30 may 2023
Parasomnia
Na drzwiach ktoś wyskrobał: „Nie ma liryki!”. I miał rację, ponieważ tu jest kwintesencja brudu, smrodu i obrzydliwości. Dzwoni mi w uszach. Wirujący, lśniący pył odbija się od ścian pogłosem echa. Dzwoni mi w uszach szalona nicość i łomoczący ból. Kaskada krwi.
Kotłuje mi się w głowie jakaś proza. Poszarpane fragmenty zdań, strumienia myśli. Przesuwa się to wszystko przed szczypiącymi oczami, meandruje w labiryncie dziwnych skojarzeń, to znowu w lesie pokręconych konarów wystających z ziemi. Szaleństwo utkanej różami nocy rani, kłuje, drapie pazurami do krwi. Nerwowe wdechy. Wydechy. Szybkie poruszanie ocznymi gałkami.
Czuję, że ktoś szarpie mnie za koszulę w porywie nagłej zazdrości. Zdziera ją, szukając pieniędzy i rewolweru. Lecz niczego nie znajduje, jedynie odór gnijącego, spoconego w gorączce ciała…
Słuchasz
mnie?
Dlaczego
milczysz?
Powiedz cokolwiek…
Nasłuchuję. Nic. Jedynie woda skapuje z kranu do przeżartego rdzą zlewu. Pajęczyny oplatają ubabrane resztkami jedzenia garnki, talerze, porozrzucane sztućce… Brunatne zacieki popękanych ścian… Chodzę i szarpię za okrągłe uchwyty kuchennych szafek. Otwieram drzwiczki, szukając czegoś zawzięcie. Czego? Nie wiem. Nie pamiętam. Nie. Tak. A może znowu — nie tak? Albo — tak?
*
Na chwilę przestaję pisać, bo rozbolała mnie od ciśnienia głowa. Co znowu nie tak? Czego ode mnie chcecie? Ktoś, kogoś tu znowu uczy, poucza. Próbuje dyktować… Macham rękoma. Opędzam się jak od wielkich, tłustych much…
Odczepcie się. Idźcie precz. Wynocha!
Napastują mnie jakieś nie pasujące do niczego wtręty, majaki. Jakieś naleciałości ze świata umarłych. Siedzę tutaj i stękam, jęczę, wydaję nieartykułowane, gardłowe dźwięki. Ale nie wypiłem dużo, tylko trochę, jakieś pół butelki rozpuszczalnika. Zaraz, zaraz. Coś się tutaj leje i sączy. Przecieka. Wyrwaną ze swojego korpusu mówiącą głowę, trzymam pod pachą, jak nieboszczyk, ponieważ jestem nieboszczykiem.
*
Powróciłem, a raczej, to coś powróciło. To albo ono. Nie wiem. Nic nie wiem.
Nie jestem już w stanie rozpoznawać kształtów nacierającego snu.
Które płyną, przepływają i nikną. Albowiem deszcz. Znowu deszcz…
Jest mi ładnie w sypiącym się na moją głowę konfetti.
Ktoś mnie obsypuje, tylko, po co? Z jakiej to okazji? Ja już umarłem, więc, co mi po moich
urodzinach?
Ktoś drze zawzięcie
kolorowe papierki,
lecz nie widzę, kto…
To ty?
Znowu milczysz.
*
Zamiast odpowiedzi, słyszę daleki, natarczywy brzęk nieistniejącego telefonu. Kto do mnie dzwoni, kiedy nie dzwoni nikt? Wybudziły mnie nacierające zewsząd zmory. Przenikają przeze mnie w potędze nocy, w jakiejś tajemniczej gestykulacji przekazu, w kakofonii szmerów. Siedzę w blasku księżyca otępiały, nie rozumiejąc niczego. Nie wiedząc od kiedy istnieję, ani kim jestem, ani jaki jest w tym wszystkim cel. W półmroku pustego pokoju głowa opada mi na oparcie głębokiego fotela. Zatapiam się w gorączkowym, piskliwym szumie nadciągającego koszmaru, zahipnotyzowany przekrzywionym na podłodze, okiennym prostokątem srebrnego światła.
*
Zaduch ciemnego pokoju…
Spocone szyby…
Trzeszczące deski podłogi od nieustannych kroków…
Chodzenie w kółko w odorze rozkładu…
Zabiła już tysiąc razy. Jej ręce.
Spójrzcie na jej ręce!
Jej fartuch upstrzony
czerwonymi kwiatami.
Chrapliwy oddech mięsożercy. Szczerzą zęby odrąbane głowy, mnożą zdumione spojrzenia
na widok zagadkowej śmierci…
… jakieś niejasne grymasy,
błyski
szklanych oczu…
Chodzi wokół. Zagląda do pieca pełnego czarnych,
rozsypujących się kości…
Nadciąga… Jest blisko, oddala się…
Węszy… Oblizuje się lubieżnie…
Niedojedzone kawałki mięsa drżą na talerzu…
Kroki…
Nieustanne sapania i znowu kroki…
Podchodzi do drzwiczek zlewozmywakowej szafki, szarpie za uchwyt…
Przestaje…
Kręci nieśpiesznie gałką,
jakby w zastanowieniu…
Jakieś sprośne
odgłosy
zza ściany.
Odrażające
mlaskania
w odorze rozkładu.
Rzężenia…
Kolejne życia, kolejne śmierci,
Nie wiadomo, kto żywy, kto martwy…
*
Brunatne na ścianach plamy, sufitowe zacieki. To jest jakaś niezwykle ostra, rozepchnięta aż po kres samotność. Wyrazista. Dojmująca jak grób. Przepoczwarzająca się w bolesnym pulsowaniu, niczym rozogniony stan zapalny w przebiegu dręczącej choroby. Przede mną prowadzące w dół kamienne schody. Jakieś Katabasis, w przeciwieństwie do Anabasis, wydychające z siebie piwniczną, zatęchłą woń. W otchłani mrocznych korytarzy błądzę, wśród jaskiniowych nawisów, grawitacyjnych nacieków. Grota, to? Zaiste, przedsionek do nie wiadomo czego, ale za to bardzo odludnego. Ohydna ciemność poluje na swoje ofiary. Jak ogromna ropucha wyłapuje swoim lepkim, długim jęzorem. Po czym połyka z obrzydliwym mlaśnięciem.
*
Czy ktoś tu jest? Coś miało być,
ale rozpłynęło się, umarło,
mimo że nigdy tak naprawdę nie powstało.
*
Jesteś?
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-05-30)
***
https://www.youtube.com/watch?v=8hJ3uhkZ1CQ
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.
19 november 2024
0009.
19 november 2024
0008.