Andrzej Talarek, 29 may 2011
“The fate of all mankind
is in the hands of fools”
Pamięci Tomka
Beksińskiego
Nie jestem pierwszym
z tysięcy którzy wątpili w sens pisania liryki
stojąc na krawężniku na moment przed
przetacza się po nas kolejny wiek dożyliśmy
może więcej nadziei na parapecie okien dla ptaków
mieliśmy więcej ziaren mogących skiełkować
biblijnie wydać plon czekaliśmy wśród nadziei ja
dożyliśmy biorąc słowa nowe za swoje
wypełnialiśmy ramy znaczeniami a rubryki danymi
starając się zobaczyć sens w niewytłumaczonym
kiedy okazało się że zalano nas gównem pustosłowia
zasypano piramidą reklamowych śmieci gwałcących
nasze uszy i oczy zaczęliśmy tracić kierunki
przywłaszczyciele władzy kasta mandarynów
posiadacze prawie wszystkiego prócz okruchów dla gawiedzi
za murami politycznej poprawności pławią się w mleku i szampanie
kopulując na jej oczach gwałcąc hotelowe pokojówki
bezkarnie kłamiąc o prawach człowieka dla siebie
w telewizyjnych porankach dla tych którzy chcieliby
jak oni podupczyć bezkarnie ich wyborcy nowego
wieku usamochodowiona tłuszcza pseudodemokracji
totalny grill gawiedzi bezrefleksyjnej jak asfalt
który jedynie ogniem można przekształcić w lawę
bezmyślność milionów internetowych małp serfujących
w poszukiwaniu równych sobie zadowolonych
„nie ma już rozrywek ani sensu życia”
chyba że sensem jest poszukiwanie rozrywki
„moda przyprawia o dreszcz grozy i obrzydzenia
gwoździe w nosie” u Szymborskiej w Schyłku wieku
marudzenie starej babci która nie rozumie czasu nagród nobla
serwowane na deser maluczkim
„opowieści z krypty przestały być zabawne (..)”
choć gawiedź rechoce pod dyktando klakierów nie rozumiejąc
„że żyjąc w trupiarni trudno być równie radosnym
jak Ziutek Słoneczko na plakacie pt: "Poranek naszej ojczyzny”
co pozostaje którym procesów myślowych
nie pożarł do reszty gazetowy bełkot
„spójrzmy (…) wstecz i wspomnijmy to
dla czego warto było żyć” i spróbujmy zmieniać
wróćmy do tego co było
jeśli to jeszcze możliwe
do prawd zawsze oczywistych
gdy nie wszyscy i wszędzie mają rację
bo wtedy nie ma jej żadna małpa
bo jeśli nie
„to nie pozostaje nic innego jak odwrócić się plecami (…)
i niczym Panurg odejść pierdnąwszy z wielkim wzburzeniem”
This is the end, beautiful friend
Cytaty użyte w wierszu pochodzą z pożegnalnego listu Tomka Beksińskiego, i chociaż czasem użyte są w nieco innych kontekście, niż to zrobił Autor, to wierzę, że ich Autor mi to wybaczy, spoglądając na moje pisanie z Nieba, bo przyświeca mi idea, którą pewnie poparłby.
Andrzej Talarek, 18 june 2011
Motto:
Zabijacie Boga, a myślicie,
że ujdzie wam to bezkarnie. Durnie.
