Pi. | |
PROFIL O autorze Przyjaciele (26) Poezja (472) Proza (19) Fotografia (1) Grafika (1) Dziennik (3) |
Pi., 23 lipca 2010
fado leniwie obijało się o wysuszone na pieprz kamienice.
wielokrotnie zmienne. w tych koniugacjach któż zdolny był
kochać? irytowałaś się na poczekaniu. mogłabyś być godną
przeciwniczką Batmana i trząść Nową Hutą niby karykaturą
Badham, ale nie w lipcu. tu lato wysysa aktywność żądłami
komarzyc i słońcem spotęgowanym przez kompleksy prawie
Krakowa. inaczej nocą. włóczyć dało się tylko przed piątą
rano. byliśmy zmysłowymi kolumbami Suchych Stawów.
nie rozumieli nas tubylcy żujący razowość pomiędzy
wypluciem z ruder a tramwajową galerą. nie rozumieli,
że ufaliśmy we własną pieśń Horacego, tak jakby była
Pieśnią Ludzi już od pierwszych ust. poza ich wyobraźnią
było, że można refreny wycałowywać z siebie nawzajem.
podejrzewałem - gdzieś tam zaczynał i kończył się czyjś
świat, ale cały mój mieścił się między twoimi udami. taśma
z fado wkręcona w fiński wentylator szumiała przeciągiem
fiordów wprost w rozgorzałą pieśń pieszczot. jedyną pieśń
nad pieśniami w uwerturze na duet gwałtownych ciał.
Pi., 11 czerwca 2011
sześćdziesiąt tysięcy poetów
to więcej niż niejedna armia
inaczej mówiąc te sześćdziesiąt tysięcy
to sporo mniej niż żądnych urugwajskiej krwi
na Maracanie podczas pamiętnego
finału Copa del Mundo 1950
więc
z jednej strony siła słowa
a z innej słowo o sile
trudno zdecydować
czy pójść na dno ze świadomością
czy popłynąć z prądem
bezwładnie i analfabetycznie
ja - kropla w pęczniejącym morzu
znajdę ujście w przeciętnym oceanie
i przeżyję pod prąd
jest nadzieja
ten słynny brazylijczyk
co kopał skórzankę tak bajecznie
że muchy zastygały z zachwytu
on umie czytać pisać i nosić garnitur
bez podpowiedzi
stać go na uśmiech rdzenną bielą
mnie stać na ratunkowe wuwuzele
bynajmniej
Pi., 11 lipca 2010
Z tą nocą bezgwiezdną pod rękę, tak wolny i ufny,
jak w trzewiach grzesznego galeonu - ja płynę,
poprzez ocean wieczornych uczynnych trotuarów.
Ćwierć stopnia w amok i w tamten świat wybrany.
Tam po cygańsku w pląsach satyrów gną się syreny.
Tam błyszczy w dymie wszechwiedzące oko Cyklopa.
Tam kusicielki Meduzy przechadzają się szpalerami,
i tryskają ze źródeł upojne ambrozjum i nektaris.
Gdzie dzikość iskiernym gra rytmem fine-de-siecle,
a lędźwie niecierpliwie pulsują: staccato, staccato.
Gdzie w winnych pojedynkach bez słodkiego epilogu,
nikt nie ma odwagi zrejterować pod zimny stolik.
Gdzie mienią się barwnią absyntowe tęcze pokus,
a trzeźwi są tylko wiecznie obecni odźwierni!
Ci nieśmiertelni! Ci kamienni! I w tej pieśni...
Och! W refrenach kolejnych toastów już się gubię!...
Twój gęsty muślin upaja jak... jak jakaś papaya...
Intensywnym poematem przyobiecanym komuś... Komu?
Przytulonym... Przyszszszalonym... Ten szaaaal?...
och tak!!! Już wiem! Do świtu mnie wieź... jam senny...
Bohema, ach Bohema... O tobie napiszę poemat...
Ale jutro, Dekadencjo ty moja, jutro... Dziś trema...
------------
2009
Pi., 4 sierpnia 2018
już wiem, że tej nocy wymrze pięć milionów pszczół.
bynajmniej nie z miłości. z przypadku. zabraknie
zaspokojonych kwiatów. bynajmniej nie z przesytu.
po prostu. takie prądy, takie wiatry, takie turbulencje.
wieje śmiercią od norweskich fiordów, domaga się ofiar.
- niech będą liczne. ścielą się widma w pasiekach.
już wiem. żaden owoc nie dojrzeje do tego by zgnić
od dzikiej słodyczy. pójdzie w górę wartość brzoskwiń
i wczesnych czereśni, na giełdzie porównań z bilonem.
będziemy się uczyć tworzenia gatunków na przyszłość.
dziury, truchła i przepowiednie, o tym czego już nie ma
przypomni plaster miodu, a to wyziębiony będzie wosk.
Pi., 18 kwietnia 2018
przytuptane stamtąd tu
przytuptane tupu tupu tup
tu będę stał bo niech ktoś zabroni mi
jeszcze stać wolno póki prosto stoję
gdybym stał pochyło to by skakali
gdyby skakali to by skalali
a tak? czarne białe czarne białe krawężnik
i z powrotem
auto po lewej stop ty ciulu młody
auto po prawej stop ty wypindrzona sikso
pan idzie
- balkonik szu
- lewa stopa szuuuuu
- prawa stopa szuuuuuuu
i z powrotem
balkonik lewa prawa
szu szuuuu szuuuuuu
nazad
i niechby który śmielej zaklaksonił
zatrzymam się mściwie
gdzieś między białem a czarnem
gdzieś między życiem i śmiercią
gdzieś między krawężnikiem
a krawężnikiem
macie ciule przetuptane
Pi., 13 kwietnia 2019
a kiedy wsiada do pociągu, wnosi ze sobą do przedziału
pamięć ostatniego wieczoru, smak czerwonego wina,
rozbujane biodra ocierające się o inne biodra w leniwym tańcu,
panikę poranka, pośpiech sprzed lustra i kompromis
ze zbyt szybko pożerającym czas czasem.
a kiedy wysiada w życie, zabiera ze sobą zapach kanapki
z jajkiem, opowieść o przebytych chorobach dzieciństwa,
żal i frustrację podjętymi nieopatrznie przedwczesnymi wyborami,
wewnątrzmałżeńskie gry o domowy puchar dominacji,
i rozładowaną od szeptów baterię telefonu.
oto przemieszało się. jest inna.
Pi., 13 czerwca 2018
nie zdążyli. cień przyłapany na nieśmiałym skradaniu się
pod ścianą - już tam pozostał. w zakleszczeniu między
lodowatymi szczypcami, dnem wziernika a lusterkiem,
na którym nieporadnie usiłowano schwytać oczekiwane
tchnienie. jak szybko musiało żyć to ciałko! wystarczył
błysk, strzał z palców, ostry grymas. a potem cisza cisz,
gdy przez SOR wali fala zaniepokojenia. liniami rozbitymi
na lamperii w jakiś kontur szantażuję upartą wyobraźnię,
by nie widziała w nich niedożycia. wolę wierzyć, że wybiegło.
że siądzie przed telewizorem, będzie prężyć się w zimnej
pościeli. może nawet kiedyś żebrać. o lizaka, bajkę, przytul.
zaczaruję sam siebie, że zdołało uciec. przed wykreśleniem.
Pi., 12 czerwca 2018
"jesteś nocą"
o każdej porze
w każdym kolorze
w intymnej przestrzeni
szarość w nieszarość odmienisz
i będziesz nocą
i będziesz ciszą
i wszystkim będziesz
o czym poeci wstydzą się
lecz piszą
Pi., 1 sierpnia 2019
święta prawda. wielkie czyny wymagają odwagi, małe
desperacji, a codzienność błysku geniuszu. Majorze
Majorze zostałeś awansowany by ratować ludzkie życia.
ocal więc i moje. chcę wrócić z tej zakurzonej Pianosy
do Kansas w jednym kawałku, niekoniecznie w galowym
mundurze. jeśli ty zrobisz swoje, a ja zrobię teraz swoje,
to czerwona tasiemka na mapie też zrobi swoje. przecież
nie zbombardujemy własnych wojsk. zamiast na Szkopów
uderzmy na słoneczne promenady Rzymu podbijać Julietty
sokiem z najmłodszych winogron. niech żyją jagnięcina
ze Szkocji, kiełbasa z Krakowa i szwajcarska czekolada
topiona na gościnnych udach. dolce vita! żyć, nie umierać!
to właśnie dlatego przesunąłem pinezkę na mapie wojny.
zmieniłem im prawdę. niech sobie Dziesiąta zdobywa Bolonię
piechotą. nie chciałbym w żadnym stopniu przeszkadzać.
Pi., 12 czerwca 2018
"podróżnik"
to nie prawda że śnił.
jestem pewien że był
gdzieś poza granicą przestrzeni
w krainie światła,
może i w cesarstwie cieni
to nie prawda że drzemał
to tylko trema
gdy jaźni nie ma
bo buja po przyszłości łąkach
byleby nie zbłąkał czasu wehikuł
(taki szczegół logiki mój rozum przykuł).
niech będzie Wielki Podróżnik z nami
choćby pod powiekami
choćby pod powiekami...
Pi., 8 czerwca 2018
miało spłonąć sumienie. a to palą spojówki. rdzawe są
plamy w polu niedowidzenia. i swąd, wszechobecny swąd.
mógłbym zalać was metaforami, zmiażdżyć pełniejszą
przerzutnią, odpalić neologizm jak kibolską racę, z dymem
pójdzie zwykłe poludzkie śmietnisko. historia w hekatonach
jednorazówek, dżungla okablowania, oceany bulgoczącej
gumy. stał się błysk destrukcji - pozornie kaprys, migot
terazmisięchcenia. A bo co? nie pozwolisz mi? leci iskra,
zapalniczka, pochodnia. zaczyna się kipiąca pożoga.
młody bóg nie odpowie za ludobójstwo. spróbuj kupkę
popiołu pociągnąć do odpowiedzialności. spróbuj zdążyć
przed deszczem, wiatrem, końcem śmierdzącego świata.
