ks_hp, 1 march 2020
Nie umiem stanąć na własnych
schodach – uginają się i tworzą
horyzont, na którym każde
drgnienie ma dziesięć stopni,
a każda śmierć ma dziewięć
żyć. Oddaj mi chociaż to jedno:
że nie mamy tylu godzin.
Że mówię do okna bez krajobrazu.
Serce pompuje do reszty komór,
w największej tkwię jak zator.
Odwiedzają mnie rzesze fanów,
dojeżdżają przepełnione pociągi.
Kręgi, one pozostały ściśnięte –
rozbierają mnie, choć jestem
sama.
_____________________
cykl: skup rzeczy niepotrzebnych
ks_hp, 23 february 2020
Dziś widać tarczę na bakelicie,
nigdy nie widać cyfr. Wykręcam
głowę – nieme przewodzenie,
elektryczny chłód zaciska się
jak kabel. Tarcza brzmi obco,
tak bardzo znajomo.
Co dzień wkładam palce
w kratery, dotykam śliskich
planet: z orbity na orbitę,
grawitacja prędko ściąga
ze mnie ubrania. Nie sięgnę,
wiem, że nie dotrę –
wykreśliliśmy Plutona.
_____________________
cykl: skup rzeczy niepotrzebnych
ks_hp, 16 april 2016
Samogrająca cisza trzeszczy pomiędzy
minorami a majorami lata, wysokie
dźwięki płowieją. Dziewczynko, czemu
jesteś taka głośna pod zlodowaciałym
spojrzeniem? Nawet skrzypce traw
wydały ostatnie westchnienie.
W takiej głuszy jaśmin pączkuje
na wypalonej ziemi, a blade czaszki
zalążków błyszczą niczym zroszone
jagody - choć zbyt wcześnie, aby
moknąć od utraconych nocy. Samonośna
cisza nie potrzebuje słuchaczy,
by przetrwać. Dziewczynko, niesiesz
bandaże do podtrzymywania drzew. I tak
upadną; gwałtowne kichnięcie pobudzi
zwiewność złota i błękitu. Odzieją cię
i znowu będziemy krzyczeć,
w krwiożerczym biegu po ukojenie.
_______________________
cykl: miejsca, w których nie bywam
ks_hp, 26 july 2015
W przejrzewającej jasności nic szczególnego:
stada pingwinów powracają do swych legowisk,
jaja wytaczają się z purpury. Ze skorupek
skapuje na głowy zawiesina
szkła i miedzi - emblemat, dzięki któremu
łatwo odnaleźć się w miastach nakrapianych
światłem. Tam mięso oddziela się od kości,
tam pisklęta czekają w samotnych gniazdach.
Wzburzenie źdźbeł rozszerza ścieżki, które
nigdy nie wracają w swoje marginesy. Widzę
planety wstrzymane na orbitach, pękające jądra
źrenic.
W nieskończonej przestrzeni coś szczególnego:
każde ciało krąży wokół drugiego.
_______________________
cykl: tamponada
ks_hp, 17 july 2015
Koty płaszące się na ulicach brukowanych łbami
odciętymi od korpusów. Ślad pięt w obojczykach
autostrad, przegubów rąk wciśniętych do oporu.
Rozszarpuję skóry, rozchylam żebra; szukam dna,
które ułożyłoby się we właściwą mozaikę
dróg i krajobrazów, jakich przyszło mi zaznać.
Negliż drzew to jedyna nagość, która odrzuca.
Wiem, że chciałbyś rozebrać je jeszcze bardziej,
zrzucić wszelkie powłoki ciała i sięgnąć rdzenia.
Zedrzeć bezbronność, wylać soki.
Obiecałem sobie stanąć kiedyś na uboczu, dotykać
powierzchni wód i obserwować, jak codziennie
asfalt topi się i znikają dowody na istnienie
życia.
Koty jeszcze raz wydrapią we mnie szlak, zanim
znowu zostanę wykarczowany.
