Saranova | |
PROFIL O autorze Przyjaciele (13) Poezja (53) Proza (3) Fotografia (21) Grafika (31) |
Saranova, 4 lutego 2012
dusza jak naczynie
w połowie pełna
i pusta w połowie
pęka rysą bólu
gdy sytej pogardy
bezduszna machina
zapłakane dzieci
przemocą wydziera
z kochających ramion
i nic się nie liczy
krzyk matki bolesny
odbija się echem
od głuchej ulicy
zamyka nawias
wczorajszych nadziei
pandemonium nędzy
wsród blichtru szaleje
rwąc wszelkie więzy
życia pół na pół
przeciętego udręką
niespełnionych snów
Saranova, 13 listopada 2011
Porcelanowy brzęk kruchości
Rozkołysany aromatem
Głęboką czernią lśniąc
Paruje niczym lot gołębia
Podzwania lekko srebrem
Kryształu słodząc czarem
Powieki wpół przymknięte
Rozsunie okno żaluzjami
O poranku drżącym
Gdzie za taflą szklaną
Ostatni z drzewa liść opada
Myśl biegnie babim latem
Ogrzana biciem Twego serca
Ktoś komuś pocałunek prześle
I zaraz niby ciepłym szalem
Złoty kobierzec dzień okrywa
Na ustach uśmiech tkliwy
Otworzy zachwyconą bramę
By czas uszczęśliwiony
Wbiegł szukając skrzętnie
Dwojga serc bijących
Rytmem szalonej kofeiny
Już gra orkiestra symfoniczna
Bladego jesiennego walca
Kropelki bębnią o parapet życia
A posiwiałe świtem chwasty
Wciąż ogród zdobią ostem
Nić długa zwiąże drogi losu
Saranova, 25 marca 2011
pokaleczona dusza
majaczy wśród warstw
białego papieru
zapisanego rezolucjami
pustej pogardy
na ekranie chmura
dymiącej śmierci
spada bombami
na koszyk zabawek
podmuch plunął szkłem
tnąc niemiłosiernie
twarze lalek
umysł uparcie chce
narzucić powrót
do radosnej ciszy
dziecinnego pokoju
gdzie o poranku
słońce całowało buzie
zaspanych dzieci
lecz nadmiar czerwieni
niepokoi serce
przerażone myślą
o zbombardowanym
bezlitośnie łóżeczku
w skroniach łomotanie
to przecież krew
wsiąkająca powoli
w małą poduszeczkę
a na błękitnym niebie
triumfalny błysk
srebrzystych ptaków
rozdaje wolność...
Saranova, 27 lutego 2011
gdy pełni gniewu i pogardy
rozbiliśmy własny świat
na drobne kawałki
zewsząd docierały brawa
zachłystując się prawem wyboru
zaciekle piłowaliśmy gałęzie
domowego drzewa
dla zaznania samej radości lotu
nawet twarde lądowanie
na niegościnnych ławach dworców
bez prawa do aspiryny
nie powstrzymało szaleństwa
niepomni na los ludu priama
znów triumfalnie wprowadzaliśmy
konia trojańskiego próżnej wiary
w nasze zaciszne progi
przekonani o swych przewagach
oczekiwaliśmy od klakierów
ważkich dowodów podziwu
które odmienią nam życie
lecz wędka miast skarbów alladyna
zapaliła zimne ogniki nienawiści
w ślepiach odrodzonej bestii
niosąc nam zapowiedź apokalipsy
Saranova, 20 lutego 2011
pod słonecznym niebem
jaskrawa plama dachu
niczym lotnisko przyjmuje
białe szybowce mew
martwą ciszę odmierzają
obojętnym tykaniem zegary
zagęszczając pustkę istnienia
popiołem z resztek nadziei
ostrze świetlnej smugi
z wolna pełznie po ścianie
by niepostrzeżenie zniknąć
w ociemniałej tafli okna
a w mrocznej pętli czasu
pozostała już tylko namiastka
życia zawieszonego między
jednym a drugim marzeniem
gdy noc rozbłyśnie światłami
za każdym kręgiem lampy
przystanie na chwilę śmierć
wybierając kształty żarówek
Saranova, 17 lutego 2011
groźny jednooki cyklop
stojąc w rozkroku
odmierza ostatnie chwile
życia małej Saud
która usypia brudną lalkę
wśród ruin domu
pusta maska bez wyrazu
nawet nie drgnie
obserwując ruchomy cel
dokładnie mierzy
tam gdzie łączą się brwi
wróg – strzał
echo płoszy kilka ptaków
gest triumfu
ciężkie buty miażdżą bruk
mocą pogardy
obok siebie leżą cicho
szmaciane lalki
po brunatnym policzku
strużka krwi
owocny patrol skończony
odczytano rozkaz
bohatera zdobi baretka
oto świat rozdaje
lśniące medale odważnym
dzieciobójcom
jutro nim wyjdzie na patrol
kolejna dawka
Saranova, 11 lutego 2011
tam na palatynie
między cyprysów
zielenią
a świątyń bielą dostojną
luperkusa czci lud rzymski
dary składając chojnie
zboczem wzgórza
sunie pochodu wąż płonący
szukając w noc lutową
ciepła wesołej gospody
gdzie dzbanami wina
raczyć się będzie długo
jedną ręką puchar pieszcząc
a drugą...
