23 october 2014
Koleiny, etapy, następność
Stwierdzenie „jestem sobą” jest głupie, bo nic nie znaczy. Ale, że stało się to czymś na czasie, wszyscy zainteresowani odetchnęli z ulgą i tak naprawdę poczuli się wreszcie sobą. Mijam podstarzałą parę. Zionie wódą z nieaktualną datą ważności. Potykają się o wystające płyty chodnikowe. Czkawka prycha z jego otwartego pyska. Spuchnięte coś z przodu. Małpi zarost i oczodoły koszmaru kaca
- To głupi kutas jest i tyle – mówi kobieta – Jak on potrzebował pomocy, to od razu poleciałeś, na skinienie palcem. Za swoje starania dostałeś nagrodę. Teraz cię osrał.
Nie wiem kogo miała na myśli, no bo i skąd miałbym to niby wiedzieć. Kolejny pet ląduje na zanieczyszczonej przez człowieka ziemi. Żar w końcu skupia moją rozproszoną uwagę. Jedyne co uderza w twarz po wyjściu z domu to ogólny hałas. Pisk opon, autoalarmy, krzyki dochodzące z piaskownicy, obłąkańcze i powodujące zawał serca trąbienie na przechodniów. Głusi starcy odkręcający na cały regulator swoje telewizory, aby w wiadomościach usłyszeć, jak jeszcze bardziej można się bać wyjść z domu. Śmieciarkowe pożeranie pełnych kontenerów i wypluwanie pustych na asfalt. Trzepakowe walenie w dywan i jeszcze wiele rzeczy, które są nie do wytrzymania. Ciężko jest to ignorować, a zintegrowany stopień napięcia napędza rozdrażnienie. Dlatego dobrze jest mieć przy sobie stopery do uszu, albo słuchawki z dobrą muzyką. Oby nie relaksacyjną z Chin. Cholera, nie wziąłem. Będzie ciężko. Widzę po sobie, że nie tylko tego zapomniałem. Nie ogoliłem się, nie umyłem i nie wydłubałem woskowiny z uszu. Starzeję się. Coraz ciężej mi wstać. Narzekam tylko. Rozpamiętuję. To mnie dobija. Przetłuszczają mi się włosy, a teraz jeszcze spodnie wpijają mi się w tyłek. Dobrze, że wziąłem kurtkę. Zimno. Dociągam suwak. Aleja opadających liści daje się we znaki moim gnatom. Gamoniowate twarze nieba pokazują nadchodzącą jesień. Dochodzą do mnie śmiechy. Skejtowcy przejeżdżają na dechach. Jeden właśnie zalicza glebę.
- Chuck Norris potrafi wszystko – ten co zdarł kolana i wyciera krew rękawem bluzy – Wygląd ma pizdowaty, to fakt, ale jako jedyny umie trzasnąć drzwiami obrotowymi.
- Chuck Norris nie słucha muzyki – dołącza się do opowiadania drugi z nich – To muzyka słucha Chucka.
