Andrzej Talarek, 11 marca 2012
są sprawy małe
z których składa się życie
zupełnie mnie nie interesują
nie przekładam ich niby kawałki
puzzli
by ulepić wielką całość jak
człowiek czy świat
nie przypatruję się z osobna
każdemu okruchowi
nie badam jego ciśnienia krwi
samopoczucia
koloru wagi oddziaływania na moje
palce
powiązań z innymi kawałeczkami
cierpienia
nie jestem Panem Bogiem z garścią
ziemi
w dłoni z której wszystko
patrzę na świat
od urodzenia do śmierci
wymyślonej
ogrom który mnie podnieca
w którym prosta zamienia się w
okrąg
wywraca góry odwraca kierunki
czyni względnymi ruch i prawdę
gładzę dłońmi przysposabiam
oswajam jak dzikiego konia
daję się ponieść nieskończoności
i choć nie ogarniam tego co
czynię
wszak nie jestem Panem Bogiem
to jest piękne
Andrzej Talarek, 11 stycznia 2012
Gdym stary, patrzę trochę z boku
Na moje ludzkie powinności.
Nie musząc ciągle stać w rozkroku:
Od złości aż do uprzejmości.
Mając lat wiele i nie dbając,
By wieść za sobą ludzi kupę,
Rzec mogę wcale się nie czając:
Całujcie wy mnie wszyscy w dupę!
Którzy przyjaciół mych prawdziwych
Udawaliście przez dekadę,
To ja wam teraz w słowach tkliwych
Dam, jak przyjaciel, dobrą radę:
Wy, z których małość się wylewa
Kiedy was tylko wziąć pod lupę,
Spieprzajcie na najwyższe drzewa
I wszyscy mnie całujcie w dupę!
Wy, coście mieli mój szacunek,
Podziw za wasze dokonania,
Teraz, gdy wiem, to wam warunek
Stawiam: spełnijcie bez wahania.
Żeby zachować resztki twarzy,
Zapobiec zmianie jej na pupę,
Ustawcie się w szeregu wszarze
I wszyscy mnie całujcie w dupę!
Co przyszłość da nam, nie napisze
W ekspose żaden nam polityk.
Nie liczę nań jak na Zawiszę,
Odbierze to jak do się przytyk.
Lepiej transparent zrobię szybko
Zawieszę na najwyższym słupie
Na nim te słowa: Politycy!
Ja was mieć mogę tylko w dupie!
A jak ktoś powie, morda w supeł,
Powiem: całujcie wy mnie w dupę!
Andrzej Talarek, 6 stycznia 2012
Nie muszę podróżować po świecie który stworzyłeś Panie
nie dlatego nawet że nie chcę bo nie wiem
czy stworzyłeś go dla mnie
bo nawet gdybym wiedział i był przekonany
to pewnie i tak nie wychodziłbym z domu
cieszę się że w swej niezmierzonej dobroci
nie zmuszasz mnie bym patrzył
na akropol rozbity jak teatralna maska
kiedy na przedstawienie spadła zasłona a aktorzy piją wino
albo na luwr pełen sztuki nieskończenie doskonałej
przy której czułbym się
jeszcze mniejszy i bardziej godny pogardy
nie musze patrzeć na ludzi odległych krain tak różnych
z pozoru tak podobnych do mnie analizować ruchów ich ust
dłoni smakować potraw podziwiać kolorów sukni wszak
i tak najważniejsze ukryte jest takie samo jak moje
podobne
dziękuję ci Panie za świadomość piękna wszystkich gór
na których wychowałem swoją młodość
zieloności drzew dzikości zwierząt i mórz
samotności pustyń i ludzi jak uczłowieczone wielbłądy
bo zaspokajasz moją potrzebę poznania bez konieczności
zginania kolan w drodze
nie pójdę nieznanymi drogami od zawsze na nich
moja myśl pomiędzy miejscami wiecznego spoczynku
i chwały Leonidasa Langiewicza Cezara
