Andrzej Talarek, 12 september 2012
Wysysa mnie ze snu każdego ranka. Niezmiennie.
Wektor zmienności, jak nurt Rzeki, do której ni razu
nie wszedłem w obawie, że płynie, i że stanę się nurtem
i zmiennością.
Póki co, chwytam nadbrzeżnych kamieni,
z determinacją potencjalnego topielca szukając
stabilnego punktu dla nóg, rąk, umysłu. A
nadbrzeżne wystawy oferują stabil gładź, stabil lek,
stabil krem, stabil forte, stabil buty.
Małą „stabil” stabilizację.
Jest z nią jak ze słowem rewolucja, które utraciło kły,
występując w niezliczonych metaforach dopełniaczowych,
reklamujących majtki, podpaski i kaszkę manną,
z którego zmyto krew pokoleń,
ofiarując zamiast szminkę czerwoną jak prostytucja.
Stabilizacja niczego. Nijakich słów, czynów, temperatur,
metafizyk, pogody, krajobrazu, wiary.
Pięćdziesiąt lat nieustannej stabilizacji. Braku zmiany.
Dorosłem. Mam dom. Samochód. Pracę.
Duże dzieci i żonę. Dziś mogę zostać rewolucjonistą.
Wejść do rzeki. Ona także zmywa krew.
Rozumiem, że rewolucja oznacza zmianę.
I rozumiem także, że młodzi nie rozumieją.
Bo czy można zostać rewolucjonistą,
mając kredyt hipoteczny?
Andrzej Talarek, 10 september 2012
Jestem człowiekiem z ziemi. Dłońmi sprawnymi jak szpony
zagarniam jej garście i rzucam za siebie. Owocuje.
Właściwie to wydaje plon: owoców, jarzyn i ziaren. Myśli.
Zamykam je w zasłoniętych komorach, labiryntach.
Niepotrzebny zbytek lat urodzaju.
Jestem człowiekiem z prochu, pokryty prochem.
Powstałem i obracam się, patrzę, a tu horyzont
jak rozpłaszczone koło kredowe. W środku ja.
Nie przestąpię. Nie krzyknę. Głos uwięzły jak ptak.
Na sznurku zwisa słomianą odpustową zabawką.
Ze słońca. Parzy.
Jestem człowiekiem uwięzionym w sobie. Przeszukuję
pokoje mojej imaginacji, obrzydzenia, śliniącego się,
lepkiego seksu, strachu. Szukam idei, której poświęcę
życie. Szukam i nie znajdę. Jestem telewizyjny. Błądzę
po kanałach, pełnych gówna. Słowa. Sumienie. Czy mam?
Obłożyłem kataplazmą z chrzanu, soli i octu serce. Śmierdzi.
Może ktoś wbije nóż, choćby Szatan. Uczyni mnie na chwilę Józefem K.
Tak napiszą przed zakończeniem procesu. Zabójcy.
Tylko na co można skazać kreta? Na wieczne ciemności?
Wieczne zamknięcie? Labirynt?
Andrzej Talarek, 9 september 2012
Muszę coś napisać na przebłaganie
poezji, która odeszła jak zdradzona żona,
nieledwie trzaskając drzwiami, chociaż to były jedynie
okładki zapomnianej książki.
Muszę coś napisać na przeprosiny tych dni,
z których nie wyłowiłem najmniejszego słowa,
nie wywąchałem nuty zapachu rozrzuconych liter,
tak przydatnych do opisania kwiatów i miłości,
nie zachwyciłem się gwiazdą,
kończącą kolejny dzień.
Muszę coś napisać na ponowne przywitanie
przyjaciół poetów, o których zapomniałem,
jakby byli jedynie szeregiem liter w imieniu,
a nie bukietem pięknych umysłów,
stwarzających światy jak bogowie.
Wszak na początku było słowo.
Piękne. A ja zapomniałem.
Pozdrawiam znowu wszystkich.
Andrzej Talarek, 14 july 2012
Pracuję pięć dni w tygodniu. Zaczynam w środku
pierwszego dnia, a kończę przed szabasowym wieczorem.
Nie stwarzam zieleni drzew ani dzikości zwierząt,
poszumu traw ni łagodnej pieszczoty ziół, wszystko to zastałem,
a światła wielkie i mniejsze mieszają moją świadomość
jak poranną jajecznicę życia.
Kiedy upływa wieczór i poranek, dzień piąty, na progu szóstego
nie mam już siły na miłość, którą nazywają seksem.
Nie stwarzam więc człowieka na swój obraz i podobieństwo.
Zresztą, mam już dorosłe dzieci, a moja żona, niczym Sara,
nie oczekuje aniołów, pukających do drzwi.
Pięć dni tyram w pracy, która ma pierwszeństwo
przed świadomością stwarzania. Codzienna harówka.
Chociaż się staram, to nie wiem nawet, czy wszystko
co czynię, jest dobre.
Pięć dni. Pierwsze pięć, choć zaledwie pierwsze.
Żadnej doskonałości, jak w sześcioramiennej gwieździe
Dawida, ścianach sześcianu, stopach heksametru,
w cyfrze sześć.
Oby po piątce jak najwięcej zer.
Ja, stwórca zer na papierze!
Urobiony jestem jak biblijny wół. I tak co tydzień.
Bez końca. Choć Bóg tylko sześć dni i święto do końca świata.
Jak w Biblii. Stwarzając, stworzył stwórcę. Mnie! Mam Go wyręczać?
Patrzy kpiąco, jak tworzę
swój świat? O którym słowa nie ma w Genesis.
Czyńcie ziemię sobie poddaną.
Czy doczekam emerytury?
Andrzej Talarek, 6 july 2012
Kiedy delikatnie odchodzi natchnienie,
pozostawia ramy dnia wyciosane z kawałków
sosnowego drewna, na ścianie pobazgranej graffiti,
z plamami zaschniętej rdzy albo krwi.
Nie trzeba zatrzymywać delikatnych słów,
malowanych na niebiosach obrazów,
kamiennych posągów, które ledwie zbierają się
do ciężkiego chodu.
Pozostawią po sobie miejsca, w które nic niewłaściwego
nie wmówisz, nie wmalujesz, nie wrzeźbisz.
Będą czekały z wyobrażeniem doskonałości,
niewidzialnej, jak myśl lotnej, dokształtowanej,
która zajmie miejsce przeznaczenia.
Andrzej Talarek, 24 june 2012
Przesilenie wiosenno-letnie, a gwiazda polarna
bożonarodzeniowo zatknięta na dębie.
W kupalnym kielichu, utoczonym z ciemniejącego zachodem nieba
i koron królewskich drzew, tonie łuk księżyca,
jakby połówka świętojańskiego wianka,
jeszcze nie wchłonięta przez nurt czasu,
albo gasnąca obręcz sobótki.
Takie niebo zdarza się raz w roku, najczęściej zimą,
a tu pogodna noc, wielki ogień podsycany pragnieniem
ciepła i oczyszczenia, gromada ludzi, młodych i starców,
i muzyka, na dwie harmonie i dwie gitary.
Ogień odbija swoje iskry w zwierciadle nieba,
tworząc marzenia gwiazd.
Niedźwiedzica wypełza znad lasu,
strasząc jagnięta, wtulone w trawę.
Dwie kobiety obejmują harmonie, jakby przytulały mężczyzn.
Wyczarowują z nich dźwięki pieszczotliwe, głaszcząc czarno białe
klawisze, jak dnie i noce, jak miłość i rozpacz, jak zło i dobro.
Mężczyźni wtórują, uderzając w struny gitar i głosami harcerzy,
albo rycerzy z pogranicznych stanic lub obrońców granic,
które stanowią co dnia, śpiewają kobietom bez słów
o słońcu, miłości i radości,
których tak niewiele na co dzień.
Nie da się ubezpieczyć życia od śmierci,
nie da się miłości zakonserwować w lodówce dni świątecznych,
nie ucieknie się od bólu ciała i duszy,
nie będzie niczego, co nie ma końca, co można wyliczyć,
skalkulować, zabezpieczyć i przenieść w nieskończoność
Ale życie to nie ulica rozpaczy,
życie to polna droga,
przy której urodzaj i płodność, radość i miłość,
smutek i rozpacz, słońce i księżyc, ogień i woda,
żywioły życia.
Tańczą wokół ogniska młode kobiety. Śmiech i powabny ruch.
Opowiadają o czasie, który minął, o miłości, która się zrodziła i umarła.
Łagodna okrągłość, uśmiechnięta delikatność, samotność.
Dalekie miasto nad lasem zakłóca światłem ciemność ducha drzew.
Każdy okazuje drugiemu radość, uśmiechem przykrywa ból,
który jest. Odpędza tańcem i śpiewem rozpacz,
która wlewa się w kielich lasu,
jeśli tylko zamknąć oczy.
I obfitość jedzenia i napojów,
jakby zwiastuny plonów, płodności,
która nadchodzi, przypomnienie płodności,
która minęła.
Andrzej Talarek, 21 june 2012
Mam sześćdziesiąt dwa lata.
Chociaż starzy ludzie mówią -
jakby przez chwilę chcieli upoetycznić rzeczywistość
lub skumulować swój żal za minionym w najmniejszej ilości słów -
że czas przeleciał jak „z bicza strzelił”,
ja nie kompresuję życia
w płaskich ogólnikach.
Jego rozległość w czasie jest jak bezkresne pole,
na którym miliony ziaren zamieniają się w plon, rzucone,
często poza moją świadomością i nie moją dłonią.
Ile jest tych, które przeleciały mi przez palce,
wyciekły dziurawą kieszenią, ile,
które z pieczą wtykałem w bruzdy urodzaju?
Czy może kiełkują jeszcze ziarna mojego ojca,
dziada, wszystkich z których ja
i zdania, które wypowiadam?
Wierzę w żniwo, które nie wiadomo kiedy i gdzie,
ale może nie o żniwo tu chodzi?
Może tylko sianie i dojrzałe ziarna
wysypujące się z kłosów na ziemię,
prawdy, przenoszone z czasu w czas, z dłoni w dłoń,
ze zdania w zdanie?
Gwiazdy ziaren nanizane w warkocz czasu, jak sekundy i minuty.
Tego czasu wiecznego, którego kawałek nam dano,
otoczono nim szyję i dłoń,
zaślubiono z kawałkiem wieczności.
Jak można narzekać na życie, że krótkie?
Że przeleciało niezauważone?
Pijani woźnice wielkich gwiezdnych wozów
rozpuszczają się w mlecznej drodze niebytu,
nieurodzaju, gdzie ziarna, jak zgasłe gwiazdy
niespełnionych życzeń, umierają
w okamgnieniu.
Poeci trwają, gubiąc dla innych, zostawiając.
Zajęczymi uszami wyławiają z niebytu tajemnice.
Zwilżone śliną słów jak otoczką przeciwko suszy,
przetrwają i plon wydadzą, rozciągając czas istnienia.
Andrzej Talarek, 9 june 2012
Nie lubię poetów cierpiących
na niezrozumienie, brak akceptacji,
zaparcia wszelkiego rodzaju, także judaszowe.
Pisanie poezji to zabawa słowem i ideą,
z której zawsze wynika mniej niż chcemy,
czy to dla naszych dzieci, cywilizacji, czy idei samej,
a już na pewno dla pieniędzy.
Zwyczajna radość pisania ciągów słów,
upakowanych różnie, przypudrowanych,
za którą rzadko przychodzi uznanie, zarezerwowane
cezarom, którym wystarczy powiedzieć trzy słowa.
Dlatego nie powinno się go oczekiwać.
Nie lubię poetów zawistnych
wobec poezji innych poetów, kiedy widzę,
jak wiele napisano pięknych książek dla nikogo.
Kupuję je po zredukowanej uniżenie, jak głowa żebraka, cenie.
Są piękne pięknem porzuconych kociąt.
Tulę je do oczu, wchłaniam ideę, która je powołała
do istnienia, jajo zapłodnione pięknem i abortowane.
Cieszę się, że uratowałem życie kruche niczym papier.
Choć nie moje, kładę w łóżeczku dziecięcym,
tulę w cieple szeptu myśli. Cieszę się, kiedy zaczyna mówić,
ogrzane miłością, sierota.
Kocham poetów, którzy kochają poezję
dla niej samej,
dla radości pisania i czytania.
Andrzej Talarek, 13 may 2012
„A gdy otworzył pieczęć piątą,
ujrzałem pod ołtarzem dusze zabitych
dla Słowa Bożego i dla świadectwa, jakie mieli”.
Usta ich były otwarte, a śpiew, którym karmili ptaki,
leżał pokruszony wokół, jakby ziarna pszenicy.
Cisza była z pól zielonych przeniesiona.
Jeszcze odciśnięte w niej kopyta jagniąt
dowodem były na niewinność,
lecz nikt ich nie słyszał.
W pomieszaniu słów i poplątaniu języków
jedynie śmiech fałszywy brzmiał przeraźliwie,
jak wyrywany język fałszerza monet.
Nie było już bożego i cesarskiego.
Nad wszystkim wisiała twarz cezara,
wykrzywiona w grymasie okrutnego uśmiechu.
Kwiaty były piękne tej wiosny.
Pachniały całą miłością odchodzącego świata.
Ich zapach mieszał się z zapachem krwi,
tworząc na niebie znak nadchodzącej pogody.
Na linii horyzontu kobieta i mężczyzna,
trzymający dłonie w dłoniach, unosili w górę
dziecko, które miało się narodzić.
Andrzej Talarek, 6 may 2012
Jak bardzo jestem, kiedy stoję na krawężniku,
a za mną śpieszący w obojętności tłum ludzi,
a przede mną wypełniony żelazem potok aut?
Mały delikatnością ludzkiej tkanki
czy wielki myślami budującymi mosty
uśmiecham się do żółtego mlecza,
którego wiatr rzucił na trawnik środka drogi,
by trwał i świadczył o potędze życia.
Jakże piękny jest ten pospolity kwiat,
jeśli miejsce ekspozycji wybierze znawca Natury,
a oglądającym go jest poeta lub filozof.
Andrzej Talarek, 5 may 2012
Ten ciemny element każdego mojego dnia
jest jak plama w rogu olejnego pejzażu.
Nie stanowi dominującego puncktum kompozycji,
nie on przyciąga pierwsze spojrzenia,
by przekazać wymyśloną prawdę
o zamkniętych w ramie codziennościach.
Pejzaż mojego dnia jest doskonały na tyle,
na ile może być doskonałą rzeczywistość,
która nie ma alternatywy.
Wymyślone tanecznie gesty dłoni, rozstania i powroty,
których nie można skopiować,
słowa obrastające w rzeczy i pojęcia,
matczyny kosmos jeleniego rykowiska
i nieskończoność mlecznej miłości.
Wszystko we właściwych proporcjach,
porozkładane delikatnie na płótnie,
zasłonie nierzeczywistości.
I tylko ten ciemny element w rogu,
poza horyzontem codziennych zdarzeń.
Jak moja sygnatura albo signum temporis
tamtej strony.
Andrzej Talarek, 1 may 2012
Źle mi jest ze świadomością, że istnieją chwile
zapełnione zamyśleniami innych, kiedy ja siedzę obok
pogrążony w niemyśleniu.
Ten czas, kiedy nie ma we mnie przyszłości,
pełnej dzisiejszych obietnic, ani Boga,
z którym utraciłem poprzez niemyślenie łączność,
jest dla mnie bezsensownym bezczasem.
Martwi mnie także to, że świadomość
takich chwil pojawia się wtedy,
kiedy zaczynam myśleć, co jest niewybaczalną
stratą, bo czas, który zaczyna być troszeczkę,
mógłby być bardziej.
Choćby dla podkreślenia swej wagi,
gdy, nie ważąc, ciąży kamieniem przemijania.
Kiedy kładę kamyk na dłoni
i zaciskam na nim palce, czuję puls.
To pewnie moje serce pozdrawia czas,
ale być może bije serce kamienia.
Jest zuchwalstwem sądzić, że ma się znaczenie biblijne,
że waży się więcej, niż kamień polny w dłoni,
zamknięty w bezczasie. Jestem bezużyteczny,
jak kamień, bez wyczuwalnego pulsu,
głosu, który mówi.
Obracam się w sobie, zamieniam
miejscami z nieokreśloną bryłką ziemi.
Nie wiem nawet, czy jestem wtedy kamieniem polnym,
porzuconym przy niewidocznej ścieżce czasu,
czy jego kroplą.
Andrzej Talarek, 15 april 2012
Dzisiejszej nocy przyszła do mnie starość.
Bez przywitania przerwała sen, tasując
przed oczami obrazki przyszłości.
Dmuchałem na nią, ale wracała
zapachem zapuszczonego domu,
widokiem samotnej nieporadności,
drażniła pomarszczoną skórą,
rozpiętą transparentnie.
W tę noc Bożego Miłosierdzia
nie miała litości starego człowieka,
który przeciągnął pług przez wszystkie zagony
i uśmiecha się do plonów życia.
Wynajdywała wszystkie grzechy,
które odcisnęły swój ślad
na skórze, co nad głową powiewa
jak naruszony zwój Prawa.
Zapomniałem tak wiele, ale starość pamięta.
Nie interesuje się dzisiejszą dobrocią,
czyta co było, wymyśla przyszłe.
Jest bezwzględna jak Sąd
Ostateczny, choć nie ma prawa sądzenia
młodości.
Dopóki ona we mnie jak gęś kapitolińska
gęga rankiem, jakby rodziła kolejne jajo,
albo porywała do walki,
nie boję się tej, która jak śmierć.
Andrzej Talarek, 10 april 2012
Nasi zmarli są, ale odeszli na chwilę.
Przed chwilką. Cóż to dwa lata do wieczności!
Jeszcze pozostało po nich drugie śniadanie
i ciepłe pantofle przy drzwiach.
Mówicie do nich nadal, a głos nie odbija się od ściany
lecz wchłaniany jest w ciepłą materię tęsknoty.
Może to ulubiony sweter, a może bladoróżowa
skóra, która tak lubiliście pieścić.
Są uodpornieni na polityczne przemówienia.
Wybierają z nich jedynie słowa o miłości,
pojednaniu i Polsce. Reszta jest milczeniem
kaleczącym wargi. Prócz Boga.
Nie wiem, czy zostali zamordowani. Oni wiedzą.
Ale w swojej nieskończoności nie zdradzą tajemnicy.
Nam, rozdzierającym sztandar na białe i na czerwone,
zrzucą wielką igłę opamiętania.
Kiedyś, kiedy zdrajcy zostaną ukarani, znajdziemy ją,
wbitą w nasz palec serdeczny lub stopę.
Pozszywamy to, co podzielone, w wielki całun
lub sztandar chwały.
Andrzej Talarek, 9 april 2012
Są takie pary wielkości, których nie można zmierzyć jednocześnie z dowolną dokładnością.
Heisenberg – Zasada nieoznaczoności
Coś się zmieniło.
Chyba kiedyś byłem bardziej dociekliwy,
jak ten biskup, który wciąż patrzył w ziemię i szukał
kluczy świętego Piotra. Odkrywałem małe tajemnice,
wierząc, że poprzez nie sięgam istoty bytu.
Przechodnie obok, niezauważenie przemijali,
jak naładowane dobytkiem furmanki, wracający od żniw.
Za kolegów miałem wioskowych ikarów,
próbujących ulecieć, popatrzeć na świat z wysoka.
Widzieć! Rozumieć!
Dzisiaj patrzę w obłoki, nie marząc o lataniu.
Skonstatowałem, że polna krowa,
przeżuwająca rzeczywistość,
stała bliżej tajemnicy, na swojej łące, po kolana
w wiosennej nierzeczywistości, niż ja,
poszukiwacz sprzeczności.
Po przejrzeniu grud ziemi, którą zdeptałem,
okazało się, że rzeczywistość jest
nie do oznaczenia. Im bardziej precyzyjnie chciałem
znaleźć i dociekliwiej wpatrywałem się pod stopy,
tym bardziej to, czego szukałem,
było trudniejsze do znalezienia.
Dziś, kiedy pragnę wziąć do ręki tajemnicę,
ta staje się jasna jak ewangeliczny kaganek.
I kiedy mój wzrok słabnie, a wiara jest
silniejsza, wiem, że mam w dłoni szkiełko
na moje oko.
A biskup został papieżem.
Andrzej Talarek, 7 april 2012
Siedzę przy oknie i patrzę przed
siebie.
Rozważam, na ile mogę, patrząc
przez nie,
poznać tajemnice wszechświata.
Wiem, że nie przeczytam opasłych
tomów
o naturze rzeczy
czy matematycznych podstaw
filozofii przyrody,
ani nie podążę gwiezdnymi
drogami.
Czy zresztą takie podróże są sposobem
na poznanie wszystkiego?
Zawsze spotkać można przydrożnego głupka,
który nie wie i pytaniem zburzy spokój filozofa.
Wolę popatrzeć na moje cztery
śliwy,
zbierające się do wiosny w
przeczuciu nowego,
na trawę, która zielenią zasnuwa przeczucie
końca,
na księżyc, nocną gwiazdę, z którą
jestem zaprzyjaźniony.
Co wieczora szepce mi tajemnice
kosmosu,
łagodnie, bez szlochu
supernowych,
a śliwy, gdy Bóg da urodzaj, wesprą
mnie
w rozumieniu najtajniejszego.
Bo czyż jest większa tajemnica od
tajemnicy dni,
w których na spółkę z Bogiem hoduję
życie,
nawet tak małe, jak życie śliwy?
I kiedy mam
pełne dłonie dojrzałych nagród,
oczekując nagrody?
Tu, gdzie smutek miesza się z
radością,
tworząc upojny napój każdego
dnia,
patrzę przez okno i wiem.
Andrzej Talarek, 7 april 2012
„dowodem istnienia potwora
są jego ofiary”
(Zbigniew Herbert „Potwór Pana Cogito”)
Uczyłem się mówić. Uwalniałem
przeczucia.
Ulatywały dźwiękami, ptasim głosem,
skrzypieniem kołyski, płaczem.
Zmieniały się w słowa.
Mówiłem. Mama ubrana w dumę i
zapach mleka,
pokazywała mnie ludziom jak sepleniącą
małpkę.
Nie wiedziałem, że mówiąc mama,
stwarzam matkę w całej jej oczywistości,
mówiąc kot, stwarzam kota
i gładziutką relację pomiędzy mną
a nim.
Wyciągałem słowa z nicości
osobliwej jak partenogeneza,
a stwarzałem rzeczy nie będące na obraz ani
podobieństwo.
Obdarowany słowem, brałem je w
dłonie
i wkładałem do ust jak mały
palec.
One były na początku.
I stawał się kot, drzewo, dom,
kocham,
Stwarzałem świat. Nazywałem.
Choć było już raz nazwane.
Potem już tylko budowałem.
Nie wiem, kto stworzył we mnie
potwora.
Był jak senny koszmar, przerażenie,
które mnie wypełniało, nienazwane,
zalewające mózg, obezwładniającą
lepkością lęku.
Żyłem z nim przez lata. Żyłem w
jego cieniu. Drżałem liściem.
Zwijałem się w kłębek nastroszony
igłami.
Kiedyś wymówiłem jego imię. Może
przypadkiem.
Wyfrunął nietoperzową chmurą.
Pozostawił mi poharatane sumienie
i wspomnienia potwornych nocy.
Oddycham.
Tylko za siebie. Mówię. Przynajmniej
tak mi się zdaje.
Czy mogę powiedzieć, że się stworzyłem?
Dając imię lękowi?
A jeśli potwór, który ze mnie,
powróci?
Owinie mackami lęku?
Nienazwanego?
Znów?
Czy moje trwożne milczenie będzie
jednocześnie świadkiem i ofiarą?
Andrzej Talarek, 1 april 2012
Nie miałem w życiu tryumfalnego
wjazdu.
Gdziekolwiek. Ba, nawet wejścia z
aplauzem paru gapiów
oszczędził mi los. Widać nie
zasłużyłem sobie.
A może jestem tak mało ciekawą
osobą, że nawet osły
nie odwrócą głowy z nad żłobu, w
którym owies.
Zasuszone kwiatki jesieni utkane
na wierzbowej witce.
Nie zmartwychpowstaną. Nie popłynie
sok przez ich kolory,
nie nasyci życia. Pastele, barwy
jesieni i śmierci. Łagodne.
Łatwo przyswajalne. Poprzez oczy.
Kojące.
Dziadka wóz zajeżdżał tryumfalnie
na podwórze,
ciągnięty przez Kobyłę. Babcia
trzymała w dłoniach palmę.
I nie była to palma pierwszeństwa.
Zawsze za Dziadkiem i Kobyłą.
Ale Dobroć zawsze była pierwsza.
I łagodny uśmiech.
Dzisiaj pamięć w ewangelicznej
kolejności przypomina:
Babcia, Kobyła i Dziadek, który
coraz bardziej nieistniejący..
Czy warto być pierwszym na tej
ziemi? Czy warto oczekiwać
aplauzu gapiów? Tak szybko
zapominają. Chętni ukamienować
pamięć. A jednak jest coś, co
pozostaje.
To miłość. Jedni wiozą ją na
osiołku, inni na wiejskiej furmance.
I pewnie nie widzą chwilowego
zachwytu gawiedzi. Zapatrzeni
w przyszłość do przekształcenia
na obraz i podobieństwo
tego, co ponad mody. Tego, który
wciąż zmartwychpowstaje.
Andrzej Talarek, 31 march 2012
Podobny kolor nazywa się umbra lub siena.
Kojarzy mi się z Italią. Szczególnie wczesną jesienią.
Wybrązowione przestrzenie emanują tęsknotą.
Za oknem rozległe pole, pokryte ziołami
zasuszonymi w umbrze przemijania,
Łąka, która umarła, zmartwychpowstaje.
Jest niedzielny poranek. Wiosna.
Kot czai się tutaj na małe myszki niecierpliwości.
Starsze panie w nabożeństwie nordic walkingu
rozcinają perspektywę na dwie nierzeczywistości.
Myśli podążają nieśpiesznie za marzeniami.
Widzę, jak łopocą na drugim krańcu horyzonu.
Pod niebem, z którego wystrzelił cień jastrzębia,
jest miejsce na wszystko: ścieżki historii, odbicia kopyt,
miłosne wyznania, czerwień poziomek, skrzyp sandałów.
Nie, nikt ważny nie przechodził przez karty tej ewangelii,
zapisywanej rzędami mrówczych istnień.
Tylko zapach - jakby garbowanej skóry - przywołuje
pamięci błogosławieństwa ziemi, które odczytuję
w ubogich kwiatkach, smutnych oczach saren, ciszy lasu,
sprawiedliwości wspólnej troski o małe, miłosierdziu czekania,
czystości strumienia, pokoju poranka, cierpieniu myszy polnych,
bluźnierstwie niezrozumienia tej, z której wszystko.
Andrzej Talarek, 25 march 2012
Wszystko na tym świecie jest takie,
jakie powinno być. Myślę o tym szczególnie wtedy,
kiedy wszyscy pytają: dlaczego?
Przecież mógł jeszcze żyć. To niesprawiedliwe!
Ja nie pytam, dlaczego jest pustynia,
a rzeki płyną tam, gdzie nie są potrzebne.
Nie pytam, dlaczego tygrys rozszarpuje
łanię o zapłakanych oczach. Nie dziwię się,
bólowi matki nad zmarłym dzieckiem.
Współczuję.
Co rano wschodzi dla mnie słońce. Takie samo.
A wiosną wyrastają kwiaty. Cieszę się bez zdziwienia.
Są piękne. Jak życie. Chociaż wciąż przychodzi ktoś
w ciężkich buciorach, bez przeczucia piękna.
Kiedy składam dłonie, pojawia się obok Bóg.
Rozmawiamy. On jest cierpliwszy niż ja.
I ma więcej czasu. Nie dziwi się, że jestem
zabiegany. Więc dlaczego ja mam się dziwić?
Przecież jestem na wzór i podobieństwo!
Gdybym się dziwił i pytał: dlaczego?,
chciałbym mieć odpowiedź na moje zdziwienie.
Chciałbym zerwać nie swój owoc z pięknej jabłoni.
Zgrzeszyłbym niewiarą w porządek. Brakiem posłuszeństwa.
A ludzie i tak umieraliby, a rzeka niosła swoje ryby i czas,
Który dwa razy nie moczy nóg.
Gdybym się dziwił i pytał o sprawy najprostsze,
które ludzie czynią w swym zdziwieniu najtrudniejszymi,
czy mógłbym naśladować Boga, który się nie dziwi,
bo wie. Ja wiem, że On wie.
To mi wystarcza do akceptacji faktu,
że płynie rzeka, a ludzie kochają i nienawidzą.
Czy jestem poetą? Przecież poeta powinien się dziwić.
Pytać. A ja wierzę.
Andrzej Talarek, 11 march 2012
są sprawy małe
z których składa się życie
zupełnie mnie nie interesują
nie przekładam ich niby kawałki
puzzli
by ulepić wielką całość jak
człowiek czy świat
nie przypatruję się z osobna
każdemu okruchowi
nie badam jego ciśnienia krwi
samopoczucia
koloru wagi oddziaływania na moje
palce
powiązań z innymi kawałeczkami
cierpienia
nie jestem Panem Bogiem z garścią
ziemi
w dłoni z której wszystko
patrzę na świat
od urodzenia do śmierci
wymyślonej
ogrom który mnie podnieca
w którym prosta zamienia się w
okrąg
wywraca góry odwraca kierunki
czyni względnymi ruch i prawdę
gładzę dłońmi przysposabiam
oswajam jak dzikiego konia
daję się ponieść nieskończoności
i choć nie ogarniam tego co
czynię
wszak nie jestem Panem Bogiem
to jest piękne
Andrzej Talarek, 11 january 2012
Gdym stary, patrzę trochę z boku
Na moje ludzkie powinności.
Nie musząc ciągle stać w rozkroku:
Od złości aż do uprzejmości.
Mając lat wiele i nie dbając,
By wieść za sobą ludzi kupę,
Rzec mogę wcale się nie czając:
Całujcie wy mnie wszyscy w dupę!
Którzy przyjaciół mych prawdziwych
Udawaliście przez dekadę,
To ja wam teraz w słowach tkliwych
Dam, jak przyjaciel, dobrą radę:
Wy, z których małość się wylewa
Kiedy was tylko wziąć pod lupę,
Spieprzajcie na najwyższe drzewa
I wszyscy mnie całujcie w dupę!
Wy, coście mieli mój szacunek,
Podziw za wasze dokonania,
Teraz, gdy wiem, to wam warunek
Stawiam: spełnijcie bez wahania.
Żeby zachować resztki twarzy,
Zapobiec zmianie jej na pupę,
Ustawcie się w szeregu wszarze
I wszyscy mnie całujcie w dupę!
Co przyszłość da nam, nie napisze
W ekspose żaden nam polityk.
Nie liczę nań jak na Zawiszę,
Odbierze to jak do się przytyk.
Lepiej transparent zrobię szybko
Zawieszę na najwyższym słupie
Na nim te słowa: Politycy!
Ja was mieć mogę tylko w dupie!
A jak ktoś powie, morda w supeł,
Powiem: całujcie wy mnie w dupę!
Andrzej Talarek, 6 january 2012
Nie muszę podróżować po świecie który stworzyłeś Panie
nie dlatego nawet że nie chcę bo nie wiem
czy stworzyłeś go dla mnie
bo nawet gdybym wiedział i był przekonany
to pewnie i tak nie wychodziłbym z domu
cieszę się że w swej niezmierzonej dobroci
nie zmuszasz mnie bym patrzył
na akropol rozbity jak teatralna maska
kiedy na przedstawienie spadła zasłona a aktorzy piją wino
albo na luwr pełen sztuki nieskończenie doskonałej
przy której czułbym się
jeszcze mniejszy i bardziej godny pogardy
nie musze patrzeć na ludzi odległych krain tak różnych
z pozoru tak podobnych do mnie analizować ruchów ich ust
dłoni smakować potraw podziwiać kolorów sukni wszak
i tak najważniejsze ukryte jest takie samo jak moje
podobne
dziękuję ci Panie za świadomość piękna wszystkich gór
na których wychowałem swoją młodość
zieloności drzew dzikości zwierząt i mórz
samotności pustyń i ludzi jak uczłowieczone wielbłądy
bo zaspokajasz moją potrzebę poznania bez konieczności
zginania kolan w drodze
nie pójdę nieznanymi drogami od zawsze na nich
moja myśl pomiędzy miejscami wiecznego spoczynku
i chwały Leonidasa Langiewicza Cezara
wrosła w ziemię jak przydrożny głaz
unieruchomiła marzenia o podróżowaniu
nie pójdę po via dolorosa wpasowując podeszwy
butów w ślady Twoich stóp wierząc że ich echo
jest głosem wybaczenia i nie zapłaczę płaczem kobiet
stojących przy drodze bo świadomość żem mniejszy
od kamienia i niegodny by patrzyły na mnie ściany Jeruzalem
ziemską kulą u stóp moich waruje
wiem że wszystko pozostanie na swoim miejscu
albo zmieni to miejsce niezależnie od tego czy moje buty
będą trącały kamienie odległych miast
a ciało pogrąży się w wody mórz południa
gwiazdy będą krążyły tak jak je uczyniłeś
kobieta wciąż będzie czerpała wodę ze studni w Samarii
młodzi malarze od nowa będą stwarzali za Tobą Twój świat
a poeci mówili od początku słowa które były dotychczas
poza ich świadomością
w tym świecie jestem tomaszem który nie musi włożyć palca
w każdą dziurkę klucza zawiesić wzroku na każdej górze
przyłożyć ucha do każdej mysiej nory każdego domu
by uwierzyć Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny
a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
jak Poeta z którego źródła piję jak z Twojego
dziękuję ci Panie że nie muszę opuszczać progów domu
który jest całym moim światem ze wszystkim
co dla mnie stworzyłeś
Andrzej Talarek, 31 december 2011
Kolejny Nowy Rok
Ile już dni ostatnich zmienianych na pierwsze?
Tęsknot pozostawionych innym do spełnienia?
Marzeń rytych w kamieniu, po których wspomnienia
Tylko cieniem zostały wpisanym w rytm wierszy?
Drzewa bardziej potężne, wielu ludzi nie ma,
Miasta barwniejsze co dnia choć straszniejsze lasy.
Żyjesz! I chociaż patrzysz w czarną otchłań czasu,
Możesz brać piękno z życia rękami obiema.
Zamknij oczy, usłyszysz cichutki plusk wioseł.
Łódź do brzegu dobija, ale nie po ciebie.
Obłok ci w dłonie kładzie biały diament – rosę.
Niech życie które w tobie, rozbłyśnie w klejnocie,
Którym od swych początków jest w swojej istocie,
Choćbyś marzył na co dzień o zwyczajnym chlebie.
Andrzej Talarek, 27 december 2011
W opozycji do Tomasza z Celano
Śpij spokojnie. Za oknami
Tylko Noc się kłóci z psami.
Gość zwyczajny między nami.
Nie bój się. I nie drżyj w trwodze.
Żaden Sędzia jeszcze w drodze
Nie jest. Lęk twój załagodzę.
Cisza. Spokój. Nikt nie woła.
Leżą zmarli w swoich dołach.
Żywi plenią się dokoła.
Albo leżą i nie wstają,
Bo wygodne łoża mają.
Tylko przez sen coś gadają.
Zagłuszają trąby sumień.
Czytać zwojów nikt nie umie.
Jak więc sądzić grzechów strumień?
Nawet Sędzia, choć rozkaże,
Ślepcom światła nie ukaże.
Zanurzone w nicość twarze.
Nie wyznają w swojej nędzy
Grzechów, kiedy im pieniędzy
Zbywa jako owcy przędzy.
Cóż obrońca. Temu biada.
Prawem włada? Święta Triada
Na obrońcę się nie nada.
Cóż powiedzieć? Zbaw mnie Panie?
Zbaw od czego? Słońce wstanie
I zapomnę swe wahanie.
Krzyż to tylko skrzyżowanie.
Dżizus zbawia na śniadanie.
Alem cierpiał, miły panie!
Nie wiem komu to potrzebne,
Ten trud, te kazania zgrzebne,
Te wołania tak podniebne.
On wybacza, więc cóż trwoga?
Sądy, kary i gniew Boga?
Niepotrzebna cnoty droga.
On wybaczył grzech Maryi,
Więc i mi nie zrobi chryi,
Nie zażąda mojej szyi.
Czyżem owcą Jego stada?
Ja na jagnię się nie nadam,
Które chwałę Panu składa.
U stóp tronu, w prawej stronie,
Nie chce mi się stać w tym gronie,
Wyśpiewując na Syjonie.
Wierzyć? Bać się? Nie na dzisiaj,
Jest ta moda zgoła mnisia.
Ja nie wierzę. Tak jest dzisiaj.
A gdy kiedyś śmierć zapuka?
Do drzwi? Nie wiem. Niechaj szuka
Tych, co dla nich ta nauka.
„Błagam kornie bijąc czołem,
Z sercem, co się zda popiołem,
Wspomóż go nad śmierci dołem.
O dniu jęku, o dniu szlochu,
Kiedy z popielnego prochu
Człowiek winny na sąd stanie.
Oszczędź go, o dobry Boże,
Jezu nasz, i w zgonu porze
Daj mu wieczne spoczywanie”.
Andrzej Talarek, 23 december 2011
Panowie, właśnie nastaje nowy świat.
L. Fuks "Palacz zwłok"
Dziewiczość przyrody jest już tylko dekoracją biura podróży,
Bożkiem na ołtarzu nowej religii, podświadomą tęsknotą
Za utraconą bezpowrotnie niewinnością.
Sterylność mieszkań, poglądów, miłości i umierania.
Sklonowane obrazki, potwory na podobieństwo.
Marzenia niedoskonałego umysłu o doskonałości
Ciała. Piszą niezborne w ruchach wyrazy, pokraczne poezje
Egzystencje, gotyckie skrzywienia wieczoru.
Las milczy gwiazdami. Maria, królowa ziemi, ucieka.
Zagłaskany na śmierć policzek, uśmiech wyszydzony.
Bebechy wywlekane i na nowo upychane. Nowe. Znane.
Święte. Rewolucja każdego dnia. Wywracanie do środka.
Wyciąganie na zewnątrz. Nicowanie.
Na widoku żołądek i płuca. Wątroba i trzustka. Rozum.
Wagina zamieniona z odbytem. Kutas jako narząd mowy.
Słowa odwrócone lustrzanie. Modnie. Wieloznacznie?
Części mowy zastępujące części ciała. Rozum?
Nie rokuję dla nowego obrządku. Odejdzie. Wierzę.
Wywleczony za mordę jak soliter. Zadeptany.
Smród sterylności. Spopielony. Ale będzie wisiał nad nami
Jak niespełnienie, jak okrutnie delikatny uśmiech
Knopfrkingla. Będzie trwał wsparty na naszych trzewiach,
Głowach, mackach swojego pożądania. Obrzydzenie.
Popatrzy na grzebiących popioły jego życia,
Uśmiechnie się niematerialnym uśmiechem ludzkich bojaźni,
Pogładzi po policzkach. Pochwali. Jesteście prawdziwi.
Jesteście czyści. Wasza rasa jest cieleśnie doskonała.
Posiada wszystkie atrybuty boskie. Po was popiół.
Proch piekieł.
Andrzej Talarek, 18 december 2011
Świat się zmienia. Z porami roku zmieniają się kryteria.
Mody drenują nieznane pokłady. Już docierają do skamielin.
W nich tylko ślepy kret archeolog jest na swoim miejscu.
I tylko on wie, że światło zabija. Światło.
Widziałem, gdy niespodzianie wyłaniałeś się
Zza samotnego drzewa na polu, albo wychodziłeś z czeluści
Wąwozu, albo stałeś na pagórku nad łanami jak pogański bożek
A może prorok. Chodziłeś po dolinach i wzgórzach ziemi.
Cierpiałeś choroby ludzi, złamane nogi, serca, ciężkie porody,
małe i duże nieszczęścia.
Była w twojej obecności tajemnica niedostępna kamieniom,
Drzewom - strażnikom miedz i polnych dróg, płochym sarnom,
Ale i ludziom, trwożliwie patrzącym w dłonie, czy nie pozostało
Ziarno ostatnie, z którego plon na przeżycie.
Tajemnica; ta nie rośnie z kwiatami polnymi, nie można jej zebrać
W naręczach żyta ani wykopać na polu, na którym skarb albo ,
Ostatni kartofel. Nie ma jej w krótkich przyjemnościach,
Słowach rzucanych bez potrzeby, uniesieniach na palcach.
Kryje się pod podeszwami butów, stawianych na matce ziemi,
W intencji dojścia, chociaż nie wiadomy czas i cel tajemny.
Kryje się za zmrużonymi powiekami; zmęczenie kończy
Najwspanialszy krajobraz i perspektywę. Światło.
Wczoraj zmarła Cezaria Evora. Była jego promieniem.
Może twoim głosem. Ty pozostałeś. Wyciszony.
Nie mówisz wielkimi literami. Szepczesz. Prawie nie słychać.
W zgiełku zapominamy, że mogłeś wszystko. Zostawialiśmy ci
Naszych zmarłych, naszych cierpiących, chorych na świat.
To było takie proste, choć takie trudne w swej prostocie.
Nie oddychała żadna maszyna, oddech przenoszono z ust do ust,
Jak ostatni pokarm. Słowo było dobre. Było. Dzisiaj strach.
Co ja z nim zrobię? Sama. Sam. Co powiem? Na drogę?
Świat się zmienia. Z porami roku zmieniają się słowa.
Opowiadano o tobie dzieciom. Nikt się nie dziwił.
Dzisiaj mówią: kłamstwo. Wiara, jeśli jest, nie oznacza tego,
Co oznaczała, kiedy byłeś. Wiara jest wieloznaczna.
Nic na zawsze, wszystkie wielkie słowa to grafomania.
Możesz być co najwyżej pojęciem w reklamie. Przedmiotem zarobku.
W pozyskiwaniu przedmiotów. Pożądania.
Jesteś fałszywy, kiedy nie służysz zarabianiu.
Kiedy nie jesteś częścią waginy, kiedy nie zdarto z ciebie
Ostatniej szmaty, by ujrzeć prawdę,
Kiedy nie nałożono na ciebie tęczowej szaty króla,
Jesteś tylko bajkowym dinozaurem, made in china.
Istnieją tylko skrzyżowanie ulic, kłopotliwe w powrotach do domu.
Istnieje trwoga lub trwożliwa rezygnacja końca.
Istnieje przyjemność krótka jak kolejna kobieta.
Istnieje świat, który nie ma z tobą nic wspólnego.
Być może istnieję ja, zawinięty w świat wielkich liter,
Wielkich słów, które w tamtym brzmią fałszywie,
Jak symfonia grana na pastuszej fujarce.
Być może. Czasem ktoś włącza światło.
Andrzej Talarek, 12 december 2011
Mam po kieszeniach resztki sławy
wyschnięte ziarna z gleb jałowych
dziecięcych zabaw bohaterów
imiona noszę w mojej głowie
matczyne hafty na sztandary
wklejam uparcie pełen wiary
że pokolenie dezerterów
jednak odmieni świat plugawy
wierzę na przekór tej mądrości
co każdą zdradę wytłumaczy
każde skurwienie piękniej nazwie
i na pogrzebie nie zapłacze
lecz śmiechem bluźnie nowoczesnym
bądź kolorowy bądź współczesny
na przekór wierzę tej mądrości
co napluć chce na przodków kości
jej śmierdzą przodki zabobonni
stęchlizną polską straszną wiarą
bogiem ojczyną i honorem
współcześni mają inną miarę
europejskość drang nacht osten
berlin i paryż aż pod mostem
skończą na renie polskie lenie
słudzy na zawsze i dozgonni
wierzę że śpiewy nas nie zwiodą
syrenie w szprewie i w sekwanie
i przepłyniemy mimo głusi
na prośby piękne na wołanie
przez wiry rafy do przystani
gdzie ciągle czeka matka pani
do której każdy polak musi
by polską cieszyć się swobodą
Andrzej Talarek, 11 december 2011
Mam co mam swoje dużo mało
są dnie gdy myślę że mam wiele
że pępek świata mam na brzuchu
gdy wyleguję się w niedzielę
co rano nowy byt otwieram
i naśladuję w tym premiera
by znów zastygnąć móc w bezruchu
jakby mi siły nie zbywało
złapany w siatkę mych urojeń
zasad prawideł z mleka matki
jestem spętany chociaż wolny
na niewolnika mam zadatki
choć walczę z tymi co tak plotą
wola niewola srebro złoto
wpływać na ludzi chcę być zdolny
bajdurzę w kręgu mych upojeń
a ludzie jak to ludzie leżą
kiedy nie muszą chodzić siedzą
kiedy nie muszą myśleć trwoga
i szczycą się swoją niewiedzą
ja sobie piszę nikt nie czyta
po równo facet czy kobita
a kosmos wkoło pełno Boga
oni do niego nie należą
stoję na moście jasno wkoło
słońce zza linii łeb wynurza
światłość żarówka mózg kaleki
metafizyka ta ich wkurza
nie skoczę ja niewolnik słowa
żeby się śmiali dumę schowam
wyjmę nasikam do ich rzeki
słowami z moczem epistołą
Andrzej Talarek, 10 december 2011
człowiek w pięknie swoich narodzin jest skalany
śluz pierworodny woda oczyszcza pozostałość stworzenia
jakby resztki prochu ziemi z dłoni stwórcy
bogowie żądali czystości ciała i duszy
obmywano dłonie z cząstek ziemi jej grzechów
zanurzano się w wody gangesów jordanów
czerpiąc wodę życie dla ciała i duszy
kiedy przyszedł nad Jordan
Jezus z Galilei
wypełnić wszystko co sprawiedliwe
do Jana
żeby przyjąć chrzest od niego
został ochrzczony i natychmiast wyszedł z wody
potem Piłat
wziął wodę i umył ręce wobec tłumu mówiąc:
nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego to wasza rzecz
a cały lud zawołał:
krew Jego na nas i na dzieci nasze
krew brudzi nieskalaną biel życia
wywołuje dreszcze i obrzydzenie
kiedy smarujemy nią twarze i dłonie
krzycząc bezgłośnie ukrzyżuj
czasami zrzucamy winę na innych
obżydzeni
pozostaje śladem krwawych ust
na białych kołnierzykach naszych koszul
jedwabnych pidżamach miękkich szlafrokach
krew mordowanego co dzień Boga
przytulamy się do kształtnej piersi kobiety
która śni sprawiedliwego ale nie rozumie powodu
orgazmem zmęczona nie cierpi na bezsenność
czysta pachnąca zaperfumowaną wodą
wpłaciliśmy kaucję nie ma obawy mataczenia
zabiliśmy boga i myślimy że ujdzie nam to bezkarnie
woda podawana hektolitrami do naszych mieszkań
czyni nas czystszymi od biblijnych proroków
zapoconych szaleńców w płaszczach z wielbłądziej wełny
wmówiono nam na czym polega czystość
i że można usunąć każdą plamę
vanish świętej spowiedzi i rozgrzeszenia
milczenie nad Słowem które zostawiło ślad na zawsze
nie zmyje żadna niepamięć krwi która na nas
i na dzieci nasze nieurodzone we krwi brudzie i znoju
na końcu
oddał ducha i wypłynęła krew i woda
Andrzej Talarek, 4 december 2011
tajne służby mówiły mu więcej
niż wiedzieli obywatele a i tak nie znał wszystkich faktów
czyż mógł więc znać w jej złożoności prawdę
która nie jest sumą a może być różnicą a nawet potęgą faktów
kochaj bliźniego swego donosili z półuśmieszkiem szpiedzy
nadstaw policzek czyż taki facet mógł być groźny dla cesarza
gdy kazał oddawać co cesarskie
zresztą co kogo obchodzi co to jest prawda
tylko niezrównoważonych psychicznie świętych
ludzie nie lubią odmieńców jeszcze jak ich nakarmią
wyleczą powiedzą dobre słowo ale gdy żądają
czy będąc świadomym własnej nieświadomości
mógł potraktować poważnie kogoś kto przyszedł
by dać świadectwo prawdzie bosy król
otoczony gromadą niepiśmiennych odmieńców o gorejących oczach
nie z tego świata co ludzie ziemi jota w jotę jak Pismo
kiedy on odmieniał znaczenie wersów i świata
mówili że bluźni że ma inaczej w głowie
a więc jesteś królem zapytał
odpowiedział mu: tak jestem królem
ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat
aby dać świadectwo prawdzie każdy kto jest z prawdy
słucha mojego głosu
cóż to jest prawda zapytał znowu
to powiedziawszy wyszedł powtórnie do zgromadzonych
i rzekł do nich: ja nie znajduję w Nim żadnej winy
w wolnej chwili znowu się zamyślił czymże jest prawda
przecież prawdziwe jest to co jest na tym świecie
a jego królestwo panuje wyłącznie w jego głowie
on jest wszystkim co wskazuje na jego prawdę
a to za mało nawet jak są te jego czyny
a jednak idą za nim dlaczego
czy prawdę przenosi z człowieka na człowieka
słowo jedynie a może potrzebny jest czyn
czy może duchy przodków szepcą nocami
ten sen Prokuli męczący
nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym
jak? przecież Herod mi go zwróci z tą jego prawdą
zabiję ją? czy można zabić coś czego nie można dotknąć mieczem
dam tłumowi wybór może wybiorą dobro wybierając zło
wybiorą prawdę wybierając nieprawdę
wybrali zło wybierając dobro
wybrali nieprawdę wybierając prawdę
wybrali dobro wybierając zło
wybrali prawdę wybierając nieprawdę
Andrzej Talarek, 2 december 2011
Pies wpadł do jaskini nie była to jaskinia Platona
ze skrępowanymi swoim losem ludźmi
pies wpadł do jaskini na której ścianach było życie
zaklęte w obraz przez kamiennych przodków
przebiegały bizony wyginały się koty tańczyli szamani
wzywali tego który daje i odbiera
nie wiedzieli że na początku było Słowo
znali jedynie obraz i nic się nie stało dla nich
przez słowo a bez niego także nic się nie stało
co się stało
bo słowo było u Boga schowane przez niepiśmiennymi
za ekranami obrazów malowanych sadzą i ochrą
kiedy mózgi odtajały Bóg nazwał po imieniu
ludzi i rzeczy bo sądzić można kiedy podsądny ma imię
i zrozumiał człowiek swoje imię i imię psa i stołu
wiedział już że na początku było Słowo
które stwarzało wszystko nazywając
a jeśli nie nazwało nie stworzyło
kiedy człowiek myślał intensywnie jak Bóg
stworzył siebie na nowo i nie chciał być sądzony
ani nazywany
wpatrzył się w ekran jaskini na którym cienie
i tak pozostał
Andrzej Talarek, 29 november 2011
(wg. Mt 27,15-25)
czy powinienem pisać ze wzgardą nie wiem
wszak nauczono mnie że nawet o złym z Ewangelii
okrutnym śmiesznym należy mówić z rozwagą
czy powinienem pisać z trwogą widząc
jak ewangeliczny embrion zła wrósł we współczesność
stając się rozpieszczonym bękartem
władnącym umysłami pokoleń namiestników
wybranych do wybierania pomiędzy
kiedy twarze wykrzywia nienawiść
żadne ze słów nie będzie pięknym
jedynie śmierć okraszona ćwiartowaniem
duszeniem włóczeniem końmi krzyżowaniem
w rzeczywistości na niby wyje tłum ukrzyżuj
ma swoje prawa żąda i otrzymuje
arcykapłani i starsi namówili tłumy
żeby prosiły o Barabasza a domagały się śmierci Jezusa
pytał ich namiestnik: którego z tych dwóch chcecie
żebym wam uwolnił?
Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?
wiedział bowiem, że przez zawiść Go wydali
odpowiedzieli: Barabasza.
rzekł do nich namiestnik: cóż więc mam uczynić z Jezusem
którego nazywają Mesjaszem?
zawołali wszyscy: na krzyż z Nim!
namiestnik odpowiedział: cóż właściwie złego uczynił?
lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: na krzyż z Nim!
namiestnik widząc, że nic nie osiąga a wzburzenie raczej wzrasta
wziął wodę i umył ręce wobec tłumu mówiąc
nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego
to wasza rzecz
a cały lud zawołał
krew Jego na nas i na dzieci nasze
spada wodospadem z pokolenia w pokolenie
kultura tłumi instynkty ale nie unicestwia
i nobliwi stają się mordercami po śniadaniu
wsypują cyklon podpalają stodoły
kolejni namiestnicy znowu pytają
ogłupiałego tłumu
Andrzej Talarek, 27 november 2011
każda noc mojej żony uzyskuje piąty wymiar
ponad płaskość łóżka głębokość snu
rozpiętość godzin pomiędzy jawą a jawą
pojawia się dotykalny wyobrażeniem świat
który jedynie był i będzie a nie jest
kwietne łąki są w nim tylko hiperbolą raju
a śmierć jest ożywianiem dni ostatnich
moja żona miewa niespokojne sny
przed śmiercią znajomych przychodzi
jej zmarły ojciec stoi samotnie na ulicy i uśmiecha
kota z sąsiedztwa jabłoń i nowy dach nieśmiałym
poruszeniem warg podpowiada życie
pozostają po nim słowa które szepce rankiem
dzisiaj radziła „nie wdawaj się w sprawę tego
niewinnego człowieka bo dziś we śnie
wiele przez niego wycierpiałam”
a ja nic nie mogłem uczynić
ostatnio zaprzyjaźniła się z Marią Magdaleną
z Marią matką Jakuba i Józefa i z matką synów Zebedeusza
słyszałem jak szeptały przez noc z soboty na niedzielę
rozważały czy wierzyć służkom które rozpoznały Piotra
chwaliły Prokulę nie mogły przypomnieć Weroniki
rano wybiegły z domu
wróciła z chustą utkaną z sennych wyobrażeń
nie wiem czy wierzyć kobietom pogrążonym w snach
chociaż są wierne bardziej niż apostołowie
Andrzej Talarek, 27 november 2011
Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu. Rzekł do Niego Piłat: Cóż to jest prawda? To powiedziawszy wyszedł powtórnie do Żydów i rzekł do nich: Ja nie znajduję w Nim żadnej winy
Pytający o prawdę są od niej na wyciągnięcie dłoni
czasami dzieli ich tylko jedno słowo
skinienie głowy uniesienie brwi
kiedy oczekują szczegółowego
zdefiniowania
nie dostrzegają
że ma wymiar człowieka
gdy pyta ludzka pycha
prawda nie ma nic do powiedzenia
ubierze ją w lśniący płaszcz na pośmiewisko
pokaże gawiedzi
wyszydzi
a głupi śmiać się będą
z prawdy
z siebie samych
ich chichot pobrzmiewa przez wieki
prawda jest w nas dlatego
nienawidzimy tych którzy jej szukają
bo otwierają nasze serca
grzebią nam w żołądku
trepanują czaszkę
patrzą głęboko w oczy
to takie osobiste
Andrzej Talarek, 27 november 2011
Nie jestem poetą pięknego ducha wiosny łagodnej zielenią
wiary nadziei miłości które nie są świadome w swoim dziecięctwie
niewiary beznadziei nienawiści zaprzeczenia wszystkiego
co dajemy do rozumienia dzieciom by były szczęśliwe
i mówimy im
że powinny wierzyć Mamie i Bogu który jest
tak samo wiarygodny
że kiedyś dorosną szczęśliwe
i że miłość jest oczywista jak Matka
kiedy nie rozumieją nie widzą
żebraczki przycupniętej na krawężniku rozdzielającym
jej świat od świetlistej promenady ludzi sytych
radośnie roześmianych uślinionych stworzeń
w zespół Downa w jedno włączonych w poczęciu
małych murzyniątek z rozdętymi od głodu brzuszkami
albo po prostu zaszlachtowanych jak prosięta
bezzębnych matek zobojętnionych narkotykiem śmierci
kiedyś zobaczą światy ukryte za niewidzącymi oczami
zwrócą twarz zakrytą do głosu z ich duszy
zapytają w rozpaczy Panie a jeśli będzie w Sodomie
dziesięciu sprawiedliwych czy nie spalisz miasta
i będą szczęśliwi że to ich Bóg uczynił wybranymi
bo już poznają że nienawiść kłamstwo cierpienie śmierć
stanowią fundament egzystencji
są lustrem bez którego wszystko przestaje istnieć
bo całe życie jest złudzeniem
odbiciem naszych wyobrażeń
w obliczu Boga
nie chcę śmierci tego sprawiedliwego
którego stworzyłeś Boże i posłałeś między nas
ale nawet Ty nie umiałeś wymyślić innego świata
dlaczego mnie takiego urodziłaś pyta dziecko
dlaczego stworzyłeś taki świat pyta dorosły
może lepiej było nie poczynać
nie jestem winien krwi sprawiedliwego
który umiera bym ja żył
płaczę nad jego losem
ja Piłat
Andrzej Talarek, 16 november 2011
Wygasa już żołnierski zapał,
Co naszym ojcom siłę dał,
By się przeciwko wrogom bratać,
By dom rodzinny wolny stał.
Przy ogniu już się nie ogrzeję,
Węgle już tylko żarzą się,
Lecz ciągle jeszcze mam nadzieję,
Że płomień w niebo wzbije się.
Że znowu będzie można dzieciom
O bohaterach śpiewać w noc
I nikt nie zadrwi z nich w gazecie,
Chwaląc rozsądku zbawczą moc.
Wierzę że stos, o którym pieśni,
Buchnie płomieniem, z serca żar
I że my, ludzie tak współcześni,
Przyjmiemy przodków wielki dar.
Pozostawili nam po sobie
Wiarę i męstwo i swój los,
Byśmy jak oni, w próby dobie,
Rzucili go na dziejów stos
My ludzie współcześni,
Nie skorzy do pieśni,
Musimy w dłonie wziąć
Nasz życia los,
Nasz przyszły los.
Andrzej Talarek, 14 november 2011
W dzieciństwie cierpiałem na adehade
chociaż nikt o tym nie wiedział bo nie znano tak wielu rzeczy i spraw
jakby ówczesna dorosłość była dzisiejszym niemowlęctwem
któremu w wieku zaawansowanym wkładano tetrowe pieluchy
zamiast pampersów i śmierć była śmierdząca
nie sikałem już w majtki a nocami marzyłem o kobietach które przyjdą
by mnie wyzwolić z niepotrzebnej niewinności i o sławie która mieszkała
naprzeciwko na wyciągnięcie ręki
kiedy nie spotkałem wyzwolonych kobiet ani sława nie przybyła
bym się mógł nią nacieszyć za życia pozostało czekać na starość
jestem niecierpliwy i przebieram nogami w miejscu nie mogąc
doczekać choć niewątpliwie nadejdzie ona jedna
przygotowałem dom na wspólne życie nie wiem czy się jej spodoba
nie ma w nim jednej stałej rzeczy nawet fundament jest usypany
w piaskach ziarnko po ziarnku drzwi dzielą znane od nieznanego
krany podnoszą wodę a okna wyrzucają na zewnątrz obrazy pokoi
po których błąkają się myśli bezdomne przybłędy pól myszowatych
gdzie włosy stoją jak dęby a liśćmi dębowymi ozdobiony jest portret
dziadka z austriackiej armii
kiedy zamieszkam ze swoją starością nie zaznam spokoju
telewizyjnych ukojeń będę szukał zakopanych w dzieciństwie
talentów by je pomnożyć przed śmiercią i iść do Boga
z dłońmi pełnymi
Andrzej Talarek, 13 november 2011
Święty Walenty patronie wariatów powinieneś
wziąć w swoją opiekę listopadowych Polaków
niech nie roją snów niespełnialnych
o Prawie Nikomu Niepotrzebnej
wystarczy jak zapalą znicz biały
ogień w czerwonym szkle
na grobie swoich złudzeń
albo w wydrążonej dyni
będzie narodowo
wszystkoświętnie
nowocześnie
w białoczerwonych budynkach
odczynią uroki odziedziczone po przodkach
zmówią wieczne odpoczywanie nad
Hanką Mostowiak
łzę uronią telewizyjną
święty Nepomucenie patronie topielców i powodzian
twoje kruszejące podobizny nad brzegami rzek
czas unicestwia listopadowy
wiesz od dawna liście to nie liściki od Pana Boga
nie strzeżesz już skrzyżowań ani mostów nie upilnujesz
powinieneś zostać patronem podsłuchiwanych
nie wiedzą kiedy są słyszalni
nie wiedzą co czynią
nowoczesność
czy mylą się nam wiatry od morza
z drang nach osten
Hekata z Hakatą
pewnie tak
Andrzej Talarek, 13 november 2011
Do chrztu, gęsiego, chłopy i baby,
kuzynkę Jaśkę nieśliśmy w becie,
po spiętych krypach przez płytką Rabę,
pół wieku temu, w gorącym lecie.
Rzeka błyszczała, chłopy śpiewały,
łodzie się chwiały, Jaśka płakała,
w mojej pamięci, choć byłem mały,
arkadia wtedy polska została.
Już dwie dekady, jak szliśmy mostem
za Jaśki trumną. Raba szumiała
wspomnienia budząc. Wszystko dziś proste:
my teraz wielcy a Raba mała.
Tylko że ona była i będzie,
a my pójdziemy przez jakieś rzeki
do tego, co jest zawsze i wszędzie,
i nie wrócimy tu już na wieki.
Andrzej Talarek, 9 november 2011
w maniakalnym wracam uporze
do źródeł rzeki w której wciąż woda
czysta wypełnia misę morza zdobioną
achajskimi wojownikami dzielnymi wtedy
gdy nagą księżniczkę porywał zeus
jurny biały byk na świeżą młódkę
płodzili po jaskiniach
jaskiniowych przodków
po których tylko skorupy
i zapluty słowami demos
krater nicości
śnię nowożytny sen o pięknej
europie w strojach z epoki
mniej lub bardziej frywolnej
która marzyła być ponad
rzezie dżumę i brud
ucieleśniająca pożądanie
w złudzeniu Tycjana
pompatyczna u Rembrandta
chłopsko nieprawdziwa u Lorrain
najbliższa chcianej prawdy o sobie
pornograficzna u Moreau
lustra próżności
kto jest najpiękniejszy w świecie
kiedy mitu nie nazywano już mitem
wybłyszczały brutalną siłę sztandarów
karol wielki barbarossa napoleon i hitler
cycata na białym byku
markietanka znudzona niemyślą
odmieniała woltera na rousseau na marksa na lenina
w żądzy wszechzmieniającej sile obietnicy
porywana do morderczych świętych orgii bawiła
narkotyzowała dupczyła pod egidą
atomowym parasolem
kiedy wszystko już było
post- i neo- jednocześnie
potrafiła skurwić tak pięknie dać
biednym śmierć i cierpienie
bogatym festiwal hipokryzji ekologii
współczucia psom i brojlerom
kiedy w świecie płonęły łodzie trumienne
chińczycy zawijali trupy w kulturalne rewolucje
wietnamczyków smażono w napalmie
argentyńskie anioły wyfruwały z samolotów
chrześcijanie hutu wyżynali chrześcijan tutsi
nie mówiąc o wice i versa
w sudanie mordowano chrześcijan czarnych
w srebrenicy rozstrzeliwano muzułmanów białych
wojska onz bały się o swoje dupy
przynależne mitologii strachu i niemożności
ona zawinięta w szmaty pokoju
roiła o pierwotnej arkadii
nieudane pomiotła czasu urodzaju i pokoju
politycy od Alicji w króliczej norze
mają pomysł na wojnę
bo stracili pomysł na kredyty
za które kupowali europę
by ją rżnąć
kiedy żaden biały byk nie potrzebuje
starej baby z wyciętymi zmarszczkami
która przeżyła plastykę krocza
niezliczone orgie w brzuch nieogarniony
znarkotyzowała się i skurwiła
nawet nie umie się pomodlić przed śmiercią
przychodzi czas czarnego
albo żółtego a potem
przychodzi czas dewocji
albo morderstwa
obnażona
lady Makbet z przydrożnego burdelu
szaleństwo masz w oczach
i strach
Andrzej Talarek, 25 october 2011
śmieci naszego życia w pokojach piwnicach
z pedanterią i troską ułożone równo
materia całość bytu co oczy zachwyca
potem złotem pisana kamienna tablica
głosząca brak nadziei gdy ostatnie gówno
zostaje po nas śmieci w pokojach piwnicach
przesiąkłe smrodem śmierci zbrudzona miednica
tłumoki starych ubrań pacierz za nich zmów no
materia która po nas oczu nie zachwyca
lecz słowa co zostają choćby o księżycach
i bólu żyją nawet kiedy mówić trudno
nie pochłoną ich śmieci w pokojach piwnicach
słowa są nieśmiertelne choć bytu gnilica
duchy rzeczy rozłoży i wokół tak brudno
poezja w czas wpisana co rozum zachwyca
pomoże odejść godniej w przedśmiertnych tężycach
wrzucaj człeku do ognia różańcowe drewno
by spalić śmieci nasze w pokojach piwnicach
materię całość bytu co oczy zachwyca
Andrzej Talarek, 24 october 2011
Ojczyznę moich dzieci wyhodowałem
w przydomowym ogródku na grządce z rabarbarem
była maleńka niby embrion córeczki
ukrywała się pod rozłożystym liściem
przed słońcem i zagubionym zajączkiem
który nie wiedział co to strach
ale znał smak sałaty
swój zapach dokładała do rabarbarowych placków
w kompotach smakowała uśmiechem babci Ani
zszywała baldachimy nad mrówkami i kopcem kreta
i była trochę cierpka w dyskusjach
jak podrosła przenieśliśmy ją do dziecięcego pokoju
zamieszkała w doniczce z paprotką
stała się uroczysta i odświętna
nosiła krawat aloesu i brzęczącą muszkę
wymawiała pierwsze słowa moich dzieci
na pokojowych akademiach
potem odleciała na dłużej w białej sukience
myśleliśmy że ojczyzny też ciągną do ciepłych krajów
niespodzianie wróciła z drugą połową życia
rozdawała podarunki uśmiechów starsza pani
zapuściła korzenie mówiła że na zawsze
ale czy można wierzyć fruwającemu drzewu
w którego cieniu leżą moi dziadkowie
ja czytam książkę a dzieci założyły
obrączki nieśmiertelności
Andrzej Talarek, 19 october 2011
Langiewicza żołnierzy sen wieczny tam tuli
jeden bez butów leży drugi bez koszuli
trzeci bez getrów inny bez bluzy munduru
tamten bez hajdawerów a inny bez sznurów
ten palec ma ucięty dla złotej obrączki
inny zęby wybite i urwane sprzączki
złote albo miedziane wszystko tu się przyda
modlitwa nad zezwłokiem a potem ohyda
niby cmentarne hieny powstańców obsiedli
chłopy z wioski że prawie trupów by nie zjedli
wyczyścili dokładnie na pół metra ziemię
i poszli do barłogu to od Chama plemię
potem wydali naświat ziemię zaludnili
tak podobnych jak oni smarkatych debili
którzy wiek później nagle stali się narodem
chociaż wciąż oddychają pańszczyźnianym smrodem
niewolę mieli w sobie jak jarzmo wrośniętą
w serce płuca i mózgi na co dzień i w święto
i na nic były klasy uniwersytety
pozytywizm Siłaczka i Judym niestety
niewolnik się z niewoli sam wyciągnąć może
za włosy w górę tylko jeśli nie to Boże
w bagnie na wieki będzie taplał się niewoli
jak w ciepłej borowinie w której nic nie boli
naplują mu do błota Niemcy czy Rosjanie
on tylko powie cicho pomyłujcie panie
wygrzebie z błota kości Smoleńska Katynia
złość że ktoś mu problemów w tym błocie przyczynia
mógł nie lecieć po diabła pchał się między wrony
skoro gołąb a tamci cziornyje worony
kibitki strach pomyśleć powstańców zabrali
w Sybir a my rozsądni na swoim zostali
i będziemy tu siedzieć ponoć aż od Piasta
my som bo polski naród potęga i basta
i takiej z telewizji nie chcemy nauki
że nas w końcu rozdziobią i wrony i kruki
Andrzej Talarek, 16 october 2011
mam szczęśliwe życie
omijały mnie cierpienia jak lisy chytre
ich rude kity gubiły nitki złota na cierniach przydrożnych
zbierałem je wykarmiłem rodzinę
zostało na obrączkę wierności dla ukochanej
jej szyję spowija mgła mrugających kosmosów
w nich krzyżyk złoty
nie jest cierpieniem lecz nadzieją
za każdym razem kiedy myślę Jezus
uśmiecham się do myśli łagodnych
jak biblijne baranki
pokrywające wełną białą łąki edenu
ślubuję wierność przyszłości
jaka by nie była aż do śmierci
radosnej
Andrzej Talarek, 16 october 2011
nie liczyłem kroków od początku
prawdopodobnie było ich ponad
sto milionów
mimo tego nie byłem pielgrzymem
jak dulski trzeci raz okrążałem ziemię
bezmyślnie kręcącą się wraz ze mną
jeden nie jeden mniej więcej nie robi różnicy
od krzyża do krzyża od skrzyżowania do skrzyżowania
nie cierpiałem co najwyżej ból nóg
Zbawicielu
od trudu głupiego wędrowania
nadajesz sens każdemu krokowi
uciekają spod stóp myszki polne
wiewiórki zostawiają orzechy
dla Ciebie wyrasta drzewo
krzyża na skrzyżowaniu
dróg naszych
biegnę
tak wiele drogi
Andrzej Talarek, 16 october 2011
drzewa w żółcie w czerwienie stroją się na starość
fałszując piękno wiosny która już nie wróci
w złudzie trwając przez chwilę że czas się odwróci
nim zima dni ostatnie spowije w swą szarość
w sadzie wśród melancholii uwiędłych badyli
między przygniłe deszczem zielniki pachnące
wykwitła żółta róża księżniczka po łące
korowód wiedzie świata który w nic się chyli
wiją się barwy wokół na wiatr nanizane
jak chorągwie w orszaku tej infantki słońca
której nie da korony czas zimą strwożony
ale w pamięć dziewczęcą ją wpiszą zebrane
w kartki zeszytu płatki marzenia różane
jak ucieczka od czasu który nie ma końca
Andrzej Talarek, 22 september 2011
początek jesieni jest cyfrą w kalendarzu niezauważalną
w radości nad ostatkiem lata na odległość lotu jaskółki
jeszcze ciało promieniuje niewidocznie w świetle słońca
odczuwalnie dla dłoni wsuniętej w dłoń
wciąż puls ciała jest silniejszy od pulsu ziemi gotowej do snu
nie patrzymy pod nogi na wyboje zerkamy w niebo śmielej
niż kiedyś w rozgałęzione korony zwieńczenia lata
już nie tacy zwinni schylamy się po liść dębu który rósł
z nami liść lipy tulący przesłanie miodu
dzieciństwa lekkiej choroby czujemy zapachy
mięty rumianku i dziurawca w usychającym bukiecie łąki
brązowiejącym słoju
jeszcze umykamy myślom na które spadnie śnieg
siwych włosów zaczesanych na wszelki wypadek
bo nie wszystkie ptaki odleciały na południe
prócz kruków łażących leniwie po polu
kolorowe bażanty dojrzałej uczty krzyczą z oddali
wysmakowaliśmy życie w pełni lata
biesiadowaliśmy a wczesna jesień jest deserem
podanym na pamięci
o najlepszym
Andrzej Talarek, 21 september 2011
pod sklepieniami stajni lepią gniazda
z nich bezbłędne drogi do owadzich łąk
wiodą wolne w przyjaźnie koni i ludzi wpisane zjawy
duchy zamarłych w zadumie wiejskich czasoprzestrzeni
prostokąty podwórek trójkąty na wpół opuszczonych stodół
owalność katedr plennego boga owadów i myszy
przecinają czarnostrzelną krechą niby
ciężkich chmur błyskawice modlitewne wezwania
na tablicach nieba wkreślone zygzakiem
ze studni ludzkich wodę piją z inwentarzem luster
ludziom przypisane na wspólne bytowanie
obecne i niedotykalne w czas letni ciepłym łopotem
znaczone swobodne myśli
Andrzej Talarek, 21 september 2011
las rósł za rzeką
znałem go z opowiadań
było w nim dużo drewna
którego brakowało z tej strony
podobno były też jagody i grzyby
równie egzotyczne jak pomarańcze
więc nikt się nimi nie zajmował
zwierzęta mieliśmy w gospodarstwie
wilki straszyły w bajkach
czerniał odległą ścianą tajemnicy
odpychał ziemię od nieba barierą drzew
wejście w niego było pogrążeniem się w czarnym
niebycie bez szans na spotkanie
jasności
Andrzej Talarek, 18 september 2011
"lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku ..
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia"
Zbigniew Herbert
prawda nie wymaga heroicznych cech charakteru
mamy demokrację i wolność słowa
a trójpodział władzy jest rzeczywistością
wystarczy być uczciwym
albo mieć smak którego nie trzeba się wstydzić
którego nie można kupić
dzisiaj sędziów nie trzeba kusić pięknie
podsyłać kobiet one są na wyciągnięcie
dłoni łatwe miękkie jak z reklam
piekło jest tylko w baraku na przedmieściach
gdzie dzieci głodne poza wzrokiem
nie kusi
pałac sprawiedliwości ma marmurowe kolumny
prawda w nim wielobarwna jak parada
równości nierówności na wymiar skrojona
zdefiniowany przez dwójmowę dwójmyślenie
Cycero może służy do ubarwiana retoryki
finezyjnej i lotnej ale nie jest wzorem
do naśladowania
mowa sędziów nie jest parciana naśladują
wielkich mówców cóż kiedy brak systemu
wartości a moralność nie jest zapisana w kodeksach
jedyne co pozostało z Herberta to składnia ich wyroków
"pozbawiona urody koniunktiwu"
w piwnicach sprzątająca zauważyła martwego szczura
estetyka nie jest już pomocna w życiu
a piękno jest niedefiniowalne nie potrzeba
zgłaszać akcesu wystarczy uznać za ocenę
nazwanie prezydenta chamem a obrazą
nazwanie prezydent tłustym pulpeciarzem
określić za akt sztuki zbrukaną Biblię katolików
nazwać antysemityzmem i karać za oplutą Torę
zgodzić się że Lech Wałęsa może obrażać bo
"nie jest zwykłym obywatelem, jest osobą wybitną
negatywne opinie o Adamie Michniku godzą
w zasady współżycia społecznego"
a krytyka członka rządu jako jego "ciemnej postaci"
jest karana z mocy prawa
chcieliśmy by sąd rozważał prawdę
polski sąd ma z nią coraz mniej wspólnego
może jedynie język którym da się opisać zło i dobro
koniec wolnego społeczeństwa zapoczątkowuje
gnicie sądów ten smród
nasze sądy tracą smak
który cechuje ludzi moralnych
ich oczy i uszy nie są uszami społeczeństwa
odmawiają mu posłuchania mając wcześniej napisane akta
nie są już książętami stają się
"Mefistami w leninowskich kurtkach…
wnuczętami Aurory chłopcami o twarzach ziemniaczanych ..
o czerwonych rękach"
smak nie jest już potęgą – Wielki Poeto -
służy do rozpoznawania smaków i pieniędzy
a "bezcenny kapitel ciała głowa"
nie wieńczy kolumn pałacu sprawiedliwości
Andrzej Talarek, 17 september 2011
Arcypolski wtręt w przypowieści o biblijnych obłudnikach
tkwiący w niej jak lodowy okruch w oku faryzeusza
czyniący Galileę bardziej słowiańską
łodyżka stukrotnego plonu na żyznej ziemi
zwielokratniająca ku słońcu ukrytą moc ziarenka
źdźbło wszechświata
okruszek egzystencji lub wiotka łodyga trawy
versus belka podtrzymująca sufit odbita w oku bliźniego
jak przestroga
Ździebło to polsko ludzka odmiana źdźbła
o nieznanych bliżej cechach osobistych
imieniu jan lub maciej
nieznanej poecie ostrości wzroku
będącym jedynie organem wewnętrznej wrażliwości
i nic ponad
maleńka chwila zadumy
wiatr kołyszący trawami
czas
Andrzej Talarek, 11 september 2011
Jest dla mnie piątym Wymiarem
obok sześcianu i zegarka na dłoni
wyznacza boże bezgranice cywilizacji
nad ograniczonością grobu naszego trwania
pozostaje nad nami jak bezczasowy ptak
przenoszący śpiewanie od duszy do duszy
pod księżycem rozumu krwioobiegiem słońca
porywa ciała do tańca zapomnienia
czerwonego pędu wstążek i dłoni
ciągłości przedmiotów i horyzontu
ma w sobie radość i płacz
rozpamiętanie przeszłego
i marzenie o przyszłym
modlitwę nad sobą
Andrzej Talarek, 11 september 2011
przyszła jak zwykle spóźniona
po długim oczekiwaniu na właściwy moment
wyznaczony porą roku zapisany w kamieniu
tak długo czekałem przed wapienną bramą
w kolorze bieli poczernionej starością
wkoło tańczyli ludzie śmiech mieszał się ze śpiewem
przyszła niespodzianie wierna i została po dni
które przyniosła starość posiwiała jak pień brzozy
wraz z lipami pachnąc wczesną wiosną ciepłym latem
żółtą jesienią i śnieżną zimą
Andrzej Talarek, 5 september 2011
Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij nas w tę trzodę świń!
Rzekł do nich: Idźcie!
Wyszły więc i weszły w świnie
MT 8, 28-34
nie ma bólu ani ręka nie przestaje być ręką
nie uschła odwracając karty
oczy nie oślepły porażone płomieniami liter
twarz nie zdradza oznak szaleństwa
mimo charczenia z krtani które trudno nazwać głosem
świni
wyśmiano każde zdanie i wyraz i każdą jotę wyszydzono
ostanie zapinki zasłony świętości chroniące
tajemnicę i nie ma niczego świętego ponad
ludzką butę nazywaną sztuką
marny sprzedawca kiczu plagiator zła czarna glista
ludzka pozbawiona czerwonych ciałek świętości
konfabuluje wizyty szatana gwałci Świętą Księgę
to forma sztuki kiedy krzyczy żryjcie to gówno za chwilę
wezwie do pogromów członków "najbardziej zbrodniczej sekty
która istniała na ziemi" wszak to logiczne
świnia szatana z kraju Gadareńczyków
zmieniona w sędziego Więckowskiego nie wyznacza
granic wypowiedzi artystycznej wszak wszystko jest sztuką
jeśli tylko ktoś kupi bilet i nie nagrywa
"sąd uznaje, że poczucie piękna w sztuce
ma charakter indywidualny i nie może być
przedmiotem procesu karnego"
nie ma granic kolejny raz dowiedziono płaskości
ziemi wspartej na czterech słoniach i wielkim żółwiu
Boga wepchnięto w odbyt sytego świata
niestrawione resztki skapują na głowę w birecie
togę i orła uwiązanego na łańcuchu o sześćdziesięciu sześciu ogniwach
zliż i zeżryj to gówno świnio szatana zamieniona w sędziego
wszak tylko na to zasługujesz zanim zginiesz w falach
W uzasadnieniu wyroku, sędzia Krzysztof Więckowski stwierdził:
"Sąd nie zamierza,
wbrew oczekiwaniu oskarżycieli posiłkowych,
wyznaczać przy okazji tego procesu żadnych granic
dla wolności wypowiedzi, wolności artystycznej religijnej czy krytyki religii.
Sąd nie będzie też badał,
czy Adam Darski jest satanistą groźnym dla społeczeństwa i młodzieży"
"Bardzo mnie cieszy,
że w końcu inteligencja wygrała z religijnym fanatyzmem.
Jednak wciąż jeszcze dużo jest do zrobienia w tej kwestii...
Ale jestem pewien, że kroczę właściwą ścieżką
do niczym nie skrępowanej wolności!
Bitwa wygrana, ale wojna jeszcze się nie skończyła.
Heil Satan!"
Nergal
Andrzej Talarek, 31 august 2011
jest naczyniem połączonym
tkanką wielokrotnie tkaną we wzory
epok od neolitu przez rokoko po kubizm
chociaż
nie brakuje mu łat cerowanych pośpiesznie
grubymi nićmi zszywanych części
ucho z palcem serdecznym
otrzymałem je jako łup powojenny
dlatego pachnie pacyfizmem
i leśną konwalią
moje ciało jest naczyniem liturgii
godzin odprawianych każdego ranka
od promienia słońca w oczach
po brzęczenie księżyca
w świętojańskim robaczku
jako naczynie robocze jest
główną częścią pracującego dnia
gdy zmuszam stawy by czerpały wodę
barki unosiły świat
a nos wyczuwał niebezpieczeństwo
wieczorami siada przy stole
jak inne naczynia stołowe
użyteczne elementy codzienności
naczynie kuchenne jest już tylko
dopełnieniem losu
chociaż nie cierpi jest naczyniem
cierpienia wplecionym w krwioobieg
naczyń krwionośnych
w nich przepływa coś bezkształtnego
co przybiera kształt naczynia
we wszystkich jego wcieleniach
czasami jest duszą
naczynia kuchennego
Andrzej Talarek, 29 august 2011
zbudowali go właściciele koni na biegunach
marzeń o świecie dorosłym w najlepsze
drewnianymi szablami wyrąbywali drogę wprawdzie
nie odnieśli olśniewających zwycięstw
ale ukłoniły się im mury jerycha kiedy zanucili pieśń
potem rozkradli złoto zwycięstwa dla rodziny
pret-a-porter byli w sam raz tylko włożyć
klanowa solidarność zagipsowanych ust
moje jest przypadkiem odmieniane sezam
świątynia religia wyzłocenia pustki
zaprzeczenia są potwierdzeniem końca
wyczuwanego na dotknięcie myślą
ubrany w wymyślne szaty haute couture
wygląda naprawdę jak łach do noszenia
na sztandarze kula jak jajo złote
na skraju stoją Rzeczy wybierają się
w drogę szukają przewodnika do świata
koni na biegunach idei większej niż
apetyt
dlatego to miejsce nazwano jeden krok
Andrzej Talarek, 22 august 2011
Pamięci Tadeusza Ryczaja,
wieloletniego Dyrektora Naczelnego
Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu.
I. Dedal Mityczny
Leciał Ikar na skrzydłach, a słońce paliło,
Oglądnął się za siebie - Dedala nie było.
Stary zbereźnik jeszcze dla żony Minosa
Kończył krowie przebranie, bo chciała młokosa,
Byka mieć dla swej chuci. A on, stary kowal,
Sprytną konstrukcję krowią już dla niej zbudował.
Lecz coś się zacinała i musiał się bawić.
Zapomniał, że z Ikarem miał w górze naprawić
Zeusowi zepsute zawiasy do nieba.
A z bogiem, kiedy trzeba, to naprawdę trzeba.
Wkurzył się Zeus patrząc na Kretę przez fale:
Albom ja tu ważniejszy, albo Pazyfae
Nie będzie mi układał ten kowal plannera
Zaraz walnę, bom wściekły jak jasna cholera.
Orła puścił nad morze, a ten Ikarowi
Chciał wydziobać wątrobę. Cóż chłopak miał robić,
Wbrew zakazowi ojca poleciał wysoko,
gdzie słońce kroplę każdą zabiera obłokom.