Wszyscy leją ze śmiechu w majty. Idę dalej. W sumie to dobrze, że zajebali mi samochód. Nie będę miał więcej zmartwień. Skąd wziąć kasę na kolejny zbliżający się przegląd, ratę i za ile tym razem wlać do baku, żeby nie ciągnąć na oparach. Na piechtę jest lepiej. Idę gdzie chcę. Podróżuję dużymi, czerwono-żółtymi, miejskimi taksówkami. Przesiadam się z jednej do drugiej kiedy chcę. Nie muszę szukać miejsca do parkowania i wyrzucać pieniędzy na złodziejski parkometr, bo i tak kierowca jedzie dalej. Jest super naprawdę. Cień latarni przyciąga pijane ćmy, podparte swoim skrajnym wyczerpaniem, od całodniowej przysklepowej wegetacji. Lęki wzmagają nieuzasadnioną koleinę dyskomfortu. Śmierdzę. Wyciągam z plecaka lady speed stick i intensywnie zapodaję na kudłate pachy. Muszę zgolić, bo robią się farfocle. Ostatnio w metrze siedział koło mnie taki śmieszny Rosjanin. Robił miny i uśmiechał się do wszystkich. Tak sobie wtedy pomyślałem, że trzeba mieć dar, aby umieć kochać otoczenie za to, że jest. Zwyczajnie wyjść do ludzi i cieszyć się współobecnością. Podążać i płynąć z nimi słoneczną falą. Nie jak ta cała, pogrzebowa reszta, zmaltretowana swoim podejściem do życia. Już od samych min można się domyślić, że zgarnęli nas z łapanki do Oświęcimia, gdzie już czeka sztunbanfurrer, ze specjalnie na tą okazję wygłodzonym wilczurem. Jesteśmy społeczeństwem raczej twarzowo nie wylewnym i nie chodzi tu o tych co zawodowo nie wylewają za kołnierz. Bez emocyjna mina jest u nas normą, więc każdy objaw radości lub podarowanie bezinteresownego uśmiechu jest odbierane jako coś podejrzanego. Gdyby nie istniał ten ogrodzony parking pod moim blokiem, to drogą na przełaj miałbym radochę skoczyć do sklepu po kajzerki. Powystawiali wszędzie te ogrodzenia parkingowe. Wszystko dokoła trzeba obchodzić, aby gdziekolwiek dojść. Sięgając pamięcią wstecz, kiedy ludzie nie byli jeszcze przesiąknięci zepsuciem, żyło się znacznie lepiej niż teraz. Drzewa śmielej wydzielały zapach. Ptaki miały dla kogo ćwierkolić. Jeszcze wtedy ktoś to doceniał. Wydaje mi się, że nawet śmieci i gówna psie mniej śmierdziały. Pewnie to są tylko moje złudzenia, ale przeważnie tak się dzieje, gdy pomyśli się o tym co przeminęło. Nie wiem dlaczego, ale coś dawnego zawsze milej łechce podniebienie, niż to w czym się jest. Kiedyś, to dobre miejsce, nastraja. Czasem wspominam swoje młodzieńcze lata. Jak się odkrywało z kumplami pewność siebie, łażąc po drzewach, piwnicach i śmietnikach. To były tylko nasze kryjówki. Obcym wstęp surowo wzbroniony. W komnatach tajemnic, gdzie tworząc nic nie było niemożliwego, rodziły się szalone pomysły na życie. Potencjał rozsadzał nam głowy. A ja, może ciutkę za cherlawy na swój wiek, chciałem być we wszystkim najlepszy. Najpierw za podstawówkowego małolata, przy wzniośle rozmarzonym parciu, chciałem mijać nieokiełznaną kiwką, jak cudny Diego, wszystkich potencjalnych przeciwników na licealnej betonowej murawie. Później, przy pomocy metalowej doramiennej długości kudłatego uduchowienia postanowiłem zostać perkusistą. Zresztą z gównianym skutkiem. Napalałem się na wszystkie ciemnowłose idolki Bon Jowiego. Przy ogniskowo śliniłem się nieśmiało to tu, to tam. Bobrowałem sobie niewinnie przy kiełbaskach z uległą w tamtych czasach płcią odmienną. Jednak po paru pocałunkach rzucały mnie (całkiem niezrozumiale zresztą zaskoczonego), dla zawsze tych samych i akustycznie szybkopalczastych gitarzystów. W tamtych czasach mieć strunowy talent, to było coś. Mnie jednak ciągnęło do garów i do dziś pozostałem przy nich. Szkoda tylko, że nie przy tych co chciałem. Odkąd sięgam pamięcią, cały słomiany zapał zawsze mi towarzyszył, jak wierny lokaj Jan. Napalam się na coś, jak szczerbaty na twarde suchary, aby urozmaicić sobie życie. Po czym raptownie rzucam to, spalam się, niszczę nieprzemyślany dobrze pomysł i wymyślam kolejny. Tysiąc myśli na minutę. Prę w pole, jak kombajn, myśląc o zbożu, a okazuje się, że to kartofle. Co zrobić, nie lubię leżeć i czekać. Chcę działać. Chociaż ostatnio nawet tego już nie potrafię. Zachodzę w myśl i stanowczo pytam: Kto zapierdolił mój sens życia? No kto? – Oddawać i to natychmiast! Nie zamierzam się zestarzeć z moim psychoterapeutą! No chyba że z ...peutką. A wtedy to mogę nawet oglądać powtórki telenowel. Płakać i wzdychać przejmująco. Albo klaskać temu, sypiącemu zaaranżowane wcześniej kiepskie kawały idiocie z familiady i odgadywać jego super statystyczne zagadki.