Pi., 4 maja 2018
mamy wąskie okno transferowe. istnieje tyle przypadków,
które stały się gdzieś, tylko po to by odebrać nam ów moment
zaiskrzenia razem. jestem cierpliwy. w moim wieku to sukces.
jesteś spontaniczna. w twoim wieku to czysta normalność.
mówisz że dusi cię świat i zamykasz okno. mówię że razi mnie
szczerość, więc spuszczamy nad nami ciszę. splatamy końce.
pamiętajmy żeby zostawić sobie drobiazgi do przypominania.
niechby tylko aluzje. niechby serie skojarzeń prowadzące
od martwego pędraka przez wszystkie niewymyślone
jeszcze fobie, aż do zapachu rozstania.
zwykle pada wtedy skrzywiony deszcz. tym razem
jak na złość nie dzieje się nic szczególnego.
trzeba się nieźle wysilić, by powstrzymać
zbyt ostatnie słowo.
Pi., 12 września 2018
pamiętam że stałem przed telewizorem
to jeszcze był telewizor z głębokim kineskopem
pamiętam że trzymałem w garści kromala ze smalcem
nie zdążyłem przesmarować smalec musztardą
pamiętam ten malutki cień z plamką na ekranie
za szybki na muchę za wyraźny na defekt sprzętu
pamiętam swój podziw dla tych którzy wycelowali
tym małym samolotem w tamtą wąską wieżę
pamiętam wrażenie deżawi, gdy oberwała druga
i myśl że w tiwi pokręcono cośkolwiek z riplejem
amatorzy!!!
potem nic nie pamiętam
nie jem już chleba smarowanego smalcem
i wciąż wstydzę się własnego
podziwu
Pi., 30 października 2018
Rybka – Tak!. Dostałem od niej to imię.
Na wyłączność i własność. Nie chciała nic w zamian,
tylko pozbawioną innych balastów pierwotną świadomość,
że oto Ja – biały jak najbielsza sól tropikalnych mórz,
że wchodzę pod skórę, gniotę, kłuję, że uwieram.
I że nic mnie stamtąd nie wymaże.
Obiecywała – Tak! Będę pisać!
Potem przychodziły pocztówki z nieznanych światów
Na pocztówkach ruiny. Albo egzotyczne przysmaki tamtejszej
kuchni. Nic ważniejszego, niż odrobina słów o tęsknocie.
Że już koniec podróży. Bo drży światełko.
Bo tunel. Bo żaden pociąg.
Rybeńka – Tak! Dała mi to imię.
I kilka słów mi jeszcze dała. Że bardzo chce mnie
znów sobą dotknąć. Pragnąłem bardziej. Z tego pragnienia
nauczyłem się czekać. Z tej cierpliwości nauczyłem się pływać.
Systematycznie poznawałem wszystkie przybrzeżne laguny.
Oswoiłem niejedną zatokę. Udomowiłem szelf.
Osierociłem piaszczystość brzegu.
Obiecywała – Tak! Tak! Doczekasz się.
Przecież wrócę. Dlatego nie mogłem nic przegapić.
Przestałem śnić, przestałem przymrużać oczy do słońca.
Pozwoliłem ostrej soli wejść pod powieki, gnieść, kłuć i uwierać.
Żadnego rozmawiania. Żadnego zbędnego oddychania.
Aż wreszcie stałem się rybą. Wtedy przyszła plażą.
I wyjęła mnie z wody.
HALYNA KRUK
przekład z ukraińskiego: Piotr Mosoń
Pi., 29 grudnia 2018
Drżę. Tymczasem Anna mówi, że najlepszy jestem
w depresyjnych wierszach. Że bez poezji dałbym się
pochłonąć. Dlatego sugeruje mi wizytę u wyroczni.
Zabaw się i nie musisz wierzyć w żadne przypadki.
Nawet gdybyś wyciągnął nić z dyndającymi kochankami
na ostatecznym jej węzełku, to tylko twórcze połączenie
przeciwieństw. Podobno się przyciągają. Podobno
kontrasty dążą do przemieszania. Wciąż nie wierzę.
Anna jest przypadkowa. Anna jest pierwsza z brzegu.
Ja jestem ostatni. W tym wierszu wcale nas nie ma.
Pi., 6 lutego 2017
wierzę
że zanim
skończy się
zaczynać
i zacznie się
kończyć
to jednak
coś tam
jest
było
i będzie
Pi., 18 grudnia 2018
drzewa rosną z nieba
korzeniami łaskoczą chmury
śnieg to czy szklana manna?
nie wiem ale chichoczę
w niebogłosy
aż ze śmiechu pękają
sople
Pi., 8 stycznia 2019
przychodzą i odchodzą
trendy mody i najnowsze stajle
ale gdy zastygasz przed pełną szafą
to w marmur nieskończenie zimno
i bezwzględnie odpadają puste ramiona
gdy nie ma co na siebie włożyć
by się sobie przypodobać
samej
Pi., 14 lutego 2017
Prowincja
osiedlowe bloki jeszcze niedawno
najbardziej wykluczeni społecznie ludzie
żywili się upolowanymi psami
psami psimi
To biedne południe
polskie dzieci co nigdy nie mogły
sobie pozwolić na nowe ubranie
na broszkę
zabawkę
Cieszyły się z każdego darowanego prezentu
który przez zamożniejsze społeczeństwo
zostałby wyrzucony
na śmietnik śmietników
amen
Matki
które pracowały w systemie niewolniczym
po 12 godzin za 800 zł
w uwłaczających warunkach
w marketach obcokrajowców
obcokrajowców (pewnie imigranckich)
Mężowie
którzy musieli wykonywać polecania
kierowane do nich nie w ojczystym języku
a w obcym
chuj wie czyim bo nie naszym
Dzieci
z patologicznych rodzin bez jakiejkolwiek szansy
na godne rodzinne życie
dziś z uniesionym czołem
i rodzicami trzymającymi ich za rękę
nogę mózg na ścianie
nos ucho oraz inne odstające członki
Idą na spacer
bezkarnie bezwiednie i bezczelnie
prosty zwykły spacer
popychani wiatrem historii
przez błyskający czerwienią i błękitem
wieczorny Oświęcim
--------------------------------
* w tekście użyto całej masy cytatów
by podkreślić sarkazm, nierealność i absurd
w literackim wykorzystaniu wazeliny
przez P. Zastrzeżyńskiego i TV Republika.
Pi., 17 kwietnia 2019
a jeśli ci sami
którzy łzami próbowali
ugasić Notre Dame
robili sobie selfie
z trzyletnim Aylanem Kurdi
na tureckiej plaży
to dziś też ocaliłbyś
Barabasza?
Pi., 19 kwietnia 2018
rebelia pana Cogito
rozpoczyna się z pierwszą pieszczotą asfaltu
fetysz stóp - nie sposób zapomnieć
że połączenia z prostopadłym podłożem
to bosa podstawa zaprzeczenia
pan Cogito wie
że gdy tylko zgodzi się na cokolwiek
że gdy tylko pójdzie stopą za stopą na ich kolaborację
podda się coraz bezczelniejszym równoległościom
skończy się rebelia
a zacznie życie pośmiertne
co to za absurd - mruczy pod nosem
- to przecież śmierć jest pośmiertna a nie życie
udowodnię wam zaraz po drugiej stronie ulicy
pan Cogito byłby blisko prawdy
gdyby nie pewien dostawczy wartburg
z fabrycznym defektem hamulca
pan Cogito jest teraz blisko
Boga
Pi., 26 listopada 2018
trudno określić gdzie się zaczyna. najpierw wszystko jest na ostro.
przejrzystość godna poranka jak nagroda za noc. a jeśli nagród
nie ma? czyżby karą za ciemność między nami miała być mleczna
biel między miejscowością A i miejscowością B? między skupiskiem
komórek i synaps, które w odpowiednich okolicznościach kocham,
i tych które coraz częściej uważasz za boleśnie spowszednione?
gdzieś przecież wykluwa się nasza mgła. bez zawirowań, bez kłębów -
dziura bieli, która zasysa, wciąga by wypluć na ścianę, las drzew
lub w przepaść. zostawi bez zmysłów. omami. przekręci błędnik.
i nie będzie nic na ostro, nic zorientowane na tu i teraz. omglenie?.
trudno określić gdzie się skończy. najpierw wszystki będę bólem,
potem ćmieniem, niewygodą. potem się zrodzę. jak kiepski horror.
Pi., 19 lutego 2017
może pan już włożyć - mówi do mnie ekspedientka
w wieczorowej żabce. przyszedłem tu po prażynki,
orzeszki i jakieś piwo. nic zdrowego, ale jest alkohol
na podryw, więc mógłby być i ten seks sobotniej nocy.
już pan może - ponagla nagła kochanka i wszystkie moje
nieokiełznane myśli doznają podkręcenia pulsu na speed,
wysyłając obrazy nagich ud przyciśniętych do lodówki
z Perłą i Radlerem Zero Procent za oszronionym szkłem.
niechże pan dociśnie - szepcze mi w ucho szepczący szept.
mam nieodpartą ochotę by zamruczeć. zaraz tu zemdleję.
teraz pin i przebudzenie - chlust w ryj wali rzeczywistość,
więc próbuję ogarnąć tu i teraz. misja - wykonać! serio?
może pan już wyjąć! - ktoś to powiedział i udowodnił,
że kobieta z którą przed chwilą zgrzeszyłem w myślach
preferuje brutalne "life after sex". już jestem świadom,
że z tej miłości dzieci nie będzie. biorę tylko paragon.
(c) Hejtsbuk 2017
Pi., 15 listopada 2018
brodzisz. woda jest mądra, cierpliwa i uparta. to nie jest
twój pierwszy raz. to nie jest jej byle pierwszy przypływ.
wznosisz modły i wzrusza się muł. dobrze przyjrzyj się
martwościom poroznoszonym przez niezależne prądy.
idzie szkwał. idzie szarość, która obróci spokój w perzynę.
zmieni topografię podwodnych skał, poprzesuwa pułapki
pod nieświadome stopy. stoisz, więc grzęźniesz. idziesz
wbrew brudnej fali, a buntuje się krwawy alert. wybuchnie
od pękniętej ślimaczej skorupki, więc ściągnie ryby na żer.
woda jest uparta i nieskończenie cierpliwa. już nie brodzisz.
- już jesteś głębiną.
Pi., 14 listopada 2018
na początku były tylko różnice. zadziory, pęknięcia, blizny
po poprzedniościach. przymierzali się do siebie, jak wstydliwe
jeże - przeostrożnie. dwa kroczki ku sobie, unik, jeden obrót
na skos. specyficzne tango rozpisane na dwa okaleczone
kompleksami temperamenty. i tak nie pasuje jedno z drugim
i nijak też jest im od pary. przyciągać to się mogą jakieś
magnesy a nie ciała - mówiła. chcę cię czuć całą powierzchnią
siebie - szeptał. więc prowadzili eksperymenty w przenikaniu
intymnej antarktydy. parzyło gdy parzyło, mroziło gdy mroziło,
raziło zmiennym prądem. cierpiała torturowana wrażliwość,
ale do wszystkiego idzie się przecież przyzwyczaić. nawet
do tego drugiego człowieka. rozgłaskali draśnięcia, strupy
rozcałowali, odpadły traumy. jak w tej wirtualnej zabawie
klockami - wystarczyło sobą szczelnie wypełnić przestrzeń,
by nie było niepotrzebnych różnic na końcu. by nie było końca.
Pi., 20 sierpnia 2019
podobno suma atomów jest nienaruszalna. zmieniają się
tylko wiązania między nimi. mówisz, że w poprzednim
życiu musieliśmy być kochankami, bo siła przyciągania
zdumiewa podstawy fizyki. wierzę. w to również wierzę,
że zdążyłem być lodowcem, wulkanem, piórem albatrosa
i pędem kebraczo, zanim tych kilka komórek na czubku
palca pokochało pieprzyk pod lewym żebrem. śmiejesz się
jak ta papuga, którą pewnie kiedyś byłaś, zanim stałaś się
czterolistną koniczyną, korzeniem imbiru i grudką srebra,
lśniącą od upartego pocierania na szczęście. wierzysz. w to
również wierzysz, że spojrzenia nam iskrzą w każdym życiu,
od momentu gdy rozbłysły wielkim wybuchem, do momentu
gdy spazm zatrzyma mi serce. dziś na Islandii umarł lodowiec,
po to by w Indonezji narodził się monsun. uwierz mi. w to
mi teraz uwierz, że kropla mnie kiedyś skruszy skałę. w tobie.
Pi., 6 kwietnia 2018
poezji
nie traktuj powierzchownie
bo nawet nie zauważysz
gdy zatniesz się głęboko papierem
na którym została spisana
na cięte wiersze
sypanie cukru nie pomoże
tak jak milky way nie uleczy stygmatów
trafiona poezja jest równie popaprana
co nietrafiona religia
Pi., 16 maja 2017
więc puścić chrystusa z wiązkami? bezcenne. niech zarabia
na życie wieczne jako zapachowa choinka z mięty. musi było
intensywnie, bo głowa nie wytrzymała. nie pobolewa od cierni.
nie ma już wymówki. zresztą spróbuj protestować samym
gardłem. wezmą to za growling i oskarżą o satanizm. milcz!
więc milczy. więc nasiąka. więc dzierży w rozprostowanych
ramionach zwisy. pewnie ciekawiej byłoby odwrotnie: podwiesić
sobie te kiście pod sufit, a utkwiwszy garściami w pętelkach
parodiować blanika. kwestia grawitacji czy kwestia w nią wiary?
huś tu, huś tam, póki jeszcze rąsie mam. póki nie obrócę się
na gwoździu - jest ok. w pozycji odwrotnej łatwo o utratę duszy.
niby próchno mogłaby sie wysypać. stosik miętą nie popachnie.
Pi., 25 lutego 2018
nierozmawianie ze sobą wychodzi nam znacznie lepiej.
już nie musimy używać słów zastępczych, onomatopei,
mruknięć, mrugnięć i burknięć, by pod drugiej stronie stołu
wszystko stało się tak jasne i doświetlone, że bezczelnie nagie.
cisza pozbawia zbędnych niedopowiedzeń - taka to prawda.
z rzucaniem dialogu między nami jest jak z niedokarmianiem
innych uzależnień. jeżeli łatwo poszło z nikotyną i alkoholem,
to wystarczy, że przyswoisz pierwsze przemilczenie. lekko
nie jest, foch, a potem idzie z górki. podłożymy pod emocje
najjaskrawsze napisy, lub będziemy się nienawidzić na migi.
bezgłośnie i bez happy endu zagramy w miłość, jak gwiazdy.
wciąż nieświadomi, że to taper dzierży główne skrzypce.
Pi., 17 lutego 2018
mroczne te sny. grafit głębszy niż morowa ciemność. w plamach
lepkich, zaschniętych w krwawe koralowce - krzyk. zamęt, nieład,
lecz cudzych żywiołów w to nie mieszajmy. ogień zbyt chłodny
woda zbyt lekka, ziemia nie sięga stóp. ślady anielskie są zwykle
bez wgnieceń. ciężar rozstania porasta pierś i wgryza się w głąb.
cierpię na niepokój, niech chociaż będzie jakaś przestroga z tego.
gruba krecha. ja - żywy znak oznajmujący. wykrzyknik dla tych,
co pożądają więcej niż odbicie w lustrze. samotność to podobno
wybór, więc podnoszę rękę. na siebie. spłynie do morza krew.
Pi., 5 lutego 2018
tam gdzieś jest obcy ląd. mekka artystów, paradajs
nie do końca poukładanych osobowości. to o mnie
zawodzi ten wiatr w czuprynach grzywaczy, to o mnie
skrzeczą mewy jako współczesne syreny. byłabym
niezłą Penelopą, gdyby nie wszechobecna niechęć
do kotwic. nie do zatrzymania trirema z waty i piasku,
gorzkie tornado w przeciwstawnych azymutach. czasem
strach zatęsknić do samej siebie. tamtej jeszcze sprzed
wojny powiek, wojny wydętych warg, wojny oddechów.
jeśli naraz umilkną emocje wszystkich wojen świata;
jeśli nasieje się słoność pomiędzy wzgórzowiska Itaki;
jeśli nam molo obrośnie mokrym grzechem - nie wracaj.
Pi., 13 września 2019
te same drzewa, inny las. te same słowa, inny szept.
ciekawe, że pod nieodpowiednim kątem ostre piksele
układają się nam w rozbieżne rzeczywistości. zobacz
- każda jest okaleczona. układanie szklanki z odłamków
nic nie da, gdy mleko już się rozlało. oto sączy się strumyk
czerwieni, różowieje, matowieje w kamienną biel. stygnę.
pod palcami wybudza się niepokój. mówiłaś, że najbardziej
na świecie boisz się mojej paniki. nic już nie powstrzymuje
dymów nad pękniętym kraterem. wszystko nieustannie drży,
jak traumatyk świtem trzynastego w piątek. podobno
nie wchodzi się dwa razy do tak samo wzburzonej rzeki.
a jeśli to już inne drzewa, a szumi wciąż niezmieniony las?
Pi., 5 marca 2018
pętle. kuchnia salon sypialnia - sypialnia korytarz kuchnia.
snuję się w brudnej bieliźnie po wyjątkowo wychłodzonym
mieszkaniu. tu mnie nie ma i tu mnie nie ma jakoś bardziej.
spiralą więc w siebie. boli naraz cała nagła nieobecność.
puchnie tobą głowa, tężeją mięśnie, szarpie podbrzusze
i chyba wszystko knebluje retrowirus odstawienia. dość!
mówili, że odchodzenie będzie proste, jeśli przytrzymać się
ściany. chyba niepotrzebnie pytałem, dlaczego tęsknota
dokucza jak grypa. już wiem, że ten szczep jest nieuleczalny.
Pi., 15 czerwca 2017
droga Pani od muzycznego! chociaż nie zdążyliśmy
przejąć się na serio zawiłościami jakiejś pięciolinii,
ani nie otworzyły się nam jeszcze przedmutacyjne
czeluście - o co szła batalia na dodatkowych
zajęciach z chóru - to przecież czegoś nas Pani
skutecznie nauczyła. męski oddech z przepony
jest inny od kobiecego. od razu zauważyliśmy
różnicę. to na Pani lekcjach pasła się ciekawość.
oto mistrzostwo podstawówkowego wszechświata!
zwłaszcza gdy Jędrek zwędził ojcu czarnobiałe
foty hard. niby naprowadzała nas Pani intuicją
na poszczególne dźwięki, jak kontrolna wieża
naprowadza zagubione we mgle nosy aeroplanów,
a myśmy już przy "sol" pływali ponad siódmym
niebem, gdzie pętle pełne obfitych dojczebiustów
i zarośniętych germanokroczy były nam bliższe
od Haendla, Bacha, a nawet od ckliwego Sibeliusa.
kto ważył się puścić fałsz niczym cichego bąka?
kto sprofanował błogosławioną harmonię basów
i wzbudził rechot rechotów wśród nocnej ciszy?
nigdy się tego nie dowiemy, ale gdy piekły karki,
a pośladki przeczuwały bolesną przyszłość, to ten
przaśny enerdowski powidok rozsypanych wachlarzem
prześwietlonych orgazmów wart był przecielesnej kary
- choćby w stereo i kolorze. wystarczała nam matowa
sepia i dopowiedziany błysk wyobraźni, by już zawsze
przy adaggio przełykać suchość, gdzieś poniżej gardła.
oj, grubo poniżej głębokiego gardła. nie, żebyśmy
się skarżyli po latach. tęsknota w jądrach się nie liczy.
to grupowy zgrzyt chórem. jeszcze niemy gang bang.
Pi., 29 kwietnia 2020
w empiku sprzedaje się tylko szymborska. za grosze
wypatroszone z naiwnego portfela. inni już odeszli.
w niepamięć, w prozę, albo po przekątnej przez deptak
do biedronki, do pepco, rossmana i lidla. między półki
z przyborami sezonowymi po przecenie. można poetyzować,
że to komercyjne zejście do podziemia, ale piotr i paweł
to jednak pierwsze piętro każdej galerii. bolało w kolanach
patrzeć, jak po schodach wspina się ksiądz twardowski
przytrzymywany przez młodych różewiczów na wygnaniu.
- za grzbiet. w dwa palce. sugestywnie, że to niby przypadek,
że odnieść chcieli, bo znaleźli, a szkoda wyrzucić, bo może
nobel i wstyd. że się znalazło, a nie umiało się znaleźć.
Pi., 19 stycznia 2018
marzec. piję na smutno. to pewnie resztki przekory,
bo już od dawna nie śpiewam "bunt się rodzi". fałsz!
zacząłem pretendować do mistrzostwa w zgadzaniu się
na bezwzględne wszystko. każdy święty spokój ma swoją
cenę. przysięga w ratach na chude lata. nie doczytałem
klauzuli podstępnie drobnym maczkiem. groźny margines.
już się robi: rach-ciach, parafka, cwaniacki zawijas.
kto by się przecież wtedy przejmował, że owo "teraz"
które następuje, okaże się odrobinę zbyt trzeźwe.
to żaden komplement. ból się rodzi - dłoń truchleje.
nie drżeć mi tu teraz. miejże wszystko fason. za moje
zdrowie czas kończyć nierówny pojedynek. widzę dno.
Pi., 5 marca 2018
jej sen jest niezwykle lekki. czasami nie posiada
nawet grama realnej wagi. nie jest żadnym ciężarem
dla jawy, lecz właśnie jej przeciwwagą. budzi się
przy pierwszym zadrżeniu. dlatego pod niebiosa
wynosi tego geniusza, który wymyślił drobne wibracje
w telefonie. to jest ten znak. ten billboard. ten portal
między dalekimi światami. to tędy przenoszą się
najbardziej pożądane informacje. więc gdy śni - wie,
że to rozbrzęczone "kocham" jest prosto od niego.
Pi., 8 marca 2018
kiedy Leon spotyka Kate, wie o niej wszystko. Leon
jest profesjonalistą. na temat pracy mógłby godzinami
i nawet obudzony pośród nocy potrafi prawidłowo
podać datę wyrżnięcia dolnych ósemek i pierwszej
u Kate miesiączki, choć zwykle nie pamięta czy mleko
w lodówce posiada jeszcze jako taką świeżość.
Kiedy Leon spotyka Kate, ona nie wie o nim nic.
dla niej jest niewidzialny, jak świeżo przetarta przednia
szyba szkarłatnego chryslera. Kate jest amatorką
szybkiej jazdy, choć uprawnienia traci przeciętnie
raz na boży kwartał (ach te ograniczenia). noga z gazu?
komu to potrzebne? niecierpliwość drży na hamulcu.
Kiedy Leon spotyka Kate, pocztą błyskawiczną przesyła
ołowiane pozdrowienie. całus odciska na czole dziewczyny
rozpryskowe piętno, którego ona nie zapomni już do końca
życia. nawet dziurawa dusza jest wciąż pod wrażeniem,
kiedy Leon planuje kolejną randkę. nieletnia Mathilda
z Brooklynu jeszcze nie wie, jaki trafi jej się zawodowiec.
Pi., 12 sierpnia 2019
siedzimy. skwierczy powietrze nad bezrobotnym grillem.
skwierczą lekkomyślne komary. nawet chmury skwierczą
dookoła księżyca. i dobrze. gdy się wypalą - będzie nam
bliżej do perseid. bliżej do jeszcze nie sprecyzowanych
marzeń. boimy się. jesteś nieprzygotowana na o! popatrz,
spada gwiazda, szybko pomyśl życzenie. sam czuję się
jak odłamek kosmosu, który bezsilnie mknie w kolizyjny
kurs ze wszystkim co przewidziałem. dołóż do ognia,
więc dokładam. drew, słów i emocji. cofa się wilgoć w dym.
wysycha w nas kolejne źródło. to jest najcieplejszy sierpień
w tym stuleciu - mówi radio - a ja nie mam już nawet siły
na bezwiarę. milczymy. perseidy jak oszalałe komary, kręcą
te swoje piruety, spirale i zygzaki, byle tylko ominąć nasz
nieboskłon, nasze pragnienia i naszą niedoczekaną
przyszłość. nie ma się czym dosączyć. sobie wygasamy.
Pi., 3 marca 2017
na pierwszym planie plama
człowiek w czerni świadomie niedogolony
z afiszującym się pryszczem na czole
że młody ten mosoń jeszcze
że hardy butny i lekko bucowaty
to minie
na drugim planie
lususy na czterech letnich kołach
wybieżnikowane wypucowane na felgach dla picu
pasą się po owych poligonach ornych manowcach
stepach motoryzacyjnego Akermanu
przy pierwszej stłuczce to minie
na trzecim planie
chmury horyzont i niepewność meteo
bo albo lunie albo lu wcale i nie
niewątpliwie przyciąga wzrok skaza z siedmiu kolorów
rozbitych światłem w wilgotny pył chwili
niech ona nie mija
(c) Hejtsbuk 2017
Pi., 11 kwietnia 2017
im dalej byliśmy od siebie tym silniej ciągnęło. czarne
dziury zasysały na przekór rozsądkowi, godzinom szczytu
i ustawieniom roamingu. tym razem miłość była słona
z kosztem rozłożonym na raty. gorzko, gorzko i karmel
wart grzechu. pociągi na przeciwbieżnych trajektoriach
niosły coraz bardziej nabitą wyobraźnię. wszędzie tężniało,
i puchło. aż wybuchło, gdy słowa szybsze od obrazów
mąciły, rozmiękczały, rozsuwały i miętosiły w zastępstwie
dłoni. puszczały więzy; puszczałem oko; puszczałaś zalotne
rumieńce jak gorejący krzew. mógłbym tu spisać dekalog
uwodzenia i dać ci w prezencie na tabliczkach czekolady,
ale w cierpliwościach jestem nadal kiepski, a o oddaleniach
wiesz już wszystko. pojedźmy dziś razem do innego kraju,
popłyńmy między morza i oceany, pofruńmy po galaktykach.
niech wreszcie się jakiś kawałek podłogi stęskni za nami.
Pi., 21 marca 2018
co robimy w międzynarodowym dniu poezji? masowo
piszemy wiersze. W światowym dniu kobiet, nasze panie
przestają być zołzami, jędzami, babami i lachonami.
nagle zasługują na obrzmiałe naręcza ciętych kwiatów.
w czasie walentynek, niezakochani chowają się po kątach,
a nieszczęścia dumnie chadzają w zaplecionych parach.
.
tacy jesteśmy świętosie! chętni, grzeczni i wzorcowi.
rzut oka na kalendarz i już jest powód do uczestnictwa
w celebrze kolejnych niedocenionych grup społecznych:
strażaków, mańkutów, żołnierzy prawidłowo wyklętych.
już chyba niedaleko nam, by w światowym dniu pedofila
uganiać się za co atrakcyjniejszymi dziesięciolatkami,
a międzynarodową godzinę sadysty świętować młotkiem.
podejrzewam, że gdyby ogłoszono dzień końca świata,
to ochoczo wypierdolilibyśmy się w najdalszy kosmos.
Pi., 30 marca 2018
tyle razy używałem słów do ciebie
nieskończenie inaczej poukładanych
w to samo
tyle razy używałem ciebie do słów
by je wreszcie skończenie poukładać
jak należy
że uwierzyłaś i kazałaś mi to powtarzać
wyłącznie dla czystej przyjemności
mówienia: wiem.
Pi., 14 marca 2018
według naukowców
teoretycznie
w centrum wszystkich gwiazd
są czarne dziury
w praktyce
czarne dziury
są w centrum wszystkich nas
całe życia poświęcamy
na zapełnianie
tej wewnętrznej pustki
Stephen Hawking
już wie gdzie popełnił
kosmiczny błąd
Pi., 2 marca 2017
pozostawiono w harlequinie z serii "romanse sprzed lat"
notatkę ołówkiem na niewielkiej osobnej karteczce.
skondensowana treść: "kupić kalendarzyk" otwiera wrota
do całkiem kuszącej spekulacji: kupiła, czy nie kupiła?
czy to książka właśnie natchnęła ją do praktycznego
stosowania alternatywnych środków antykoncepcyjnych?
a jeśli to byłaby książka o wojnie, gdzie trup ściele się
gęsto, to o czym przypomniałaby i czy krwawa lektura
wyzwoliłaby emocje między czytelniczką, a jej partnerem?
im dalej w gdyby, tym więcej kuszących możliwości.
jedno mnie cieszy - jeśli książka staje się afrodyzjakiem,
nawet tak podłej wartości jak owo "w niewoli uczuć",
to nie jest z ludzkością wcale tragicznie. chyba nie wymrzemy,
póki Dżulietty czytają. kalendarzyk to przecież omylna metoda
kontroli przyrostu naturalnego. na całe Romeów szczęście.
Pi., 20 sierpnia 2019
miał być raj. jak na barwnych folderach: piaszczysta plaża,
lazur i fajerwerki co wieczór. na tej wyspie z nazwą, której
nie warto zapamiętać, bo tylko patrzeć jak przyjdą nowi
właściciele i znów przekręcą. cypryjski na grecki, grecki
na turecki. zapyziała wysepka, gdzie wszystko stało się
nie takie. nie taka była plaża, siność zamiast lazuru i tych
fajerwerków też brak. jest wysamotnienie. jest tęsknota.
jest obietnica samej sobie, że jeszcze góra dwa, trzy miesiące.
że woli mżawkę birmingham, nad śródziemnomorską spiekotę.
powoli rozumiem samotność pierwszych ludzi, gdy tylko
nuda i wybór między butelką solo, a tańcem w pojedynkę.
nie wystarczasz dla siebie. trzeba z piasku wyrwać korzenie.
Pi., 13 kwietnia 2019
i co z tego, że dotąd nie wiedzieliśmy, jak niewiele dzieli
nas od wieczności. wymyślona niegdyś teza nie załatwia
sprawy. to było tylko nieudokumentowane podejrzenie.
do teraz. może i lepiej nie być świadomym, że gdzieś
tam kiedyś zbiegną się wszystkie sekundy, neurony, fabuły
niejednokrotnie pozbawione sensu, puenty bez kulminacji,
oraz wszystkie te błędy, na których poprawienie marnotrawimy
doczesność życia. może lepiej było trwać w złudzeniu, że nic
nie musi być przebaczone, że można posolić zimne kakao,
przekroczyć dozwoloną w terenie zabudowanym, przekłamać
coś dla świętego spokoju, utopić się w cichym rozgoryczeniu,
albo poddać furii nadciągającego przenicowania. nigdy nie łkać.
teraz gdy już wszystko wiemy, trzeba jednak wykupić moralne
ubezpieczenie. na wypadek buntu powszechnej grawitacji.
teraz gdy już wiemy, że znikamy - zniknijmy nadświadomie.
