewa mnie przebłysk spadający z nieba, co się wywija
z korony wielkiego dębu.
Wiesz, to wszystko jest
takie ciche i ciepłe.
miękkie od poduszek z mchu i paproci.
Szepczę, układam słowa, kiedy ty, wyłaniasz się bezszelestnie z cienia (nagle!)
i cała w pozłocie.
Od migotów
blasku. Od drżeń.
Tuż za mną. Jesteś. I jesteś tak blisko przede mną,
jedynie na grubość kartki papieru tego wiersza,
który właśnie piszę (dla ciebie)
albo źdźbła trawy,
którym muskasz niewinnie moje spragnione usta.
Wychodzisz wprost na mnie,
przybliżasz się, jakby w przeczuciu nieuniknionego zderzenia
Wyjdź jeszcze bardziej. Proszę.
A proszę cię tak, że już bardziej się nie da. Wiesz o tym. Więc wyjdź… Wyjdź za mnie.
(Włodzimierz Zastawniak, 2025-07-31)
***
https://www.youtube.com/watch?v=VO31fVIixZU&t=46s
31 lipca 2025
Arsis
31 lipca 2025
absynt
31 lipca 2025
absynt
30 lipca 2025
sam53
30 lipca 2025
absynt
30 lipca 2025
sam53
30 lipca 2025
Toya
30 lipca 2025
Belamonte/Senograsta
30 lipca 2025
Deadbat
29 lipca 2025
wiesiek