bujne kształty kobiece
szalony rytm dzikiej pieśni
niewolników z barbarii
krew w żyłach burzy
zachętą gorącą
do spełnienia obrzędu
płodzenia nowego istnienia
które rozkwitnie
wraz z wiosną
perlista namiętność ciał
w fauna czczonego uściskach
wciąż odnawia życie
cudu rozkoszy doznając
póki o bladym świcie
nie zabrzmi w oddali
niczym signum temporis
wycie...
wilczycy legendarnej
Saranova, 29 stycznia 2011
w środku dnia oślepiona
nagłą myślą wróżebną
która jak szachownicy znak
ostatnie zapowiada okrążenie
staję strwożona w drzwiach
groźne przesłanie odsyłając
z powrotem ku krainie cieni
lecz próżny sprzeciw echa
wobec spiżowych tonów dzwonu
których urokiem uwiedzione
powtarzać będzie raz po raz
jego dźwięk srebrny
zanosząc go dalekim stronom
mnie nie powstrzyma śmiech
czy drwiący gest gawiedzi
bo czuję znów straszliwy lęk
patrząc przez łzy na nagą ziemię
tam wciąż dziś ruch i gwar
lecz widzę krew i żniwo śmierci
i nie zostanie na kamieniu kamień
jeśli nienawiść zdoła wzniecić
pożogi rozszalały zamęt
więc póki jeszcze czas
pozamykajcie wszystkie bramy
żeby nie wpuścić zła
co znów próbuje świat omamić
jak od lat tysięcy
już po raz enty ostrzegam was
ja, kasandra
Saranova, 23 stycznia 2011
skrzypienie starych szaf
uwolniło brunatne upiory
w słodkawej woni dymu
po spopielałych milionach
marsz ognistych pochodni
oświetla puste oczodoły
wpatrzone w zachwycie
w pięść siewcy nienawiści
a on, kropla po kropli
sączy jad w ich umysły
mamiąc mirażem potęgi
czwartego kręgu piekieł
co będzie z trawnikiem
pielęgnowanym troskliwie
jeżeli drut kolczasty
znów zniewoli ziemię
Saranova, 23 stycznia 2011
niskie loty przygniotły do ziemi marzenia
kto wie czym jest wina gdy
szacunek do lustra już dawno zwietrzał
została tylko pustka słowa
obietnice rzucane bez pokrycia nikomu
a rozpacz snami zatyka
wyciek nadziei godzina po godzinie
aż nie stanie czasu
w zegarach biologicznej poprawności
na prawdziwe życie
nie ma powrotów na zbyt krótkiej drodze
stamtąd do nikąd
a prawda przestała znaczyć cokolwiek
pałając wstydem
za niekontrolowany nadmiar wyobraźni
pora zakląć soczyście
Saranova, 18 stycznia 2011
więc w końcu nadszedł ten dzień
z niespokojnym stukaniem serca
balansując wśród akordów zamętu
i przyprawiając nagie ściany o drżenie
kiedy łomot ciężkich myśli zaciskał
niepostrzeżenie obręcz strachu
czym będzie ten świat tak nagle
skurczony do czterech ścian
poczekalni na malutkiej stacyjce
ostatnich podróży mleczną drogą,
którą w dodatku trzeba dzielić
z niemądrą nadzieją na szczęście
a może już wcale nie będzie dnia...
Saranova, 8 stycznia 2011
ci niezrównani co licząc rany
i stare krzywdy
chcą by ubijać tradycji pianę
ponad wszystko
za brak zachwytów dla potęgi
mchem porosłej
plują dokoła wściekłości jadem
burząc Polskę
zostaną ślepi na prawdę prostą
że na ruinach
jedynie chwasty bujnie rosną
nie pojmą nigdy
że wobec niezmienności faktów
jedyny wybór
to wyjeżdżając zgasić światło
Saranova, 14 grudnia 2010
na jawie pustą szarość dni zatruwa
odór śmietniska porzuconych nadziei
brzęczącego natarczywymi wyrzutami
za głupi lęk przed realizacją marzeń
sen otwiera obrazów barwne albumy
przeglądane w pasmach nastrojów
zaznaczonych na czarnej skali niebytu
porozumiewawczym mruganiem gwiazd
żaden z pięciu zmysłów nie ujawni
pory na ostateczną rezygnację
a ten szósty umocowany nieoficjalnie
wciąż tylko mami odmianą losu
już czas by posługując się odwagą
zamiast niepewnych przesłanek
dokonać wyboru właściwej chwili
na indywidualny koniec świata
Saranova, 12 grudnia 2010
a po kartaginie nawet ślad nie pozostał
próżne hannibala zwycięskie pochody
chciwość podstępna gwałtem dowiodła
że prawda i męstwo to marne powody
by nadzieję żywić...
dla pokonanych nie ma zmiłowania
śliski wąż zdrady otacza ich pętlą
raczej zapukać do hadesu bramy
niż pokornie znosić rezygnacji mękę
bo po kartaginie nawet ślad nie został
próżne hannibala zwycięskie pochody
Saranova, 11 grudnia 2010
oto wódz jest na miarę millenium
co pierś drobiową z dumą wypina
dzikim toczy dokoła spojrzeniem
a po brodzie wciąż płynie mu ślina
ślinka leci na myśl o koronie przodków
chce ją włożyć na swe czółko niskie
nocą marzy uśmiechając się słodko
że...za mordę trzyma nas wszystkich
bo narodził się nam w dwójcy jedyny
od frontu najlepszego podwórka
aby obezwładniać naród nowiną
że nadchodzi zbawienia powtórka
on patriotyzm prawdziwy przywróci
zdrajców powywiesza na drzewach
wykształciuchów moresu nauczy
znacząc krzyżem kierunek do nieba
krzyczy żądna praw kaduka ulica
omamiona darmochy mirażem
drżąc z zachwytu przed jego obliczem
na skinienie zbuduje...ołtarze
a my, własnym oczom nie wierząc
wciąż czekamy ogarnięci bezwładem
zamiast kijem przepędzić szalbierza
pozwalamy mu pisowić kraj jadem
Saranova, 8 grudnia 2010
eleusis
oto pieśń odbija się echem
od bieli skał
pachnących tamaryszkiem
co opadają terasami
ku gęstwie winnic
słowa cichną
spieszny rytm kroków
roztańczonego korowodu
przy fletów dźwiękach
radośnie dąży ku ogniowi
tryskającemu skrami
ku niebios potędze
a w oliwkowym gaju
amfory z winem krążą
suchość warg zwilżając
eleuzyńską ambrozją
opuszki palców drżące
muskają nagość ramion
z gron winnych
słodycz kroplami ścieka
na wzgórz alabaster
falujących oddechem
pośród miękkiej darni
ciała splecione uściskiem
cześć Demeter oddają
złocistych ud błyskiem
hołd życiu żarliwie składając
by nim gwiazdy zbledną
wszystkie cuda natury
złączyć spazmem
w jedno
Saranova, 27 listopada 2010
nagły chłód obejmuje dreszczem
lewoskrętne komórki pamięci
nieodwracalnie przeżarte myślą
o daremności każdej modlitwy
stygnąca już w żyłach krew
jeszcze się czasem zapieni
buntem przeciwko przemijaniu
wymuszonemu ruchem planety
oto ostatnie przekleństwo gotowe
by je wreszcie bezpiecznie cisnąć
na głowy przeniewierców
nie wróci... z braku adresata
gdy igiełki szronu kłują bezboleśnie
pięcioramienną gwiazdę zmysłów
kokon świadomości wolno przenika
w kolejny wymiar istnienia
ale któregoś dnia odnajdziemy się
w ciepłym świetle innych gwiazd
rzucając sobie magiczne słowo
niczym most nad pomyłką czasu
dla M na pamiątkę :)
Saranova, 21 listopada 2010
groteskowe omijanie oczu
ukrywa lekkie zniecierpliwienie
w fikcji przyjaznych gestów
pełnych gorączkowego pośpiechu
pakiecik słów z półuśmiechem
rzucony niczym grosz ślepcowi
bezmyślnie rani duszę brzmieniem
ujawnionej nieświadomie litości
garstka zdawkowych obietnic
pokrytych liszajem pochlebstwa
kłuje boleśnie upokorzeniem
obojętnego pokłonu kabotyna
nie łudź się łaskawością czasu
któregoś dnia koło się zamknie
powrócą nawet pauzy westchnień
by oddać żar piekącego policzka
Saranova, 20 listopada 2010
Fidelisowi...
na krańcu dziecięcej beztroski
zamkniętej balustradą wiaduktu
pozostał jedynie krok w nieznane
szalona podróż w czasoprzestrzeni
chmura rozwianych włosów
przesłania szeroko otwarte oczy
gdy rejestrują czarne słupy
zamykające odległy horyzont
porządkowanie mijanych obrazów
wśród radosnego pośpiechu
zwiększa tylko apetyt na życie
nie przydając ciężaru duszy
dopiero pierwszy przystanek
na pulsującej lękiem autostradzie
pozwolił dostrzec blask klejnotów
zamkniętych w ludzkich sercach
bezinteresowna życzliwość
podawana obcą pomocną dłonią
oszałamiająca taktem umiejętność
dzielenia się własnym dobrem
odkrycie uniwersalnej prawdy
że to zwykli ludzie a nie anioły
chronią nas od wszelkiego złego
uruchomiło w końcu dary Boże
Saranova, 1 listopada 2010
u schyłku zmarnowanego czasu
znużone marzenia bledną
pod naporem liliowego wiatru
kołysanie złoto-rudej gałęzi
na sinym tle pustego nieba
rysuje ognistego potwora
przyprawiając dzień o mdłości
chłodna ciemność kuli się cicho
w zaułku koszmarnych snów
już nie boli samotna modlitwa
pantomima gestów hipnotyzuje
lęgnące się nocą szaleństwa
migącące światełka lampek
zamykają kolejne rozdziały
jak wieka sarkofagów pamięci
życie trwa tak długo jak...
litery wykute w kamieniach
i ani jednej chwili dłużej
Saranova, 30 października 2010
po raz enty z kolei
nieprzytomnie szybko
odwrócona klepsydra
przesypuje ziarenka
złotą jesienną nutą
żółto-zielony płaszcz
wiecznego drzewa
przesiewa słońce
z deszczem na przemian
babie lato roztańczone
w rytm hip-hopu
buntuje się zaciekle
przed mrożonką lata
zamykaną w słojach
pamięci dziecięcej
o lekkim płaszczyku
czerwonego kapturka
wyobraźnia podsuwa
kwiaty na szkle
towarzyszące drutom
migającym w dłoniach
na zimowym fotelu
rozbujanym leniwie
tęsknotą za słowikiem
w końcu szelest piasku
obudzi w klepsydrze
nową wiosenną baśń
Saranova, 18 października 2010
marzenia, nadzieje, optymizm
warte są tyle, ile mocy w tobie
by cierpliwie znosić oczekiwanie
jeszcze jeden dzień, miesiąc,
a może jeszcze długi, gorzki rok?
noce plączą się w supły gniewu
na chwilę tracisz poczucie czasu
znów mylą się rachunki i rachuby
zegar stoi oniemiały ze wstydu
bo zapomniał w porę bić na alarm
słowa pocieszenia już spóźnione
milczenie pogardliwie uśmiechnięte
dąży ku nieskończoności bez jutra
rozczarowanie, zawód, strach
pętają duszę siecią bezradności
nie warto walczyć wśród pustki
Saranova, 16 października 2010
chłodne szpony mrocznych obaw
dotykają niespodziewanie serca
które spłoszone kurczy się
niczym mocno sprany łachman
nie powiedzie się żadna ucieczka
do magicznej krainy iluzji
granice jej zamknięte zasiekami lęku
majaczą we mgle kłamstw
na ostatniej drodze ślady złudzeń
wiodą ku udręce pułapek
stworzonych z wiary i nadziei
by unicestwić wersety obietnic
pożółkłe drzewo marzeń usycha
na samotnej ziemi
niczyjej
z pogardą dla szeptanych modlitw
rzucanych na stos ofiarny losu
i tylko sagan nienawiści podlanej żółcią
wrze w jądrze rozpalonej gwiazdy
podtrzymując światłem zbędne życie
na jeszcze jeden zawrót głowy
Saranova, 13 lipca 2010
przymykając powieki znów widzisz rampę
wściekły krzyk pędzi tłum ludzi skulonych
a ty, do dzisiaj czujesz woń dymu po nich
pamiętasz swój strach i spojrzenia na druty
przetrwałeś mękę, zęby zaciskając do bólu
szeroko otwartymi oczyma wielbisz życie
gdy patrzysz na odwrócony rogal księżyca
twoja jane ponownie włącza I will survive
to o tym, jak ocalałeś z piekła nienawiści
by dać świadectwo...
w każdy szabas wciąż liczysz najbliższych
już pora byś u kresu dni
znów stanął na tej ziemi popiołami żyznej
i zatańczył taniec zwycięstwa
z pogardą plując w ogłupiałe twarze
wszystkich podpalaczy świata
przed bramą anus mundi
tańcz, tańcz disco kamilu !
Rodzinie Korman z...podziwem.
Saranova, 9 lipca 2010
przełknęłaś już swój ostatni kęs chleba
mrok i zimny czajnik bezlitośnie drwią
obnażając nędzę
przerażona pustką dławisz się szlochem
drżące dłonie wędrują szukając ocalenia
bez nadziei
znalazłaś tylko pajęczyną omotaną butelkę
przeglądasz kalejdoskop czasu przeszłego
wertujesz lata
w poszukiwaniu niewybaczalnego błędu
wołanie o ratunek znów w krtani więźnie
dawno ogłuchli
gdy piekło płomieni obejmuje twe ciało
patrzysz im z wyrzutem prosto w oczy
i odchodzisz samotna
myślałaś, że tą ofiarą męki okrutnej
okupisz wiekiem zgarbiony los bliźnich?
próżny gest
beznamiętnie skwitowany słowami
„z przyczyn nieznanych spłonęła kobieta”
oni będą następni
Saranova, 5 lipca 2010
niepokojem oczekiwania znękana
tkwię między głazem rozpaczy
a szemrzącym strumykiem nadziei
wciąż niegotowa na rezygnację
niczym samotna kometa
przebiegam cały kosmos myśli
wybierając konsystencję słowa
odpowiedniego na pożegnanie
obracam je w ustach, smakuję
ciskam nim o kamienny spokój
płuczę w błotnistej strudze znaczeń
by w końcu wypluć z niesmakiem
głupia, po co ci w końcu jakieś słowo
samotność odchodzi w głuchej ciszy
nie zauważona wymyka się nocą
otulając mrokiem sporą garść porażek
Saranova, 2 lipca 2010
zostaje mi tylko
długie nocne oczekiwanie
niczym na rozwinięcie płatków
przez kwiaty wiosenne
wczesno poranna rosa
obficie zmoczyla rzęsy
aromat kawy i dym z papierosa
zamiast czułego pocałunku
finałowego dnia inauguracja
twarz polerowana w lusterku
forsowny trening uśmiechów
odprasowane gesty kurtuazji
nikt nie zauważy
nocy spędzonej w gęstwinie
wspomnień o pierwszej miłości
tak romantycznej
że nim dojrzała zwiędła
ślady ukryją mgiełką
barwy jaśminowe
i jeszcze tylko wargi
claudią pomalowane lekko
teraz już pora
czyżby to było wszystko?
Saranova, 6 czerwca 2010
spojrzenie w szyby szklaną taflę
przygniata mnie gorzką tęsknotą
gdy opętana zazdrością patrzę
jak sobie stąpasz pewnym krokiem
podążasz do nieznanego mi celu
nie poświęcając nawet myśli żadnej
mechanizmowi ciała wspaniałemu
który pozwala ci iść tak ładnie
opieram na poręczach słabe dłonie
by mnie przeniosły nieco bliżej
śliskiego parapetu mignął koniec...
i oto znów spokojnym krokiem idę
Saranova, 1 czerwca 2010
głuchy odgłos
stąpania potępionej
duszy
dudni rezygnacją
o sklepienie
jaskini samotności
pełnej tęsknot
a noc bez snu
okręcona smutkiem
jak katowskim
powrozem
co iskrę pokonał
zarzewia buntu
daremnego
budzi nietoperze
obietnicą
świtu bez nadziei
lśniącego martwo
czasu krawędzią
nierealną
echo zaklina
bolesnej drogi
prawdę nagą
pamięcią
kroków niezliczonych
zanim odnajdą
sens cierpienia
- piekieł bramę
gościnnie uchyloną
- tam nihil esse
prócz płomienia
Saranova, 25 maja 2010
w mojej głowie
głuchy jęk rozpaczy
czerwoną rysą
soczystego przekleństwa
zakończony
powraca wciąż
potykając się o schodek
bezdennej głupoty
pieśń o zapachu
rozgrzanej słońcem
winorośli
nucona w rytm uderzeń
zieleni morskiej fali
o cichą biel wybrzeża
milknie gwałtownie
w zderzeniu ze słowem
co niszczy nadziei
marny promyk
mój gniew pączkuje
pulsacyjnie
kolczastym krzewem
powracam wspomnieniem
do listy krzywd
by teatralnym szeptem
wydać okrzyk protestu
lecz w końcu i tak
nie zostanie nic
prócz prawa pięści
2008-2010
Saranova, 24 maja 2010
oni nazwali Ciebie
w chwili
bez jednej gwiazdy
na nocnym niebie
matką swoją,
czekali
patrząc w dal
w bezruchu rąk,
w bezładzie myśli
kiedy nadejdziesz
by ich ocalić,
ilu Cię woła
wiedzieć nie chcieli
a gdy tak
próżno trwali,
to sami siebie
głupcami nazywali,
choć przecie oni
nie czyniąc nic
w potrzebie,
nawet
ku Tobie
kroku nie zrobili
...
tak oto właśnie
fałszywym sądem
matkę głupich
z Nadziei uczynili
Saranova, 24 maja 2010
szaleństwo wody sączy zwątpienie
gorzkimi strumieniami lęku
wystudzi ciepło sennego marzenia
chlupotaniem bez wdzięku
miazmatem indyferencji rozmywa
kruchość ludzkich relacji
z fałszu obietnic pozory zrywa
nim przyjdzie pora kolacji
podstępnym nurtem złości poniesie
most co spinał dwa światy
zmieniając życie w kupę śmieci
chwili uwagi niewarte
falą rozpaczy zaleje nam usta
burząc azyle miłości
zostanie tylko osobna pustka
dowód naszej słabości
Saranova, 21 maja 2010
kremowa biel piasku
ostemplowana stopami ludzi
rozciąga się po kres
wystrzępione jęzory fal
kąsają chciwie brzeg
mlaskając coraz prędzej.
powoli rozwija się cień
olbrzymim sinym parasolem
brudząc kolorystykę obrazka
plusk jednostajnie przyspiesza
pomrukiem z głębin grożąc
sztormową czarną kipielą
źdźbła traw i kruche gałązki
wśród ziaren piachu lewitują
niesione mocnym podmuchem
ołowiany potwór szaleństwa
piętrzy się falami po wydmy
ciosy rozdając na oślep
pomruk gniewnego morza
z wichru złośliwym chichotem
nęka plamkę wyspy na mapie
Saranova, 21 maja 2010
jasnobłękitna przędza marzenia
snuta w czarownych chwilach
zapatrzenia w liliową tęsknotę
za szczęściem co adres zmyliło
bez żalu zamknę trudną bramę
do ziejącej czernią pustki
samotnych marszów na przełaj
przez lata szarej udręki
nadejdzie czas sutych żniw
na wielkich polach do popisu
nasyconych kolorami tęczy
utkanej z całej palety pragnień
jutro stanie się rzeczywistością
wszystko to, co było niedosięgłe
otulając mnie szalem spełnienia
tuż za progiem piątego wymiaru
Saranova, 19 maja 2010
Krnąbrne powietrze,
Zatyka mechanizm wieloczynnościowy,
Blokując procesy
Słowno-życiowe, beznamiętnie.
Drogę ad infinitum,
Przerywa regulacja, dźwięku
Jednostajnego aparatury.
Przywrócenie rytmu New Orleans jazz,
Z zapisem synkopowego akcentu,
Na monitorze.
Jeszcze tylko porażenie źrenic,
Jasnym, jak słońce Luizjany,
Światłem i taniec białych duchów,
Zastępuje stepowanie serca,
Do wtóru niezrównanej maestrii,
W pamięci przechowywanego,
Koncertu All Star Band,
Z podróży do terra repromissionis,
Po którym na górnym pokładzie
Płuca wypełnia balsamiczny
Aerozol oceanu, unoszący się
Pod parasolem nieba, usianego
Gwiazdami, co czasem
Ognistą leonidę uroni do wody,
Wywołując kolejny alarm,
Zakończony asynchronicznym
Brzękiem, wyłączanej aparatury.
Saranova, 18 maja 2010
spojrzeć w oczy
dotknąć dłoni mocnych
bliskość czuć
niemożliwe
wtulić się w rytm serca
mówić szeptem
jedną duszą być
czas minął
sen przynosi ciebie
czarno-biały filmem
lecz już świta
za późno
pośród „ważnych” spraw
wielkości mojej „powagi”
zgubiłam porę miłości
żal nie pomoże
została prawda dnia
odbicie w lustrze
marzenie ugaszone pamięcią
tylko popiół...
Saranova, 18 maja 2010
Kiedy sen odpędzony bólem,
Zapomni do mnie drogi,
Widzę nocną czerń nieba,
Na którym próżno szukać
Gwiazd czy księżyca.
Ciemność na ziemi,
Upstrzona białymi kłakami
Mgły, która wiruje na wietrze,
Wśród ludzkich domostw ,
Zdając się być tańcem duchów,
Pozorna tu tylko cisza nocy.
Na tle dobiegającego z daleka,
Grzmotu brzmiącego, jak rytmiczny
Oddech, śpiącego olbrzyma,
Chrapiącego od czasu do czasu,
Przeraźliwym dźwiękiem dragi.
Fala uderzająca całą swą potęgą
O brzegi wyspy, od wieków
Kołysze do snu wyspiarzy,
Pulsowaniem żywiołu morskiego.
Wszystkich, prócz mnie podobnych.
Saranova, 17 maja 2010
na słomianym cokole
pośród ziaren grzechu
karafka z kryształu
drwi octem uśmiechu
anioł zamyślony
szczerbatą protezą
zagryza melonem
święto wania sezon
posadzili wodza
na kusym wielbłądzie
jesień wieje grozą
chochołami rządząc
pod niebios kopułą
wszyscy są jednacy
ten na zamku hula
tamten śni o pracy
Saranova, 13 maja 2010
Ostre krawędzie świadomości
Kaleczą tętnicę nadziei
Tłok na targowisku próżności
Skórą szyderstwa linieje
Rozpacz utuli cicha modlitwa
Skamieniałych warg
Nieustająco trwa zacięta bitwa
Ziarenek dobra z gradem zła
Z marzeń utkana kurtyna
Otuli nasze znękane sny
Póki werk serca się nie zatrzyma
Wypaść nie wolno nam z gry
© Sar. 2010.
Saranova, 13 maja 2010
rzęsy, co osłaniają oczu odcień szary
zawisły kroplą słoną
nad pełnym łukiem warg karminowych
chłodny alabaster
mieni się bielą i różem na przemian
niczym kwiat powoju,
co oplata uściskiem ramiona kochanka.
słowa jak kamyki
uwierają boleśnie brakiem szczerości.
w podmuchach
westchnień pełnych rezygnacji
chwieje się płomyk gasnącej miłości.
czas pamięć o niej
do szkatułki z biżuterią włożyć
by sięgając kiedyś po łańcuszek złoty
odgadywać jej kształt
dotykiem dłoni w zadumie tęsknoty.
© sar.
Saranova, 12 maja 2010
Błysk ogarka w ciemności intelektu,
Wyziera zza słów w lepkiej polewie.
Przeciętność chyżo ku nim drepcze,
Na złoconym łańcuszku wiedziona.
Spragnieni zlustrowania Mojżesza
Mieszają ostrą brzytwą w Dekalogu.
Kompleksy z nienawiścią pichcąc
Na płonącym stosie kłód pod nogi.
Dźwięk werbli zagłusza echa prawdy,
Wśród piruetów fałszywych obietnic.
Taniec chochołów znów się zaczyna.
A sznur? Przyda się, do kneblowania.
Saranova, 12 maja 2010
klęcząc w bocznej nawie
w żarliwym szepcie modlitwy
pożąda prawa do zemsty
unieważniając dekalog
jemu nikt nie będzie bliźnim
którego pan kochać nakazał
odebrał mu prawo do sądu
bacznie lustrując innych
gorąco pragnąc ich krwią
zmyć grzech pierworodny
rozsiewania ziaren nienawiści
znów jedynie słuszną prawdą
wściekle za gardło trzyma...
winnych gorszącej nieprawości
posługiwania się rozumem
silny swą niewidomą wiarą
dzieląc każdy włos na czworo
chwieje kagankiem oświaty
aby zamknąć usta wolności
bo przecież temu kto nie z nim
sam wymierzy sprawiedliwość
odziany w szatę niewinności
radośnie podpalając nasz dom
Saranova, 12 maja 2010
wicher historii mazurka tańczy
szarpiąc pożółkłą gazetę
pełną polemik między szarańczą
co z zaufania uczyniła fetę
przegniłe słowa wciąż powiewają
z przeszłości sztandarami
jutrzejszą nutę fałszywie grając
na klawiaturze połamanej
prawość i honor zaplamione
śmieciarki skrzętnie zgarną
diabeł na mszę wali ogonem
pycha rozmnaża się bezkarnie
i tylko w kącie człowiek szary
kuli wychudłe pięści protestu
widząc jak z jego marzeń i wiary
nowe obicia szyją na krzesła
lista obietnic śmiechem pokryta
rozpadła się w blade wykręty
kto się szczęśliwie dorwał do koryta
o biedy skargach już nie pamięta
Saranova, 8 maja 2010
poranny blask słońca
lśniącą klingą
rozciął moje powieki
nim zdążyłam
pożegnać cudowny sen
pachnący tobą
wielki bukiet jaśminu
w żółtym wazonie
nucił o wiecznej miłości
utrwalonej majem
z roku na rok mocniej
biel naszych włosów
nie zamknie drzwi
do krainy czułych marzeń
bo przecież serca
wciąż wygrywają rytm
poznany tej wiosny
kiedy ubrani w młodość
jutro niewiadome
odgadywaliśmy ustami
i choć nożyce czasu
rozcięły wspólną drogę
znów się spotkamy
na skrzyżowaniu losu
słysząc dzwon
rozśpiewany radośnie
w locie jaskółki
ku nieba bezmiarowi
Saranova, 8 maja 2010
wieczorna myśl przedsenna
lot ćmy bezszelestnej
odbita w lustrze marzeń
barwami tęsknot brzęczy
płomyczek świecy chwiejny
czaruje siwy mrok
zimową klamrą spięty
odchodzi znów kolejny rok
wspomnienia suną marszem
stopami nocnej straży
depcząc po stosach kartek
z pożółkłych kalendarzy
gdyby tak... w łódce snu
łzy zmienić w kolię z pereł
w boa z anielskich piór
popłynąć baśnią do opery
© sar.