Pi., 7 maja 2020
każdy wiersz zaczyna się od pierwszego
wersu. każda książka zaczyna się
od pierwszego zdania. każda podróż
zaczyna się od pierwszego kroku.
każde czekanie zaczyna się
pierwszą złaknioną sekundą.
każdy wiersz kończy się ostatnią
emocją. każda książka kończy się
finałem. każda podróż celem.
czekanie trwa bez
końca.
Pi., 29 marca 2019
ze zwykłej wiedzy o społeczeństwie miałbym świadectwo
z czerwonym paskiem, albo wirtualny milion za milion
w rozumie. z wiedzy o sobie - świadomość podskórnego
istnienia czarnych dziur oraz wzór na przyciąganie kłopotów.
moje ściągają cudze z prędkością załamywania światła.
nie załamuję rąk. mam defekty z których mógłbym być
dumny. gdybym tylko obnażał się gdzieś w programach reality.
słowny ekshibicjonizm jest mi obcy. język pashtu jest mi obcy,
choć prędzej dogadam się z dobrotliwym pasterzem kóz,
niż ze sprzedawcą złudzeń z lustra. nigdy nie piszę o sobie -
zawsze się oszukuję. introwertyczny terroryzm. biorę was
na świadków. bez wstępnej kwalifikacji. bez wstępnej gry.
i tak we własnych oczach zasługuję na każdą nagrodę
w kategoriach pokrewnych aktorstwu. unikam proscenium.
unikam przeciągów. taki ze mnie przewrażliwiony dramat.
Pi., 28 sierpnia 2019
kończy się faza psa śliniącego się za gumową piłeczką.
no rzuć! no rzuć jeszcze raz! pozwól mi być szczęśliwym
akwizytorem i przynosić ci prezenty. nie daj się prosić.
jestem wierny, jestem napięty, jestem gotowy na kaprysy.
zaczyna się faza markotnego kota. nie dotykać. dotykać.
milczeć. mówić. dać siebie pogryźć. lub polizać. niech to
zależy. niech cokolwiek zależy. niech zależy komukolwiek.
za horyzontem faza wściekłego wilka. rozdygotany, aż mokry
od wulgaryzmów. zachłyśnięty od przekleństw. Zagryzam
ciszę, rozrywam milczenie na bezdźwięczne onomatopeje.
najłatwiej miażdżyć prymitywne jęki i westchnienia. będzie
też i lew. ten z zoo - nie z dzikiej sawanny. wyliniały, apatyczny
i z brakiem łaknienia we krwi. jeszcze walczy, jeszcze dogorywa.
bądź cierpliwa, a pęknie wrzód i padlina. z wnętrzności wybuchnie
kawałek sparciałej gumy, za nim oszalały z miłości kundel. aport!
Pi., 24 marca 2021
„ale może powinniśmy kochać
to czego nie umiemy pojąć?”
Albert Camus „Dżuma”
jeśli trafię na jeszcze jeden wiersz o zarazie – wybuchnę. już wzbieram.
potoczą się słowa po zakurzonym umyśle, jak kamienie przez Pompeje,
jak filozofia z piorunami przez Żoliborz, jak trzecia fala przez Warmię.
to prowokacja! nie chcę już o tym pisać. nie chcę więcej o tym czytać.
unikam infekcji nie odwiedzając portali lirycznych. trzymam dystans
do świeżoupieczonych poetek - one najszybciej przesiąkają Słowem,
a Słowo jest skażone. kapitalikami. powołano specjalny oddział pato-
krytyczny, który opracowuje szczepionkę. jak dotąd nie testowano jej
na ledwie przewrażliwionych. myślałem że kochałem i to było ważne.
piszę, więc myślę. bo są wciąż gorączki, które nie prześniły się Poetom.
granice wyobraźni zostały określone w zasadach kwarantanny. plwociną,
krwią i łzami. w edytowalnej kolejności. ten wiersz i tak umiera w ciszy.
z puentą wciśniętą w rozczarowanie.
Pi., 29 marca 2019
Kochają mnie zatłuszczeni mężczyzni około czterdziestki.
Ci z lodowatym pustym łóżkiem i ci z porywczą ciężką ręką.
Albo kochają mnie bladzi chłopcy, od trzydziestu pięciu lat wzwyż.
Ci zawieszeni gdzieś w próżni pomiędzy poprzednimi żonami.
A One patrzą na mnie z bezimiennych zdjęć w małżeńskich sypialniach.
Wciąż uwieszone na szyi. Wciąż rozdyndane jak kamienne sople chłodu.
Hipnotyzują, gdy kochają mnie śmieszni tatuśkowie po pięćdziesiątce.
Uwielbiam faceta. Ma dwadzieścia, najwyżej dwadzieścia trzy lata.
Ubóstwiam jego bezczelne wnętrze i tę słodką ciemność wewnątrz wnętrza.
Mówi, że nigdy nie miał czasu, aby znaleźć sobie odpowiednią kobietę.
I nikt nie wisi na jego szyi. No może tylko srebrny krzyżyk na sznureczku.
Ten krzyż delikatnie drapie moją kość policzkową, kiedy On jest na górze.
Ten krzyżyk wiruje i błyskocze mnie przez powieki. Zajączki! Wokół zajączki!
On nie przerywa. On się teraz uśmiechnie. Szczypnie mnie ustami w usta.
VERA POLOZKOVA
tłum. Piotr Mosoń
Pi., 31 maja 2019
skądś napłynął ten brak łaknienia na życie. a jeśli to serce
się zatrzymało i nie można skutecznie weń pstryknąć? wcale
nie chcesz grzać, napędzać, gonić i karmić te resztki mnie.
fale wiecznego chłodu po rozrytych aortach, krwionośnych
zimnowodach, aż po zrosty najpodleglejszych włosowatych
w zbyt obojętny szron na końcach palców. gangrena na bank!
kiedyś tak chciało mi się ciebie chcieć, dotykać, pragnąć, śnić.
dziś na wzruszanie ramionami szkoda nam słów i domysłów,
prawo bezemocjonalnego ciążenia: siła odpychania biegunów.
toksyczne otępienie - idę na dno, bo fizyka, ta nieczuła franca
też już przeciwko mnie. kiedyś ci przejdę przez życie. kiedyś ci
przejdę przez myśl. kiedyś tam, kiedyś - gdy mi przejdziesz.
Pi., 5 kwietnia 2021
najpierw zamknęli nam dopływ tanich gadżetów z okolic
południowo-wschodniej azji, ale to wcale nie było takie złe.
potem granice. mówili nam, że to dla naszego, wspólnego
dobra. dlatego zamknęli nam cukiernie, kawiarnie, dyskoteki
i bary mleczne, lecz nasze dobro wciąż wymagało więcej
zamknięć. pod klucz poszły parki, bulwary, place i promenady.
ograniczono obecność tu i tam. stopniowo, żeby nikt się zbyt
szybko nie zorientował. gdy pozamykano lasy, zaczęliśmy coś
podejrzewać. mieliśmy jeszcze co prawda łąki, pola i pustynie,
ale te ostatnie jakoś zaczęły się przeludniać. groziły złym
złem. ktoś pozamykał niektóre pustynie. ktoś kamieniołomy.
nie wiadomo kto przestrzeń powietrzną i międzyludzką.
kiedy dla naszego nienasyconego dobra nie było już nic
do pozamykania, sami zamknęliśmy sobie drogę odwrotu.
usta mieliśmy już zamknięte. zatrzasnęliśmy się na dobre.
Pi., 19 czerwca 2019
przepraszam. że biorę cię na język, pod dziąsłami
upychając prawdę, jak niedożyte resztki. pomijam,
lawiruję, unikam - byle tylko nie wywlec, że to doraźna
osłona. nawet nie paracetamol na pomiłość, ale zew
zdrowego rozsądku, że nie z dachu w suche pokrzywy.
przepraszam że biorę cię pod język. nie jesteś hostią.
jesteś tymczasowa. trzeba zrównoważyć antyemotyk,
by nie wypruł mnie, nie wynicował. na podniebieniu
rozcieram pleśń. podobno smakuje ikrą. śmierdzę
podrażnionym życiem. wypluję cię razem z krwią.
Pi., 10 września 2019
proszę pana
pan nie może
być taki wiecznie zgorzkniały
wiecznie skrzywiony po zniechęconej linii
i odrażająco smutny
pan nie wie że od takich
zgniłych jabłek w codziennym koszyku
szybko markotnieją inne?
ludzi w depresji - proszę pana - dziś
traktuje się jak kiedyś nieuleczalnie trędowatych
rośnie wokół nich pusta przestrzeń
a pusta przestrzeń - proszę pana - to przeciągi
zawieruchy huragany i ogólna
pizgawica
się pan zaziębisz i co?
wtedy to dopiero będziesz pan miał
problem
Pi., 6 września 2019
rozstania przybliżają - kłamiesz mi jeszcze raz, bez zwężenia
źrenic. wywożę cię więc na pustynię, zabetonowany stadion,
płytę lotniska lub do najbliższego lasu. niech to będzie test.
nie czuję więcej, niż muszka jednodniówka gdy owija się w słodki
odór wieczoru. rozłąka naprawi tę sieć, halo? nie wiem do kogo
szepczesz, ale pytam czy ty wiesz, gdzie jest geograficzna północ.
to proste!. wystarczy znaleźć na niebie najbardziej egoistyczną światłość.
ta gwiazda - to ty - wokół której wirują mniej ważne. a w dzień? mech!
będziemy go szukać na drzewach, betonie i pomiędzy zimnymi planetami
z piasku. kiedyś sprawdzę, czy my już na trajektoriach bez powrotu,
czy wciąż będzie nas przybliżać stałe rozdalanie się orbit. czymś trzeba
zalepić tę próżnię. łączą nas wątpliwości, że to rozstania przybliżają.
Pi., 16 kwietnia 2019
jestem blizną, jestem raną, jestem świeżą zgorzelą.
resztką, pozostałością, fantomowym snów swędzeniem.
mogłabyś zapomnieć, ale ból cudowny to wynalazek.
byłem wczoraj, byłem w tamtym miejscu, gdzie ślad
w błocie wysuszył czas. byłem sobą, byłem z tobą,
zanim rozpełzły się robaki po wzajemnych emocjach.
będę gryzł, będę śnił, będę z rozkoszy nienawidził.
cienka bowiem jest kurtyna między skrajnościami. bywa
że wiersz mdli jak wysięk prosto z przypalonego ropnia.
Pi., 6 maja 2019
Nie masz mnie już czego pozbawić. Ojcze, który byłeś! To ty
odpychałeś ode mnie cierpliwość; ramiona z żył wypełnionych
prostotą; czerstwy bochen chrzczony szacunkiem i wyrozumiałość
wobec nadciągającego szaleństwa. Nie masz mnie już czego pozbawić,
więc nie ma już twojej władzy nade mną. Matko, która mnie znałaś!
Ostojo niepodrabianej dobroci. Zamykałaś przede mną wiarę,
w to że będę taki jakim mnie wymyśliłaś; gorączkę spluwaną z czoła
przez lewe ramię; dumę gdy dzieliłem z Tobą iskry pierwszych zauroczeń
i milczenie na rozstajnych życiach. Nie masz mnie już czego pozbawić,
więc nie ma już twojej władzy nade mną. Kobieto, w której żyłem!
Wiedźmo z kamiennym sercem. Odcinałaś ode mnie swoje nienazwane
niepokoje jak resztki zużytej pępowiny; rozpalone do czerwoności
pytania, o to czy każde mniej wciąż znaczy tyle samo; emocjonalne
ikony chwytane łapczywie w złudną sieć i ten porażający strach, że kiedyś
będę bardziej czyjś niż twój. Nie masz mnie już czego pozbawić, więc
nie ma już twojej władzy nade mną. Amen.
Pi., 30 kwietnia 2019
a wtedy puszczaliśmy mieszkańcom
wielopiętrowca "Przyjaciół Pana Cairo"
chcieli czy nie chcieli
musieli
przekroczyć próg świadomego wkurwu
by wyłączyć bezpańskiego boomboxa
a wtedy ustawialiśmy żeliwne ławeczki
w poprzek ulicy Polanieckiej
chcieli czy nie chcieli
musieli
się hamować zaciągać wyjść z siebie
by przywrócić nudną równoległość
a wtedy wiązaliśmy stalowe łańcuchy
do klamek drzwi przeciwległych mieszkań
chcieli czy nie chcieli
musieli
przeklinać gdy buntowały się
i stawiały opór do samego wewnątrz
więcej tamtych grzechów nie pamiętam
ale tych ani innych
nie żałuję
Pi., 11 grudnia 2018
nadal z tobą rozmawiam. skarżę się, narzekam, klnę.
czasem rzucę jakimś naprędce spłodzonym dowcipem,
a potem udaję, że razem zaśmiewamy się do nagich łez.
usiłuję nie zauważać, że dialog zrobił się jednostronny,
jak osiedlowa uliczka nieodwołalnie prowadząca pod
poobijany trzepak. milczenie przeszkadza jakby mniej
gdy korzystam z magicznych zdolności domyślania się
czego mogłabyś właśnie zapragnąć. jestem wytresowany,
więc ani przez chwilę nie warknąłbym "to twój problem".
przecież wiem, że poczucie winy jest jak chwast. kiełkuje
gdy tylko odwrócę wzrok, wyprostuję zgarbione sumienie,
spróbuję pozbyć się odpowiedzialności. wciąż potrafię
wsłuchiwać się w polujące na światło chlorofile. mogliśmy
być pierwszą oazą (tą sprzed ery ludzi), gdybym tylko wciąż
nie karmił cię własnymi złudzeniami. jak falą pestycydów.
Pi., 28 marca 2018
napisz do niej o ostatnich zgorzkniałych śniegach.
o mieście, gdzie świty we mgłach się roszą.
i o długich, potężnych rzekach, których brzegi
nie są przecież jedyne na caluśkim świecie.
o drzewach, o nieskończonych wstęgach dróg napisz,
o deszczach, które rozlewają się gdzieś ponad chmurami,
niby słodycz mleka ze świeżej pełnej ciepła misy.
o głosach aniołów i starannie wybranych świętych,
których czujesz tu w pogłębionych szelestach na poddaszu.
oni szepczą, ty pisz - o tych skrzydłach składanych
przez ptaki smolne, czarne jak noc bez cienia z gwiazd.
o trawach zeszłorocznych, włoskich kamieniach orzechów,
zaschłych w locie motylach i innych ukrytych trofeach.
aż wreszcie o zimie napisz jej, o zimie tak długiej,
że w końcu długowieczna biel zanikła w siwiznach.
- ty nie rób już jej krzywdy, pisz i nawet nie patrz,
gdy ziemia się rozgrzewa w obronie wszelkiego życia.
- ty nie rób jej krzywdy, ty pozwól słowom lądować.
nieoswojonym ptakom o piórach rozmleczonych jak te chmury.
o opuszczonych duszach jej napisz, duszach pozostawionych
w chłodzie po to, by nie były w stanie uziębić ziemi
przed nieuchronnie nadciągającym frontem przedwiośnia.
milczysz? więc pewnie nie napiszesz nic. ręka umilkła.
słowa ci nie zdążyły wyrosnąć, zakiełkować i obrodzić.
ach ta wiosna... zapowiedź wiosny to ledwie, ledwie.
wyszepcz więc do niej: wróć, mimo wszystko wróć do mnie.
niby bez ciebie tutaj jest tak samo, jest jakoś cieplej,
ale to złudne ciepło jest nieznacznie pokalane tęsknotą.
Kataryna Babkina
przekład z ukraińskiego: Piotr Mosoń
Pi., 21 marca 2018
co to za białe gówno?
śnieg?
nie! kurwa!
cukier puder!
Pi., 16 marca 2018
jeśli już wpadliśmy na te same metafory, zagrajmy
do tej samej bramki. szybki grymas na twarz. jesteś
człowiekiem sukcesu, jesteś mężczyzną zwycięstwa,
jesteś poetą jebanej wiktorii. wszelkie porażki to wymysł
zawistników zza winkla. nie istnieje nic, co mogłoby nas
zepchnąć z asertywnej autostrady na jakieś gorzkniejące
pobocze. kto dbałby o powtórzone słowa? a co to niby?
nie da się zbudować domu z cegieł, które służyły w ścianie
bożnicy, lub w murze katowni? powszechny niech będzie
recycling. nie będziemy się przecież wykrwawiać o byle co.
pozostaniemy tacy sami. my kwadrat - jak jednojajowe klony.
odróżnia nas języczek uwagi, błahy ogonek pod samogłoską.
Pi., 14 marca 2018
tłumaczę jej, że już ktoś kiedyś napisał o niej wiersz.
nie musiał przecież ciebie znać, tak jak ja nie znam
struktury słońca, wzoru na porowatość księżycowych
kamieni, kąta ugięcia światła we łzie, gdy boli. wystarczy
magiczny apap, by zatrzymać nawałnicę wrażeń, odwrócić
pioruny, wygasić słone błyskawice. cierpliwie tłumaczę jej,
że byle wierszem nie zastępuje się tabletki z krzyżykiem,
tak jak ideologii nie wyznacza człowiek z podniesionym
krzyżem. do tego potrzebny jest świeży Bóg. przeczekamy,
aż zacznie się znieczulać, aż przestanie pulsować wstęp.
liczymy źdźbła i sekundy do wiosny, kłócimy się o idealne
wątki, domykamy rozwinięcia. skwierczy w nas brak słów.
Pi., 13 marca 2018
w 50 rocznicę marca 1968
nie ma ich nie ma ich
mieli być a ich nie ma
co mamy zrobić z tym całym
ich niebyciem?
ręce pełne braku
myśli pełne braku
oczy pełne
łez
tyle rzeczy niezrobionych
tyle sekund minut godzin pustych
całe mamy mieszkania zagracone nieobecnością
od kąta do kąta
nic a nic
tu i tu
jakaś możliwość
coś co mogłoby nawet gdyby
rozpycha się toto i narzuca nachalnie
w przedsionek oka zapada
jak kurz jak pył
jak pęknięcie
między tym co wciąż jest
a tym czego już nigdy
nie będzie
Pi., 20 lutego 2018
aktualności. najnowsze albo najpopularniejsze: ten wybór
należy do ciebie. nie czuj się odpowiedzialny za tych
przyjaciół, którzy tylko twierdzą że nimi są. za tych, którzy
przymykają oko mrucząc kursywą: wiemy co w tobie siedzi.
Tasha z Indonezji została dziś znajomą Katriny z Mińska
i nieśmiało pyta, czy nie mógłbym jej dodać do swoich, bo bardzo
się kochają. więc dodaję. gdzieś obok na Białorusi i gdzieś
na abstrakcyjnym końcu świata wschodzi pełnia szczęścia.
Jane z realnego Bostonu proponuje abym zaopiekował się
animowanym gangsterem za prawie darmochę. biorę. Alexia,
o dziwo jest polką, choć z dumą kręci amerykańskie lody,
a w świat posyła swój manifest: pierdol się, ty świecie!
tylko Ira mnie kocha. wiem to, ponieważ w jej publicznie
roznegliżowanym statusie, każdy może dziś przeczytać jeden
z moich wierszy. niektórzy nawet zrozumieją. jakaś osoba
lubi to, ale mam uzasadnione wątpliwości. jest z Tajwanu.
do Jowity, którą przytuliłem niedawno po przyjacielsku,
dokleiło się wredne babsko, które od lat burzy mi żółć,
choć staram się obchodzić szambo niewygodną zmianą ruchu.
mam dylemat. od kiedy to przyjaźń stała się śmietniskiem?
od kiedy stała się wyścigiem awatarów, aukcją kolorów
licytacją na jak najwięcej egzotycznie peplających ikonek?
czy ten jest neoJudaszem, kto sprzedał swego Nauczyciela,
czy ten, który wystawił na allegro swoich 4731 przyjaciół?
2011
Pi., 3 lutego 2017
drama rozpoczyna się szklanką wilgoci. jest teraz wszędzie,
zwłaszcza tam gdzie być nie powinna. wciska się w szczeliny,
pęknięcia, złowieszcze porowatości, grzechy zaniechania.
odpuszczono na moment otwory dla potworów. boję się,
że przyjdą, wejdą, spuchną i coś rozsadzą. łaknę już ciepła,
które obiecano i wciąż wierzę w dowolnie puste obietnice.
też przecież obiecuję. że się obudzę na czas; że nie zaśpię;
że odśnieżę; że napalę w piecu; że zaparzę kawy, herbaty;
zabełtam w porannej jajecznicy. wiem - musi być idealna,
jak śniadanie tuż po trzeciej randce. bo inaczej zgrzyt roku.
właśnie! karambol - najpopularniejsze słowo w początkach
lutego. lodowisko. tu najłatwiej utracić kontrolę, nad sobą
i nad wszystkim. wiadomo: wilgoć jeszcze raz zaskoczyła
zazimowionych na amen. za wcześnie na program dowolny.
za późno na posypanie popiołem. szykujcie się na odwilż.
Pi., 19 stycznia 2018
to nie potop nas wykończy, nie podstępna asteroida
mknąca prosto na nas z manowców kosmosu. jeśli
stawiasz na apokalipsę w oparach po resztkach słońca
- to też jesteś w błędzie. tak! przeżyjemy i brak pszczół
i cieplarniany efekt, a nagły powrót epoki lodowcowej
jest zdecydowanie przereklamowany. więc postanowione!
wyobraź sobie - mówisz - za trzydzieści lat nie będzie
żadnego ziarenka kakaowca, z którego można by uronić
odrobinę koniecznej magii. wtedy to pomrzemy z żalu.
nawet jeśli dziś zachomikuję dla ciebie w jakimś banku
ostatnią mleczną tabliczkę, wyrzucę klucz, spalę mapę
i poddam się gorzkiej lobotomii - ty wszystko zapamiętasz.
Pi., 19 stycznia 2018
to nie ten numer. życie staje ci przed oczami. zastygłe
jak ty przed domofonem, w którym obcy głos pod twoim
numerem. życie przyspiesza - suchy dowcip montażysty.
coś ci się cyfrowo kręci na ręcznym. oj nie będziesz ty
zachwycony. nie to tempo, nie te barwy. nawet nie cyfry
uciekające przed palcami jak rozpierzchłe mrowisko.
rozgniatanie ósemki. ach piszczy żywot: nie ten numer.
nie z nimi ten numer. nie będziesz ich Bogiem, stwórcą,
demiurgiem betonowego mrówkowca. odejdź reżyserze
zanim statyści poszczują. zanim chlusną nieczystym
zagraniem. z trzeciego po łuku. kiedyś wziąłbyś na 8 mm.
dziś odchodzisz przekonany że nie z tobą ten numer.
Pi., 24 maja 2017
wracamy z ostatniego, sierpniowego ogniska. jest ciemno.
jest ciemność. my - błyski w centrum wszystkich czarnych
dziur, które zakaprysiły, by wirować tej nocy wokół. wracamy
do domów, ale nie wszyscy wrócimy. ten krok, to uderzenie
serca, tamten oddech. gdzieś jednocześnie ostatni łyk wódki.
czyjś apetyt na więcej. grzechot kluczy, trzaśnięcie drzwiami,
starter zachrypniętego silnika. slalom między monopolowymi.
tu nie sprzedadzą, tam pogonią, gdzieś znów wyśmieją
kopniakami. niechcący zasysasz się w naszą coraz bliższą
okolicę. tam na ciebie czekamy, maszerując całą wiecznością
jak szerokością kamienistej drogi. tej która jeszcze nie ma
na żadnej szanującej się mapie. tej której się nie oświetla.
skrót dla wybranych. skrót dla pogonionych z raju. trawers
dla cierpiących na suchy czyściec. punkt kulminacyjny snów
opowieści i tego wiersza. krwawy węzeł majaczący w mroku.
(c) hejtsbuk 2017
Pi., 19 kwietnia 2017
jaśniepan piłat wzywa pod sąd
obywatel świadek pojawia się więc
na białym pendolino
o ściśle wyznaczonej porze
na dworcu gdańskim czekają nieliczne tłumy
prawych i sprawiedliwych
z transparentami
"spierdalaj szwabie" i "rudy do budy"
obywatel zbawiciel uśmiecha się
sześćdziesiąte urodziny
i wszystko według planu
historia nie czeka na godota
zanadto się lubi
powtarzać
Pi., 18 kwietnia 2017
W końcu jesteśmy bliżej niż dalej. świtu
zapowiadać nie trzeba. on błyśnie nieśmiało
zanim się zadomowi na dobre. zadnieje,
oświeci kąty; rozpuści zajączki z krzywizn
światła; ułoży powidoki w jakimś uległym ciągu.
my uwierzymy, że najgorsze minęło. przecież
co mogłoby nam grozić, tu w samym centrum
rozbudzonego życia, gdzie wszystko aż kipi,
by się dzielić niespodziewanym początkiem świata?
wszystkie złe zakończenia już zapomnieliśmy.
łatwo nie było, ale trzeba dać odpocząć lustrom,
nałożyć cwańszy kamuflaż. odtworzyć się z pamięci.
Pi., 25 lutego 2017
wrócił chłód. jak zakazana mantra, której nie wolno
zlekceważyć. ma być dobrze, a jest najgorzej i ciągle
nie pomagają ciepłości, które chyłkiem gromadziliśmy
jak indianie swój słynny chrust przed szczególnie
mroźną zimą. kiedy jęczę: alarm! mayday! pull up!
że nie czuję tego i tamtego. och dear - bagatelizujesz,
o niedomkniętych prognozach. wysyłasz bezpieczne
aluzje. to tylko gorzka mgła - mówisz - a nie żadna
z depresji. to tylko przerębel, a nie dziura w lodzie.
podobno będzie dobrze, jeśli tylko przestanę łaknąć.
jeśli tylko nie wrócę stamtąd, dokąd wysyłasz mnie
w niespełnionej fantazji, o tym co już niemożliwe.
Pi., 18 kwietnia 2018
kiedy już przestanę
być dorosły i dojrzały
a zdziecinnieję na starość
to obiecuję
że posiadając ogromne ilości
wolnego czasu
będę spędzał godziny, minuty, sekundy
tuż przed przejściem dla pieszych
czekając właśnie na twój samochód
nie
nie zamierzam
przechodzić na drugą stronę
tak
zamierzam
czekać na ciebie codziennie
ja cię nie znam i ty nie znasz mnie
ale będziemy mieć wspólne rozrywki
gdy już przestanę być dynamiczny
i sprawny
Pi., 19 kwietnia 2018
przyszedłem tu przypadkiem. przyniosło mnie.
w drodze do ciebie nastąpił mały objazd, po to by
pełne zamienić na puste. ćmiki zamienić na pety.
najpierw odrywasz filtr, a potem stopę od bruku.
najpierw walisz głębszym, a potem tkwisz w mokrym.
przyszedłem tu przypadkiem. pewnie chciałem.
czwarta trzydzieści rano nie oferuje tańszych fraz,
niż niedochodzona miłość na trzeźwo. lepsze wiersze
piszę po trzeciej wódce. zostanie po mnie brzęk szkła.
przyszedłem tu przypadkiem. mam na to monopol.
Pi., 9 grudnia 2018
poeta ostrzega. ocieplenia bywają kurewsko złudne.
już znad północnych fiordów nawiewa chłodem relacji.
już spod kowna i tarnopola nadciągają zniechęcenia.
plaga samobójstw wiosennych jest prawdopodobniejsza
niż blady śnieg w środku kwietnia. czysty żywy niż.
będziemy rozstawiać na mapie teraz symbole. patrz:
- tu cię bardziej kocham, a za to i to mógłbym zrobić
o krok za dużo. na kant hop! na czas deszczu, burzy,
przepowiedni. byle nie doszło do pęknięć, bo jeśli
staniemy po przeciwnych stronach to krawędzie dojrzeją
w kaniony. będziemy stać twarzą w twarz, zaklinać wiatr
i wierzyć że da się słowami zasypać klify, mgłą puste
ramiona. że da się choćby obejść przekreśloną przestrzeń.
wspólną jak przeszłość - niekoniecznie najkrótszą drogą.
bo choć świat jest idealny na podróż, to bez mapy ani rusz.
Pi., 7 grudnia 2018
Zamieszkajcie w nieznanych klasztorach,
w łodziach podwodnych, w wymyślonych kniejach.
Napiszcie jakąś teatralną sztukę.
I żeby coś było w zabawnych grymasach.
Niech ktoś dla was tańczy walca!
I jeszcze jeden i jeszcze raz.
Wypolerujcie broń, doczyśćcie amunicję.
Załóżcie sztuczne brody i korony,
lub płaszcz zapomniany od dawien dawna.
Wypełnijcie luki w mozaikach ikonami.
Módlcie się, płaczcie i wracajcie.
Dla siebie i do siebie.
Lub odwiedźcie cerkiew Świętego Salomona.
Okryjcie tam zziębniętych kocami.
Sprzedawajcie pod murami indyjską herbatę,
albo zabawki z paper mache wracającym ze szkoły.
Choćby nawet drewniane wisiorki.
Uwierzcie derwiszom
i nie zakładajcie własnej zbroi zwątpienia.
Wszystko róbcie. Dosłownie wszystko co chcecie,
ale wciąż pytajcie świat o odrobinę miłości.
Kiedyś pojawi się odpowiedź.
EWA RAJSKA
przekład z ukraińskiego: Piotr Mosoń
Pi., 3 grudnia 2018
stoi krok przede mną. przeprasza. że rozmawia.
że nie może rozmawiać, bo stoi. na blat wykłada
powody: ser, pomidor. pora. jakieś bułki. potem
gesty. nerwy. a szept robi się teatralny i ostateczny.
syczy w telefon, że nie będzie się znów powtarzać.
ale się powtarza. że nie może teraz rozmawiać.
ale przecież rozmawia. i stoi. choć w końcu mogłaby
zamilknąć, skupić się na tym co tu. się przesunąć
i nie być tą znienawidzoną krwinką, która doprowadzi
sklep do zawału. a wrze. ciśnienie wzrasta. szemrzą
szmery. ktoś traci cierpliwość, ktoś traci dystans.
ona traci tylko telefon. jej ktoś traci nad nią kontrolę.
