12 december 2022
Śmierć mnie przemieniła
Spójrz na mnie. Nie jestem już człowiekiem. Obijam się o ściany, kiedy idę wąskim korytarzem ku nie wiadomo czemu. Otacza mnie zewsząd wilgotna stęchlizna martwych ścian. Wszystko tu cierpi z powodu braku obrazów i możliwości poruszeń, choć przenika warstwy czasu mozaika sennych widm.
Wracam do domu. Nikt i nic mnie nie wita. Zapalam światło, które zalewa mnie mdławym potokiem żółtawego blasku. Dudni w porywach wiatru sina, deszczowa noc. Nikt i nic mnie nie wita. Choć słyszę jakieś westchnienia i trzaski. Ale to zwykła materia rozsychających się przedmiotów. Na ścianie zakurzony obraz z widokiem na morze. Utrwalony moment zachodzącego słońca. Nikt i nic mnie nie wita, bowiem nastał teraz czas śmierci z unicestwieniem wszelkiego bytu.
Zawsze lubiłem noc, tę jej nostalgię i nieuchwytną melancholię. Lecz teraz w jej oddechu czuję cmentarny chłód. Przekraczam progi, pokonując niewyobrażalne odległości i przestrzenie na niemalże kosmiczną skalę. Starożytne meandry i labirynty prapoczątku… Z przedpokoju do pokoju. Z pokoju do pokoju… Z przedpokoju do łazienki, w której bulgocze pod sufitem plątanina żeliwnych rur. Swoista, pokryta brunatno-czarnymi nowotworowymi naroślami pozostałość dawnego życia. Wieńcząca się u szczytu niczym ramiona szeroko rozwarte jak grób. Teraz, w tej kwintesencji agonii, zawadzam stopami o rozsypujące się truchło dawno umarłego ojca, które leży na posadzce w resztkach kurzących się przy najmniejszym poruszeniu, poszarpanych łachmanów z szarych, falujących pajęczyn.
Co tu robią te pozostałości? Nie wiem. Jakaś silna dłoń wrzuciła je tu prosto z sennej maligny. Ta sama dłoń, która objawiła się kiedyś w moim rozgorączkowanym śnie. Miałem chyba ze cztery lata. I jakaś postać (mężczyzna?) szła w moim kierunku uderzając silnie wskazującym palcem w wyimaginowane przedmioty (pojemnik pełen trocin? czajnik?...) Następnie wskazała tym palcem w moją stronę, jakby to był strzał z pistoletu, aż przebudziłem się z krzykiem w objęciach tulącej mnie matki. Matki, która już też nie żyje. Umarła z kolei w moich ramionach z wielkim zdziwieniem w oczach.
Siedzę na podłodze z podkurczonymi nogami, oparty o zimną ścianę. Patrzę na regał, fotele, stół… Wszystko mi się miesza i zamazuje. Mienią się i mżą drobinki kurzu. Mienią się fragmenty minionych dni. Ściskam w dłoniach „Sztuczne raje”, Charlesa Baudelaire`a. i wszystko wydaje się teraz takie sztuczne, już dawno przeżyte. Jakby odległe post-apokaliptyczne wizje… Jakieś pozostałości, odkopane przez archeologów artefakty, zmurszałe szczątki… Miotam się w podejrzanym śnie z plątaniną rojeń. Napastują mnie jakieś konwulsyjne łkania. Niedorzeczne, powtarzane na okrągło słowa, bądź dźwięki niewiadomego pochodzenia. Zresztą wszystko tu jest jakieś dziwne i poza wszelką logiczną konstrukcją czasu i rzeczywistości. Miotam się i chwieję. Zanurzam w sennej egzystencji, która jest tak absurdalna, że niemal boska.
Lecz, po co ja to wszystko piszę? Przecież i tak nikt tego nie przeczyta albo prawie nikt. Chyba że po mojej śmierci… Więc piszę, bo przynajmniej sam siebie przeczytam za życia. I będę się coraz bardziej zanurzał. Staczał i rozpływał w widziadlanej korekturze zdarzeń o podejrzanej proweniencji. Zmieniłem się, ponieważ zbyt dużo zalęgło się wokół mnie utrupionych szczątków. Wyrosło ich zbyt wiele. I dlatego sam stałem się podobny do nich, do tych kreatur końca..
Zaśpiewaj mi kołysankę, mamo… Proszę… Nasłuchuję, lecz nic. Jedynie piskliwy w uszach szum… A, no tak. Zapomniałem, że twoje ciało stało się już sine i zimne jak skóra węża. Leży w rogu pokoju, zapatrzone w niebyt. Nieruchome jak posągowa rzeźba z mosiądzu, i tylko trochę zdeformowane postępującą wirtuozerią śmiertelnego rozkładu. Mamo, zaśpiewaj mi kołysankę… Chcę jeszcze raz usłyszeć twój ciepły głos… Nasłuchuję… Słyszę jedynie szum wezbranej gorączką krwi… Gdzieś, coś zatrzeszczało, jakby ktoś nastąpił na poluzowaną klepkę podłogi. Ucichło. Idziesz do mnie, mamo? Pewnie zabłądziłaś po tym całym błąkaniu się w zaświatach i zapomniałaś drogi na ziemię, po której przecież tak wiele razy chodziłaś... Lecz, nic… To tylko wytwór mojej wyobraźni, jakaś dziwna nieokreśloność w tej pokrytej kurzem lodowatej pustce.
Która to już butelka po alkoholu? Nie pamiętam. A zresztą, jakie to ma znaczenie. Nie czyta nikt i nikt nie szuka. Bo i po cóż miałby to czynić? Wyłania się z tego jedynie pijacka maligna i gorączkowa melancholia wariata, który wsłuchuje się w pośpieszne szurania krzeseł i pierzchające kroki z prawa i lewa. W tłum, który wychodzi zewsząd i odchodzi w mrok. W tłum nieokreślonych bytów i zjaw trzymających się kurczowo drewnianej poręczy kamiennych schodów. W tłum schodzący w czeluści mroku i zapomnienia. W ostateczny trzask zamykanych drzwi z pogłosem odległego echa… Coś się nagle skończyło i zniknęło. Jakieś audytorium za ścianą zamknięte w ścisłym kręgu naukowego wykładu, bądź spirytystycznego seansu… Coś się skończyło albo nawet nie zaczęło…
Pamiętam, że w ostatnim tchnieniu matki byłem bliski wyłowienia obmierzłego imienia śmierci. Już wiedziała jak ma na imię… Lecz, nie dosłyszałem, bowiem zagłuszył je potok niezrozumiałych słów, wypowiedziany nagle i urwany w połowie zdania przez kogoś, kto ulega gwałtownemu, wielkiemu zdumieniu…
Jest dzień albo może i noc. W każdym bądź razie pada lodowaty deszcz i uderza perliście w blaszane parapety. W podmuchach wiatru, który się wspina z jękiem po wzorach pozrywanych tapet, gdzieś coś nieustannie stuka w ogromnym przeciągu. Jakby otwierane i zamykane z trzaskiem drzwi bez klucza. Kto ma przyjść? Nie przyjdzie nikt. Śmierć czai się znowu za rogiem i czeka…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-12)
***
https://www.youtube.com/watch?v=MY0_qL7G8s8
21 december 2024
2112wiesiek
21 december 2024
Wesołych ŚwiątJaga
20 december 2024
2012wiesiek
19 december 2024
18,12wiesiek
18 december 2024
1812wiesiek
17 december 2024
tarcza zegara "miasteczkojeśli tylko
17 december 2024
3 zegary ceramiczne - środkowyjeśli tylko
17 december 2024
1712wiesiek
16 december 2024
1612wiesiek
14 december 2024
Zawiązała naturaJaga