wrosła w ziemię jak przydrożny głaz
unieruchomiła marzenia o podróżowaniu
nie pójdę po via dolorosa wpasowując podeszwy
butów w ślady Twoich stóp wierząc że ich echo
jest głosem wybaczenia i nie zapłaczę płaczem kobiet
stojących przy drodze bo świadomość żem mniejszy
od kamienia i niegodny by patrzyły na mnie ściany Jeruzalem
ziemską kulą u stóp moich waruje
wiem że wszystko pozostanie na swoim miejscu
albo zmieni to miejsce niezależnie od tego czy moje buty
będą trącały kamienie odległych miast
a ciało pogrąży się w wody mórz południa
gwiazdy będą krążyły tak jak je uczyniłeś
kobieta wciąż będzie czerpała wodę ze studni w Samarii
młodzi malarze od nowa będą stwarzali za Tobą Twój świat
a poeci mówili od początku słowa które były dotychczas
poza ich świadomością
w tym świecie jestem tomaszem który nie musi włożyć palca
w każdą dziurkę klucza zawiesić wzroku na każdej górze
przyłożyć ucha do każdej mysiej nory każdego domu
by uwierzyć Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny
a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
jak Poeta z którego źródła piję jak z Twojego
dziękuję ci Panie że nie muszę opuszczać progów domu
który jest całym moim światem ze wszystkim
co dla mnie stworzyłeś
Andrzej Talarek, 31 grudnia 2011
Kolejny Nowy Rok
Ile już dni ostatnich zmienianych na pierwsze?
Tęsknot pozostawionych innym do spełnienia?
Marzeń rytych w kamieniu, po których wspomnienia
Tylko cieniem zostały wpisanym w rytm wierszy?
Drzewa bardziej potężne, wielu ludzi nie ma,
Miasta barwniejsze co dnia choć straszniejsze lasy.
Żyjesz! I chociaż patrzysz w czarną otchłań czasu,
Możesz brać piękno z życia rękami obiema.
Zamknij oczy, usłyszysz cichutki plusk wioseł.
Łódź do brzegu dobija, ale nie po ciebie.
Obłok ci w dłonie kładzie biały diament – rosę.
Niech życie które w tobie, rozbłyśnie w klejnocie,
Którym od swych początków jest w swojej istocie,
Choćbyś marzył na co dzień o zwyczajnym chlebie.
Andrzej Talarek, 27 grudnia 2011
W opozycji do Tomasza z Celano
Śpij spokojnie. Za oknami
Tylko Noc się kłóci z psami.
Gość zwyczajny między nami.
Nie bój się. I nie drżyj w trwodze.
Żaden Sędzia jeszcze w drodze
Nie jest. Lęk twój załagodzę.
Cisza. Spokój. Nikt nie woła.
Leżą zmarli w swoich dołach.
Żywi plenią się dokoła.
Albo leżą i nie wstają,
Bo wygodne łoża mają.
Tylko przez sen coś gadają.
Zagłuszają trąby sumień.
Czytać zwojów nikt nie umie.
Jak więc sądzić grzechów strumień?
Nawet Sędzia, choć rozkaże,
Ślepcom światła nie ukaże.
Zanurzone w nicość twarze.
Nie wyznają w swojej nędzy
Grzechów, kiedy im pieniędzy
Zbywa jako owcy przędzy.
Cóż obrońca. Temu biada.
Prawem włada? Święta Triada
Na obrońcę się nie nada.
Cóż powiedzieć? Zbaw mnie Panie?
Zbaw od czego? Słońce wstanie
I zapomnę swe wahanie.
Krzyż to tylko skrzyżowanie.
Dżizus zbawia na śniadanie.
Alem cierpiał, miły panie!
Nie wiem komu to potrzebne,
Ten trud, te kazania zgrzebne,
Te wołania tak podniebne.
On wybacza, więc cóż trwoga?
Sądy, kary i gniew Boga?
Niepotrzebna cnoty droga.
