Jaro, 10 stycznia 2016
jest taka ciemność która nie dnieje
cierpliwie czeka ciągle dojrzewa
by w każdym kącie położyć cienie
kłamliwej rzeki płynącej w trzewiach
będzie zapewniać będzie namawiać
zwiąże na szyi swój młyński kamień
powie ruszajcie to wielka sprawa
oznaczy bydło wypali znamię
po latach powiesz jest już za późno
już mi tak dobrze po co to zmieniać
żeby wybielić nazwiesz ją drużbą
w mocarnej gębie nie wyjdziesz z cienia
Jaro, 26 września 2015
Siała baba mak. Nie wiedziała jak,
a dziad wie-dział, nie po-wie-dział,
a to było tak...
życie krótkie jak zdmuchnięta świeca
jeszcze z dymem wije się do okna
jeszcze szeptem mrowi i podnieca
gasnący płomień okruchy spotkań
omija młodość kiedy bujnie rosła
od drobnych ziaren w soczyste zboże
raz poruszone wciąż zmienia postać
jak wodne kręgi wciskane w stożek
czas jak fale wiekiem rokiem dobą
pomiędzy nimi droga na skróty
cichnące w oku wieczyście skrobną
podskórne czucie pokład ułudy
gdy zwykłe dni milczące kamienie
i ciemne noce stają się dalekie
on wkłada stopę w kosmiczne strzemię
staje się deszczem przypływem w rzekę
ona bez miejsca toczy się kołem
grając strunami gwiezdnej przestrzeni
płonące chmury ściskają totem
ciemną materię niewidzialny zmiennik
to nie istota nie świetlisty las
jak twoje życie w proch się nie zmieni
popłynie z dali światłem nowych gwiazd
bez zbędnych dat bez rzucanych cieni
Sia-ła ba-ba mak. Nie wie-dzia-ła jak,
a dziad wiedział, nie powiedział,
a to by-ło tak...
Jaro, 8 lutego 2015
szalonej żonie opada
cierpliwie robiony suflet
z powodu krzyków sąsiada
marnują się drogie trufle
ogniste czerwie zagrały
pod skórą cierpko palące
z tasakiem dłonie zsiniałe
spotka się księżyc ze słońcem
na znak że to koniec świata
nie widział jak czas dobiega
miał krótki wzrok na opiatach
źrenice w wężowych kręgach
to dowód że rewolucja
zaprzecza dziełom Darwina
to czas powrotu do krucjat
to Polska ma taki klimat
już nie będzie chlał tam piwa
wraca w przedpokoju gada
kara musi być dotkliwa
krwisty befsztyk u sąsiada
wszystko bierze się w cudzysłów
tylko diabeł się uśmiecha
w głowie mówi bez namysłu
każdy miewa czasem pecha
to niedzielne popołudnie
czas letargu albo zaraz
mąż przy stole siedzi schludnie
ślina cieknie do tatara
Jaro, 22 grudnia 2014
nie wiem czy jest jeszcze czy tylko przechodził
w końcu bez początku nie można urodzić
byłeś jeszcze mały malutki jak dłonie
rosnąca roślina która przyszła do mnie
pewnie w zamieszaniu dotknął cię językiem
zapewne wyszeptał żyj ty też przywykniesz
nie trzeba na klęczkach on się z tego śmieje
lepiej go przywitaj gdy zobaczysz cienie
rzucane przez życie w zmienianych promieniach
bez fałszywych wyznań i bez przyrzeczenia
mało mam pewności ale podejrzewam
że z tym jabłkiem w raju to trochę zalewał
nie wolno zamykać myśli w ciasnej klatce
choćby była złota będziesz w cudzej łasce
dla człowieka ważna jest swobodna przestrzeń
napisz przez istnienie własną księgę jestem
