Robert Rudiak, 14 czerwca 2010
to już drugi a może trzeci rok
jak żyjemy
w zawieszeniu
leżymy nadzy
kurczowo ściskając na przemian
papierosy i dłonie
ty rozebrana z naiwności
i złudzeń
ja obnażony z wrażliwości
i uczuć
to już drugi a może trzeci rok
jak żyjemy
w zawieszeniu
i właściwie nic się nie dzieje
trwamy w pozycji horyzontalnej
wpatrzeni w biały ocean bezsenności
niczym falujący żagiel czekając
na dzień na noc na świt
ty powracająca do męża
i dzieci
ja czekający na ciebie
i sen
to już drugi a może trzeci rok
jak żyjemy
w zawieszeniu
nie odbierasz telefonu
nie rozklejasz kopert
nie otwierasz drzwi
chwile które trwają wieczność
i wieczność która trwa chwilę
i właściwie nic się nie dzieje
poza banalną naiwnością czasu
rozstań – pożegnań – oczekiwania
Robert Rudiak, 14 czerwca 2010
nie płaczę już nad sobą wyczerpałam limit łez
zaglądam w lustro
i coraz bardziej
nie poznaję siebie
oczy zaszłą mgłą
mówią że to jaskra
albo katarakta
nie mówię już
do ścian i sufitu
nie rozmawiam z cieniem
odbicie patrzy na mnie
nie odzywa się do nikogo
przestałam rzucać słowa
na które odpowiadał tylko wiatr
usta zarosły pajęczyną
dotykam zmarszczki lustra
dłonie nieporadne
zobojętniały na dotyk
palce w nieczułość
powykręcał czas
czuję jak serce rdzewieje
niczym dzwon pusty
nogi jak kamień
wrastają w ziemię
rozbiłam zwierciadło
dookoła tylko wiatr
niczego już nie słyszę
stałam się głucha od ciszy
uszy porosły mchem
nie płaczę już nad sobą wyczerpałam limit łez
Robert Rudiak, 14 czerwca 2010
rozgniatam muchę na szybie – niech i ona pozna koniec świata – papieros –
kompan samotnych nocy rozpala mnie do czerwoności – dymem otula jak
ciepłym szalem na zimę – żar rozjaśnia twarz otwiera oczy na ciemność
myśli biegają błędne jak ogniki –
nie wyzwolę się już z więzów mroku
mgły ostatecznej półcieni życia –
telefon zaufania milczy jak zaklęty
dlatego ufam mu kiedy pytanie
rzucam o ścianę co odbite zygzakiem
powraca nad łóżko znakiem zapytania
mam w domu trumnę
przymierzam do niej stare buty i garnitur
kupuję kwiaty i wieńce – w drogeriach
mydło i perfumy – obetnę jeszcze
paznokcie i włosy – najważniejsze
to zrobić dobre wrażenie –
potem umyję dokładnie ciało i duszę
brud z sumienia zetrę pumeksem
i wyszoruję grzechy do czysta –
powysyłam jeszcze telegramy
i zawiadomienia do rodziny i sąsiadów
napiszę nekrolog o sobie
bo któż zna mnie lepiej?!
i zamówię pogodę u dyżurnych aniołów
najlepiej deszcz aby nikt nie musiał
ronić nadaremnie sztucznych łez –
do rzeki wrzucę mleczne żeby i niewysłane listy – niech pamięta! wybiorę
miejsce pod drzewem lub chmurą gdzie słychać tylko ciszę grobową wyciosam krzyż i z kamienia płytę wykuję szorstką i kruchą niezapisaną do końca jak życie człowieka
Robert Rudiak, 13 czerwca 2010
to mój szczęśliwy czas
drżenia rąk
przed dotknięciem kobiety
przed wypiciem wódki
przed napisaniem wiersza
to mój czas drżenia
ust i powiek
przed pożegnaniem z kobietą
przed brakiem wódki
przed pustką w świadomości
to mój nieszczęsny czas
nieustannego drżenia
przed kolejną zdradą
przed następnym rozstaniem
przed ponowną śmiercią
Robert Rudiak, 13 czerwca 2010
to szpital poczekalnia do śmierci
to człowiek przechowalnia bólu
to łóżko siedlisko chorób i bezsenności
to tabletka skupisko czarów magii i złudzeń
czas tutaj to obserwacja drgań pajęczyny
przelotu much pod sufitem
kiełkowania roślin w doniczkach
liczenie przechodniów na ulicy
albo kropel deszczu spływających po szybie
to czas rachunków sumienia
wystawionych przez życie
rozmów z przeszłością i flirt z agonią
czas tutaj to otchłań milczącego trwania
gdzie cisza odpowiada na echo
to oczekiwanie cudu i unicestwienie nadziei
czekanie na proces gnicia i rozkładu
to czas natrętnego myślenia o mięsie
osoczu żyłach i szpiku
myślenia o tym w co ubiorą do trumny
czas tutaj zawsze będzie kłamstwem
które mniej boli niż prawda
i łudzi najpiękniej ze wszystkiego
to czas zbliżania się prawdy ostatecznej
poznania okrutnego sensu życia i śmierci
istoty bólu cierpienia rozpaczy
Robert Rudiak, 13 czerwca 2010
Jak żyć
kiedy został
tylko miesiąc
zna się datę
własnego pogrzebu
Tyle jeszcze chciałoby się
zobaczyć dotknąć powiedzieć
jak umierać gdy nadchodzi wiosna?