On wybaczył grzech Maryi,
Więc i mi nie zrobi chryi,
Nie zażąda mojej szyi.
Czyżem owcą Jego stada?
Ja na jagnię się nie nadam,
Które chwałę Panu składa.
U stóp tronu, w prawej stronie,
Nie chce mi się stać w tym gronie,
Wyśpiewując na Syjonie.
Wierzyć? Bać się? Nie na dzisiaj,
Jest ta moda zgoła mnisia.
Ja nie wierzę. Tak jest dzisiaj.
A gdy kiedyś śmierć zapuka?
Do drzwi? Nie wiem. Niechaj szuka
Tych, co dla nich ta nauka.
„Błagam kornie bijąc czołem,
Z sercem, co się zda popiołem,
Wspomóż go nad śmierci dołem.
O dniu jęku, o dniu szlochu,
Kiedy z popielnego prochu
Człowiek winny na sąd stanie.
Oszczędź go, o dobry Boże,
Jezu nasz, i w zgonu porze
Daj mu wieczne spoczywanie”.
Andrzej Talarek, 23 grudnia 2011
Panowie, właśnie nastaje nowy świat.
L. Fuks "Palacz zwłok"
Dziewiczość przyrody jest już tylko dekoracją biura podróży,
Bożkiem na ołtarzu nowej religii, podświadomą tęsknotą
Za utraconą bezpowrotnie niewinnością.
Sterylność mieszkań, poglądów, miłości i umierania.
Sklonowane obrazki, potwory na podobieństwo.
Marzenia niedoskonałego umysłu o doskonałości
Ciała. Piszą niezborne w ruchach wyrazy, pokraczne poezje
Egzystencje, gotyckie skrzywienia wieczoru.
Las milczy gwiazdami. Maria, królowa ziemi, ucieka.
Zagłaskany na śmierć policzek, uśmiech wyszydzony.
Bebechy wywlekane i na nowo upychane. Nowe. Znane.
Święte. Rewolucja każdego dnia. Wywracanie do środka.
Wyciąganie na zewnątrz. Nicowanie.
Na widoku żołądek i płuca. Wątroba i trzustka. Rozum.
Wagina zamieniona z odbytem. Kutas jako narząd mowy.
Słowa odwrócone lustrzanie. Modnie. Wieloznacznie?
Części mowy zastępujące części ciała. Rozum?
Nie rokuję dla nowego obrządku. Odejdzie. Wierzę.
Wywleczony za mordę jak soliter. Zadeptany.
Smród sterylności. Spopielony. Ale będzie wisiał nad nami
Jak niespełnienie, jak okrutnie delikatny uśmiech
Knopfrkingla. Będzie trwał wsparty na naszych trzewiach,
Głowach, mackach swojego pożądania. Obrzydzenie.
Popatrzy na grzebiących popioły jego życia,
Uśmiechnie się niematerialnym uśmiechem ludzkich bojaźni,
Pogładzi po policzkach. Pochwali. Jesteście prawdziwi.
Jesteście czyści. Wasza rasa jest cieleśnie doskonała.
Posiada wszystkie atrybuty boskie. Po was popiół.
Proch piekieł.
Andrzej Talarek, 18 grudnia 2011
Świat się zmienia. Z porami roku zmieniają się kryteria.
Mody drenują nieznane pokłady. Już docierają do skamielin.
W nich tylko ślepy kret archeolog jest na swoim miejscu.
I tylko on wie, że światło zabija. Światło.
Widziałem, gdy niespodzianie wyłaniałeś się
Zza samotnego drzewa na polu, albo wychodziłeś z czeluści
Wąwozu, albo stałeś na pagórku nad łanami jak pogański bożek
A może prorok. Chodziłeś po dolinach i wzgórzach ziemi.
Cierpiałeś choroby ludzi, złamane nogi, serca, ciężkie porody,
małe i duże nieszczęścia.