- Kurwa mać, spierdolił mi autobus! – wymsknęło mi się na głos.
Ruda starucha zmierzyła mnie pogardą. - Poszła wont suczo - mówię. A propos mojej psychiki. Na ulicy Kowalczyka 1a. przyjmuje moja psychiatrówna. Ciekawe czym mnie dzisiaj zaskoczy? Nie powiem, żeby miała ze mną z górki. Specjalnie utrudniam jej życie. Zmieniam wersje wydarzeń, albo mówię, że nie ogarniam jej toku myślenia. Opowiadam za każdym razem co innego. Trochę się z nią spieram, wiadomo, żeby nie miała za lekko, biczys. Za tą kasę co bierze niech się męczy. Bez pracy nie ma kołaczy, jak mówią górale z Zakopanego. Jadę kolejnym 723 do zamierzonego celu. Są tak głośne palpitacje silnika, że nie mogę się skupić. Rozklekotane szyby rozszarpują mózg. Wkładam sobie palce. Oczywiście do uszu, a nie tam, gdzie sobie myślicie. Dziewczyna dwa siedzenia dalej jest tłusta i obleśna, ale odwzajemniam uśmiech. Przecież ja też nie jestem za piękny, a mimo to ktoś wysilił się na ten gest. Przystankiem na żądanie wbija się muzykalny Rumun. Coś tam rzępoli, ale hałas całkowicie zmiażdżył jego harmonię. Może i dobrze. Nie wiadomo co by było w tym przypadku gorsze. Wrzucam do czapki parę złotych. Przeważnie daję proszącym. Tak sobie obserwuję ludzi jadących autobusem. Odnoszę wrażenie, że takie zwykłe czynności, jak kasowanie biletu, trzymanie się poręczy, odwracanie za siebie, zerkanie co rusz na kogoś innego, siadanie, wstawanie, udawanie się do wyjścia na chwiejnych nogach i wysiadanie, wykonują bardzo nerwowo, gwałtownie i szybko, jakby im czasu wiecznie brakowało. Nawet Rumun się śpieszy. Uwinął się, jak mechanik formuły 1. Tuż przed wysiadką kanar robi galopujący obchód – Paszport polsatu – odpowiadam. Zatrybił. Myślał, że coś upoluje. Hiena cmentarna. Kto do cholery chciałby robić coś takiego? Dotarłem. Drzwi rozerwały przestrzeń. Wychodzę i czuję zmęczenie. Mam wrażenie, że gapią się na mnie ludzie. Ci co wyszli z autobusu i tamci siedzący w oddali na przystanku też. Zakładam pomarańczowe okulary i nie myślę już o nich, zalegają głęboko w mojej dupie. Kilka szybkich kroków po żwirze i naciskam klamkę. Uderza mnie ulga zimnego przeciągu, woń głębokiego relaksu, a także już po chwili wstępnej siedzące wyciszenie w czekaniu, które nie ma końca. Kwadrans spóźnienia. No, co robi bezczelna! Jak zwykle powie, że korek. Nie ma to jak gabinet wylansowany przepychem. Żeby tak marnotrawić forsę! Komu to potrzebne? Szkoda tylko, że za tą wizualnie cieknącą ślinkę ja płacę.
