23 october 2014

Mini europa

      -     Kaucja jest? – kasjerka z lisim wzrokiem skierowanym na uchylony kurnik.
-          Na co niby? – zdziwiony, szaro-marynarkowy amator alpag.
-          Panie! Przecież nie na mazowszankę - już lekko poirytowana. Długość kolejki znika za horyzontem jej zasięgu. - Jest sobota, szykuje się tabaka – rzuciła pod nosem do siebie. - Kierownik znowu będzie się czepiał, że nie jestem wystarczająco szybka, dotykając brudnymi łapami mojej pupy. Nienawidzę skurwiela.
-          A, za piwo? Ale jestem głupi – wyszczerzył zęby, w których zabrakło jedynki.
-          No raczej?! – ludzie są wybitnie tępi – pomyślała, chcąc to w końcu powiedzieć na głos - Dzisiaj kumulacja. Może wygram i wreszcie ziści się moje marzenie.
-          Nie ma szefowo, nie ma – odparł skruszony. – Ale chwila, zaraz, jaka kaucja? Przecież mam w koszyku same puszki.
-          Mówię o tej za paskiem – wskazała palcem.
-          Co takiego?! – zaskoczony - Ależ kierowniczko bez przesady! –  po chwili stanowczo, ale drżąca niepewność w głosie popsuła cały efekt.
-          Jestem taką samą kierowniczką, jak fakt, że widzę tu pana po raz pierwszy. Nic , a nic się pan nie nauczył od ostatniej kradzieży. Zresztą wisi mi to, ciekawa jestem tylko co tym razem powie ochrona?
Oboje teraz skierowali wzrok ku drzwiom, nad którymi widniał napis „exit”. Tam właśnie stała czarna postać, niczym godzilla z poważnym wyrazem twarzy i nerwowo szperającymi po całym sklepie oczkami. Pan Robert nie ukrywał swojego podstawówkowego obejścia. Jest prosty, jak robota którą wykonuje. Chodzi na siłownię, gdzie jak mówi jest sobą. Cechuje go szybkość i niezłe pierdolnięcie. A więc ucieczka jest psychologicznie niemożliwa.
-          Niech pani uda, że tego nie widzi – szeptem, widząc co się święci. – Proszę, co pani zależy? I tak pewnie panią tutaj nikt nie szanuje, a ja mam dzieci. Niech no się zlituje.
-          No dobra. Przyjmijmy, że ubłagał mnie pan tymi biednymi dziećmi – odpowiada, jednocześnie i niepostrzeżenie wciskając guzik cichego alarmu. – Dzieci, a piwo wynosi. Chętnie bym ci tego fiuta sekatorem obcięła. – pomyślała, wrednie chichocząc. – Wszystkie chłopy to takie same świnie.
Interwencja ku zaskoczeniu zainteresowanych była szybka, wręcz niewidzialna i szalenie dyskretna.
-          Ale zaraz, panowie. To jakieś nieporozumienie. Jestem niewinny. Ktoś mi to podrzucił, naprawdę – zaskoczony niespodziewanym obrotem sprawy i swoim wrogim spojrzeniem w stronę kasjerki, która go zdradziła.
-          Zamknij ryj!! – padła delikatna prośba ze strony panów w uniformach gestapo.
-          Ojej! Przepraszam, chyba pobrudziłem panu dres. – podburzył końcową sytuację.
Tamten dojrzał błoto na ortalionie i aż mu od wściekłości złoto ześnieżało. Tymczasem z tyłu przygarbiony facet obserwuje kobietkę przed sobą i co rusz poprawia jajka. Zarówno te w koszyku, jak i swoje w gaciach. Zauroczony sytuacją nie zamierza przestać. Skupiony na czynności nie zauważa, że papryka w koszyku staranowała sałatę, kefir ledwo wytrzymuje wzburzenie, a topiony narobił na gazetę. Sąsiadujące obok chipsy patrzą na to z lekką nutą obrzydzenia. - Najgorsze to grzebać sobie przy ludziach. – parsknęła oburzona z półki „last minute” promocyjna czerstwa bułka tarta. – Ale chyba w jego typie – odpowiada jej samotny, przypudrowany pączek, którego już od dwóch dni nikt nie chce zjeść - Zresztą widać po twarzy. Czysta, jak kartka papieru. Można by z niej jeść. Babka z klasą. Jedna z tych co chodzą z wypiętym tyłkiem, żeby ułatwić wchodzenie innym. Wystrojona w lisa, lekko zniszczona przez czas wyczuwa jego sapanie. Odwraca się i spogląda na kundla. Facet z czołem lekko zachodzącym na plecy patrzy się i uśmiecha. Chyba czeka na komendę „podaj łapę” albo „siad” Najpierw zjeździła go z góry na dół wzrokiem usposobionym odzieżowo. Widocznie jest to dla niej sprawa priorytetowa. Musiało być całkiem w normie, bo odwzajemnia mu uśmiech. A facet raptownie wyskakuje:
-          Ile?
Babka nie zrozumiała i pyta.
-          Ale co?
-          Czy mógłby pan nie wdrapywać mi się na plecy oddechem, bo śmierdzi jak z gorzelni –  rozpoczęte zdanie niedaleko mnie – Ledwie zaczął się dzień, a ten już ledwo na nogach stoi. Ogarnij się człowieku. – rudy do bruneta.
-          Daj spokój dziadek, coś taki mało imprezowy – brunet. – Przecież nie zakleję plastrem, bo się uduszę. A oddychać trzeba.
-          W pana młodym wieku tak nisko upaść. Powinien się pan wstydzić. Ot co.
-          O przepraszam, jak dziadek widzi to jeszcze stoję. Mam dopiero zamiar się znokautować. Zakupiłem właśnie w tym celu prowiant. – zarżał.
-          Bój się Boga, naprawdę. Myślenie jest przyszłością, a ja chłopcze u ciebie jakoś jej nie widzę.
-          Dzięki Bogu jestem ateistą. – brunet bez sensu
-          I dlatego jesteś z siebie taki zadowolony? – ciągnie dalej rudy – Matki z dziećmi tutaj są. Jaki przykład dajesz jako niby dorosły?
-          No dziadek, pojechałeś teraz po bandzie jak młody, niedoświadczony hokeista. Wskakujesz mi na moralkę? Mówisz tak, jakby za twoich czasów czterech pancernych w ogóle się nie piło. Zgrywasz ministranta, czy co?
-          Nie zaniżaj poziomu rozmowy bezczelny gnojku swoim krawężnikowym bełkotem.
-          Tak, tak dziadek. Widzę, że nie wziąłeś z rana lekarstw, bo gadasz od rzeczy. Ja to rozumiem. Każdy ma w sobie jakieś odchyły. Poszydełkuj trochę w domu dla uspokojenia. Wyhaftuj sobie czołg. – specjalnie zaśmiał się do siebie, aby te docinki względem rudego tylko jemu sprawiły przyjemność.
-          Nie mam potrzeby dłuższego kontynuowania tej konwersacji, ponieważ stoisz w brodziku moich zapotrzebowań intelektualnych co koliduje z moją wysublimowaną wiedzą na każdy temat – zripostował i zakończył rudy.
I właśnie w tym momencie brunetowi puściły nerwy. Chciał zawstydzić dziadka i wskazać mu jego kombatanckie miejsce w szeregu, ale że był wstawiony zachwiał się. Upuścił butelkę na wymianę, a szkło rozbryzgło się po sklepowej posadzce. Zaalarmowany hałasem kierownik przybył jak erka. No może trochę szybciej.
-          Panowie, panowie! To jest sklep, także proszę o zwyrodniałe zachowanie w granicach finezji – padło zdanie w kierunku incydentu. 
Po czym krótkie i grzeczne wyjaśnienia spotkały się z rozległym, a zarazem wulgarnie niedoścignionym ciągiem braku kultury. I po machnięciu ręką w kierunku kogo trzeba znów nastąpiła interwencja. Widzę, że pomału robi się tutaj kdt 2. Dwóch firmowych, podszytych wiatrem, faszystowsko spełniających się w branży ochroniarskiej ss-manów wywlekło delikwenta przed sklep, aby mógł pojęczeć na ziemi w pozycji „ranek na weselu”
-          Nadajesz się do wąchania dup starym babom – rudy na odchodne do bruneta. - Już się napił – pomyślał z nutką satysfakcji.
Owe jednak prostolinijne wymsknięcie kosztowało go bardzo drogo w karcącym wzroku matki zatykającej uszy swojej córce. Dziadek nie mając nic do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie i w ogóle żadnego innego wyjścia postanowił zawstydzić się sam.
-          Stary, całe życie pracuję uczciwie i nic z tego nie mam, oprócz garba – dialog przy ladzie z wędlinami.
-          Nie ty jeden – kumpel tego, co zaczął. – Tak to już jest. Raz jesteś owadem, a raz przednią szybą samochodu.
-          Kpisz sobie! Ja poważnie o karierze mówię. Nie dostrzegasz może we mnie jakiegoś pechowego paradoksu?
-          No cóż, masz problemy odkąd cię znam, czyli wtedy jak po raz pierwszy odważyłeś się zejść z drzewa.
-          Zaraz ci przyjebię.
-          Taa, chyba nosem w dupe.
-          Oczywiście twoim w moją.
-          Spójrz na to jak trzeba. Nie wszyscy mogą mieć. Zobacz, takie dzieci w Etiopii nic nie mają oprócz uśmiechu, a mimo to jeszcze się nim dzielą. I są szczęśliwe. A ty ciągle marudzisz, jak ta wiecznie niezaspokojona pizda.