Była w twojej obecności tajemnica niedostępna kamieniom,
Drzewom - strażnikom miedz i polnych dróg, płochym sarnom,
Ale i ludziom, trwożliwie patrzącym w dłonie, czy nie pozostało
Ziarno ostatnie, z którego plon na przeżycie.
Tajemnica; ta nie rośnie z kwiatami polnymi, nie można jej zebrać
W naręczach żyta ani wykopać na polu, na którym skarb albo ,
Ostatni kartofel. Nie ma jej w krótkich przyjemnościach,
Słowach rzucanych bez potrzeby, uniesieniach na palcach.
Kryje się pod podeszwami butów, stawianych na matce ziemi,
W intencji dojścia, chociaż nie wiadomy czas i cel tajemny.
Kryje się za zmrużonymi powiekami; zmęczenie kończy
Najwspanialszy krajobraz i perspektywę. Światło.
Wczoraj zmarła Cezaria Evora. Była jego promieniem.
Może twoim głosem. Ty pozostałeś. Wyciszony.
Nie mówisz wielkimi literami. Szepczesz. Prawie nie słychać.
W zgiełku zapominamy, że mogłeś wszystko. Zostawialiśmy ci
Naszych zmarłych, naszych cierpiących, chorych na świat.
To było takie proste, choć takie trudne w swej prostocie.
Nie oddychała żadna maszyna, oddech przenoszono z ust do ust,
Jak ostatni pokarm. Słowo było dobre. Było. Dzisiaj strach.
Co ja z nim zrobię? Sama. Sam. Co powiem? Na drogę?
Świat się zmienia. Z porami roku zmieniają się słowa.
Opowiadano o tobie dzieciom. Nikt się nie dziwił.
Dzisiaj mówią: kłamstwo. Wiara, jeśli jest, nie oznacza tego,
Co oznaczała, kiedy byłeś. Wiara jest wieloznaczna.
Nic na zawsze, wszystkie wielkie słowa to grafomania.
Możesz być co najwyżej pojęciem w reklamie. Przedmiotem zarobku.
W pozyskiwaniu przedmiotów. Pożądania.
Jesteś fałszywy, kiedy nie służysz zarabianiu.
Kiedy nie jesteś częścią waginy, kiedy nie zdarto z ciebie
Ostatniej szmaty, by ujrzeć prawdę,
Kiedy nie nałożono na ciebie tęczowej szaty króla,
Jesteś tylko bajkowym dinozaurem, made in china.
Istnieją tylko skrzyżowanie ulic, kłopotliwe w powrotach do domu.
Istnieje trwoga lub trwożliwa rezygnacja końca.
Istnieje przyjemność krótka jak kolejna kobieta.
Istnieje świat, który nie ma z tobą nic wspólnego.
Być może istnieję ja, zawinięty w świat wielkich liter,
Wielkich słów, które w tamtym brzmią fałszywie,
Jak symfonia grana na pastuszej fujarce.
Być może. Czasem ktoś włącza światło.