Saranova, 8 maja 2010
jedno...drugie kolejne
rytmiczne uderzenia
w parapet życia
podmuch i leciutkie
dzwonki o szybę
turkot i szum
ciemnieje dzień
błysk i werble
kropel jak kamienie
zmarszczka na czole
i zimny wzrok
grad klątwami bije
odbijając się jak groch
uderzenia milczeniem
śmiech pusty gaśnie
niewarty poruszenia
ramion napiętych
w pięści gniewu
spływają jak po szybie
deszcz ciepły
co wyparuje wzgardą
dla bezrozumnych słów
© Sar
Saranova, 28 kwietnia 2010
synkopowy rytm egzotyczny
drażni myśli pragnieniem
zapomnienia się w tańcu magicznym
co każdy nerw i mięsień
w drżenie wprawi
miłosnym uniesieniem
rozgrzane zmysły
prowokująco kreślą
rysunek ciała pod sukienką
która w półobrocie uda odkrywa gorące
jeden łyk coobalibry rozkołysał biodra
drugi zaś... bujność piersi
i tylko w oczach lekko przymkniętych
kropelki tęsknoty na rzęsach
© Sar.2009
Saranova, 28 kwietnia 2010
prozaiczny melanż drzwi otwartych
nieco za szeroko
z wytwornym ukłonem zapraszających
do...ustąpienia miejsca.
przez podkreślenie sofizmatem
niedopuszczalności mezaliansu
młodości mentalnej
z anachronicznym stylem.
okazując współczucie z powodu
zakażenia wirusem tolerancji
nie do udźwignięcia,
jak gdyby był...co najmniej hiv-em.
a wszystko to
przez uznanie za rapsod...raptularza
najpoważniej nie modernizowanego
zawierającego opis realizacji...
kodycylu testamentowego.
© Sar.2010
Saranova, 28 kwietnia 2010
nagość brunatna splątanych gałęzi
kreśli nieregularne rysy melancholii
na słonecznej czerwieni dachówek
okrywających zazdrośnie marzenia
refleksy podmuchów wiatru na szkle
sygnalizują rozkwitanie idiosynkrazji
wśród kłamstw chleba powszedniego
ciskanego ochłapem w oczy nędzarzy
metamorfoza wyśnionej stabilizacji
w codzienny strach przed potworem
trzygłowego żmijowiska depczącego
prawdziwą cnotę jadem rabulistyki
sanctum officium nagradza miernych
oplątując umysły trującym bluszczem
a próżnia słów dławi promień nadziei
na dalekim szczycie skały tarpejskiej
ej, ty szary, skulony człowieku!
nie czekaj aż wyrosną ci skrzydła
wykrzycz słowa wiosennej prawdy
z powagą twardej pięści sprzeciwu
© Sar. 2010
Saranova, 28 kwietnia 2010
sen z bólem
myli drogi,
czerni niebo,
kłaki mgły na wietrze,
pozory ciszy
a w tle oddech
śpiącego olbrzyma,
dźwięk dragi.
fale kołyszą snami
wyspiarzy,
wszystkich
oprócz mnie.
© Sar 2009
Saranova, 28 kwietnia 2010
marzenie przytulone do szyby
patrzy bez tchu
na kruchy lot nocnego motyla
w kręgu światła
już dawno nie bolą skrzydła
podcięte modnie
na miarę cudzej prawdy
o dniu powszednim
wystarczy nikły uśmiech
kilka strof wiersza
by jasny promyk nadziei
znów rozkołysał serce
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
19 maja 2024
DystansMarcin Olszewski
18 maja 2024
Amatorzy antychrystówkb
17 maja 2024
Tęsknoty byt intencjonalnyDeadbat
16 maja 2024
Kremvioletta
16 maja 2024
Śladem Strusia PędziwiatraMarek Gajowniczek
15 maja 2024
ToastJaga
14 maja 2024
Szczęścievioletta
14 maja 2024
Z pamiętnika duszyMisiek
14 maja 2024
Wyznanie majoweArsis
14 maja 2024
Z dymem pożaruMarek Gajowniczek