- No jak tam się żyje? – pyta, milusio podając dłoń po świeżym manicure - Przepraszam, korek.
Nie całuję. Ściskam tylko, a nawet mindolę. Ciekawe dlaczego wymyślono całowanie kobiet po rękach. Przecież już od dawna jest równouprawnienie. Mogę się założyć, że Michael Jackson był tego takim samym, głęboko utwierdzonym przeciwnikiem jak ja.
- Nic nie szkodzi. Tak dobrze mi się tu siedzi – kłamię. - W dzisiejszych czasach bez psychoterapii nie da rady – odpowiadam na pytanie.
- Niech pan siada. Proszę się nie krępować i czuć jak u siebie w domu – niewiasta wskazuje kanapę.
Mój tyłek w kontakcie ze skórzaną rozkoszą rozluźnił nieco zwieracze i wypuścił pod moją chwilową nieuwagę niewinnego cichacza. Mam nadzieję, że nie poczuje. A jeśli nawet, to co? Przecież nie wciągnę go z powrotem.
- Jak pan znosi lęki? – nawija temat.
- Kiepsko, ale wiem, że jest to wewnętrzna odpowiedź, na uwierającą niezgodność moich oczekiwań względem otoczenia. I choć stosuję trening autosugestii nie jest to dla mnie łatwa sprawa. Wiadomo, nic na siłę i nie od razu. To nie posezonowa wyprzedaż, żeby poszło gładko, ale zaczynam to rozumieć – wyrzuciłem z siebie przemyślenia ostatnich dni.
- Dobrze, a jakie jest pana w takim układzie podejście do otoczenia i co można tam dostrzec interesującego dla siebie? – kolejne pytanie do mnie. Zresztą, oprócz mnie nikogo tu więcej nie ma. No chyba, żeby wziąć pod uwagę moje drugie ja i jej dwulicowość, to stworzyłaby się na biegu terapia grupowa.
- W tej chwili niczego tam nie dostrzegam. Trochę się izoluję, ju noł – nawet o dziwo chce mi się dzisiaj gadać. Zakamarkowa myśl przebiegła głowę. – Może dlatego, że widzę w ludziach ten pęd i pośpiech, które ja odrzucam. Nie za bardzo rozumiem, jak ktoś próbuje mi wytłumaczyć, że nie ma czasu na nic. Tłumacząc się złym światem, który każe im tak żyć. Najczęściej odpowiadam, że to jest tylko i wyłącznie ich wybór, bo każdy jest kowalem swojego życia. Patrzą na mnie ze zdziwieniem i niezrozumieniem. To nie moja sprawa, jak ktoś wyobraża sobie egzystowanie. Tylko niech nie narzeka i nie wciąga w to innych. Każdy powinien sam decydować za siebie. Jest to bardzo ważne, ponieważ tylko w osobistej samotni rodzą się marzenia, z których w głębokiej trzeźwości wymyślić można kim chce się być.
- Bardzo dobrze – potakuje – Ale ludzi trzeba akceptować. Dla swojej poprawy potrzebny jest wewnętrzny uśmiech. Dzielić go trzeba z innymi.
- Ma pani rację i tak robię codziennie. Próbuję sobie tłumaczyć wychodząc z domu, że jest pięknie. Że ludzie są przyjaźni i nawet uśmiecham się z musu, żeby pierwszy wyciągnąć do nich rękę. Mrużę oczy, marzę sobie, aby nie myśleć za wiele. A po dwudziestu minutach hałasu, podsłuchanych głupich rozmów, ścigających się po chodnikach skuterowych młodocianych psycholi i zaciekle szczekających psów, z równie ujadającymi właścicielkami, mam dosyć. Zaczynam się zastanawiać, czy ja na pewno jestem z tej planety? Nie chcę poruszać się jak te wszystkie kukły, biegające w taki charakterystyczny sposób, żeby nie widzieć nikogo i nic oprócz braku końca wiecznie nie załatwionych spraw. Patrzę na ten ich zaprogramowany styl życia i myślę sobie wtedy, że chyba wariuję.