Andrzej Talarek, 12 grudnia 2011
Mam po kieszeniach resztki sławy
wyschnięte ziarna z gleb jałowych
dziecięcych zabaw bohaterów
imiona noszę w mojej głowie
matczyne hafty na sztandary
wklejam uparcie pełen wiary
że pokolenie dezerterów
jednak odmieni świat plugawy
wierzę na przekór tej mądrości
co każdą zdradę wytłumaczy
każde skurwienie piękniej nazwie
i na pogrzebie nie zapłacze
lecz śmiechem bluźnie nowoczesnym
bądź kolorowy bądź współczesny
na przekór wierzę tej mądrości
co napluć chce na przodków kości
jej śmierdzą przodki zabobonni
stęchlizną polską straszną wiarą
bogiem ojczyną i honorem
współcześni mają inną miarę
europejskość drang nacht osten
berlin i paryż aż pod mostem
skończą na renie polskie lenie
słudzy na zawsze i dozgonni
wierzę że śpiewy nas nie zwiodą
syrenie w szprewie i w sekwanie
i przepłyniemy mimo głusi
na prośby piękne na wołanie
przez wiry rafy do przystani
gdzie ciągle czeka matka pani
do której każdy polak musi
by polską cieszyć się swobodą
Andrzej Talarek, 11 grudnia 2011
Mam co mam swoje dużo mało
są dnie gdy myślę że mam wiele
że pępek świata mam na brzuchu
gdy wyleguję się w niedzielę
co rano nowy byt otwieram
i naśladuję w tym premiera
by znów zastygnąć móc w bezruchu
jakby mi siły nie zbywało
złapany w siatkę mych urojeń
zasad prawideł z mleka matki
jestem spętany chociaż wolny
na niewolnika mam zadatki
choć walczę z tymi co tak plotą
wola niewola srebro złoto
wpływać na ludzi chcę być zdolny
bajdurzę w kręgu mych upojeń
a ludzie jak to ludzie leżą
kiedy nie muszą chodzić siedzą
kiedy nie muszą myśleć trwoga
i szczycą się swoją niewiedzą
ja sobie piszę nikt nie czyta
po równo facet czy kobita
a kosmos wkoło pełno Boga
oni do niego nie należą
stoję na moście jasno wkoło
słońce zza linii łeb wynurza
światłość żarówka mózg kaleki
metafizyka ta ich wkurza
nie skoczę ja niewolnik słowa
żeby się śmiali dumę schowam
wyjmę nasikam do ich rzeki
słowami z moczem epistołą
Andrzej Talarek, 10 grudnia 2011
człowiek w pięknie swoich narodzin jest skalany
śluz pierworodny woda oczyszcza pozostałość stworzenia
jakby resztki prochu ziemi z dłoni stwórcy
bogowie żądali czystości ciała i duszy
obmywano dłonie z cząstek ziemi jej grzechów
zanurzano się w wody gangesów jordanów
czerpiąc wodę życie dla ciała i duszy
kiedy przyszedł nad Jordan
Jezus z Galilei
wypełnić wszystko co sprawiedliwe
do Jana
żeby przyjąć chrzest od niego
został ochrzczony i natychmiast wyszedł z wody
potem Piłat
wziął wodę i umył ręce wobec tłumu mówiąc:
nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego to wasza rzecz
a cały lud zawołał:
krew Jego na nas i na dzieci nasze
krew brudzi nieskalaną biel życia
wywołuje dreszcze i obrzydzenie
kiedy smarujemy nią twarze i dłonie
krzycząc bezgłośnie ukrzyżuj
czasami zrzucamy winę na innych
obżydzeni
pozostaje śladem krwawych ust
na białych kołnierzykach naszych koszul
jedwabnych pidżamach miękkich szlafrokach
krew mordowanego co dzień Boga
przytulamy się do kształtnej piersi kobiety
która śni sprawiedliwego ale nie rozumie powodu
orgazmem zmęczona nie cierpi na bezsenność
czysta pachnąca zaperfumowaną wodą
wpłaciliśmy kaucję nie ma obawy mataczenia
zabiliśmy boga i myślimy że ujdzie nam to bezkarnie
woda podawana hektolitrami do naszych mieszkań
czyni nas czystszymi od biblijnych proroków
zapoconych szaleńców w płaszczach z wielbłądziej wełny
wmówiono nam na czym polega czystość
i że można usunąć każdą plamę
vanish świętej spowiedzi i rozgrzeszenia
milczenie nad Słowem które zostawiło ślad na zawsze
nie zmyje żadna niepamięć krwi która na nas
i na dzieci nasze nieurodzone we krwi brudzie i znoju
na końcu
oddał ducha i wypłynęła krew i woda
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
24 listopada 2024
Po ludzkuMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
0012.
23 listopada 2024
Myśldoremi
23 listopada 2024
z oddechem we włosachsam53
23 listopada 2024
2311wiesiek
23 listopada 2024
Psychologia wskazuje wzórdobrosław77
23 listopada 2024
ZnaniMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
Delikatny śniegvioletta
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro