Kasiaballou vel Taki Tytoń | |
PROFIL O autorze Przyjaciele (23) Poezja (99) Proza (16) Fotografia (10) Dziennik (13) |
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 13 sierpnia 2014
Bez względu na pogodę warować
przy uchylonym oknie czekać
wzdychać tęsknić. Podawać drób
faszerowany wyznaniami. Uzupełniać
dietę o witaminę Pe i podrapywać
w punkcie Gie. Kiedy się wybiera
na kicie zapalać światło
na tarasie a kiedy wraca
piać z radości. Piłować pazurki
swoim ulubionym szklanym pilniczkiem
nucąc przy tym metalową muzę - nie żeby drzeć
koty ale energicznie wyczesywać
pod włos grzebieniem gęstym
od wzruszeń. Czyścić uszka
wilgotnymi zapewnieniami
o uwielbieniu nie szczędząc
przy tym komplementów. Zwierzać się
z braku piątego palca u trzeciej stopy
a inność z pewnością zostanie zrozumiana
i doceniona. Pozwalać na hodowlę pcheł
oraz na sadystyczne harce z białymi myszkami
nawet w pościeli. Okazywać podziw
względnie spolegliwość. Czyścić kuwetę
deklamując poezję. Oznaczać jego teren
ulubionymi perfumami.
Tak dopieszczony będzie
dobrze żarł i nagle
zdechnie.
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 13 sierpnia 2014
Być może są takie pojemne słowa którymi można
wyartykułować ten ż (...) l
- gdzieś się zawieruszyły
Być może jest taka pełna mowa w ruchach
którymi się daje wygestykulować ten b (...) l
- jakoś je pogubiłam
Być może można przetłumaczyć aramejskie zło
na pojmowane po grecku rzymskie dobro
- nie znam
takiego translatora
Być może jestem jeszcze za mała
w poniżeniu niezupełna w obnażeniu niekompletna
w przerażeniu a moje zaufanie niedostatecznie
zrujnowane
Być może nie dostrzegasz we mnie boskiego
przebaczenia - patrz uważniej - nie mam butów
dłoni nie mam a dobijam się mocuję z wierzejami
do tych łąk zielonych strumieni przejrzystych gajów
cichych gdzie pozwalasz bardziej chromym i tylko boso
Być może już mnie po
zbawiłeś pozbawiając wiary w Twoje dzieło
na niepodobieństwo proszę błagam weź sobie
i pamiętanie żebym nigdy nie za (...)
wróciła
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 12 sierpnia 2014
Masz swój drzeworyt. Jesteś dębem gładkim płaszczem
opinasz pień napinasz konary. Ponad Styks nie sięgną
kiedy ten ruszy kręgami jemu wyjawisz jedno imię
co wyrywało ostrze osłaniało korę przed samookaleczeniem. W sobie
odnajdziesz porozmienianą odwagę. Rzece się pokłonisz
odsłaniając korzeń nie oddasz uśmiechu. Mnie omiń i nie pozdrawiaj
albo uderz w Zawiszę jak na początku poderwij
legiony. Nie ma niezawodnych kiedy na zawodności budowałeś
dlatego dostarczyłam spoiwa rozchyliłam kolana. Oddałam siłę
żeby się z ciebie pachołkowie nie natrząsali. Nie ma sukcesu
bez werbli. Nie ma
szlachetnych środków na końcówce bata sperma i krew. Wiem Arturze
zatem ukryjmy łzy. Przytul się póki jeszcze mam cię
czym otulić przysłonić od wideł. Obmyję twoje członki
zanim halny porwie chustę spopieli gniazdo w dym pośle
pióro i stopi rozkraczony dziób. Za każdym razem
będzie w tobie
mrocznym puchem odrastać. Po ostatnią komunię
nie odkupisz alby. Lekko wpuszczony na świecznik
pod ciężarem ostatniej koszuli pójdziesz za obietnicą czystych
szmat.
*
To mówi ta która pozostanie w obrotach
aż do skończenia Ziemi jedyną matką
twoich nieskończonych dzieci. Przepraszam
w obliczu niedoskonałości. Pochyl się ze mną
do kurwy nędznej albo zajeb żebraczkę
za miłość.