Pi., 1 grudnia 2018
to był krąg z betonu ale jednak krąg
wpuszczony głęboko pod powierzchnię trawy
często najczęściej po majowym deszczu
zbierała się tam woda i lekkomyślne żaby
staliśmy w krąg wokoło betonowej pułapki
i uczyliśmy się zabijać bezbronne grudy życia
najpierw zrobiliśmy im drezno ale kamienie
i cegłówki szybko się skończyły a żaby wcale nie
to wtedy alfred poszedł w krzaki i wrócił
z naręczem karbowanych prętów zbrojeniowych
rzeź to była rzeź aż chlapało gdy miotane dzidy
przebijały panikę i pierwotny charkot mięsa
alfred poślizgnął się na skrwawionym błocie i wpadł
prosto w pływającą jeszcze niedomiażdżoną masę
zanim poszedł pod wodę to spojrzał na nas
z niezwykłą jak na niego bojaźnią normalnie jak żaba
Pi., 1 grudnia 2018
nie dziś
prychnęła tanim alkoholem
gdy zapytałem czy to zaraz będziemy się kochać
to było
strasznie niesprawiedliwe z jej strony
bo cały ciężki tydzień
cierpliwie odkładałem ćwiartkę z każdego dolara
żeby w piątkowy wieczór kupować jej te zielone drinki z parasolką
cały ten tydzień
ćwiczyłem jak po dżentelmeńsku
otworzyć jej drzwi do baru "U Sida i Nancy"
cały boży dzień
doprowadzałem kościelne buty do stanu lustrzenia
całe długie przedpołudnie
czyściłem ręce ze smarów i oleju
niektóre paznokcie starłem niemal do krwi
całą cholerną godzinę
prasowałem dżinsy i koszulę w kratę
cały pierdolony kwadrans
szorowałem zęby, dziąsła i zrujnowane plomby
ten zapach mięty przyprawia mnie o nadchodzące rzygi
a ona
że
nie dziś?
ale
kiedy wychodziliśmy
z baru "U Sida i Nancy"
po kilku zielonych drinkach
(połamane parasolki zachrzęściły pod wypastowanymi butami)
i Layla potknęła się o próg
lądując w kałuży na kolanach
to wtedy skórzana czarna spódniczka
zadarła jej się aż na plecy
i zobaczyłem jej śnieżnobiałe majtki
z prześliczną różowiutką kokardką
zacisnąłem zimne pięści i postanowiłem
że to jednak będzie
dziś
Pi., 20 marca 2018
/dla Kazi i Konrada/
dziś drugi plan zapchany wulkanem. pamiętam inne tło
z przypalanej na ostrą czerwień cegły. baraki tak równe,
jak na apelu ku czci tamtej ojczyzny. przed tobą suchy
krzak, a ty mimowolnie widzisz na nim jabłka, winogrona,
a nie obcobrzmiące w smaku tamarillos. oto za moment
gałąź obrodzi. płomieniami. poczujesz to samo, co Mojżesz
w szczytowym punkcie wiary. wstań! tu nikt nie modli się
do zgliszcz. wskrześ ciało z bólu. zostaw naruszony popiół.
jeżeli dziś jest wtorek, stoimy na kolejnym krańcu świata.
Pi., 18 listopada 2018
Dulcyneo! moja Dulcyneo. myślę że miłość do Ciebie jest jak
boksowanie się z narowistym wiatrem. namacham się, namacham,
a prędzej czy później i tak przyciśniesz mnie do zimnego błota.
tyle spustoszenia weszło już między nas, Dulcyneo. pustych słów,
pustych obietnic, pustych niedopowiedzeń. tyle ich, że przestałem
się gubić, bo wszystko stało się klarowne jak trzeci miesiąc
morskiej ciszy. nie ma mnie już Dulcyneo! zbroja pordzewiała
od soli i nie wiesz, czy to zwykły podmuch wilgoci znad oceanu,
czy zwykłe łzy. nie wiesz, że moja twarz zarastałaby kurzem,
gdyby nie nasza historia, więc zarasta historią. gdyby nie ten
kurz, nikt nie rozpoznałby mnie we mnie. to moja będzie pokuta,
że stanę się trzeciorzędnym wątkiem, tłem na którym błyśnie
twoja nieobecność.. ja - twój hidalgo - niedopieszczony przypadek
w krajobrażni zrujnowanych miłością wiatraków. czyjaś Dulcyneo!
nie wiesz jak bardzo już jesteś w innej historii. mniej pustej.
Pi., 16 listopada 2018
czterdzieści procent Polaków
nie rozumie co czyta.
sześćdziesiąt procent Poetów
nie rozumie co pisze.
kurwa,
o co mi właściwie chodziło?
Pi., 22 kwietnia 2018
powiedziała mi
że z miłości
powinienem
dla niej
ogolić
genitalia
kocham
ją tak
że po goleniu
umyję je
najczystszym spirytusem
usłyszy
co to znaczy
Pi., 12 czerwca 2018
"trzy gracje"
a jednak
mają racje
ci którzy trzy Gracje
widzieli
w figlarnej kąpieli
choć nie śmieli
przerywać w fontannie rozkoszy
by Gracji
nagle nie przepłoszyć
Pi., 12 czerwca 2018
"wrażliwość"
w cieniu
w skupieniu
kartkę mnąc w dłoni
oni
arterią
krew szybciej krąży
wciąż jeszcze serce zdąży
walić impulsów serią
jak kiedyś dalekosiężny telegram
że może wygram to lub przegram
nieważne
- tu coś inne jest ważne
że tu właśnie że teraz i że oni
że magia poezji
jak na dłoni
więc
w skupieniu się lśni
choć niby w cieniu
się tkwi
Pi., 15 lutego 2017
zimno mi w dłonie. mówię ci: nie rozgrzeję ich pisaniem
kolejnego wiersza o zimnie. marazm mam bardziej constans.
chłody są kurewsko uparte, ciągną nudą i na dłuższą metę
przestają być nośnikiem tęsknoty za byle sugestią ciepła.
zimno mi w stopy. czy da się ten ziąb wziąć i rozchodzić?
potrzyjmy może coś o coś. niech wybuchnie jakaś iskra
jeszcze z raz. póki co, wionie skądś beznadzieją. biorę
to na zimno, przyzwyczajony że wciąż mi się coś zmraża
w sercu. choć to tylko wymiętoszona metafora: wiosna
zmartwychwstanie spod lodu jak psia niestrawność. są znaki.
dochodzimy do granicy wytrzymałości. dochodzimy do zera.
wreszcie ku plusom. już tylko w wierszu mi będzie tak zimno.
(c) Hejtsbuk 2017
Pi., 5 lipca 2018
kiedy czytasz to co napisała, jeszcze wątpisz. jeszcze cały jesteś
w tych kolorowych strzępach niedowierzania. śmiesz mieć nadzieję,
że to tylko przekoloryzowane banalne pięć słów. że na przykład
połamała nażelowane paznokcie, że rozpadł się jakiś bojsbend,
że w tesco zabrakło różowego mydełka z aleppo. w najgorszym razie,
że dostała grubszą burę od kapryszącego szefa wszystkich szefów.
albo że znów boli podbrzusze ponad granicę dopuszczalnego cierpienia.
więc trzymasz bezrobotne kciuki, ale wiesz że da radę - zawsze daje.
i wtedy gdy właśnie napełniasz się uleniwioną wiarą, wtedy to właśnie,
gdy gromadzą się te co ciemniejsze lęki, gdy jak skończony debil
zaczynasz mamrotać banialuki o umierającej matce tych głupich,
wtedy to właśnie powinieneś chwycić za kilof empatii, sprowadzić psy,
buldożery wsparcia, niechby nawet jebany helikopter aweńdżersów.
a zwłaszcza nie dorzucaj betonu. bo tym razem może mieć rację -
nie liczy się skala richtera, liczy się gruz, pył i popiół po marzeniach.
Pi., 6 listopada 2018
nie będę pisał wiersza o brakach. po co
wypełniać lukę, która mówi więcej, gdy
jest niezamieszkana. jak gniazdo pełne
skorupek. i czyjejś przeszłej obecności.
już nie ma. było. żadnej pewności że będzie.
nic, które puchnie do symbolu. nic, o którym
beztrosko kłamię, bo jeszcze przed chwilą
obiecywałem brak wiersza. a tu jest! o niczym.
Pi., 26 maja 2010
moje dotąd - odtąd twoje
między nami tymczasowo niczyje
a tak kusi by spacyfikować
ja dla siebie ty dla siebie
poróżnione krzywymi liniami
nasze upiaszczone królestwa
nie warte złamanego forinta
gdy ty stawiasz nieboskłonne mury
a ja kopię piekłodenne fosy
aż imploduje międzyprzestrzeń
i kurcząc się spiralnie do "nic"
obca interwencja wisi w przydechu
od pierwszego ziarenka aluzji
po ostateczną garść piachu
wciśniętą głęboko w gardło
po nas choćby pustynia
Pi., 12 stycznia 2016
leżą
napełnieni po suche brzegi
uważać na przelew wylew zalew
na cofkę powrotkę
na drobne jakieś opady nawet
które
mogą wznieść
się ponad podziałami
się ponad wałów wałami
przepierzeniami cokołami fosami
kolczastymi z emocji drutami
przerywanymi liniami
jak stosunki
te wczesne te tuż po zimie
a jeszcze przed międzyludzką wiosną
przed obrączkowaniem
przed dzieleniem się na drobne
komórki zygoty płody
jak kurwa stosunki?
a wiesz że bez zmian
leżą
nawspominani po brzegi
na czas jakiś pusty szczerbaty spsuty
czas który się zacznie
od teraz do następnego
jeszcze raz
Pi., 19 stycznia 2016
szkoda że cię tu nie ma
ręce mam bezrobotne
odesłane od gorącej skóry
powykręcane od odjęć palce
jak kolejka po zasiłek
deputat na bonusowy świt
papilarne linie proszalne
do nikogo
w pamięci pełen wachlarz
zrostów zgrubień zmatowień
ale bez intymnych zbliźnień
i to jest w tym wszystkim
najboleśniejszym niczym
szkoda że cię tu nie ma
szkoda że mnie tu nie ma
w tobie
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
28 maja 2024
w traumieYaro
28 maja 2024
2805wiesiek
28 maja 2024
Szalone dniMarek Gajowniczek
27 maja 2024
tak mało trzeba nam...sam53
27 maja 2024
Stąd do wiecznościJaga
27 maja 2024
Niejasność podążaniaArsis
26 maja 2024
Noc bez świtu, zmierzchSztelak Marcin
26 maja 2024
Serce serc 2024Misiek
25 maja 2024
W kotle burzyMarek Gajowniczek
25 maja 2024
Nieuniknionevioletta