Tam i jemu stopiło wosk w skrzydłach na wodę
I w morzu utopiło to życie tak młode.
Jak już Dedal otrzeźwiał w tym swoim seksszopie
Wyrwał w niebo labidząc: nawaliłeś chłopie.
Ale było za późno. Ikar już nurkował,
Posejdon Minotaura, chichocząc, szykował,
A Pazyfae wyjąc z rozkoszy, omdlała.
No i tak się już kończy mitu powieść cała.
Morał z niej można wysnuć: kiedy masz Ikara,
Co byś zrobił Dedalu, nie minie cię kara.
II. Dedal Historyczny
Nie na skrzydłach z metalu pod nieba się wznosisz
Tych samolotów, któreś przed laty budował,
Którymi żeś uskrzydlał swe miasto od nowa,
By Ikarem wzleciało, z zaświatów dziś prosisz.
Nie skrzydła Twe, dziś Ciebie pamięć ludzka niesie
Nad chorzelowskie domy, podmieleckie lasy,
Tchnieniem wiatru wschodniego nad lotniska pasem
Przelatujesz jak powieść o życia bezkresie.
Od Ukrain bolesnych, od Katynia grobów,
Od Wołynia, co we krwi kąpał się niewinnej
Tuś przybył i zamieszkał, w tej Krecie nizinnej,
By na skrzydłach polecieć pod chmury, do bogów.
Tysiące samolotów nad Mielca dachami
W górę go unosiło, by Ikarem frunął
Ponad ten czas siermiężny, i aby nie runął
W odmęt czasu, gdzie nie ma litości nad nami.
Czy to miasto, ten Ikar, któregoś uskrzydlił,
Doceni, co zrobiłeś, czy w dzisiejszej dobie
Innym pokłony odda, zapomniał o Tobie?
Czy poniżając Ciebie, sam się nie upodlił?
Mit to polski, na opak. Zawiść, gdy ktoś leci.
Ikar wierzy, że frunie, w podskokach kurz wznieca.
Dedal walnął o ziemię. I to tłum podnieca.
By dać ulicy imię, potrzeba stuleci!
Biedne Miasto, którego synów pamięć stygnie,
Co mniejszym dajesz sławę, tablice, ordery,
W małości swojej próżnej tworzysz bohatery,
W górę największe skrzydło już cię nie podźwignie.
III. Dedal Współczesny
Skąd przychodzisz, kim jesteś, jakie twoje imię,
Dzisiejszy przewodniku na podniebne trasy?
Czyś zdolnym tak jak Dedal, konstruktorem maszyn,
Czyś duszy inżynierem, marny anonimie?
Możeś księdzem, co modły ponad chmury wznosi,
A ludzi bardziej Boga boi się obrazić?
Mistrzem, co dumę ludzką słowem chce wyrazić,
A marnym tylko pyłem jest w wielkim kosmosie?
A możeś politykiem, lichym w swoich słowach,
Co powie, nie dotrzyma, we wszystkim oszuka?
I na nic ludziom z roku na rok ta nauka,
Bo znowu zagłosują, jakby szli w okowach.
Kimże jesteś Dedalu dzisiejszego czasu,
Czyś potrzebny jest komu, czy tylko dla siebie
Mity piszesz i głosisz? By kiedyś tam w niebie
Za zasługi mieć miejsce zajęte zawczasu?
Czy Ikara namówisz, by w niebo pofrunął
A ty rozważny pójdziesz w kurzu polskiej drogi?
Kunktatorstwo za cnotę przydały ci bogi.
Uważaj, by ci Ikar na głowę nie splunął.
Andrzej Talarek, 20 august 2011
kiedy słońce zachodzi wiedz że znowu wstanie
lub zza chmur wyjrzy chyłkiem by ci dzień wyzłocić
więc smutku swego miarą czyń nasze kochanie
ono zawsze powrotu gwarancją zostanie
dnia i nocy i nie wierz że nas osieroci
brak poranka wszak słońce znowu dla nas wstanie
bym mógł cię kochać czule na dnia powitanie
ciepłem całą wypełnić po nocnej zmarzłoci
radości swojej miarą czyń nasze kochanie
potem ufaj w dnia biegu w życia kruche trwanie
że godzin z ich radości czas nie ogołoci
a nadzieja jak słońce znowu dla nas wstanie
i będzie trwała wiecznie ponad umieranie
tylko w miłości naszej musisz się zatracić
nadziei swojej miarą czyń nasze kochanie
a kiedy na dni końcu tylko zasłuchanie
i w oczach iskra wiary kropelka wilgoci
kiedy człowiek umiera znów z martwych powstanie
są wschody i zachody i w nich nasze trwanie
sobą i światem wiarę pragniemy podnosić
kiedy słońce zachodzi wiemy że znów wstanie
więc wiary swojej miarą czyń nasze kochanie
Andrzej Talarek, 20 august 2011
samotność jest błędnym rycerzem
zamkniętych przestrzeni nie ma celu
prócz siebie sterczącego w niebo
wiatraka rosynanty i drzewa
o ptasich ramionach
samotność nakłada kaganiec
na obłok o kształcie frywolnym
polne myszy ujeżdżane przez sancho
długie zdania nie mające początku końca
jest przylepiona plastrem choroby
na ropień z głębokości łączy
wywnętrza ludzi
zdradza ją reumatyzm słów
wypuszczanych z niewoli
Andrzej Talarek, 17 august 2011
rzadko je miewam chociaż pewnie chciałbym
noce wtedy bywają krótsze piękniejsze
kobiety lekkie na dotknięcie dłoni
podmuch powietrza ulatują puchem
mężczyźni zostają z dłonią pełną wiatru
pustą
każda pozycja kamasutry jest osiągalna
każda kobieta z odkrytym bezwstydu jestestwem
każda myśl niedostępna łatwa jak prostytutka
każdy grzech rozmienia się niewinnie
rzadko miewam erotyczne sny może to wiek
który nasyca dni onirycznym seksem reklam
może ucieczka od siebie w zapomnienie seksualności
może miłość która wystarcza za dzień i noc
chciałbym by noce były jak kiedyś młode
dnie zapracowane na śmierć ciężką
a seks delikatny i wstydliwy
w dzień i w nocy
Andrzej Talarek, 6 august 2011
słowa kaleczą język mimo że upozorowane
na szlachetne kamyki obramowania obrazu
któremu oddają wota zagubieni inteligenci
słowa bezpośrednia przyczyna śmierci
wszystko inne to bezwolne narzędzia
jak miecz uwieszony na końskim włosie
słowa wywołują strach zasiewają truciznę
zapuszczają korzenie rozsadzają mózgi kamienne
a gdzie miękka kora galaretowata miłość bliźniego
Nie wiadomo które ranią i wykrzywiają
które kiedy kaleczą nieodwracalne kiedy są plastrem
na otwartą ranę samotności i niezrozumienia
w tym ogromnym leplozorium
zamykam na klucz Nie wiadomo kiedy przyjdą
może przez okna od świata od Boga od człowieka
nie wleci potwór nienawiści chociaż to wątpliwe
każdy kamień każde słowo
ułamek śmierci
Andrzej Talarek, 5 august 2011
"Powszedniego chleba słów daj nam
i stań przy nas, i rozkaż-bić się!
a umarłych w wieczności rozpostrzyj
jak chorągwie podarte na wichrze"
Często zjawiasz się jak noc majowa
są poeci którym to wystarczy
ja chcę czegoś ponad piękne słowa
w gębę walnąć zasłonić się tarczą
kiedy zdanie zaczynam od nowa
nie bądź dziewką która daje dupy
za kęs sławy Bądź jak mleczna krowa
co śmietanę daje w smrodzie kupy
twe kobiety niech pachną jaśminem
ale trud twój niech śmierdzi i boli
jak ojczyna której jestem synem
bez niej żebrak w słów zdechnę niewoli
ty podobno nie masz być współczesna
lecz jungowsko freudowsko nachalna
a mnie marzy się zdrowa i chłopska
w prawdy słowach i gestach moralna
dla mnie śpiewać masz ojców patriotyzm
zamiast mało wartych egzystencji
w twoich wersach czasem bagnet na broń
staw bo wolność jest twoją esencją
z prawej Leśmian a z lewej Broniewski
a ty wal między oczy lub nogi
a gdy wygrasz Horacego pieśni
o ojczyźnie nuć ludziom ubogim
Andrzej Talarek, 5 august 2011
moje miasto
jest wzorcem wzorcowego rozwoju małych miast
pierwsze upadło i pierwsze powstało pomagając
powstać sobie i innym miasto miejskich idei
przy okazji pomogło powstać swoim obywatelom
chociaż nie wszystkim niektórzy mają dobrze
głośno chwalą władzę troskliwą i wszechobecną
od zawsze
ma dużo ścieżek rowerowych i nowych fabryk
co świadczy o jego nowoczesności i o tym że
władza dba o swoje miasto ono jest także moje
i paru innych
w moim mieście buduje się dużo nowych domów
do wykańczania stosuje się gips czyli CaSO4 • 2H2O
na tynki wewnętrzne zamiennie stosowana jest
sztablatura gładź albo stiuk są bardzo gładkie
milutkie układne podobają się
bywa że nawet stiuki nie mówiąc już o gipsach
wzdymają się jakby ze ścian chciały wychynąć
zbielałe wargi i coś powiedzieć
czasami słyszę nawet niemy krzyk tych ust
zagipsowanych przez najlepszych fachowców
a wczoraj na ścianie pojawił się milczący napis
mane tekel fares
mimo tego miejscowa gazeta napisała o budowlańcach
w samych superlatywach
a graffiti zamalowano
i wołali: "Błogosławiony Król... Pokój w niebie i chwała
na wysokościach". Odrzekł: "Powiadam wam: Jeśli ci umilkną,
kamienie wołać będą".
Andrzej Talarek, 24 july 2011
To efekt mojej zabawy tekstem klasyka, chyba się na mnie nie obraził za zniekształcenie jego tekstu, bo odkąd to napisałem, rymuje mi się coraz łatwiej. Nie wiem, jak ten tekst ma się do oświadczenia poniżej, ale nie zaznaczyć kratki też nie byłoby dobrze.
Nie na skrzydłach stalowych pod Niebo się wzniosę
Niby ptak, ale wzlecę na skrzydłach mej sławy,
Tam, gdzie głos nie dociera gawiedzi plugawy
I tam, gdzie Nieśmiertelność łamie Śmierci kosę.
Porzucę ziemskie miasta i łabędzia lotem
Polecę, chociaż jestem z człowieczego rodu
I Styks mnie nie pochłonie, ni cienie zachodu
Nie najdą na me dzieła zroszone mym potem.
Już skóra na mych rękach zakwita piórami,
Już ciało moje całe puch biały pokrywa,
Już się ptak śnieżnobiały do góry porywa,
Aby w locie swobodnym mierzyć się z chmurami.
I jak Ikar nie lękam się Słońca nad głową,
Choć lot mój jest mądrzejszy o jego przypadek,
Z góry Libie oglądam, wód wielkich upadek
Na brzeg Bosforu ciasny, jutrzenkę różową.
Patrzą na mnie Kolchida i jej Runo Złote,
Dacji naród waleczny i Italii miasta,
Hunowie, których groza z dniem każdym narasta,
Hiszpanie i Galowie, zdziwieni mym lotem.
Niechaj więc na pogrzebie moim nikt nie płacze,
Bo to nie pogrzeb wcale, ale wzlot na Nieba
I pustych mi przemówień pogrzebnych nie trzeba,
Lepiej gdy uśmiech jasny na twarzach zobaczę.
Andrzej Talarek, 24 july 2011
Dzięki Miladora. Myślałem, ze wyślę im dla wygłupu, bo tak mi się szybko napisał, ale jak się zastanowiłem, to pomyślałem sobie, że napiszę jeszcze oprócz tej częsci pierwszej z dopiskiem - prehistoria, także część drugą - historia, a moze także trzecią - współczesność. A kiedyś sobie uwspółcześniłem jedną z pieśni Horacego (Nie na skrzydłach żelaznych pod niebo się wzniosę...) i to mi akurat pasuje by opisać dokonania naszego nieżyjącego już dyrektoera od lotnictwa. Najgorzej będzie ze wspólczesnością, bo pewnie podpadnę obecnej władzy, ale spróbuję. Wiersz poprawiłem zgodnie z Twoimi sugestiami. Przepraszam tego kogoś, kto na ten wiersz głosował. Wszystkie trzy wiersze opublikuję po 20 sierpnia. Pozdrawiam
Andrzej Talarek, 21 july 2011
I
jak coś zgubisz to się pomódl do świętego Antoniego,
złap za guzik kiedy widzisz na ulicy kominiarza,
trzykroć puknij w drewno, złego precz odgonisz od swojego,
za rozbite lustro siedem lat nieszczęścia się przydarza.
dać kolację dla trzynastu, pech na dom swój ściągnąć znaczy,
sól z podłogi zbieraj garścią, poprzez ramię rzuć na czarta,
po pogrzebie nie patrz w lustro, umarłego w nim zobaczysz
i nie przechodź pod drabiną, stryczka ta przechadzka warta.
z łóżka nie wstań lewą nogą, na nieszczęście strój zielony,
za to w chabrach będziesz zdrowy, kwiat choremu wróżem śmierci,
gdy w czerwieni cię zobaczą, każdy czuje się zgorszony,
a krzaczaste brwi na bezwstyd, niech ta myśl w twój brzuch się wwierci
koc na łóżku u chorego powieszony, śmierć przywoła,
usta gdy otwarte zasłoń dłonią, by nie wleciał diabeł,
zamknij okna przed strzygami, od wampirów uciec zdołasz,
kiedy ktoś cię obgaduje, to cię piecze ucho prawe.
a jak pali ucho lewe, ktoś o tobie pięknie śpiewa,
szanuj każdą kromkę chleba i ją całuj kiedy spadnie,
nie jedz pestek od owoców, bo wyrosną w brzuchu drzewa
no i nie smaż tłuszczu w ciąży, bo jak kapnie znamię snadnie.
W ciąży także zdejm korale, bo owinie dziecku szyję
pępowina, po kiszonych mleko w kwaśne się zamieni,
włosów wtedy nie obcinaj, mądrym dzieciak niechaj żyje,
chłopu nie daj, bo zropieją dziecku oczy na jesieni
gdy mężowi dajesz śluby, w tył się nie patrz po oddali,
nie oglądaj sobie dłoni, bo na pogrzeb pójść cię zmuszą,
abyś miała łatwe życie, nie noś krzyża lecz medalik,
a po soli rozsypanej mąż i żona na bój ruszą.
zamiast mleka krew da krowa, gdy jaskółkę zachcesz zabić,
byś miał źrebię zdrowe zawiąż wstążkę, kiedy się urodzi,
jak kobiecie w ciąży nie dasz czego zechce, myszy zwabi,
zjedzą cały twój majątek i na dziady będziesz chodził.
II
trzymaj agat na odmianę, z ametystem cię nie strują,
bursztyn przed chorobą chroni, granat wpływa na potencję,
jaspis swojej daj kochance, rubin to jest prawie ruja
diament twojej psyche broni, no i daje ci atencję.
przed złem turkus zachowuje, ze szmaragdem przyszłość jasna,
szafir lotny umysł daje, przed złem wszelkim turkus chroni,
opal, zamęt i nieszczęście, perła wieści śmierć twą własną,
z malachitem urok rzucisz, koral twych przyjaciół broni.
gdy potomstwa dużo pragniesz, kup żonie lapis lazuli,
a kamienie księżycowe od nieszczęścia sny twe chronią,
akwamaryn jest na kryzys, by psychikę twą utulić
a granitu wielki kamień najpewniejszą twoją bronią.
Andrzej Talarek, 18 july 2011
siedzieli na nadrzecznych morgach
żyznych ciężkich jak chłopski los
Stanisław przypominał Hitlera
ten sam wąs ojcu dał na imię Adolf
nad łóżkiem szabla z pierwszej wojny
karabin roztrzaskał gdy brat zastrzelił
jego pierwszą żonę naładowany kiedyś
wypalił w rozbitym podniebieniu złota blacha
zniekształcona kulą twarz bałem się
kochał ziemię i pszczoły był twardy
pod rozgwieżdżonym niebem wiózł saniami
wnuka z pociągu przestrzeń była taka ogromna
a jego spokój tak kojący i pierzyna jak piec
Józef przypominał Witosa ten sam wąs
był ludowcem i czytał gazety jego wnuk
jest ludowym starostą biblijnie nie lubił roli
to był dopust za bramą raju o którym marzył
agitował kto o tym pamięta prowadził dysputy
tylko wierna kobyłka rozumiała nieporządek
walczył w Alpach zwykły piechur nie wspominał
rzezi i strachu i że cieszył się na wojnę
odeszli
ziemia podzielona
prawie nie rodzi
wdowa
pachnie nimi
Andrzej Talarek, 17 july 2011
tuż obok miejsca w którym niebo
sączyło soki ziemi zespalając
cudowne z materialnym
poznawałem pierwsze dni
łany zbóż falowały po horyzont
tam przechodziły w obłoczne niebo
i wracały przemienione nad moją głowę
od początku wiedziałem że tam
ziemia i niebo stanowią jedno
że umierający ludzie odchodzą poprzez zboża
do miejsca wniebowstąpienia
i jednym krokiem przekraczają próg
niższy niż w sieni dziadka
i są w niebie
jak było nie wierzyć że anioły czuwały
nad każdym moim krokiem po wąskiej kładce
skoro tak blisko było ich mieszkanie
a cmentarz dotykał go krzyżami
po latach szedłem przez pola porośnięte
pszenicą jęczmieniem prosem i widziałem
jak chmury nad głową opierają się
na niezliczonych łodygach
a polna droga do kościoła sprzed lat
kończy się w obłoku dzwonnicy
zobaczyłem to co zapomniałem
zachodziło słońce za plecami
patrzyłem na wschód
kiedyś tam pójdę
Andrzej Talarek, 16 july 2011
wyprowadzał zwierzęta z wioski
szedł dziurawym gościńcem i grał
na bębenku albo fujarce a z nim większa wciąż
orkiestra dzwonków owiec i krów
i pies
i migała mi przed oczami szczęśliwa galilea
albo zrozpaczone hameln
kiedy z każdej bramy wychodziły
krowy kozy owce i szły za nim
jak zaczarowane
i nie pogubiły się w tej drodze
na gminne pastwiska
gdzie pasły się pośród ziół wonnych
traw falujących jak odległe morze
jedna wielka gromada
i pastuch
znikał rankiem w kurzu gościńca
wyłaniał się z niego wieczorem
jakby wychodził z biblijnego obrazka
kart wyjścia i przyjścia codziennego
aż odszedł
jak czas
Andrzej Talarek, 15 july 2011
ostatnia już we wsi żywicielka
wśród sytych z otwartym pyskiem
przeżuwa czas dawno miniony
zielony śliną młodości
w stanie niepokojonego szczęścia
zbiera po łące ukwiecone chryzypy i kitiony
pożera aurelie i bardziej mleczne seneki
w zgodzie z naturą wyrosłe
rolnicy sukcesu nie stają na chwilę
ona stoi po wymiona traw ostatni stoik
wiejski głupek bezrozumny czasu
przeszłego bożek
z naturą którą kochamy w symbiozie
z prawami dla zielonych
daje mleko cnotliwie dobre
nie produkuje
Andrzej Talarek, 15 july 2011
zaskibione aż po horyzont
z kropką wrony po każdej bruździe
jak otwarta księga
w żółci kłujących ściernisk
czyta ją człowiek i ptak
zraszając potem i deszczem
przerżnięta pługiem w połowie
dżdżownica podwaja swoje istnienie
są aby zniknęły w urodzaju
przyjmują ziarno by plon wydało
stokrotny albo trzydziestokrotny
są częścią przymierza
osełka sera osełka masła
osełka do ostrzenia kosy
lemiesz srebrem czysty
jasność ziemi
Andrzej Talarek, 14 july 2011
bezczynna jak upływający czas
płynie
nie niesie w swoim nurcie pożytków
łodzi flisackich tratew ryb do złowienia
jak pusty pociąg
czasami chwyta za nogę i wciąga
i trudno zobaczyć gdzie płynie życia wstążka
błękitna rzeka splątane na chwilę
lub wieczność
zatrzymuje i słońce i księżyc
pomnaża w nieskończoności
jakby każda kropla własność
miała każda gwiazda
kołuje zawraca tuli sama do siebie
nie chce się rozstać
kropla z kroplą zanim morze
zanim chmura
zanim deszcz
Andrzej Talarek, 13 july 2011
pokrzywione oddzielają ludzi od dróg
mogliby odejść
dają im bezpieczeństwo niepodróżowania
w swojej znanej czasoprzestrzeni
ukształtowanej dłonią i słowem
oddzielają zwierzęta od wolności
jasnego słońca tylko kawałek przynależy
każdemu ugorowi za wierzbowym płotem
murem z kamieni ziemi krzykiem
eleganckie i klecone z byle czego
ubrane w mundury straży i zielone liśćmi
krzyczące głośnikami i mruczące kotem
unoszone pod niebo ptakami zabetonowane
służą jednemu bogu mordują wolność bycia
każdego dnia zabierają kawałek czasu
by go umieścić za kratą sztachet
ukarać za przemijanie
w drodze
Andrzej Talarek, 12 july 2011
wolność jest przydana każdemu
stworzeniu w jego ograniczeniu
płotami zasiekami murami obojętnością
pomiędzy nimi każde rozpycha
przestrzeń swojej wolności
wyszarpuje wydziera obraża rani
samo jest ranione poniżane
taki jest świat krzyczą mi zza płotu
jak do krowy lub zarobionego konia
ecce homo odpowiadam ecce homo
nie bydle boże nawet niewolnik
jestem człowiekiem jestem gejem
rozwalam mury ograniczeń nie ograniczam
niczym wolności
palę stare księgi nurzam w ich popiele nogi
tradycji nietrwałej palę lasy na granicach
by mech i stęchliznę ogniem wytrzebić
Misericordias Domini
in aeternum cantabo
Andrzej Talarek, 11 july 2011
to nie tylko wydarta drzewom leśna poręba
wytatuowana bruzdami ziemia polnego gościńca
krzywizna uników przed nadchodzącym zmierzchem
gliniaste koleiny pełne zroszonych dni
ne tyko śieżka milionów stąpnięć wiodąca
ku spiżowemu dźwiękowi ulatujących dzwonów
duchem cmentarna aleja ozdobiona
obrazkami z przebytego razem czasu
nie tylko sklepiona tryumfalną bramą drzew
parada koni ciągnących osnopiony wóz
lub zawiana miriadami białych kryształków
dzwoneczkami sań wybielona w nicości przepaść
to także słowo uczucie podanie ręki
uścisk łagodny pocałunek fizyczne zbliżenie
początek i koniec rozmowy miłości
początek i koniec
z życiem pośrodku
Andrzej Talarek, 6 july 2011
nie palę tytoniu śmierdzi
zatruwa tkaniny w które się ubieram
którymi odsłaniam się od świata
nie lubię nałogowych palaczy
śmierdzą i są bezwolni
nie zdradzam żony jestem wierzący
poza tym jest dla mnie piękna
a miłość stanowi podstawę mojego trwania
nie lubię nałogowych kochanków
są obleśnie bezwolni
nie lubię dziecięcej pornografii
ohydni są jej propagatorzy
gwałciciele sumień
rzygam w twarz gnojom
są ohydnie obleśni
nie lubię parad równości
płciowego wywyższania się nad ulicę
nie lubię zadeklarowanych homoseksualistów
usiłujących epatować nie tą płcią
są obleśni w swojej
wielokolorowości
nie lubię jeść kaszanki
krwawi zarżniętym życiem
mam niestrawności
posoka ścieka po dłoniach rzeźnika
nie lubię katów
mam prawo lubić i nie lubić
i mam prawo pisać
Andrzej Talarek, 5 july 2011
Jestem z gliny ulepiony ciężką chłopską dłonią
nie z prochu ziemi lekkiego Bożym tchnieniem
który tworzywem dla nieśmiertelnych być może
a dla mnie jedynie pyłem w oczy
i dziw że istotą żywą stałem się wbrew Bogu
ciężki jak golem bez poezji w żyłach
siadają na mojej głowie ptaki niebieskie
niestraszne im opowieści psalmisty
unoszą glinę po części maleńkiej na gniazda
gdzie wykluwa się puch najdelikatniejszy słów
na zawsze już będą pachniały prostotą narodzin
i śmierci tak oczywistej jak stworzenie z ziemi
słowa rodzi mi stajenka
i pole aż po las dalekie
a śmierć pośród pól
je zbiera
Andrzej Talarek, 24 june 2011
Grywał ukraińskie dumki śpiewał tęsknie o górach
budował drewniany dom starości wspólnej aż do śmierci
dookoła były drzewa i cisza
czasami zlatywali stadem ptaków krzyczący
ludzie gór ze swoich miejskich siedzib
była piękna dojrzałą słodyczą jesiennej gruszy
trzydziestu lat wspólnego życia zazdrościli
koledzy złaknieni spojrzeń dawanych każdemu
jak przyzwolenie na śmielsze słowo gest
pachniała kobiecością bardziej niż las wyściółką
był niedzisiejszy nie patrzył wyobrażał sobie
w jego świecie wszystko było na zawsze
ustalone miejsca znaczenie a ona była
bardziej niż czas nie przemijała gdy żeglował
zalotnicy niepokoili ją aż uległa
dwadzieścia pięć lat
nie czekała nawet penelopa
obłędny taniec z panem wyzwolił ją
z więzów przysiąg i obietnic i odpłynęła
od drzew do jasnych domów złudy
szalał mówił przez sen na drugą stronę
w której tylko cienie przodków
prosił kolegów nie słyszeli ogłuchli
krzyczał niedługo odejdzie
gdy nie wróci
nie wróci
podobno była nieszczęśliwa
nawet telemach był zdziwiony
matko kogo ja znałem
Andrzej Talarek, 23 june 2011
wiem dokładnie kim jestem
wiem skąd idę i dokąd
mam imię nazwisko adres zamieszkania
przeczytałem nieokreśloną bliżej liczbę
książek niekiedy zbyt mądrych a jednak
pomogły mi zdefiniować Boga
miałem psa i rzadko się uśmiecham
antycznie przytulony do piękna
jestem wyczulony na fałszywe nuty
na błędy w stylu i ortografii
nie słucham kiedy kłamiesz
wierzę że człowiek jest lepszy
nie dostrzegasz u mnie niepewności
choć lęk czasem cichutko puka
wydaje się że mogę nie bać się
śmierci w późnym wieku
moje stopy zostawiają na wodzie ślady
kiedy po niej stąpam lekki na chwilę
otrzymaną wiarą
są jak załamanie czasu w którym
rozszczepia się światło
przez momenty wierzę
że będą trwały
a jednak
skłamałbym pisząc
o braku wątpliwości
gdy wiatr gdy niewiara
że zostanie cokolwiek
wątpię więc jestem
i boję się
wątpię bo jestem
człowiekiem małej wiary
Andrzej Talarek, 19 june 2011
Rozciągnięte ścieżkami wśród pól
rozwleczone za pługiem bruzdami
wciąż kiełkuje jak wiosenny ból
miejsce które w ciszy władnie nami
i urasta w tajemnicy łąk
pól ofiarnych gdy droga nieznana
tam powstrzyma ruch szalony rąk
ten którego twarz w miejsce wpisana
w zamroczeniu sen jakowy śnię
gdy przychodzą do mnie z darem łaski
widząc trwogę gdy kłos chwieje się
myśl na wietrze na wodzie odblaski
tam podnoszę ponad ziemię gest
by w kamienie wpisał się na wieki
bom drobiną w trzewi czasu jest
lecz w tym miejscu na zawsze człowiekiem
choć go nie ma na arkuszach map
pochowane po ludzi zakątkach
trwa to miejsce wśród codziennych spraw
piękne świętem jak czerwcowa łąka
Andrzej Talarek, 18 june 2011
Motto:
Zabijacie Boga, a myślicie,
że ujdzie wam to bezkarnie. Durnie.
Parafraza z Nietzschego
Gówno troska o dobro wspólne
chrzanić tradycję w obcych zdaniach
oświeconymi się nazywać
jak pies się łasić do głaskania
po śladach z nosem ubabranym
nadążać w myślach za swym panem
na świadków wszystkich świętych wzywać
gówno święci gdy wszystko wtórne
w psie kupy powtykane flagi
prezydent dureń alkoholik
jeden samolot mniej cóż z tego
ich boli ale nas nie boli
duma myśmy są dumni z siebie
nawzajem wspierasz mnie ja ciebie
olewaj krzyż przybij do niego
postulat nikt nie widzi blagi
dobrze przypilnuj niech oddycha
w rytm równy serce wyreguluj
i niech zatańczy nam walczyka
niech czuje radość a mniej bólu
bo bólu nie ma przecież wiemy
na co dzień wciąż się radujemy
niech para z parą wciąż się bzyka
a jak nie radość to marycha
róbcie co chcecie wszyscy za tem
jak trzeba w Boga postulatem
zmolestujemy zabijemy
ujdzie nam płazem Nietsche błazen
groził a ujdzie nam bez kary
i Nietsche stary i Bóg stary
przed nami przyszłość ją wybierzmy
radujmy się w przeszłość nie wierzmy
niedługo mnie już na tym świecie
ale doczekam wiem na pewno
czasu którego tak się boi
ten tłum gdy będzie modlitewno
gdy prosić Boga będą łotrzy
o łaskę a on na nich spojrzy
i śmiechem parsknie i rozdwoi
świat ten w połowie poginiecie
Andrzej Talarek, 12 june 2011
Ty, uśmiechnięty, ty, łagodny w mowie,
wysłuchujący po ostatnie słowo
i z dobrą radą na me trudne sprawy:
chociaż wątpiłem, wierzyłem na nowo.
Choć niepewności czarny duch się wkradał
między twe słowa a moje i spadał
cienia obłokiem na moje obawy,
wciąż mimo tego piłem twoje zdrowie.
Mój przyjacielu, którego zalety
umysłu znałem, sam dziś nie wiem czemu
nie byłem ciekaw twojej moralności,
jakby intelekt dawał ją każdemu,
jakby ci cnota przyrodzoną była,
a tyś jest szuja na kłamswe utyła.
I jakby krętactw dziś nie było dość ci,
nowe stosujsz do życia podniety
Pieprz się w swym świecie, niedługo twojego,
czas na niekorzyść twą płynie, a słowa
wywloką sprawy, zapisane czyny,
niegodne funkcji, któreś był piastował.
I choć ogromna budowla za tobą,
rzucą jedynie, wypieprzaj, Bóg z tobą.
Wysiądziesz kiedyś z wielkiej limuzny,
znajdziesz, żeś mały i wart byle czego.