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 12 sierpnia 2014
Na początku było założenie
nietrzymania nogi na drugiej. Zbyt przekrwione uda
pozbawione żylaków. Na łydkach na mózgu
na słowach. Opierałeś skronie o pewność
ukrzyżowania. Uświęcając namaszczałeś
Arturze i poświęciłeś. Pozostała pieczęć i chęci
domykania rozognionej kipieli. Nie tobie studzić
i popadać w zachwyt. Wypluj tę pieczeń
znad karuzeli karmazynowych języków. Napawaj się
zapachem. Jeszcze
wina! Pończochy w prążki niczym floresy na zebrze. Zakłamują odległość
zwodzą oczopląsem bujają okrągłym blatem. Wiem Arturze jak byłoby
i o ile lżej gdybym pozwoliła skopiować Edypa. Nie pozwalam
na sprzeniewierzenie przytulam twój miecz do sparowanego czoła. Okładam
koci mięsień kochanka płatkami jaśminu. Wciąż pachniesz
kosztelą rozdarowywaną wygłodniałym afroHelenom. Tyle
uskrzydlonych i pustych w łonach. Chwytają się
za warkocze gubiąc kierpce pozbywają miąższu. Spływa soczystą strużką
po zasiniałych kostkach. A przecież krew podobna
w spokrewnionych dziurkach u nich pokorniejsza głupsza. Ciszej tam
nad rozchylonymi Graalami. Płaczę
nad ich złością co krasie nie służy. Usługując
wcześniej zrzuciłam trzewiki zdjęłam ze ściany drewniane zwierciadło. Jest w splocie
ponad gagami. Rozkoszny Arturze skąpany w rumieńcach
stoicko przełykam po ostatnie wypieki. Stoją Heleny w znakach
zapytane pod haftowaną chorągwią stroją się we wrzaski. W górę! Ponad góry! Cisną się
kamyki do dłoni a pogarda oblizuje wargi. Nie ma wiary
dla taniej koronki u zubożałych podszewek. Chuj z cepelią kutas
na cekinach. Nie ocieraj się. Na twarzy niewiele a pod kurzem
niedostrzegalne spąsowienie. Moje ci ono podarowane
rycerską pięścią kiedy odbierałam wstążkę niebieską tasiemkę
spod nadgarstka.
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 12 sierpnia 2014
Robbie jajogłowieje i ogarnia że ze mnie już nic
zupełne bezmałpie Nie groziłeś reinkarnacją Rabbi
ale jeśli już podaruj eM futerko kangura Tym razem
niech podskakuje rozumniej Uszczęśliwiony że jestem
pantofelkiem
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 12 sierpnia 2014
Duchy w kalendarzach nie tarmoszą Robbie wyłaź
z tej kipieli Kto ci nastukał w czubek
żeby zaiwanić hydrze teleskop To nie wyspa
dla lunatykujących goryli Przestań straszyć
zapaleniem laskowych orzeszków Brakuje motywu
do zdychania Dosyć chlapania bananem Zapomnij
o kokosowym koktajlu z serduszkiem spod para
soli Nie mamy ochoty
skraplać się w obliczu kosmatej bezintymności a ty
powodu do obchodzenia
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 11 sierpnia 2014
Sam się oswoiłeś podjadaniem włoskich orzechów Nic nie wyjdzie poza
udar Robbie podarowałam ci garstkę z lądu i imię żebyś wiedział
czym jest dar Słowa które przetrwało nawet tutaj Nie wchodzimy
do siebie Unikamy jak morskiej hydry Trójzęba z niewiadomą
na garbie Krąży w chocholim dryfie
zachowasz sierść bo nie poluje na kosmatych Krąży wokół istoty
pozbawionej ludzkiego ciała i stworzenia obdarowanego
duszą Nie masz powodu więc dlaczego wyjesz? Robbie
zahipnotyzowany skałą lunatykujesz majaczysz
niesamodzielnie Dlatego sam
iskaj futro wyjadaj wosk z uszu zlizuj sól Poczuj różnicę
temperatur która dekatyzuje nie tylko jedwabniki Między czworonogiem
a jajogłowym Pomiędzy Rabbim a Robbie'm przecinak Zbyt głęboki
wąwóz żeby go tytułować subtelną nierównością nad poziomem
horyzontu
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 11 sierpnia 2014
Objawem największej pychy, najgorszym przewinieniem przeciw życiu jest przeświadczenie, że mogę je oceniać i jednoznacznie osądzać. Osądzając poddaję wartościowaniu. Wartościując zestawiam i porównuję - ze swoim, ubogim i niedoskonałym duchem wartości. Wyrokując ryzykuję pomyłką, myląc się, sam ulegam, upadam pod mylnymi wyrokami. Ulegając nie podniosę się. Zestawiając i porównując, oceniając i osądzając brata, sam się wydaję na osąd Tego, który nas obu sądzić będzie. A kiedy ulegam pokusie, czy nie wodzę siebie na pokuszenie? Kiedy kusi mnie, żeby brat pochylił głowę przed dostojniejszym, przed spadkobiercą rodu naszego? A przecież nie przed moją dostojnością powinien łamać kolana. Nie mnie oczekiwać bicia czołem, bo nad nami sprawiedliwsza korona. A jednak. Tak leczę własne kompleksy, tak usprawiedliwiam własne słabości. Tak wyrywam z korzeniami własne pokusy. Tak wyjaławiam duszę, strojąc ciało w ciernisty tombak. A przecież raniąc do żywego wymawiam gościnę duszy. Raniąc brata, sobie okaleczam. Tak tracę swoje czoło, tracę brata, tracę duszę. Czy tak chcę służyć koronie, brukiem wykładając podjazdy?