_______________________
cykl: tamponada
ks_hp, 13 may 2015
Lustra oceanów są szczelne, wypierają
się wilgoci - różnicy odbicia i ciała.
Wyszliśmy z przykościstego brzuszyska
statku, gdy kadłub wcisnął się w port.
Do dzisiaj słyszę mlaskanie marynarzy
pożerających stosy ryb. Wypatroszone
miasta pulsują w ostatnich konwulsjach
światła i wody. Nie istnieje miejsce,
które przetrwałoby do końca świata -
stworzono nas do destrukcji, rozbijamy
atomy, chwytamy boga za rogi.
Oczy najbardziej słone przed zmrokiem;
później tylko wzburzone morza żałoby,
czarnej nieświadomości. Z każdej piany
rodzi się Afrodyta, często po ciemku,
bez świadków, aż pewnego wschodu
znajdujesz odłamki muszli.
______________________
cykl: tamponada
ks_hp, 24 april 2015
Nie powtarzaj się: wciąż to samo
światło, migotanie przedsionków
piekła. Chcę egipskiej ciemności
i krwawiącej rzeki
w pościeli. Rozpalasz do jasna,
wolę ślepotę oczu i widzialność
nieokiełznaną wzrokiem.
Codziennie przechodzę w miejsca
niewyleżane przez ciężkość ciała,
zmieniam pozycje, rozsypuję się
w puzzle. Z podłogi można zebrać
kurz, który będzie mimo wszystko.
ks_hp, 19 april 2015
Przesyłka. Szukam w skrzynce Re,
jest dla mnie bożym światłem, ręką
otwierającą wieko. W rozżarzeniu
zapomniałem o skórze. Marszczy się
niebo pod pręgorzem burzy. Pocisza.
Drzwi nie znoszą takiego bezgłosu.
Czekam więc na dźwięk połączenia
się kontynentów, wszystko wróci do
siebie i w końcu czarny z białym
zaniechają wieczystej separacji.
Póki co są jedynie cienie i powieki
zamknięte w słońcu. Oczy usychające
z pragnienia. W odblasku policzków,
w poświacie ust chcę widzieć czas,
który się zatrzymał, ale wyżłobił
rzeki niosące żaglowce z przesyłkami.
ks_hp, 1 march 2015
1.
O surrealistyczne pozycje, na ję(zy)ki
sztyletów i mieczy. Kiedy twardnieje
ziemia, horyzont oblepia mleczna
mgła - siwieje
oko, nogi pogrążają się w rozkroku.
Łuk już naciągnięty; strzelasz?
2.
O pilota, który jeszcze wczoraj leżał
nagi (pewnie przeleciał wiele
kilometrów i zasnął); na samoloty
z papieru - nie utrzymują się dłużej
niż para nad kuchenką
w akcie tuż przed skropleniem.
3.
O wyspy na wodach stojących po kostki
w wodzie, o planetaria drobnoustrojów.
Dokąd odchodzą nienarodzone dzieci?
Fala za falą, brzeg pusty.
______________________
cykl: triada
ks_hp, 4 october 2014
Dwa razy, choć za pierwszym było to pół,
a teraz pełny obrót: Ziemia stoczyła się
i wzniosła, lecz ponownie nie udźwignie
jej kosmos. Musielibyśmy odgrawitować
i wywrócić na lewą stronę wszystkie te
dziury, czarne luki pamięci. By rozumieć.
Spadł z nieba anioł. Na gruncie między
nogami jest tylko kolejnym zrzucającym
odświętność i skrzydła. Modlitwa na dnie
i noce: stań się czymś więcej niż atrapą,
figurą z azbestu. Przestań chodzić o własnych
porach, proszę, ustal siły, które będą
jedynym przyciąganiem. Już nie powtórzę,
więc spróbuj zawołać mnie po imieniu.
Zmienię je.
ks_hp, 13 september 2014
Koryta wysuszone. Kanały, źródła wysuszone.
Ma dokąd dryfować pojedyncza kra - roztopy
brzmią teraz niefortunnie, jak stopy, które
wkładasz między kołdry. Odkrywam
znaczenia i tworzę związki. Nie byłem dobry
z chemii. Może geografia albo fizyka, kiedy
w przypływie odbijam i odbija mi. To księżyc,
a myślałem - latarnia.
Sztorm jest tylko chwilą wody w oceanie.
ks_hp, 5 august 2014
Energia zdjęta z ciała, szaleństwo tranzystorów.
Sygnał miał być krótki i nierozpoznawalny. Prąd
przeszedł rzeką, najdłuższą z Wiseł. Poraził mnie
strumień światła; obrałem lepszy z końców tunelu,
przetoczyła się krew po torze, stukotem tętnic.
W otwartej ranie zachodzi słońce po całym dniu
tłuczenia szkieł. Zanurz palec, za nóż chwyć -
kolejna wiwisekcja, tym razem bez serca. Cztery
pory przeszły jak rozpalone wydmy-chane piaski.
Tylko słońce to samo w tej samej ranie.
______________________
cykl: czas na leczenie
ks_hp, 31 july 2014
Do śmierci nadawało się tamto miejsce.
Po drugiej stronie najstarsze religie, opium
po niebie - noc mruga setką oczu Boga:
rzuca linę. Wychyla cały wszechświat do dna.
Nie przyszedłem po to, żeby sączyć przez
membrany; aby przebić błonę, po to jestem.
Uskok. Tunel, światło. Koniec pętli, czas
nie pobiegnie dalej, przewróci powietrze,
obali i opali nas. Powtarzałem: podróż dłuższa
od spaceru - wystarczyłoby wzniecić ogień,
wbić w pantałyki, szepnąć: stało się! Ale
to odwrotność zdarzeń rządzi przestrzenią.
Tym razem naprawdę osobno do łóżek, a wanny
bełkocą, bulgocą. Arktyko, niżej już nie mogę.
Oczy półotwarte? Zostaje wysłuchiwać mrugnięć
o podłogę, skrzypienia powiek, szelestu rzęs
o podniebienie, kiedy zaczyna milczeć.
______________________
cykl: czas na leczenie
ks_hp, 9 july 2014
Chwała niebiosom za zatarcie jasności:
wyraźniej czuję. Nigdy nie chciałem,
żeby miejsce spoczynku było trumną -
wchodzę do pełnej wanny, łatwiej wtedy
falować w pragnieniu. Głód pojawia się
nocą - zęby już zatopione w miąższu
języka, oblepia mnie słodycz soków.
Najtrudniej zapamiętać pierwszy smak,
później cierpnę, wnikam do pestek,
aż ostatecznie nasienie wypełni
glebę, woda zaleje grunty i poddam się
czułemu dotykowi ciepła i powietrza.
W każdej chwili rozrasta się we mnie drzewo.
______________________
cykl: feniksja
ks_hp, 26 june 2014
Światło odłupało się od świata. Czerń płynie:
poczujesz ją, gdy przeleje całuny i gorycze.
Ciemniej być nie może, swobodniej być nie może.
Podobno najmocniej przyciąga światło odłupane
od żarówek, odsączone z bieli stłoczonych ciał.
Borealne świsty nad naszymi duszami - zawsze
o stosownej porze niestosowne prądy: powietrza
przez członki; wody przez usta. Rachunki
sumienia popełniane na poczekaniu.
Chłód nieba wtopiony w stopy i żar oblewający
bladość piasków. Ptak jest moją wędrówką i mapą,
kiszki umysłu wystąpiły jak rzeki ze źródeł.
Każda delta ma swoje morze, każdy Nil będzie
drogą do ciebie.
______________________
cykl: feniksja
ks_hp, 14 june 2014
Narysuj smoka i ogień na rozciągniętych
płótnach tułowia czy nieba. Ponoć zieje
pustką o tak wczesnej porze, najgłośniej
szepce wtedy morze.
Mur zadrży jak w febrze - nie będzie
stron ni osobnych świtań. Powiedz tylko,
czy znajdziesz miejsce, w którym światło
nie (u)ciekło przez palce niby rzeka
i czy nadal czeka.
___________________
cykl: feniksja
ks_hp, 27 may 2014
Nie chcę wracać do miejsc, w których kocham się
z tobą. Toń i bezwoń ślisko wchodzą. W rozkroku
nieba stanął księżyc, biały adonis. Przypływ
dawnych emocji znowu wzbudził. Chodź, choć chuć
pewnie zbledniała.
Nie chcę więcej chorób przenoszonych drogą
językową. Na prostym słowie balansują kochankowie.
Morze i ścieki, dryfujący włos. Ktoś przed chwilą
zostawił odcisk dłoni na powierzchni. Odniosę rany
i rzeczy na właściwe miejsce, niech płyną.
Zapytaj gondoliera o Piazza San Marco, podobno
woda nigdy nie opada. Tak, wierzyłem w ten mit.
Piesi ciągną tam jak rzeki, a ja znajduję ujście
u źródła. Niech próbuje cumować, chociaż
i tak wszystko rozbija się o jedno nadbrzeże.
____________________
cykl: feniksja
ks_hp, 26 april 2014
Jakby znajomy bóg rozciągał mnie tym razem
po równikach i mrowiach; ognił w zło-cienie.
Rzucał szkicowniki, korpuśniki na plany archi-
decyzjalne. Zamiast wiary i religii, myślę,
powinni nauczać tektoniki ciał. Płyty starte,
nie wybrzmi stara muzyka. Puszczali
się podczas opery Verdiego, ale nie wiem, dlaczego.
Dzieci z tego nie było. (Chociaż zbierał perły,
układał klucze muślinowe. Szorstkość jego ksiąg
była szorstkością jego ramion, lub ich brakiem.)
Nie umiem ubierać słów w bawełnę, może dlatego
nie potrafię płodować w żadnej dziedzinie. Jedynie
zjeść i zejść.
Małże - świństwo! Pochłaniacie mnie lekkim wślizgiem:
partnerstwo, narzeczeństwo. Zakochaństwo. Nie byłem nigdy
owocem; a co w przypadku wody? Kaszle horyzont miarowo,
odzywa się jedyne płuco mrozu: obejrzyj mnie w morzu,
poznaj sens odparowania, kiedy sensu nie mają pary.
Odkryj na nowo bezwłosia z traw i rumaków -
łyse panoramy, na których łatwo dostrzec przecinek
mojego języka, oddzielenie myśli od
zmyśli.
Proszę, powiedz, że nie postawisz kropki
____________________
cykl: zaklejanie szwów
ks_hp, 1 april 2014
Mówią, że nie ma takiego numeru,
którego nie potrafiłbym wykręcić
ogonem, dnem ustawić do tarczy
słońca; po ciemku nie widać barwy
głosu: nie ma takiego numeru.
Jesteś moją sumą liczb pierwszych,
paradą cyfr przed przecinkiem.
Symetrią prosto spadłą w parabole
ciała.
Niebieskie zbiory gwiazd tworzą
zoo. Nie waż się dokarmiać
nocy smutkami. To pora parzystych
namnożeń mórz, jak w dobrym filmie
dokumentalnym - czuby fal zawsze
będą tłem mew i morek. Parzą się
wzdłuż równika, żar spieka nagie skrzydła
wód.
Uczyłem się żeglunku; stawiałem maszt
nad inną sprawę. Niebłaha. Ważka
trzepotem szkieł przypominała o ulotności
łona. Nigdy nie byliśmy parą,
a potrafiłem skroplić się, gdy ranne
łodzie i mnie raniły. Boleśnie wpłynęły
do portu; całe przody, tyły, doki obite.
Powinieneś zająć się matematyką,
kiedy przestałeś mówić, a liczyłeś na
pęczki działania. To rodzaj rozmowy:
redukujesz wyrazy podobne,
sprowadzasz do wspólnego mianownika.
Tym razem obiecuję: nie będę stawiał
kresek ułamkowych między nami.
___________________
cykl: zaklejanie szwów
ks_hp, 6 march 2014
Ostatnio przeglądałem się, kropka po kropce;
biel spływała we mnie haustami. Odeszły wody
do ciemniejszych miejsc, wężyście splotły
kokon. Teraz zależy od ciebie, czy wypuścisz
światło. Czy uschnę jak niewypowiedzenie.
Tylko kołki, wszędzie kołki, rozsypane
w alegorii ciała. Nie chcę mieć na zawsze
gładkiej pościeli obok. Sam zostanę
fałdem na aksamicie, zaledwie wzgórkiem,
nie doliną. Zasługujesz na lepsze góry.
Tym razem naprawdę się przyjmie - ułoży
kość przy kości, czaszkę na posłaniu
z dziur i dorzeczy. Należę do (prze)szczepu,
który powinien zostać odrzucony.
Jeżeli mam mówić, to tylko tobie. Słodzić
kawę, choć jej nie ma. Odparować
słowa z nadmiaru goryczy, przecedzić zębami
fusy. Drażni to ziarno język, odkrywa
istotę: czerń, żadnej bieli. Brak ciemności
to po prostu kolejna ciemność ukryta za
piersią. I tętniący mały wszechświat,
i dogasające układy.
W szponach mnie nieś. Po raz pierwszy chciałbym
być przebity lub zmiażdżony, stać się
padliną za grzechy. Wykrwawić sumienie.
Przy ziemi mnie złożą, ucałuję twoje stopy
ołowiu i miedzi. Pomnika nie postawią;
odlew skóry i mięśni, rozbryzgana ciecz
niby odwłok nieznanego owada. Zdeptany.
Do całej reszty: nie trzeba. Cóż po życiu,
jeśli nie śmierć? Zachowajcie resztę.
___________________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 18 december 2013
Tu odnajdują się prawdy, krótki lot chrząszcza nad
sitowiem. Nagłówki o literach suchych jak kończyny;
przebierają po mnie dzikie chmary, przebierają mnie.
Nie mogę nic wyczytać z twoich oczeretów - zaszły
mgłą, popołudniowe słońca zsunięte poza widnoląd.
Gdzieś pomiędzy kwiat się bzi z kwiatem; ostatnia
wędrówka powietrza do głusz. Zaczerpnę więc trochę
wody, by pozbawić się tchu.
___________________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 11 december 2013
Chłód uwewnętrznia się, zasklepia szerokości. Gdy
będę gotowy, wydam ostatnie dzieci - zlodowaciałe
płody. Zwykliśmy żyć w przestrzeniach pełnych wód
martwych jak ty - to dlatego jestem bezprzytomny,
okręcam się stryczkiem włosów. W krtani rozlegnie
się to drżenie, spod skorupy wyjdzie szczelinami.
Wiesz, świat pęka: kruszy się i odłamuje. Zdołasz
powstrzymać odpływające lodowce, skoro zmarznięte
masz oczodoły? Jesteś marmurowy - ja już od dawna
granituję na obcych orbitach.
____________________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 29 november 2013
Wsączają się; ohydni bibularze, zbliźnione życie i skręty
palców. Czwarty dzień, jak pozwalam ciemności przekraczać
granicę, uchodzi przez błony. Nazwij dziwką, puściłem się
z dymem. Wiszą obręcze, powrozy - a ja jestem źrebięciem.
Jedyne, co masz mi do zarzucenia, to pled, patchwork jak
krajobraz po ogniu. Na lewo wąwóz, niezamieszkałe komory
i sienie. Popełznij, pulsują tchawice. Rozkosz jest taka
przezskórna, czysto ablacyjna; zdziera następne powłoki,
odkrywa jamę pustną, wypycha. Tak, mogę polegać na twoim
torsie, kłaść własny; aż do rana, gdy wiem, że ty tylko
zapełniasz dziury.