Andrzej Talarek, 8 june 2011
Wczesnym rankiem zobaczyłem słońce
świeciło
nad horyzontem mojego pojmowania dnia
zdziwiłbym się bardziej gdyby nie fakt
że poruszyło się we mnie dziecko
o rysach łagodnych młodością
rozpychało się rękami w płucach pełnych
słodkiego zapachu porannego sadu
wyglądało przez moje oczy na biel śliw
tupało do rytmu gołębich skrzydeł
bolało bardzo przypominało
po raz pierwszy
dzisiaj rano zobaczyłem młodą dziewczynę
spała
zawinięta we wszystkie słowa które powiedziałem
mojej żonie od początku świata w świeżej zieleni
była rzeczywista jak dotyk dłoni młodego mężczyzny na jej ciele
w sieć zmarszczek pochwycona
była piękna pierwszą wspólną wiosną
Andrzej Talarek, 7 june 2011
stoję przed tobą bez wstydu nagości
Adam bez żebra na raju rozstajach
nie wiem czy nagość przystoi starości
na ziemi jabłko bez oznak młodości
dawno umarłe wspomnienie o majach
zabrało z sobą tamten wstyd nagości
tulisz się do mnie w oddaniu miłości
Ewa jesienna na czasu rozstajach
wiem że twa nagość przystoi starości
w pięknie dojrzałym ciągle eros gości
jakbyś z faunami biegała po gajach
więc stoisz cicha bez wstydu nagości
i prosisz wzrokiem o dawne czułości
te obopólne w naszych miękkich rajach
bo wiesz że nagość przystoi starości
gładzisz me ciało z przeczuciem męskości
lęki i stresy łagodnie wygajasz
bym stać mógł dumny bez wstydu nagości
choć lustra szepcą o ludzkiej marności
szeptu nie słucham tobą się upajam
stoję przed tobą bez wstydu nagości
bo wiem że nagość przystoi starości
Andrzej Talarek, 5 june 2011
Błogosławię dzień jasny który ciebie stworzył
Zanim ze świata wyszłaś na nasze rozstaje
Bym mógł wraz z tobą witać te świąteczne maje
I gołębia czułości w darze Bogu złożyć
Błogosławię godzinę w której cię szukałem
By znaleźć zagubioną w chwili nienazwanej
U stóp bramy dzielącej znane i nieznane
By wspólną drogę wybrać na życie nietrwałe
Błogosławię tę miłość którą mnie obdarzasz
Kamień węgielny losu w tym świata obłędzie
Twe ciało wciąż wibruje pożądania przędzie
Nić na kokon jedwabny który przepoczwarza
Ciała starsze na słowa anielskie by potem
Pod niebo wzlecieć razem z radosnym łopotem
Andrzej Talarek, 4 june 2011
W zieleni która wciąż ze mnie
łąką wrześniową wypływa
tajemną postać kobiety
przed wzrokiem obcym ukrywam
nicią żółknącą zapięta
w myśli tajemnych osnowy
rośnie klimatem jesiennym
w błyszczącym srebrze mej głowy
pląta taborem cygańskim
drogi po których biegałem
romanca zwiewna istota
imię swej ciszy jej dałem
wiatraków bezradny łopot
mej głowy tuli do siebie
bez zbroi czym też jest mężnym
bez zbroi jestem w potrzebie
więc pokazuje mi jasne
na łąkach ślady zajęcze
trzepot bezradny kuropatw
pierwsze miłości młodzieńcze
niesie przed oczy łagodność
w koszyczku z pisklęciem małym
w igliwie sosen ubrana
w zapach włożona nieśmiały
ma wszystkie przymioty ewy
prócz tego poezją jest jeszcze
w ciszach wieczorom zabranych
myślami o niej ją pieszczę
czasami biegnie nad stawy
gdzie w trawach tańczą satyry
swoje kopytne sprośności
owiane w antyczne mirry
pod suknią zwiewną tajemne
skrywa księżyca podchody
jej piękno wraz z pożądaniem
marzeń wiszące ogrody
spełnij ach spełnij romanco
moje ukryte marzenia
spowite w szal twój cygański
nieśmiałe me uniesienia
daj mi romanco swobodę
myślenia ponad wodami
w przestworzu stwarzać mi pozwól
świat mój zszywany gwiazdami
bym mógł w nim lecieć i lecieć
ponad codzienność ciążącą
pisać w obłoku me myśli
czasem pokrywać kojącym
Andrzej Talarek, 31 may 2011
Tu elita ślońsko mieszko, z chopa chop hajer przodowy
W grubie żodyn nie fedruje, to o geltach nie ma godki
I ochoty ni mo żeby łokna sztrajchnonć na cerwono
Pedzom jesce, że komuna i zasiłek weznom żonom
Trza nam bydzie iść pod kościół ufechtować ło drobnioki
Co sie napić, no bo fto by za robotom w świat szeroki
I do haźla lyźć sie nie chce, chocioż w pyncherz ciśnie piwo
Toć już prawie się rozlecioł, koło muru stoi krzywo
No i baba w każdym łoknie gafcy jak się chopy wijom
Na mur szczajom, w szkata grajom, z nudów się o baby bijom
A na Barwnyj dom się polił, dziesięć straży przyjechało
Z familoka wylyź nie chcioł nikt, choby żaru mało
Fojermany za oszywki wytargali chopów z łognia
Tego chyba nie widzieli, to im sie nie zdarzo co dnia
Łodleciały kajś gołymbie, ni ma już niebieskich ptoków
Coś się tukej zawaliło i to wszystko przez Poloków
To mój wiersz, przetłumaczony na "bardziej śląski" z pomocą Tovy
Andrzej Talarek, 30 may 2011
Korytem starej rzeki niesiony na morze,
Pośród znajomych mielizn i na wyspach krzaków,
Mijałem obojętnie, ciągnących w uporze
Stare statki na linach, znużonych burłaków.
Już swobodny u ujścia, ster twardo trzymałem,
Świadomy, że w ładowniach wełny są i zboża,
I że dopłynąć muszę, właśnie tam, gdzie chciałem,
A nie tam, gdzie nad morzem krwawa błyszczy zorza.
I choć przypływy wściekłe w statek uderzały,
A odpływy go niosły w niezbadaną stronę,
Dziecięce me wspomnienia pierwszeństwa nie miały
Nad rozumu zimnego logiki skończone.
Nie spałem pośród burzy, zakręconych wirów,
Nad statku dzikim tańcem czuwałem wśród nocy,
Ułuda świateł znikłych, kosmicznych kadrylów,
Na dwie czwarte, sześć ósmych, wołała pomocy.
Fala wielka i czysta na statek się wdarła,
Spłukała z niego brudy wspomnień i urojeń,
Resztkami sił upadła, rozklapła umarła,
Oddając mi do władztwa całe morze swoje.
I odtąd już płynąłem swobodny i pewny,
Przez wody wypełnione Muzyką zachodu,
Do którego prowadził ślad powietrzem, zwiewny,
Na gwiazdach rozwieszony, umarły za młodu.
Na wodach, które mają marzenia żeglarzy
Zamknięte w swojej toni jak w grobowca skrzyni,
Wymyślałem od nowa do marzeń tych twarze
Prawie tak, jak na Końcu dobry Bóg uczyni.
Nie godziły się na to pękające nieba
Gromami, które do mnie pędziły z łoskotem.
Woda i elektryczność; do stworzenia trzeba
Jeszcze tchnienia jedynie, które przyjdzie potem.
Teraz słońca widziałem wirujące wkoło,
Ptaki w szaleństwa locie pośród sinych toni
I grzędy piany białej zwieńczającej czoło,
Tego co z wody morskiej wkrótce się wyłoni.
Czekałem i marzyłem pośród fal olśnienia,
Pośród srebrzystych uciech, szafirowych dzwonów
W głębinie dźwięków sytych, niegodnych istnienia,
Płytszych od wielkiej ciszy nabrzmiałych balonów.
Modliłem przeciw morzom modlitwy wytrwałe,
Raf czerwonych grzebienie myślami gładziłem,
Jasne stopy Maryi rozgniatały skałę,
O którą okręt stary omal nie rozbiłem.
Dotykałem bajecznych podwodnych ogrodów
Gdzie się wiły istoty pozbawione duszy,
Wierzyłem w odpocznieniu u początku schodów
Że mnie żaden poczwarny lewiatan nie ruszy.
Przepłynąłem przez bagna, fermenty i sieci,
Pokonałem wód spadek w niezmierzoną głębię,
By przejść na drugą stronę, tam gdzie tylko dzieci
Sny swe opowiadają beztrosko zupełnie.
Łapałem ryb tęczowych ławice ulotne
W dłonie, ryb śpiewających w lotną siatkę nieba,
Trzymałem je nad głową, gdzie słonce samotne
Wysuszało ich ciała na pokarm, do chleba.
Który nie znam języków, poplątania mowy,
Tłumaczyłem dla dzieci jasne wierszowiny
Ze statku wyrzucane, w nadziei słów nowych,
Węzłów mowy, potrzebnych jak od logu liny.
Chłodem Morza Zimnego porażony biegłem
Przez namorzyny ostrej zagony czerwone,
Palące niby Piekło, póki nie dostrzegłem
Drogowskazów wiodących na wód dobrą stronę.
Przesunąłem bieguny na przeciwne skraje
Morza magnetycznego, gdzie tańczą fizyki.
Ptaki tęczowe, wyspy, ich dziewicze raje,
Zamknąłem pośród linii biegnących do nikąd
Kruchy statek płynący nad glonów brodami,
Chociaż w eter i światło wiodła mnie pokusa,
Z każdym węzłem trzeźwiałem bardziej, gdy przed nami
Z wody się wyłoniła jasna twarz Chrystusa.
Dość już miałem majaczeń, spijania otmętu,
Pogrążania w młodości narkotyku słodkim,
Krzyknąłem gdzieś za siebie, do widma okrętu,
Zabierz ze sobą rymy, przenośnie i zwrotki.
Utoń wraz z nimi w wirze, zabierz swoje czary
Ułudne i wraz z nimi pogrąż w wiecznej toni,
Zatrać oczy panterze, olbrzymie wężary,
Drzewa na skroś przeżarte jadem czarnych woni.
Nie jesteś już potrzebny okręcie widmowy,
Twa tęsknota kałuży jest czystym fałszerstwem,
Europa dziś mówi wyrazem gotowym,
Fastfudy dziś, jej mowy, są udzielnym księstwem.
A co do mnie, to wiatry nadal mi sprzyjają,
Twarz Chrystusa na żagle zabrałem w pokorze,
I choć tak mały jestem, to Słowa mi dają
Siłę taką, że mogę w każde płynąć morze.
I do portu potrafię dopłynąć z towarem,
Poprzez sztormy i wały, bieguny, szafiry,
Poprzez ssawki, wichrzyce wzmacniane bezmiarem,
I niewarte tu wzmianki, zwykłe wodne wiry.
Andrzej Talarek, 30 may 2011
Bywa że wyłączam Słońce
w samym środku dnia młoda kobieta z dzieckiem
na ręku znika rozpuszczona w ciemności
a starzec wymawiający zaklęcia życia
staje się szeptem niknącym w samym sobie
deski poskładane na podłogę bolą zadziorami
i krew wraz krzepnie z trwogą kobiety
małego chłopca i starca że przecież
jeszcze tyle do przejścia a tu mrok
krzyczą on musi spojrzeć nam w oczy
wszak ciemność boli nieskończenie
a nasze życie mierzy zegar i metr i nie ma
szpitala na końcu w którym łagodność
przywracam tę chwilę która krótka jak promień
słoneczny splot zdarzeń niesterowalnych
przypadkowych jak życie zamienione w splot trzewny
ludzko doczesny zmywalny chemią czasu
będzie że wyłączę Słońce
w samym środku dnia na zawsze młoda kobieta
z dzieckiem pozostanie w ciemności gdy ja
przychodni łagodności szukając na końcu dojdę
po echodajnych deskach podłogi
z zaklęciem modlitwy
Andrzej Talarek, 29 may 2011
Zaryczy z bólu ranny łoś,
Kto żyw przemierza knieje,
Ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś
To są zwyczajne dzieje.
Miłość przydrożna jak upiór ma włosy
puszki red bólu ustawione w trawie
gra w nich chichocząc wiatr obcymi słowy
być albo nie być od zgrozy zachowaj
któryś jest ślepy a widzisz jej mękę
zrzucona łatwa zdobycz z więzów ciała
wybita ciosem zawistnego losu
ze szlachetności w morzu cichej nędzy
„ścierpi pogardę i zniewagę świata
krzywdy ciemięzcy obelgi dumnego
lekceważonej miłości męczarnie
odwłokę prawa butę władz i owe
upokorzenia które nieustannie
cichej zasługi stają się udziałem”
być albo nie być zbyt wielkie pytanie
na małe życie które nożem przetnie
alfons lubiący pohamletyzować
albo rozbije na dwoje jak głowę
pijany klient zło z góry wiadome
to jak uciekać kiedy jest za dobro
rozwaga która czyni nas tchórzami
pęta co ranka wyśnionym marzeniem
o życiu lekkim jak kuchenny garnek
z gazet dla kobiet które znacznie droższe
nie muszą pytać dawać odpowiedzi
szpetna Offelio nimfo rozjechana
legionem opon mokra krwista plamo
w krzyki asfaltu wtopiona jak żaba
umrzeć czy zasnąć śnić jest niebezpiecznie
za grzechy innych ktoś musi zapłacić
las ponad śpiesznym do miłości płatnej
tłumem kołysze w swym wnętrzu tragedię
bólu bez wycia najwyżej w poduszkę
kiedy usypia gdy inni usnęli
na łonach kobiet żon swoich kochanek
mając zwyczajną Offelii tragedię
Andrzej Talarek, 29 may 2011
“The fate of all mankind
is in the hands of fools”
Pamięci Tomka
Beksińskiego
Nie jestem pierwszym
z tysięcy którzy wątpili w sens pisania liryki
stojąc na krawężniku na moment przed
przetacza się po nas kolejny wiek dożyliśmy
może więcej nadziei na parapecie okien dla ptaków
mieliśmy więcej ziaren mogących skiełkować
biblijnie wydać plon czekaliśmy wśród nadziei ja
dożyliśmy biorąc słowa nowe za swoje
wypełnialiśmy ramy znaczeniami a rubryki danymi
starając się zobaczyć sens w niewytłumaczonym
kiedy okazało się że zalano nas gównem pustosłowia
zasypano piramidą reklamowych śmieci gwałcących
nasze uszy i oczy zaczęliśmy tracić kierunki
przywłaszczyciele władzy kasta mandarynów
posiadacze prawie wszystkiego prócz okruchów dla gawiedzi
za murami politycznej poprawności pławią się w mleku i szampanie
kopulując na jej oczach gwałcąc hotelowe pokojówki
bezkarnie kłamiąc o prawach człowieka dla siebie
w telewizyjnych porankach dla tych którzy chcieliby
jak oni podupczyć bezkarnie ich wyborcy nowego
wieku usamochodowiona tłuszcza pseudodemokracji
totalny grill gawiedzi bezrefleksyjnej jak asfalt
który jedynie ogniem można przekształcić w lawę
bezmyślność milionów internetowych małp serfujących
w poszukiwaniu równych sobie zadowolonych
„nie ma już rozrywek ani sensu życia”
chyba że sensem jest poszukiwanie rozrywki
„moda przyprawia o dreszcz grozy i obrzydzenia
gwoździe w nosie” u Szymborskiej w Schyłku wieku
marudzenie starej babci która nie rozumie czasu nagród nobla
serwowane na deser maluczkim
„opowieści z krypty przestały być zabawne (..)”
choć gawiedź rechoce pod dyktando klakierów nie rozumiejąc
„że żyjąc w trupiarni trudno być równie radosnym
jak Ziutek Słoneczko na plakacie pt: "Poranek naszej ojczyzny”
co pozostaje którym procesów myślowych
nie pożarł do reszty gazetowy bełkot
„spójrzmy (…) wstecz i wspomnijmy to
dla czego warto było żyć” i spróbujmy zmieniać
wróćmy do tego co było
jeśli to jeszcze możliwe
do prawd zawsze oczywistych
gdy nie wszyscy i wszędzie mają rację
bo wtedy nie ma jej żadna małpa
bo jeśli nie
„to nie pozostaje nic innego jak odwrócić się plecami (…)
i niczym Panurg odejść pierdnąwszy z wielkim wzburzeniem”
This is the end, beautiful friend
Cytaty użyte w wierszu pochodzą z pożegnalnego listu Tomka Beksińskiego, i chociaż czasem użyte są w nieco innych kontekście, niż to zrobił Autor, to wierzę, że ich Autor mi to wybaczy, spoglądając na moje pisanie z Nieba, bo przyświeca mi idea, którą pewnie poparłby.
Andrzej Talarek, 18 october 2010
nie krzyczeli ukrzyżuj go
bo już był ukrzyżowany i milczał
krzyczeli wybieramy Barabasza
a było ich pięć tysięcy
wzmocnionymi szaleństwem głosami
krzyczeli wypuść nam Barabasza
pośród śmiechów i drwin z tego który nie mówił
milczał namiestnik ziem nad bluźnierstwem
na kamieniu wypisał hołd dla mieszkańców tiberieum
kazał zawiesić chyłkiem
a tłum wciąż krzyczał wybieramy Barabasza
nie lubił trudnych decyzji przyzwyczajony do spokoju
jednak zbrodnia uszczuplenia godności ludu
wrogość wobec namiestnika pretendowanie do władzy
wzniecanie buntu były dowodami przeciwko
był za
wypuścił im Barabasza
zaśmierdziało
więc umył dłonie
krew już była
więc krwi nie było
ale czy dzieci nasze mogą spać spokojnie
kamień który po nim pozostał
ma numer katalogowy AE 1963, 00104
jego wymiary to 82 cm x 65 cm
jest to jedyne znalezisko archeologiczne wzmiankujące
namiestnika.
Andrzej Talarek, 11 august 2010
wyjechałem od siebie zwykłego
urzędnika codziennych przeznaczeń
i od życia sprawdzalnego w lustrze
wyjechałem aby móc zobaczyć
świat bez cienia codziennego życia
myśli moich u innych odbicia
kiedy nie są tak jak echo puste
bym odnalazł w nich siebie samego
uciekając od chorób kłopotów
nagle wszedłem w gabinety cieni
gdzie wyjmują zęby czarne kruche
gdzie daremnie czekać że się zmieni
czas na lżejszy kiedy zegar stary
ciąży bardziej niż nowe zegary
zapaść w ziemię jest najczęstszym ruchem
a czas kreśli ciężkie łzy pierrotów
wyjechałem od siebie na urlop
poza lustrem zgubić miałem żale
w świecie jasnym śnię sny czarnych kotów
Jabberwocka ni Alicji wcale
nie spotkałem a królik uparcie
zgagą wraca jak niedobre żarcie
i czas wracać do dawnych kłopotów
co czekają jak tłumy penelop
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
21 may 2024
The TrialSatish Verma
20 may 2024
Za ciepło się ubrałaJaga
20 may 2024
Leaves Are Changing ColorsSatish Verma
19 may 2024
Broken BridgesSatish Verma
18 may 2024
Misty MemoriesSatish Verma
17 may 2024
In TemperatureSatish Verma
16 may 2024
O TrinitySatish Verma
15 may 2024
ToastJaga
15 may 2024
Studying LifeSatish Verma
14 may 2024
NonethelessSatish Verma