- Nie wariuje pan - odpowiada na moją hałasofobię pani doktor. – Tak naprawdę to pana wrażliwość się rozwija i prosi o zmianę. Dusza jest przyblokowana chwilową niechęcią działania. Wnętrze widząc to, co widzi, a widzi w takiej sytuacji niewiele. Wręcz widzi to, czego widzieć nie chce. Wysyła priorytetowy list informacyjny, w postaci lęku do świadomości, żeby pan zrobił coś w tym kierunku. Żeby ruszył do przodu. Przełamał niemoc, rozerwał więzy i przy pomocy wierzgających kopyt wypadł doszczętnie z arcymętnej po kolana wody, w której się pan chwilowo zaklinował.
- Aś mundra – pociągnąłem po swojsku. – Super naprawdę, że mi to wyjaśniłaś. Nie zaprzeczam, że w tym stanie mogę trochę wyglądać przytępawo, ale to nie jest takie trudne do zauważenia. – z drwiącą nutą samozachwytu.
- A co z pracą? – pyta, olewając moją pyskówkę.
- Nic się nie zmieniło – ukazałem grymas. – Poproszę inny zestaw pytań – poczułem się przez chwilę, jak uczestnik telewizyjnej wielkiej gry.
- Może mi jednak coś opowiesz? Pamiętaj o przełamywaniu fal – natarczywie napiera.
Oho! Wyczuła moment i od razu przeszła na ty. Chyba dlatego, że ja to zrobiłem pierwszy. Nie wiem, czy jej dociekliwość to zaleta, czy wada. A może wypaczenie zawodowe?
- Nienawidzę jej i tyle – ja, o pracy. – Nie ma o czym mówić. Po zdaniu „do dupy” nie ma już nic do dodania. Wypaliłem się w zawodzie i koniec. Muszę znaleźć inny sposób na to, w czym chcę być. Miejsce, którego nie będę miał nigdy dosyć. Gdzie wola zezwoli na rozwianie wątpliwości. Na trwanie w niewyrażalnej zupełności w pełni świadomie.
- O co ci tak naprawdę chodzi w życiu? Marzenia jakieś może do spełnienia, czy co?
- A bo ja wiem? Sporo myślę, uporczywie ciągle przypuszczając. Takie nie objęte coś z czym się walczy. Kiedyś bezpieczeństwo zawsze odnajdywałem w samotności, a wrażeń szukałem jak najdalej od siebie. Gdzieś na marginesie świata widziałem piękno i żyłem tymi niespełnialnymi marzeniami dość długo. Dzisiaj dostrzegam wszystko inaczej. Któregoś dnia nagle obudziło się we mnie przekonanie, że wszystko co jest ważne, jest blisko. Na wyciągnięcie ręki. Czasem wystarczy się odwrócić lub pójść do przodu kilka kroków. Po tylu latach moja bliskość okiełznała dal i marzenia stały się nierealnie niezniszczalne. Odkryłem, że wszędzie smakują tak samo. Dlatego teraz skupiam się na małych działaniach. Tych tutaj. Pod nosem. Tamto tam już mnie nie interesuje. Z doświadczenia wiem, że to co odległe jest mgliste, a trwające dłużej poza horyzontem staje się w końcu nierealne i przez to mniej ciekawe. Tutejsze teraz jest o wiele lepsze. Dopiero co powstałe, jest pod kontrolą zwykłej prostoty i wewnętrznej radości. Wiesz na czym stoisz, bo na bieżąco obserwujesz rozwój.
- Nie myślisz może, że realizacja marzeń idzie w parze ze studiami i zdobywaniem wykształcenia? – przerywa mi.
- Dlatego tylko większość społeczeństwa w ten sposób myśli, jak pani, bo systemowo tak to działa. Najpierw państwo wzbudza w ludziach zaufanie (kłamliwie obiecując gruszki na wierzbie), a później podstępnie wpaja im różne schematy, które nie dają wolności. Aby byli ciągle zależni od czegoś lub kogoś. Wówczas można lepiej ich kontrolować. A więc, żeby coś osiągnąć trzeba się uczyć. Dawka niepotrzebnej wiedzy z roku na rok jest zwiększana, tylko po to, żeby jeszcze bardziej ogłupić i tak już przytłoczonych wszystkim ludzi. Głównie o to chodzi, aby tworzyć zamęt, który nie pozwala powrócić do racjonalnego myślenia. Za dużo poświęca się czasu na naukę, która odciąga od marzeń. Do tego dochodzi praca, bo studia są płatne i pomału zaczyna się pogoń. Brak czasu, obowiązki, problemy, zmęczenie, stres, rezygnacja. Jeden kłopot goni drugi, pojawiające się cicho, niczym erekcja. I na koniec z naszych marzeń zostaje jeden wielki chuj.
- A więc taka jest pana recepta na życie, żeby burzyć ogólną harmonię dla swoich przekonań? – nagle parsknęła i nieco się przy tym obśliniła, wciągając ślinę z powrotem do środka.
Znowu przeskoczyła na pan. Chyba się dziewucha całkiem pogubiła. Nie chce się już kumplować, czy co? Może też ma jakieś zaburzenia? Mówiłem, że lubię się z nią spierać. Jak się lekko rozklekocze, to podnosi głos.
- Co się pani tak podnieca? – ripostuję. – Spociła się pani, jak pedofil w smyku. Czy ja burzę jakąś harmonię? Każdy ma swój rozum i jest wolny. Przecież nikogo do niczego nie namawiam. Ja jedynie obserwuję ludzi i oceniam zachowania. Zresztą jestem przeciwnikiem namawiania, bo nie lubię, jak ktoś podobną metodą dobiera się do mnie. Wychodzę po prostu z założenia, że nie trzeba ukończyć studiów, aby realizować swój pomysł na życie. To działa i będzie działać coraz częściej. Ludzie nie spełniają się w nauce, bo stała się jedynie pośrednikiem, który nic nie daje, a wiele zabiera. Wkuwaniem nikomu nie potrzebnych wiadomości i zaśmiecaniem siebie. Zaczynają się buntować, bo zauważyli, że jest to chore. System wjebał się w zaplanowane, życiowe cele i poustawiał poprzeczki, aby zarobić na naszych marzeniach. Kolejna pusta wiedza, kolejny papier, kolejny schemat i wyrzucone do śmietnika ciężko zarobione pieniądze. Odprowadzanie podatków, obroża na szyję i kolejne macki sięgające do naszych wymion, aby nas wydoić. Tak działa system, a ludzie nie chcą być niewolnikami. Uczą się na przykładach tych, którzy też mieli marzenia. Ukończyli drogo zainwestowane studia i siedzą na bezrobociu po szyję w długach. Siwi, zestresowani, zmęczeni psychotropami i niepełnosprawni od wrzodów podeszłego już wieku.
- Skoro jest tak, jak pan mówi to może uda się sprecyzować, gdzie szukać wiedzy? Jak według pana realizować siebie w zwykłych chwilach mijającego dnia? – pani doktor spoważniała ze znakiem zapytania.