-          Dobra, dobra, moralniaki to ja sobie będę strzelał na starość. Teraz chcę zagarniać forsę. Jeśli chcesz się zabawiać w ostatniego mohikanina od sprawiedliwości, to proszę. Tylko nie magluj mi tym łba. Ja tego nie zmienię i ty też. Więc bądź miły i się odpierdol. Ludzie sobie bezkarnie kombinują i żyją jak trzeba. Są na fali. Wszystko im przychodzi łatwo i przyjemnie. Nie napracują się, a mają forsy jak lodu. I są w centrum uwagi. Tak jak lubię.
-          Zazdrościsz im? Nie do wiary? Myślisz, że przez te wszystkie lata znasz człowieka, a w jednej chwili dopada cię z tego powodu zatwardzenie.
-          Wszyscy kradną. Wielkie mi coś!
-          Ja pierdole! Jaki koleś. Chcesz kraść? To ty masz rządzić forsą, a nie ona tobą.
-          Ja tylko nie chcę być niczyim poddanym.
-          Więc rób wszystko to, czego oni robić nigdy nie będą. Zrób im kurwa na złość. Tak dla zasady. Oni są bogaci, więc ty bądź biedny.
-          Ni chuja. Ja też chcę mieć. Nie odpuszczę.
-          Jaki ty kurwa zrobiłeś się dziecinny. Ja chcę to, ja chcę tamto. Udzieliła ci się ostatnia rozmowa z matką przez telefon, czy co ? Tylko mi tu nie zeświruj. A co, może się rozkleiłeś i chcesz wrócić do domku ? Obiadek pod nosek, uprane, uprasowane, kapcie zrobione szydełkiem, pidżamka w kratę i serek. Tęskni się co? Mamunia zawsze przyjmie z powrotem synka, życiowego kalekę.
-          Bynajmniej moja nie obsługuje ksero w barze koreańskim
-          Ale za to tańczy na lodzie i szczeka na pociągi. Jakbym ci teraz zabrał twoją ulubioną gumową kaczuszkę z którą nurkujesz w wannie, to byś mi pewnie poderżnął gardło, co?
-          Cały czas jestem nikim. Muszę to w końcu zmienić.
-          Dlaczego nie zadowala cię bycie nikim? To taka sama fucha co bycie kimś, tylko inaczej rozumiana.
-          Może powinienem wyrwać i pojechać po skwarach panią prezes, co myślisz?
-          Jak lubisz próchnicę i rozkład to czemu nie?
-          Zorganizuję sobie podstępną okazję i skorzystam.
-          Tylko ciekawe kto ci ją da? Nie powiem, żebyś miał klasę i gadane, bo to nieprawda.
-          Kariera wymaga zaangażowania i poświęceń.
-          I co? Dobrze się nad tym zastanowiłeś? Później już nie będzie odwrotu. To bilet w jedną stronę.
-          Tak! Jestem przezajebiście zdeterminowany.
-          O.K. To teraz sobie wyobraź sytuację, jak już do tego dojdzie. Że pani prezes nagle rozwala się takim dwutygodniowo nie umytym, pomarszczonym, jak skóra żółwia karczochem. Przyciąga twoją głowę do siebie, aby twój język miał teraz okazję do bliższego spotkania trzeciego stopnia z tym czymś. Może to się dla ciebie skończyć skrajnym wyczerpaniem. Nieprawdaż?
-          Myślisz, że może być aż tak? To ohydne!
-          Wiesz, nie mówię, że tak będzie. Ale skoro mówisz, że kariera wymaga jak ty to powiedziałeś zaangażowania i poświęceń, to musisz być gotowy na wszystko.
-          O Boże!
-          W sumie to wygląda na normalną, ale wiesz jak jest. Każdy wydaje się normalny przed bliższym poznaniem. Jakiś bat, skóra, kajdanki, dwa palce w tyłek, łańcuch na mosznie. Czaisz? Różnie może być.
-          Ty, gdzie jest ta baba od tych wędlin? Wskoczyła w pociąg do Morlin?
-          Przejście!!! – wpycha się bez kolejki łysy z wystającym łokciem.
Wjechał koszykiem, jak samochodem podczas korku w lukę i nawet nie przeprosił awaryjnymi.
-          E! Teletubiś. Coś taki cwany? Kosmetyczka w pośpiechu ci wypadła. – ten szturchnięty i zepchnięty za jednym zamachem na drugi plan. – Mówię chyba coś do ciebie cioto, wyjebuj stąd!
Łysy stoi twardo. Ma w dupie otoczenie. Liczy się tylko on i jego tatuaże. Wszyscy zaczynają mruczeć o szerzącym się chamstwie.