O północy żegnam się
z bezpowrotnie odchodzącym dniem
pełen lęku odliczam na palcach
ile jeszcze zostało
W południe
martwej ciszy bezsennych sal
samotnie przemierzam
wydeptany szlak białych ścian
od drzwi do okna i z powrotem
Chirurgiczne szczypce i morfina
w które dotąd wierzyłem
są już tylko moimi maskotkami
Już czekam
już jestem spakowany
pozostawię tylko
znoszone kapcie i piżamę
W nocy zastanawiam się
ile mogą kosztować
oddawane przeze mnie wiadra bólu
i co kupię za nie na tamtym świecie
jeśli w ogóle cierpienie
ma jakąkolwiek wartość
Już czekam
już jestem spakowany
gdy nadejdzie koniec
wykonam ostatni spacer po korytarzu
od drzwi do okna i z powrotem
Zaciśniętą z bólu dłonią
pożegnam leżących obok
którym został jeszcze rok
aż cały rok
modlitw i nadziei
Robert Rudiak, 11 czerwca 2010
diagnoza brzmiała: udar mózgu
lewy płat całkowicie zgniły
prawostronny paraliż
utrata mowy
zanik pamięci
to nie była już moja matka
tylko zupełnie obca kobieta
– pana życie od tej pory
kompletnie się zmieni
– niech pan zapomni tamten świat
niech pan nie wraca do wspomnień
– musi pan nauczyć się żyć na nowo
musi pan zrozumieć ułomność boga
Robert Rudiak, 11 czerwca 2010
czas odmierzam posiłkami
wtedy zawsze tak wiele się dzieje
niekiedy zabrzęczy radio albo mucha nad stołem
bądź deszcz nieśmiało zastuka w parapet –
nad ranem kruki i wrony zapełnią szpitalny ogród
głosząc upadek metafizyki apokalipsą nowego dnia
przeczytam po raz setny tę samą gazetę
której treść od tygodni znam na pamięć –
piszę listy o pogodzie i o tym co było na obiad
potem przesyłam je z prawej ręki do lewej i na odwrót
a każde słowo waży więcej niż bezwładne ciało
kolorowe pastylki niczym ofiarę układam na ołtarzu dłoni
powierzając im swój los uśpiony w zawierzonej modlitwie –
aluminiowym nożem przedłużam linię życia
i nie wyrywam kartek z kalendarza
by nie zapeszyć ostatniej godziny
pozostawiam po sobie bezimienne inicjały –
ślad człowieka odciśnięty w wytartym szlafroku
lub w popielniczce niedopałków
w której popiół niczym czas stanął w miejscu
jak w pustej sali odwiedzin
gdzie na wolnych krzesłach zasiadają nieobecni
Robert Rudiak, 11 czerwca 2010
naprzeciwko
mojej szkoły był szpital
zawsze między jedną czytanką a drugą
wywożono kogoś pod białym prześcieradłem
w czasie przerwy
pomiędzy lekcją arytmetyki a biologią
umierał ktoś na stole operacyjnym
bądź konał niezauważony
w ubikacji
patrzyłem przez okno na dymiące kominy
ojciec kolegi z którym siedziałem w ławce
był tam palaczem
palił w kotłowni poobcinane kończyny
sąsiadów z bloku
bądź całkiem obcych osób
z przedmieść
często opowiadał nam jak palą się
kobiece piersi (...)
kiedyś otrzymałem dwóję
za błędną interpretację „Królowej śniegu”
wtedy moja matka była w szpitalu
umierała na raka
patrzyłem na dym
wijący się pętlą ku górze
czekając na kolejną baśń Andersena
Robert Rudiak, 10 czerwca 2010
rozmawiam z tobą
czasem
jak z zaświatami
niewiele rozumiesz
śmiejesz się z byle czego
złościsz lub płaczesz bez powodu
patrzę na ciebie
jak na boga
i pustkę
czasem mógłbym cię zabić
ale częściej
oddać życie za ciebie
każdej nocy widzę jak pęka ci serce
topnieje mózg
zanika mowa i pamięć
i z każdą kolejną chwilą
uśmiercam cię bardziej i nienawidzę
obcej kobiety w tobie
z każdą następną sekundą
zbawiam cię i przywracam do życia
i kocham ponad wszystko kocham
moją matkę w obcej kobiecie
obcą kobietę
w mojej matce
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
14 listopada 2024
KaterinYaro
14 listopada 2024
FluktuacjeArsis
14 listopada 2024
Muslimowo. Szczypce śmierciArsis
14 listopada 2024
0005.
14 listopada 2024
0004.
14 listopada 2024
....wiesiek
14 listopada 2024
święta - dzieci przyjadąsam53
14 listopada 2024
oszukać jest najłatwiejYaro
14 listopada 2024
we śnie widzę dziurę którąsam53
13 listopada 2024
Słońce w wielkim mieścieJaga