15 february 2025
Balkonowa drzemka
W trakcie pierwszego werandowania, dopadł mnie sen: żeby tam się dostać, należało przerobić strażników, upilnować taką porę, gdy zajęci byli jedzeniem. W tym celu czekałem przy bramie prowadzącej do korytarzyka, gdzie znajdowało się wejście. Że wejście istotnie było, wiedziałem z częstych rozmów, a ponieważ megafony akurat ogłosiły niedzielę i w związku z tym nie miałem żadnych zajęć, postanowiłem zwiedzić podziemia.
Po przechytrzeniu strażników, znalazłem się w tunelu łączącym dwa zupełnie różne miejsca. Jedno należało do znanych, z którym zdążyłem się już oswoić, drugie rządziło się prawami, o jakich dotychczas nie miałem pojęcia. Co mnie zbiło z tropu, to panujące tu, przenikliwe zimno. Choć po przejściu kilku metrów zauważyłem, że tu i tam biegnący ludzie są ubrani w zimowe palta, podczas gdy na górze co i rusz ogłaszano środek lata, upał, suszę nawet, to w podziemiach nikt nie przejmował się pogodą pochodzącą z góry. Widocznie działała tu klimatyzacja.
A kiedy przebyłem następnych kilka metrów stwierdziłem, że miarę oddalania się od włazu, korytarz napełnia się niemożliwym do zaakceptowania zaduchem. W mijanych salach zauważyłem sporą liczbę ludzi o twarzach wyrażających irytację. Żadna jednak nie była zadowolona.
Sale, położone naprzeciwko, wypuszczały z siebie zepsute powietrze oraz ludzi, którzy, początkowo oszołomieni zmianą klimatu, obijali się o ściany korytarza, by szybko, wrócić do równowagi i już po chwili biec w stronę przeznaczenia. Potrącali mnie. Z daleka już i mało wyraźnie przepraszali mnie nie przerywając pędu. Chociaż powietrze z sal dawało mi się we znaki, to przecież musiałem przyznać, że w niezupełnie jasny sposób znikało gdzieś: wessane i oczyszczone przez zimny powiew przeciągu - rozpływało się w ciemności.
*
Po wielu kilometrach, kiedy przekonałem się, że korytarz ma kształt koła i nie kończy się tam, dokąd zmierzają ludzie, wyrosła przede mną wnęka. Z pewnym zainteresowaniem przeczytałem słowa umieszczone na transparencie: serdecznie zapraszamy. Wnęka, odgałęzienie celu wycieczki, zaczynała kolejny, tym razem obiecujący etap zwiedzania. Lecz z różnych powodów, ilekroć chciałem wejść w nią głębiej, na drodze spotykałem szklaną ścianę. Czasem tylko, skoro wytrwale biłem o nią głową, udawało mi się zobaczyć siedzącego na małym zydelku, mężczyznę.
*
Z niewiadomych przyczyn zrozumiałem, że jestem w miejscu, skąd się nie wraca. Śliskie ściany uciekały pionowo w górę. Przez otwór widziałem światło, strugę blasku. Zamknąłem oczy. Ręce były spokojne. Czułem jednostajny, monotonny puls. Próbowałem wyobrazić sobie, że umieram, lecz nie mogłem. Pomyślałem, że, jak zwykle, jestem do niczego. Zakląłem wtedy. Za wszelką cenę nie chcę być do niczego, wrzasnąłem w ciemność, a od ścian powróciło drwiące echo.
*
Po dalszej wędrówce, kiedy już byłem zmęczony i nie odczuwałem zimna, opadła mnie gromada tubylców. Krzyczeli jeden przez drugiego, a twarze mieli ziemiste. Nie było w tym nic dziwnego; choć przebywali tu bez dostępu słońca, sprawiali wrażenie pogodnych i rozluźnionych, jak gdyby chaotyczna gonitwa po korytarzu wzbudzała w nich chęć do życia.
Z początku nie potrafiłem pojąć, co mówią, ale gdy wsłuchałem się w ich rytm i złowiłem skomplikowaną melodię ich zdań, zacząłem przypisywać znaczenie całym partiom monologów. Bo właściwie to, co słyszałem, było jednym wielkim monologiem. Choć bezładny, przydługi i mętny, choć tworzący przejmujący skowyt wspólny wszystkim katowanym, słuchany osobno, układał się w szatańsko poprawny obraz: każde słowo miało właściwą intonację, mieniło się aż do jądra swojego znaczenia, a otaczające krzyki wydawały się nieskończenie piękną skargą. Łączyły się nie banalną treścią, lecz klimatem, którego nie rozumiałem, za którym płakałem jak bóbr.
20 february 2025
wiesiek
20 february 2025
marka
20 february 2025
marka
20 february 2025
marka
20 february 2025
marka
20 february 2025
marka
20 february 2025
ajw
20 february 2025
ajw
19 february 2025
absynt
19 february 2025
jeśli tylko