Jaro, 14 grudnia 2014
może zagląda nieżywa panna młoda
gdzie mgły się ścielą i czarna stoi woda
biała w czerwieniach całuje zwiędłą różę
na górze pod krzyżem który jest jej stróżem
kiedyś była cielesna jasna i świetlista
dumnie jesienią ze spopielenia przyszła
wniesiona z liliami na skrzydłach orlęcia
piękna ukochana cudownie poczęta
dwadzieścia lat na koń wsiadał ułan młody
przytulał ją czule na brzegu ciemnej wody
pozostał wspomnieniem historia jak fale
oddaje pocałunki połączone z żalem
Jaro, 5 listopada 2014
niebo płynie do środka
miękko niebiesko błyszczące
z zapachem wypranej koszuli
fioletem przeplata lawendę
by wymknąć się oknem na chwilę
w której ćmy przylatują znikąd
pocałować światło
szum małych skrzydeł formuje ciszę
na drodze do dnia za tobą
pozostaje w nas
wieczór
jak ślady dłoni na mokrym piasku
niepojęta aleja gwiazd
Jaro, 26 września 2014
zaczyna wnikać do wszystkich szczelin
siejąc zarodki pleśnią się ścieli
szybko wyrasta z bezkształtnej mazi
mądre wersety przekręca włazi
na zgięte plecy łatwe narzędzie
z prostej ciemnoty jak pająk przędzie
prawdy wprost z mroku lub urojone
wnętrza ich czaszek są jej kokonem
z pieśnią na ustach spod minaretu
niesie chorągwie by serca przekuć
w twardą hordę zakrzepłą posokę
głodne hieny z szaleńczym wzrokiem
każda rozsieje kolejne więzi
jak ziarna piasku jak piędź przy piędzi
które pomnoży w stada szarańczy
na twoim grobie chce już zatańczyć
Jaro, 14 lipca 2014
zakryty mgłami świt wolno wstał nad trawy
jego język niby wąż wije się za słaby
żeby złapać błyszcząc krople chłodnej wody
jak złoto biały kot przywiera do łodyg
cicho spływa miękko sączy się po gładzi
jeszcze szare drzewa chcąc ciepło zabarwić
uliczne cienie rzucają rozpierzchnięte ćmy
uciekając z ciemności wabią w światło sny
przełykana ciemność ma smak mocnej kawy
pachnie świeżą bułką jakby z miodem prawił
zapach leśnej sosny cynamon tych ścieżek
czuliście to kiedyś mam nadzieję wierzę
Jaro, 30 czerwca 2014
kiedy chciwie wciąga smaki hurysy
z piersi rozgrzanych w trąbiące klaksony
czas teraźniejszy staje się przyszłym
z dłonią głęboko w pierzastym kokonie
rozkoszne dźwięki są mu słodkim domem
rozgrzane gładkie protoplastki jeżyn
przejdą przez palce lekko rozłożone
soczyste mimozy i giętkie żleby
założy laur wraz ze złotym kordem
pomaszeruje już po ściętym drzewie
pięknie lecz jakby wyrżnął kogoś w mordę
bo wszystko robił by docenić siebie
Jaro, 14 czerwca 2014
postawić stopę na pękniętej płycie trotuaru
to przynosiło pecha a szkoła była pod górkę
tak od czasu spadających kasztanów
poprzez zimowe zaspy aż do wiosennego kwitnienia
kiedy park złocił się kaczeńcami i fioletowiał tajemnicą
ścieżki ścieliły się porami roku
rozmytymi kolorami wychodziły lub znikały w ziemi
za drzewami które rosły jak wspomnienia
na odległość pierwszego pocałunku
który jeszcze niczym rajskie jabłko wydaje się najsłodszy
znów przemierzyć tę drogę choćby po omacku
wywęszyć ścieżkę naznaczoną zapachem dni
ze światłem zamkniętym w dłoniach wtedy niedocenianym
nanizać jak paciorki na żyłkę lekką pewność bytu
lek na strapienie na rozterki na starość
Jaro, 20 kwietnia 2014
wyobraź sobie zmartwychwstanie
może wygląda jak modlitwa
niezwykłe ojcze nasz poczęte w chmurach
z przecinkiem na wiatr myśli
i kropką na cienistej drodze
Jaro, 3 kwietnia 2014
złożył dłonie ściskając palce
aż krew nie płynie w ciszę
tylko jemu szeptał do ucha
składał daninę z siebie
ona leżała w białej sukience
dawno już była płytkim oddechem
po jej policzku jeszcze gorącym
spływała z wyschniętą łzą
on nie zobaczył on nie usłyszał
samotnie przeszła przez szkliste oczy
w ciemny korytarz jednym spojrzeniem
otwartym ostatni raz
Jaro, 22 marca 2014
kiedy w drzewach już się drzemie
i kurczy się świtaniem świat
byłoby razem pójść przyjemnie
nie oglądając się na wiatr
w zrodzony zawiłością los
śnić dawne dziś naiwne mgły
ze wspomnień kiedyś ważnych trosk
odtworzyć zapomniany ryt
który splecie w dwóch kolorach
pochmurny dzień i miękkość słów
a między usta włoży morał
pocałuj do utraty tchu
Jaro, 23 lutego 2014
palcami jak z wici młodego zboża
układał drobiny kamieni w marzenia
szafirowe utopie spajała lekkość
stopu białego złota z niewiadomą
z wyrazistej czerwieni słońca
rubinowym muśnięciem do snu
miedzianą melancholią za zaniknięciem
w srebrzących się skrzydłach dodał wspomnienie
zeszłej nocy nad ciemniejącym horyzontem
w środku tuż obok położył opalizujące ramiona
czekał aż powoli ostygną z gorąca do mglistej bieli
która przejdzie z odcieni szarości w spowicie
zanurzone w chłodnej wodzie
trwale połączy się z niezapomnianym
spojrzeniem na słońce w gorsze dni
szlachetniejąc jak nigdy przedtem
Jaro, 22 lutego 2014
droga prowadzi w gęste gałęzie
wnika przesieką w kolczasty węzeł
głęboko w lesie jest uroczysko
w upadłym drzewie rodzi się przyszłość
rozmyte deszczem znaki symbole
z pradawnych runów płyną na korę
przeszłość jest wewnątrz zamknięta w kręgach
zakrzepła czerni się w barwach węgla
to co w niej było dziś jeszcze ważne
wiąże się z jutrem półpłynnym jarzmem
kiedyś urośnie przez pień i liście
ucieknie z cienia i będzie błyszczeć
Jaro, 7 lutego 2014
w jakiego Boga dzisiaj uwierzysz
czy tego z dżumy czy też z pacierzy
takie pytanie brzmi nieustannie
czy wierzyć w życie czy też w sutannę
tak się obrócą w obłokach kruki
drążąc przez kości każde wyuczyć
one bogate a my tak biedni
dzieląc swój befsztyk pomiędzy krewnych
weźmiesz dziś hostię do ust dziewiczych
przejdzie przez gardło spuchłe bo z niczym
ale się żegnasz i wyspowiadasz
tylko już nie pluj na swego sąsiada
Jaro, 27 grudnia 2013
niosą drewniane myśli
na trakcie skurczonym z zimna
tylko modlitwa idzie za nimi
niesiona wiatrem ponad skłębione ramiona
pochłonie bliskość nieba
jadąc jak łowca po brudnych karkach
ulepi podobizny ze smrodu i potu
pokraczne brunatne mrowie
z grud ziemi na lodowym pustkowiu
gdzie każdy płatek śniegu będzie płakał
kiedy upadnie zbyt blisko
zbyt chciwie nienasycony
Jaro, 21 grudnia 2013
cierpliwie wpatrzeni w nasze twarze
stajemy co dzień odbici w lustrach
on się ogoli bez zbędnych wrażeń
ona czerwienią ubarwi usta
rysa po rysie zmarszczka po zmarszczce
już zapomniane ale gdzieś drzemie
szampan z truskawką nocne latawce
i jak to było scałować ciebie
tak chce wyskoczyć pokrętne nosem
wpuszcza gorączkę w stygnące trzewia
kropla po kropli w schłodzoną rosę
spływa już ciepło zaczyna śpiewać
wciąż układamy swoje wspomnienia
z zielenią patyny przykryte mgłą
leżą na półkach w różnych odcieniach
puszyste gołębie podobne snom
Jaro, 19 grudnia 2013
promienie głośno zagrały złotem
płonące smyczki na ścianie nieba
zmieniły ciszę w tańczącą grotę
uśpione zmysły w szumiące drzewa
popękał kamień z szarych przełęczy
rozmyty miękkim dźwiękiem wiolonczel
zapadł się w błękit z barwami tęczy
rozsiewa chóry w podniebne pnącze
wejdzie po ścianach gotyckiej wieży
gdzie umysł wybije się ponad czas
z okrzykiem zdobywcy który uwierzył
że już się styka z krzywizną do gwiazd
tu inne nuty i mroźne siły
ze szczytu widać nowy widnokrąg
wtedy zobaczy że się pomylił
spoglądał tylko przez jedno okno
Jaro, 8 grudnia 2013
tak się w grudniu zapatrzyło
a wieczorem siana słaniem
że fiu fiu
zadziwiającym w świecach
bo gdzież nam do wyznania
kiedy pierwsze gwiazdy
od fiu fiu
kiedy nocą było
tam fiu fiu
no i co się ziści
miękkie i czerwone
grube palce z karpiej ości
zbyt fiu fiu
ciepło będzie
wejdzie przez komin
w skarpety
tam fiu fiu
tylko jak się zmieści
w oczy zdumione
aż fiu fiu
Jaro, 6 grudnia 2013
Pytanie -
czy poławiacze pereł rzeczywiście mają rozedmę
nie odstrasza, żeby mieć choć jedną,
jak łza zanurzona pod wodną podszewkę.
Cena nie gra roli.
To parcie do przodu z ciśnieniem,
które tłoczy krew do gałek ocznych,
by mogły spojrzeć przez morską toń,
aż wszystko zniebieszczeje.
Zapadanie w błogość.
-Wszystko rodzi się z grzechu przegadania
-rzekła dziewczyna i szybko zrobiła plum.
Jej cisza rozciągała się, wbrew rozsądkowi,
coraz głębiej, aż do zielonej pomarańczy,
na samym dnie.
Tam słyszano
- Jesteś, a już byłeś, znikasz; - w samotności niewiele znaczące,
podnoszone szarym piaskiem, który niepotrzebnie wirował.
Czymże są jego ziarna, które dopiero za poświęcony czas zrodzą nowe łzy morza.
Niekoniecznie prawdziwe.
Jaro, 1 grudnia 2013
W takie ciężkie, pochmurne dni,
gdy niebo prawie się kruszy,
uciekamy w lunaparki,
w zapomniane kąty duszy.
Wtedy wynurza się z cienia,
ten niebieski zeszyt w kratkę,
gdzie na polu rosła grusza,
a ty siedzisz w sadzie z dziadkiem.
Są czereśnie tak czerwone,
takie teraz nie bywają,
i w zapachu jabłek toniesz,
których nie ma nawet w raju.
A na końcu są bociany,
stare gniazdo i topole.
Za nim, tylko puch rozwiany,
leci z wiatrem ponad polem.
Tam wciąż jesteś taki mały,
w ręku trzymasz zeszyt w kratkę,
wraz z rysunkiem czułych krain,
są wspomnieniem z twoim dziadkiem.