___________________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 21 november 2013
Rozwzbudzam pyły, niosą historie; na językach, wciąż
mówisz, że za sucho. Odpływają niedopowiedziane, aż
utyka mowa. Gardło niczym martwa studnia, a wpadam
w przestwór pod żebrami. Na ścianach mnie znajdziesz.
Rozkład zapowietrzonych słów, obojczyki porozbijane
na obozowiskach. Koczujemy tu, od kiedy postanowiłeś
nie przestępować mórz - wyzionęły wodę. Dziewiczę
pustynie, a pusty głos tkwi w szczegółach, piasku,
który nigdy nie został zadeptany. Niebo ciemnieje,
oczodół traszki. Zabrakło miejsca w twojej karawanie.
____________________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 18 november 2013
Od przypadkowych osób nigdy nie struniłem; to były dźwięki
napisane pod tętno arterii. Mimowolne schadzki, szept pary
wodnej nad ranem, kiedy myśli próbują ciemnieć. Separacja
świadomości i chciałbym.
Oczy to róże jerychońskie, a ty toczysz nimi po pustyniach,
jakie oblegają ciało. Jestem pręgą na jednonocnym niebie,
łamię się w jasnościach: naprawdę, żadnej oazy. Pijesz mnie,
w najwrażliwszych miejscach.
_______________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 12 november 2013
1.
Do sfery wlej mowy niezwarte i potoczyste, wyżeraj
roztwory ciała. Nakłucia między jedną a drugą igłą;
uważam, by nie stąpać po płyciźnie, glony kleją się
jak nienapoczęte dzieci, zbyt wiele konstelacji na
członkach -
a jestem odnogą rozgwiazdy, powinienem zmieniać kąt
odpadania. Raz być trójkątokształtnym, raz prostą,
której długości nie (uś)mierzysz. Falami spływam,
do jam niezamieszkanych, do bezludzia -
wyspy błądzą na kompasach.
2.
Ja, jedność. Uniwersum to kula poddana mejozie,
światy rodzą się. Nigdy nie pozwoliłeś wymiarowego
życia - każdy bok i niewiadoma policzone, cyfry
mnożą przez siebie, indywidualnie dzielą. Pociągnij
za knot i wyjmiesz ze mnie czyny, jakich nie chcesz
widzieć. Świeca też, żeby żyć, popełnia samobójstwo.
____________________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 10 november 2013
1.
Zwykle nie mówił; w bezocznym spojrzeniu widziałem tylko
łamiące się deski i proszę - nie zacinaj tej rozmowy.
Próbowałem; świnie też próbują, lecz niebo nie spada. Ich
włos krótki i sztywny jak słowa. Niczym dialogi. Niczym
są. Po polach łysych, szczeciniastych wiatr dmie jedynie.
A noce równe pod skórą. Zaczerwienienia gwiazd pulsują
przez słabą chwilę, aż chłód nas ujarzmi znów o poranku.
2.
Profesjonalizm w każdym ostrzu. Od kreski do kreski, bądź
bogiem, co widzi mój ruch i kierunek. Okiem wszechwładnym.
Tylko gołębie wracają z drugiego końca świata; ulecę w ich
stadzie, mimo obrączek, zadziobią. Gatunki tęczowe skazane
na pomór. Odejdę do Pafos. Afrodyta nie żyje.
3.
Po latach dotyki są jak migcięcia - doskonale wygładzają
chropawość. Wzrok wygłodza zmysły. To jest tak: wchodzisz,
a drzwi rozwarte. Zamiast światła dzwonek; wiesz, że teraz
musisz opuścić ciało na (poś)ciele. Prześpij się, zemną
cię inne dłonie.
____________________
cykl: bliźnięta babilońskie
ks_hp, 25 july 2013
Stan argonalny - dopiero wtedy parują ciała, zszarpane powłoki
o martwy naskórek ziemi. Leniwy plusk dopełnionej bojami wody.
Zatopienia, głowiasty wrak. Po pełni samobójstwo. Zbiorą nas,
zeskrobią ze ścian muszli ostatnie echolalie. Był czas, kiedy
rosnęliśmy z siwizn, w skorowanych gałęziach. Garb na grabie
widział rozdzielające się pasma dni i nabrzmiewał. A mimo to
u ujścia czekały już odejścia. I miałem ponumerować wszystkie,
żeby pamiętać, którędy. Morze rozmyło piasek.
____________________
cykl: szklane bomy
ks_hp, 24 july 2013
Obnażam się. Wyjęty z klatki jak nowa Ewa, w gorejące ciernie nocy.
Gorsza część mnie - sześć i pół żebra, jabłczywe serce nadgryzione
do pestek. Było gorzko, póki nie wyciągnął. Rozwietrzył paroksyzmy
w swąd sadonizmów. Nie wiem, jak to jest czuć język boga w sobie -
zawsze jedynie wizje, niesmak. Uśmiech, pozostałość po rozciąganiu
czaszki w próbie ukojenia świadomości. Wąż uwodzi na podroszenie;
zrzuca skórę i zaraz przyobrasta w kolejną. Penetruje jamy. Zacieram
ból przyjemnością; będzie trzeba wyssać jad, aż język zdrętwieje.
Zrealizować dotyk do dna palców. Migotanie, głęboka czerń przełyku.
Zgasły latarnie, świt zapala morską. Potrzebuję jedynie dotrzeć do
miejsca, gdzie zasnę z tym prawdziwym bólem na podgardlu. Z myślą,
że pewne odległości rosną tylko ze słów lub ich braku.
____________________
cykl: szklane bomy
ks_hp, 11 july 2013
Rozerwany nieboskłon - droga ciągnie w amok,
oszadziałe zarysy wzgórz topią się w cieniu.
Noc siarczysta zapadła, zima przyszła za nią.
Gwiazdy nawet stężały z oblodowacenia.
Powiedz mi, Boże - jestem miałki czy bezdenny,
kiedy przechodzę zawał, umieram na niby?
Chociażby ogarnęła nieodparta senność!
Lecz nie; ja widzę, jakbym widział spoza szyby.
A trasa prawie równa, wyżynnie się wspina
ponad dom wypalony, spiralami kręci.
Skąd więc mam to poczucie, że nic nie zaczyna?
Zamiast trzymać dłoń twoją, wiatr zamykam w pięści.
Albo roztaczam wonie i przyciągam obcych,
znanych niegdyś, a dzisiaj tak przejezdnie płynnych.
Osobno przygnębieni, razem - ciągłowiotcy.
W rozmowach naszych słowa są - wyrazy drwiny.
I tak horyzont milknie późnym snem, omdlewa.
Cichnie ostatni wieczór nad głów pustostanem.
Lepiej się wyjałowię i wypełnię sianem,
będę tylko pożądał igrzysk oraz chleba.
Może ktoś dnia pewnego okruchy pozbiera
i jak popiół rozrzuci na połacie ciała.
Miłość była, spiękniała; i miłość spękała.
Milczenie. Teraz księżyc o świt się ociera.
____________________
cykl: Reny
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
1 may 2024
DogmaticallySatish Verma
30 april 2024
Justice PureSatish Verma
29 april 2024
AmnesiaSatish Verma
28 april 2024
Pan pokląskwa w ostatnichJaga
28 april 2024
CompromisedSatish Verma
27 april 2024
Uśmiech z trawkąJaga
27 april 2024
By KissesSatish Verma
26 april 2024
The EntitySatish Verma
25 april 2024
QuartzSatish Verma
24 april 2024
The End StartsSatish Verma