-          Ty wieśniaku! – popychadło nie daje za wygraną.
Łysy ma dość natręta. Odwraca się.
-          Co tam mamlesz? Jak będę chciał z tobą pogadać, to ci powiem. A tak w ogóle to jestem z Warszawy.
-          Weź! Skąd ty mieszkasz w ogóle? Wiocha to sposób myślenia i zachowania, a nie miejsce pochodzenia, jeśli chodzi o ścisłość – kończy i macha ręką. – Nie ma tu z kim pogadać na poziomie.
-          A chuj tam! Niech se stoi balas – teraz kumpel. – Pewnie do toro się śpieszy. No i co, no i co dalej? Nawijaj. Co mam robić w takim układzie z tą prezesową?
-          A skąd ja mam to niby wiedzieć? To ty uganiasz się za karierą, a nie ja.
Wszyscy jakoś nienaturalnie poduszeni w kurtkach, szalikach, czapkach. Ja bez szalika (nie lubię cholernych szalików), w golfie. Jest gorąco od ścisku. Jestem już prawie przy kasie. Zaraz skończy się moja męczarnia.
-          Czy mogę w czymś panu pomóc? – pada uprzejme pytanie przy herbatach.
-          Owszem, mam kredyt do spłacenia – odpowiada mało znany ktoś obojętnie odchodząc.
–        Kiepsko czarujesz maleńka – szmulkowy recydywa do hostessy. – Coś taka cichutka? Zamknęłaś się w sobie, czy co? Nie oszukujmy się, to nie jest robota dla szalenie ambitnych. Tak się składa, że mógłbym mieć coś dla ciebie w poniedziałek, wpadnij na casting. Potrzebuję świeżej krwi, nie pożałujesz – podając wizytówkę agencji.
–        Spadaj złamasie, wolę odgarniać śnieg. – odszczeknęła.
–        Tee, alfons – odważny z obsługi. – Odczep się od porządnej dziewczyny. My dobrze wiemy kim ty jesteś.
–        Nie przeżywaj tak, bo majtek nie dopierzesz
–        No, no, żebyś tak przypadkiem na swojej narcie się zaraz nie musiał poślizgnąć, jak cię pan Robert sekuritex grzecznie poprosi na bok. Tylko czeka na to. Zobacz sam, a ręce go jakoś reumatycznie od rana swędzą. Także nie fikaj.
Najwidoczniej złożona oferta okazała się nadzwyczaj przekonująco nie do odrzucenia, skoro nieoczekiwanie wymiana poglądów zamilkła. Żebym to ja teraz wiedział, który kurwa puścił tego bąka. Ja pierdole. Ludzie, trochę samokrytyki!  Kasjerka z miną zapełnionego pampersa przeżuwa kolejnego klienta. Nerwowo drobi nogami, poprawia włosy i oblizuje wargi.
-          Po co pani brała ten makaron skoro nie ma na nim ceny, ani kodu? – nie wytrzymując wewnętrznej histerii.
-          Przepraszam, ale nie widzę zbyt dobrze. Wie pani, w tym wieku. – skruszona staruszka.
-          To musi pani na drugi raz wziąć ze sobą psa przewodnika. –  za złamanego w czasie przeszłym o klawiaturę tipsa niewinnie oberwało się starej. – Niech pani to tam z boku postawi. Później ktoś to wyniesie. Znając życie będę to ja.
O Dżizas! Kasjerki się zmieniają. I to nał, tuż przed nosem. Nie wierzę. Ja to mam zawsze. Za każdym razem to samo. Kiedy jestem w jakimś pieprzonym markecie i zbliżam się do płacenia, to albo kasa się psuje, następuje niesamowicie nagła zamiana kasjerek trwająca wieczność, albo jakaś pizda zapomniała czegoś zważyć i się wraca, żeby to uczynić. Tyle razy sobie obiecywałem, że nie będę więcej robił zakupów w tym czeczeńskim armagedonie i co? Znowu tu jestem i sam siebie po raz kolejny zawodzę.
-          Następny!
No, nareszcie!
-          Dwa bałagany! – resztkami sił wręcz błaga suszą oderwany od nakładania gipsu tynkarz Zdzich.
-          Pan przejdzie na monopolowy do koleżanki. – Krysia! Obsłuż pana, bo zbłądziła bidulka.
Nareszcie moja kolej. Milcząc przyszedłem. Nie odzywałem się, bo nie było potrzeby i nie mówiąc wychodzę. W takich miejscach czuję w sobie niedosyt nie wychodzenia z domu. Że jadę na wstecznym, bo będąc tu życie mi gdzieś tam umyka, przelewa przez palce, a nawet spierdala w podskokach. Rzeczywiście mógłby ktoś odgarnąć ten śnieg. Nasz w końcu europejski.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1