Parafraza z Nietzschego
Gówno troska o dobro wspólne
chrzanić tradycję w obcych zdaniach
oświeconymi się nazywać
jak pies się łasić do głaskania
po śladach z nosem ubabranym
nadążać w myślach za swym panem
na świadków wszystkich świętych wzywać
gówno święci gdy wszystko wtórne
w psie kupy powtykane flagi
prezydent dureń alkoholik
jeden samolot mniej cóż z tego
ich boli ale nas nie boli
duma myśmy są dumni z siebie
nawzajem wspierasz mnie ja ciebie
olewaj krzyż przybij do niego
postulat nikt nie widzi blagi
dobrze przypilnuj niech oddycha
w rytm równy serce wyreguluj
i niech zatańczy nam walczyka
niech czuje radość a mniej bólu
bo bólu nie ma przecież wiemy
na co dzień wciąż się radujemy
niech para z parą wciąż się bzyka
a jak nie radość to marycha
róbcie co chcecie wszyscy za tem
jak trzeba w Boga postulatem
zmolestujemy zabijemy
ujdzie nam płazem Nietsche błazen
groził a ujdzie nam bez kary
i Nietsche stary i Bóg stary
przed nami przyszłość ją wybierzmy
radujmy się w przeszłość nie wierzmy
niedługo mnie już na tym świecie
ale doczekam wiem na pewno
czasu którego tak się boi
ten tłum gdy będzie modlitewno
gdy prosić Boga będą łotrzy
o łaskę a on na nich spojrzy
i śmiechem parsknie i rozdwoi
świat ten w połowie poginiecie
Andrzej Talarek, 25 september 2012
pamięci mieleckich Żydów
Zostało po nich kilka kamieni nagrobnych
i pamięć, umierająca w oczach
tych, którzy patrzą i nie widzą,
mówią, a tylko mordują ciszę.
Zostały po nich cmentarze,
na których pochowano słowa,
które były na początku,
a których już nie ma.
Zostały po nich kamienice,
które jakby nie były ich,
po których dzisiejsze strachy
przemykają, złorzecząc.
Nie byliśmy przyjaciółmi.
Żyliśmy obok siebie.
Ale byliśmy ludźmi.
Od tego samego Boga.
A to zobowiązuje.
Andrzej Talarek, 6 july 2011
nie palę tytoniu śmierdzi
zatruwa tkaniny w które się ubieram
którymi odsłaniam się od świata
nie lubię nałogowych palaczy
śmierdzą i są bezwolni
nie zdradzam żony jestem wierzący
poza tym jest dla mnie piękna
a miłość stanowi podstawę mojego trwania
nie lubię nałogowych kochanków
są obleśnie bezwolni
nie lubię dziecięcej pornografii
ohydni są jej propagatorzy
gwałciciele sumień
rzygam w twarz gnojom
są ohydnie obleśni
nie lubię parad równości
płciowego wywyższania się nad ulicę
nie lubię zadeklarowanych homoseksualistów
usiłujących epatować nie tą płcią
są obleśni w swojej
wielokolorowości
nie lubię jeść kaszanki
krwawi zarżniętym życiem
mam niestrawności
posoka ścieka po dłoniach rzeźnika
nie lubię katów
mam prawo lubić i nie lubić
i mam prawo pisać
Andrzej Talarek, 17 august 2011
rzadko je miewam chociaż pewnie chciałbym
noce wtedy bywają krótsze piękniejsze
kobiety lekkie na dotknięcie dłoni
podmuch powietrza ulatują puchem
mężczyźni zostają z dłonią pełną wiatru
pustą
każda pozycja kamasutry jest osiągalna
każda kobieta z odkrytym bezwstydu jestestwem
każda myśl niedostępna łatwa jak prostytutka
każdy grzech rozmienia się niewinnie
rzadko miewam erotyczne sny może to wiek
który nasyca dni onirycznym seksem reklam
może ucieczka od siebie w zapomnienie seksualności
może miłość która wystarcza za dzień i noc
chciałbym by noce były jak kiedyś młode
dnie zapracowane na śmierć ciężką
a seks delikatny i wstydliwy
w dzień i w nocy
Andrzej Talarek, 22 august 2011
Pamięci Tadeusza Ryczaja,
wieloletniego Dyrektora Naczelnego
Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu.
I. Dedal Mityczny
Leciał Ikar na skrzydłach, a słońce paliło,
Oglądnął się za siebie - Dedala nie było.
Stary zbereźnik jeszcze dla żony Minosa
Kończył krowie przebranie, bo chciała młokosa,
Byka mieć dla swej chuci. A on, stary kowal,
Sprytną konstrukcję krowią już dla niej zbudował.
Lecz coś się zacinała i musiał się bawić.
Zapomniał, że z Ikarem miał w górze naprawić
Zeusowi zepsute zawiasy do nieba.
A z bogiem, kiedy trzeba, to naprawdę trzeba.
Wkurzył się Zeus patrząc na Kretę przez fale:
Albom ja tu ważniejszy, albo Pazyfae
Nie będzie mi układał ten kowal plannera
Zaraz walnę, bom wściekły jak jasna cholera.
Orła puścił nad morze, a ten Ikarowi
Chciał wydziobać wątrobę. Cóż chłopak miał robić,
Wbrew zakazowi ojca poleciał wysoko,
gdzie słońce kroplę każdą zabiera obłokom.
Tam i jemu stopiło wosk w skrzydłach na wodę
I w morzu utopiło to życie tak młode.
Jak już Dedal otrzeźwiał w tym swoim seksszopie
Wyrwał w niebo labidząc: nawaliłeś chłopie.
Ale było za późno. Ikar już nurkował,
Posejdon Minotaura, chichocząc, szykował,
A Pazyfae wyjąc z rozkoszy, omdlała.
No i tak się już kończy mitu powieść cała.
Morał z niej można wysnuć: kiedy masz Ikara,
Co byś zrobił Dedalu, nie minie cię kara.
II. Dedal Historyczny
Nie na skrzydłach z metalu pod nieba się wznosisz
Tych samolotów, któreś przed laty budował,
Którymi żeś uskrzydlał swe miasto od nowa,
By Ikarem wzleciało, z zaświatów dziś prosisz.
Nie skrzydła Twe, dziś Ciebie pamięć ludzka niesie
Nad chorzelowskie domy, podmieleckie lasy,
Tchnieniem wiatru wschodniego nad lotniska pasem
Przelatujesz jak powieść o życia bezkresie.
Od Ukrain bolesnych, od Katynia grobów,
Od Wołynia, co we krwi kąpał się niewinnej
Tuś przybył i zamieszkał, w tej Krecie nizinnej,
By na skrzydłach polecieć pod chmury, do bogów.
Tysiące samolotów nad Mielca dachami
W górę go unosiło, by Ikarem frunął
Ponad ten czas siermiężny, i aby nie runął
W odmęt czasu, gdzie nie ma litości nad nami.
Czy to miasto, ten Ikar, któregoś uskrzydlił,
Doceni, co zrobiłeś, czy w dzisiejszej dobie
Innym pokłony odda, zapomniał o Tobie?
Czy poniżając Ciebie, sam się nie upodlił?
Mit to polski, na opak. Zawiść, gdy ktoś leci.
Ikar wierzy, że frunie, w podskokach kurz wznieca.
Dedal walnął o ziemię. I to tłum podnieca.
By dać ulicy imię, potrzeba stuleci!
Biedne Miasto, którego synów pamięć stygnie,
Co mniejszym dajesz sławę, tablice, ordery,
W małości swojej próżnej tworzysz bohatery,
W górę największe skrzydło już cię nie podźwignie.
III. Dedal Współczesny
Skąd przychodzisz, kim jesteś, jakie twoje imię,
Dzisiejszy przewodniku na podniebne trasy?
Czyś zdolnym tak jak Dedal, konstruktorem maszyn,
Czyś duszy inżynierem, marny anonimie?
Możeś księdzem, co modły ponad chmury wznosi,
A ludzi bardziej Boga boi się obrazić?
Mistrzem, co dumę ludzką słowem chce wyrazić,
A marnym tylko pyłem jest w wielkim kosmosie?
A możeś politykiem, lichym w swoich słowach,
Co powie, nie dotrzyma, we wszystkim oszuka?
I na nic ludziom z roku na rok ta nauka,
Bo znowu zagłosują, jakby szli w okowach.
Kimże jesteś Dedalu dzisiejszego czasu,
Czyś potrzebny jest komu, czy tylko dla siebie
Mity piszesz i głosisz? By kiedyś tam w niebie
Za zasługi mieć miejsce zajęte zawczasu?
Czy Ikara namówisz, by w niebo pofrunął
A ty rozważny pójdziesz w kurzu polskiej drogi?
Kunktatorstwo za cnotę przydały ci bogi.
Uważaj, by ci Ikar na głowę nie splunął.
Andrzej Talarek, 14 november 2011
W dzieciństwie cierpiałem na adehade
chociaż nikt o tym nie wiedział bo nie znano tak wielu rzeczy i spraw
jakby ówczesna dorosłość była dzisiejszym niemowlęctwem
któremu w wieku zaawansowanym wkładano tetrowe pieluchy
zamiast pampersów i śmierć była śmierdząca
nie sikałem już w majtki a nocami marzyłem o kobietach które przyjdą
by mnie wyzwolić z niepotrzebnej niewinności i o sławie która mieszkała
naprzeciwko na wyciągnięcie ręki
kiedy nie spotkałem wyzwolonych kobiet ani sława nie przybyła
bym się mógł nią nacieszyć za życia pozostało czekać na starość
jestem niecierpliwy i przebieram nogami w miejscu nie mogąc
doczekać choć niewątpliwie nadejdzie ona jedna
przygotowałem dom na wspólne życie nie wiem czy się jej spodoba
nie ma w nim jednej stałej rzeczy nawet fundament jest usypany
w piaskach ziarnko po ziarnku drzwi dzielą znane od nieznanego
krany podnoszą wodę a okna wyrzucają na zewnątrz obrazy pokoi
po których błąkają się myśli bezdomne przybłędy pól myszowatych
gdzie włosy stoją jak dęby a liśćmi dębowymi ozdobiony jest portret
dziadka z austriackiej armii
kiedy zamieszkam ze swoją starością nie zaznam spokoju
telewizyjnych ukojeń będę szukał zakopanych w dzieciństwie
talentów by je pomnożyć przed śmiercią i iść do Boga
z dłońmi pełnymi
Andrzej Talarek, 10 march 2013
Matka mojej Matki żyła w podkarpackiej wsi.
Świat, jak drożdżowe ciasto z rodzynkami Żydów,
albo starozakonnym zakalcem. Biedny świat,
w którym litery były niezrozumiałymi znakami,
a Biblia nieczytanym zbiorem cudownych obrazków.
Na ścianie w jej drewnianym domu wisiały
obrazy Chrystusa i Maryi. Na piersiach
mieli wielkie krwawiące serca, jakby wyjęte
wprost z worków osierdziowych.
Babcia płakała nad Żydówką z synkiem na ręku,
zastrzelonymi przez policjanta w nadrzecznej kalwarii.
Przecież to też byli ludzie.
To było jej odkrycie na miarę Ewangelii.
Drewniany dom był wypełniony zapachem oczekiwania.
Czekano na członków wielkiej rodziny, rozsianej
po wioskach i świecie. Na sąsiadów ku pomocy.
Na wrogów, którzy niespodzianie rozorają miedzę i kraj.
Czekano na niedziele i święta.
Dni, w których Bóg i człowiek odpoczywali.
Czekano na śmierć, która do każdego zawita.
A nawet na zmartwychpowstanie, na czas po,
który nastąpi. I nikt się nie zastanawiał,
na co niebieskim duchom będą przydatne ziemskie ciała.
Codziennie o piątej rano Dziadek Józef śpiewał godzinki,
budząc cały dom. Nie pochodził z rodu Dawida, zwykły chłop,
Chrabąszcz zawzięty, ojciec trzech synów i pięciu córek.
Babka Helena modliła każdy fragment dnia,
doiła dwie krowy, żywicielki. Ze śmietany ubijała masło.
Wtedy śpiewała o Dolinie Jozafata, na której kiedyś
wszyscy się spotkamy. Ona i Dziadek, i ta Żydówka
z nad rzeki, i wnuki, i ten policjant, i ksiądz, a nawet może
jej mleczna krowa i kotka zwana Kocichą.
Dla niej ta Dolina była gdzieś za płaskością wsi,
może tam, skąd przyjeżdżali góralscy cieśle.
Smutny śpiew pulsował nadzieją z martwych powstania
i chyba życia lepszego niż doczesne.
Nie wiedziałem, czy śpiewała ku pamięci Dziadka Józefa,
który wcześniej umarł, ale nie zapytałem.
Potem umarły i Babcia, i Mama. I już nigdy
nie usłyszałem tej polskiej pieśni o żydowskiej dolinie,
w której będzie ostatecznie rozdzielone zło i dobro.
I nie zapamiętam jej słów. I nawet o niej zapomniałem.
Wróciła, kiedy patrzyłem na wapienne prostopadłościany
żydowskich grobów, w Dolinie Joszafat,
w Jerozolimie.
Tam, w tej Dolinie Wyroku, gdzie za słowami proroka
przekuto lemiesze na miecze, a sierpy na oszczepy,
a kto słaby, powiedział: „Jestem bohaterem”,
przypomniałem Matkę mojej Matki, śpiewającą
łagodnie o spotkaniu nad Cedronem.
Pomiędzy Ścianą Zachodnią Świątyni
a ścianą płaczu i nienawiści odgradzającą Betlejem,
wracałem myślami do tych pól pobielanych,
skąd moja Babka Helena
trzymając na postronku krowę i wszyscy, co z niej,
zmierzają do wrót Doliny.
Cichy pochód mojej pamięci, śpiewający psalmy
o życiu, które wciąż trwa.
I w którym ja wciąż jestem
wątpiącym obserwatorem.
Czy w tej dolinie rzeczywiście można oczekiwać
sprawiedliwości,
kiedy wypełniona jest po brzegi nienawiścią
i słowami proroka Joela o zemście?
Pytam i nie rozsądzam.
Ja, Piłat.
Andrzej Talarek, 31 august 2011
jest naczyniem połączonym
tkanką wielokrotnie tkaną we wzory
epok od neolitu przez rokoko po kubizm
chociaż
nie brakuje mu łat cerowanych pośpiesznie
grubymi nićmi zszywanych części
ucho z palcem serdecznym
otrzymałem je jako łup powojenny
dlatego pachnie pacyfizmem
i leśną konwalią
moje ciało jest naczyniem liturgii
godzin odprawianych każdego ranka
od promienia słońca w oczach
po brzęczenie księżyca
w świętojańskim robaczku
jako naczynie robocze jest
główną częścią pracującego dnia
gdy zmuszam stawy by czerpały wodę
barki unosiły świat
a nos wyczuwał niebezpieczeństwo
wieczorami siada przy stole
jak inne naczynia stołowe
użyteczne elementy codzienności
naczynie kuchenne jest już tylko
dopełnieniem losu
chociaż nie cierpi jest naczyniem
cierpienia wplecionym w krwioobieg
naczyń krwionośnych
w nich przepływa coś bezkształtnego
co przybiera kształt naczynia
we wszystkich jego wcieleniach
czasami jest duszą
naczynia kuchennego
Andrzej Talarek, 7 june 2011
stoję przed tobą bez wstydu nagości
Adam bez żebra na raju rozstajach
nie wiem czy nagość przystoi starości
na ziemi jabłko bez oznak młodości
dawno umarłe wspomnienie o majach
zabrało z sobą tamten wstyd nagości
tulisz się do mnie w oddaniu miłości
Ewa jesienna na czasu rozstajach
wiem że twa nagość przystoi starości
w pięknie dojrzałym ciągle eros gości
jakbyś z faunami biegała po gajach
więc stoisz cicha bez wstydu nagości
i prosisz wzrokiem o dawne czułości
te obopólne w naszych miękkich rajach
bo wiesz że nagość przystoi starości
gładzisz me ciało z przeczuciem męskości
lęki i stresy łagodnie wygajasz
bym stać mógł dumny bez wstydu nagości
choć lustra szepcą o ludzkiej marności
szeptu nie słucham tobą się upajam
stoję przed tobą bez wstydu nagości
bo wiem że nagość przystoi starości
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
29 march 2024
Humanized PainSatish Verma
28 march 2024
2703wiesiek
28 march 2024
It Is Getting DarkSatish Verma
27 march 2024
NarcyzJaga
27 march 2024
To były piękne dniabsynt
27 march 2024
Drobiazgi.Eva T.
27 march 2024
Wearing The Crown Of ThornsSatish Verma
26 march 2024
Good ByeSatish Verma
25 march 2024
NaturalnieJaga
25 march 2024
Magnolia.Eva T.