- Prawdziwa wiedza jest w życiu. Jedna, przyziemnie sobie leży, kopana przez rozproszoną uwagę. Inna lata i bzyczy, jak mucha odpędzana lasem rąk zaganianych lub zbyt mądrych. A tym, co szukają w codzienności ukrytego czegoś więcej, wysypuje się znienacka pod nogi i człowiek nagle zaczyna wiedzieć więcej. Zastanawia się przez chwilę, jak do tego doszło? Skąd ja wiem takie rzeczy? Wyskoczyło spontanicznie z zarośli, aby ofiarować tobie mały bonus mądrości. Takie rzeczy są przy nas na co dzień. Raz ja ich doświadczę, a nazajutrz ktoś inny. Przeczytamy odpowiednie zdanie w książce. Spotkamy człowieka, który będzie chciał nam coś opowiedzieć. Potkniemy się o kamień niosący ważną informację. Cała wiedza jest koło nas. Trzeba nauczyć się ją łapać. System edukacyjny tylko w jakimś stopniu jest potrzebny. Później nauka jest gmatwana, aby ci co siedzą przy oświatowym korycie mogli zarobić. Przykładem jest coroczna wymiana podręczników dla dzieci, bo niby program jest nie aktualny. Każda książka jest droga jak cholera, a cały obowiązkowy stos nie jest w stanie unieść żadne dziecko. Zamiast nosić tornister taszczą walizę. Kiedyś z roku na rok dzieciaki pożyczały podręczniki ze szkoły. Program się nie zmieniał i jakoś wszystkie pokolenia powychodziły na ludzi. Marnują tony papieru, a sami pierdolą w telewizji, żeby szanować lasy, których ubywa. Po co wymyślają kolejne przymusowe kursy, z których nikt nic nowego nie wynosi? Albo uzupełniające niby douczanie nową wiedzą, aby utrzymywać poziom europejski, o którym nawet nikt nie słyszał. Na wszystkim trzeba zarobić. Najlepszy biznes robi się dzisiaj na niewiedzy ludzkiej. Nauka takim tokiem myślenia nie jest mi do niczego potrzebna. Wypisałem się z tego, bo nie wiem jak inni, ale ja chcę zrealizować swoje marzenia.
- Sie pan dzisiaj rozgadał – pani dr. lekko już na wpół ścięta do snu.
- Sorki stara, leżało mi to na wątrobie. Musiałem. Wybacz. – skoro ona do mnie na ty, to ja do niej per stara. – Ryj mnie już boli od gadania. Będę spadał. Dostanę jakieś nowe prochy?
- A coś się dzieje ze starymi? – zaskoczona.
- Niedosyt czasem czuję. Jakby nie działały. Tarmosi mną podminowanie.
- Jak pan chce to mogę dorzucić jakiś zestaw małego chemika – żartuje sobie. Podła sucz.
- A może jest coś na rynku bez recki? To sobie sam ogarnę.
- Meliska.
- Sama to sobie pij. Dobra, dam radę. – żegnam się.
- To co dzisiaj gadałeś – zatrzymuje mnie w drzwiach. – W jakimś stopniu ma sens, ale jest to nierealne do zastosowania.
- To się okaże.
Już nigdy tu nie przyjadę. Przepisuje tylko prochy i słucha. Nic więcej. Żadnych konkretów. Nie dość, że tracę czas i pieniądze, to jeszcze całą brudną robotę muszę wykonać sam. To jakiś bezsens. Pogadać to ja sobie mogę z młodszymi koleżankami, a po starej znajomości skorzystać z czegoś więcej. I to za darmo. Niech spada rupieć. Kolejny systemowy naciągacz. Jestem znowu od drugiej strony drzwi. I co z tego, że godzinę poświęciłem na relaks. Skoro wystarczyła jedna minuta w hałasie na zewnątrz, aby cały mój wewnętrzny spokój chuj strzelił. Nie da się w ten sposób żyć. Z jednej strony coś karze w środku znosić to gówno, zostać i jakoś dać sobie z tym radę. A z drugiej strony ogarnia mnie bardzo silny i nagły przymus ucieczki. Czasem mnie poniesie, bo zazwyczaj normalna reakcja normalnego człowieka zobowiązuje do tego, żeby raz na jakiś czas porządnie się wkurwić. Rozjebać wszystko w gruz i spuścić powietrze. Tak dla zdrowotności. Mnie to zazwyczaj dopada w pracy. Włączą radio i w ogóle go nie słuchają. A tam katastrofy, wypadki, polityka, reklama. Przerwa na jeden komercyjny utwór i od nowa. Pytanie zasadnicze - Dlaczego pani Zofia do prania używa tylko sprawdzonej dosii bio aktiv. A za chwilę jednak vizir biel jest bielszy niż biel. Pożary lasów przeplatane z papierem toaletowym i podpaskami. Głód w Azji za jednym zamachem z przecenami w galerii Mokotów. Trzęsienie ziemi w Hiszpanii, tuż przed rewelacyjną okazją na Tarchominie. Mieszkania już od 4 tyś.zł. za m 2. Tylko my i nasz lek poradzimy sobie z biegunką. Daniunio, rewelacyjna metoda na głoda i jak nie poczuć się oszukanym przez maść na wygłodniałe kopulowanie hemoroidów. A wszystko to z prędkością stu słów na sekundę. Zero skupienia uwagi. Po wyrwaniu wtyczki nastaje błoga cisza, a kurze móżdżki w krzyk, bo zaatakował ich wróg o nazwie cisza. Nieważne co leci w tle. Może być nawet sieczka reklam. Najważniejsze, aby brzęczało. Robiło mętlik i szum. Ludzie hałasują, bo boją się ciszy, która karze myśleć. Jeśli w ogóle jest czym. Za wszelką cenę chcą zagłuszać w sobie niewiadomo co. Przygłupy jedne. Wiele rzeczy jest złych i niech takie zostaną. Ideał ciszy po prostu nie istnieje. Młoty pneumatyczne rozwalające beton, klaksony, samochodowe magnetofony, karetki, wozy strażackie, autobusy, metro i tramwaje, które mogą przerazić na śmierć. Życie w hałasie to jawna dyskryminacja. Powinni za to karać. Czy ja komuś coś zrobiłem? Nie chcę w tym uczestniczyć. Ani w rozwoju, do którego doprowadzi. To ślepe tory. Nie będzie mnie nikt szufladkował i szantażował hałasem. To moje Bródno. Nie zmusicie mnie do przeprowadzki. O nie! Ja tu i tak zostanę, bo fascynuje mnie zdobywanie życia oddolnie, na przekór. Tak jak ja jego chcę. Kocham życie proste i świadome. Pozbawione niepotrzebnych ornamentów i odcedzone ze wszystkiego co nieistotne. Szukam prostych sposobów zadomowienia się w swoim byciu, aby zwyczajne istnienie w codzienności byciem sobie ogrzać. Znam te ulice na wylot. One pulsują moimi żyłami, mięśniami i myślami. Wiem jak mam chodzić i którędy. Jestem tu sobie od dawna. Nabieram doświadczenia i świeżej obserwacji tego, co już znam. Po prostu sobie leżę, siedzę, biegnę, skaczę, krzyczę, bo niemożliwe jest to, bym poleciał. I żałuję i czuję i marzę i wiem i śnię, w utopii, którą tworzę. I choć nie lubię kebabowego smrodu i czekania na poczcie 45 minut na paczkę, której nie chcianie nie dźwigając nie dostarczył mi listonosz , to jednak dobre miejsce. Tutejsze spaliny poprawiają cerę.
22 december 2024
2212wiesiek
21 december 2024
2112wiesiek
21 december 2024
Wesołych ŚwiątJaga
20 december 2024
2012wiesiek
19 december 2024
18,12wiesiek
18 december 2024
1812wiesiek
17 december 2024
tarcza zegara "miasteczkojeśli tylko
17 december 2024
3 zegary ceramiczne - środkowyjeśli tylko
17 december 2024
1712wiesiek
16 december 2024
1612wiesiek