Jaro, 26 listopada 2013
za pocałowaniem dupy wójta wlazł i umościł się w szeregu
samorodek złożony nałogiem za nim jest chudość a przed nim
tłuszcz zalegnie na brzuchu jak kolorowa żaba amerykański sen
który będzie sprzedawał rozdziawionym gębom na odpustach
tak obieca im wszystko a oni wiernie zamerdają
a gryźć się będą między sobą bez oznak niepokoju
amen
Jaro, 23 listopada 2013
zaskakujesz pani
z sufitu wykluwa się w niebyt
predykcyjny srebrny księżyc
chcieli spojrzeć w modne szkło
było przejrzyste od pierwszego zamglenia
zarośnie tłumaczył wieczorny lunatyk
mając w łuskach słodycz
przyjdą snobistyczne zamknięte
ścielić te same gładkie skrzydła
Jaro, 22 listopada 2013
zostawiamy za sobą
błękit w podcieniach parkowej alei
przytulone wzgórze z widokiem na rzekę
ze słońcem przenikającym twarze
zielono nam z dotykiem na ustach
wtedy od słów wolimy spojrzenia
najbliższe zagubione w ciemności
jaskółki szukające gniazda w splecionych dłoniach
później już dalej
Jaro, 16 listopada 2013
ciemno sine zębodoły
niby oczy błyszczą miedzią
trupi odór z mleka słodycz
twarde żarna cicho dzielą
pod podłogę nad sufitem
pod tynkami w głębi muru
wciąż się mnożą w cieniu skryte
zawiedzenia rosnąc z bólu
dni tygodnia w szarych cieniach
gdzie uwiera cisnąc krzywda
aż gorąco w pot zamienia
kiedy skończył się czas wyznań
przyszły żywić zniewolenie
stanąć ością w suchym gardle
kiedy całe szczęście sczeźnie
głowa będzie czczym imadłem
tylko ciężar z pustym środkiem
wyrwie kartki z kalendarza
na kolanach w gorzkie noce
o śmierć w ciszy szeptem błaga
Jaro, 17 października 2013
mogłaby dać z siebie więcej
na rękach nosić kaczeńce
z zapachem ukrytym w mroku
przyjść z cichym odgłosem kroków
raz pocałować nieść w ciszę
której dzwonienia nie słyszę
ten krótki czas płynnie scalić
ostatnim spojrzeniem z oddali
spamiętać ważniejsze lub mniej
wiosenne dni jesienny śmiech
małe szczęścia które polecą
w kroplach rosy z piękną kobietą
jednak zimna woli ciemność
wisi z kosą już nade mną
dzisiaj to tylko przystanek
ale znów przyjdzie nad ranem
Jaro, 7 października 2013
z sercem na dłoni pobrzmiewając w zaułkach
allegro non molto wdzięczy się gitara
tęskniąc przez usta wypływa słodka krówka
ciągnący zbyt długi wytwór jego starań
nie słychać go w gwiazdach na szklanym suficie
gdzie trzydzieste piętro wieńczy wielki taras
wiatr zabija dźwięki niesie tylko wycie
jego głos za miękki za słaba gitara
julia nawet nie wie że tam w dole wieży
on śpiewa piosenki wyznaje jej miłość
jest tak niedzisiejszy że nie chce się wierzyć
tylko na nią spojrzał i to wystarczyło
płatki śniadaniowe kupiła w markecie
zdrowo się odżywia dla ducha i ciała
na nich smaczny chłopiec uśmiechnięte dziecię
taki się nie trafi smutno powiedziała
Jaro, 17 września 2013
- Dzień jak co dzień - mówię sobie,
gdy otwieram rano oczy.
Sen był ciemny, tak jak w grobie.
pustka, nicość, brak uroczysk.
- Nic to - mówię sam do siebie;
- jeszcze wróci, będę marzył.
Będę śnił o białej mewie,
o wieczorach, ciepłej plaży.
- Takie proste sny są lepsze,
nie sprowadzą niepokoju,
a złe myśli na zawietrznej,
pozostawią wśród pozorów.
Mewa wejdzie pod pierzynę
i zobaczy, gdzie to „kroczę”.
Wtedy spiszę ciepłym rymem,
już kolejne, z lekkich zboczeń.
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
13 maja 2024
PozostałośćArsis
12 maja 2024
Podróże bliskie i dalekieMelancthe
12 maja 2024
GniazdkoMelancthe
11 maja 2024
AntydepresantyMarek Gajowniczek
11 maja 2024
Przybycie niewiadomegoArsis
11 maja 2024
Chleb Diogénēsa CynikaVoyteq (Adalbertus) Hieronymus von Borkovsky
11 maja 2024
UrwisMarcin Olszewski
10 maja 2024
Wielki wypasJaga
10 maja 2024
IluminacjaVoyteq (Adalbertus) Hieronymus von Borkovsky
9 maja 2024
wciąż na faliYaro