Chcę się poczuć. Poczuć lepszy? Mądrzejszy? Użyteczniejszy? Wartościowszy? Nieomylny? Sprawiedliwszy? Pełniej oddany koronie? Chcę się poczuć mniej winien, ale czego? Poszukiwania? Nie poszukiwać, to wegetować, wegetować, to nie błądzić, nie błądzić, to nie żyć, nie żyć, to nie mieć potrzeby czucia. Poszukiwać przez czucie, to zaprzeczać rozumowi, zaś nadmiernie używanie rozumu, to zaprzeczanie czuciu, zaprzeczanie miłości. Zaprzeczać miłości to nie kochać, a nie kochać, to nie odczuwać potrzeby czucia. Dopóki tylko kreślę w swoim duchu nie mnie skreślać ducha brata. Dopóki brat mój ciałem nie zakrada się do mojego spichlerza, dopóki nie wyprowadza bydła z mojej obory, nie bierze w progu żony mojej, dopóki nie uśmierca moich dziatek, dopóki nie sięga po szablę, dopóty nic mi do ducha jego pochwy. Mój pas pokrywa patyna. Mój miecz zjada rdza. Każde zło wyrządzone bratu mojemu wróci pod moją strzechę. Zarazi ziarno pleśnią, zarżnie bydło, zhańbi moją kobietę, przerwie ród na osesku, ożywi metal i uśmierci ducha. I nie schyli głowy przed Tym, który sprawił, że Ziemia się kręci dla nas obu. Dopóki Ziemia się obraca, nie obrócę się przeciwko bratu mojemu, żeby Ten co nią obraca nie odwrócił się ode mnie. Dlatego unikam brata, żebym nie popadał w pychę, nie sprzeniewierzył życia, nastając na inne istnienie.
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 10 sierpnia 2014
Tutaj nikt nie stawia oczu w alert kiedy wchodzę
w gorący akwen bez majtek Jak w nas zaraz po
larum kiedy się wczuwałam a ty stękałeś
że za ciepło Pamiętasz Robbie? Robi mi
jak ty wtedy Zawstydzony i pospieszny w braniu
zimnego natrysku Kto za
jebał?
Pewnie pytek ale spych na Saszę Temu wszystko się klei
do łap do fiuta Jak forsa zza slipów dorabiana w klubie
pod latynosem Wilgotnym niczym kobiety przy których bywa
w krótkich chwilach sobą Na wzór kleptomana Bimbam
z sowietem w hamaku Nie będzie z nas unii On ryzykuje
cerkiewną dumą aż po łagier Ja wszechdemokratycznym ejcem Po
ujowej minecie przy pospiesznym odsysaniu kompleksów
spod napletka I to jest uczciwsze od rzymskich okiennic
w białe gołąbki Od zlodowaciałych moren które schładzają
naturalne rozognienie stóp Tradycyjna bezmiłość alarmuje nadaje
ton kiedy sczytujesz kolejnego esema od lawendowej matki Ona nie zna
właściwości desek Kwestionuje korzeń Celuje żeby bolcem przybić
w klimat Globalne ochłodzenie
na niebieskiej fladze koło jałowych gwiazd Gorące niesforne stado
bez bacy chłodzone zimną wodą z misy Poncjusza Poza w dybach
tradycji W kontrze niekontrolowany poślizg po Maryi wspomaganej lubrykantem
z Józefa Lek na twoje wątpliwości Na ten afrykański głodek Na dylematy
aż po sowieckie gwałcenie człowieka ot - cała ta bezkochana sztuka kazania Kurs
ku Soczi
*
chciałam być ciasna w arterii Słowo
ale zamiast księcia głodnego grochu przybił skorpion
ze strychniną w chuju Zakłuł aż po zastrzał
w dziurce Wprowadził się w szparkę wszedł
jak hera w żyłę żeby uzasadnić potrzebę odwyku Teraz dopuszczam
byle jakiego dilera i nie dbam w jakim stylu
odcina kupony
Kasiaballou vel Taki Tytoń, 10 sierpnia 2014
Wbrew naturze Spięta
w ciup Zostałam -
Szałas w lepszym stanie niż moje uczucia
do czasu przez miejsce Egzotyczne dzioby potrafią
perliściej Są mi oddane
jak żadne usta Bezwarunkowo mam nadzieję
a nawet pewność że w końcu trafiłam
pod właściwą palmę Dojrzałe nasiona
soczyście przerastają owocnię
aż po najsłoneczniejsze oczekiwania
z tych nienakreślonych przez kurs
nie do przyjęcia Pamiętam rezonans
południków odklejanie od akustycznych równoleżników
powstrzymywanie przed wskazywaniem na skarb Tutaj wypada
nie upuścić Bez zaskoczenia położeniem Ono nie obejmuje innych
szerokości pod którymi nie tylko dżentelmeni
na wymarciu Dlatego ktoś musiał zostać
damą
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
23 listopada 2024
Delikatny śniegvioletta
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek