11 february 2025

Dziennikarskie hopsasa

Wieści, jakie sobie serwujemy na dobry początek niemiłego dnia, to bezlik samochodowych karamboli, latające szczątki ludzkich ciał, selfiki z ulicznych agonii, pożary i wybuchy, tragedie i ostrzeżenia, bohaterzy i łachudry; wieści pojawiające się razem z otwarciem porannej gazety lub radia, budzące sprzeciwy i hejterskie komentarze, czytane pod pierwszy łyk rozespanej kawy., ploty o rozwodach, zdradach i pogrzebach ludzi znanych z tego, że są nieznani - informacje te sąsiadują z lotniczymi katastrofami, stykają się z natłokiem sensacyjnych michałków, podsłuchanych zwierzeń, spiskowych teorii, materacowych intymności, rodzinnych niedyskrecji wywlekanych bez pardonu na jaw.

Nie ma dni bez bombardowania informacjami, a im są gorsze i bardziej nieprawdziwe, tym cenniejsze. Pies ogryzający człowieka do kości, cieszy się większym zainteresowaniem, niż podły los konia w tatrzańskim parku. Najlepszym newsem byłby wiadomość, że w ich roli wystąpią turyści, a na wozie pojadą perszerony. Natomiast bezdomna psina pałaszująca resztki ze śmietnika lub rodzinka głodnych dzików defilująca środkiem placu dziecięcych zabaw, lądują na ostatnich stronach wiadomości; jako zmurszałe topy. Budzą brak zainteresowania, ponieważ gdyby taki pies miał manko w odnóżach i tylko trzy giry, to może wiadomość ta mogłaby awansować do działu sensacji z górnej półki. Wówczas opowiadałoby się o nim we współczujących tonacjach, a niejeden gryzipiórek zrobiłby doktorat z empatii, a przy sprzyjających wiatrach historii mógłby z niego uczynić bohatera wszech czasów. W zależności od zasięgu i poczytności pisma, można by rozwinąć nie tylko merdający wątek kundla, lecz opisać jego parszywe dzieciństwo pod śliską górkę.
*
W nie tak odległych, a mocno nadgniłych czasach, skrupulatnie przestrzegano zasady, że radiowym, gazetowym czy telewizyjnym domownikiem/domownicą zostawał ktoś, kto stanowił przeciwieństwo intelektualnego buraka o wszechstronnej niekompetencji. Od przyszłych prezenterów wymagano profesjonalizmu. I nie była to zasada teoretyczna i papierowa, lecz jak najbardziej obligatoryjna!

Teraz poniechano „komuszych wymysłów”, zrezygnowano z ogłaszania konkursów na prezenterów i dziennikarzem zostać mógł pierwszy lepszy byle kto. Odtąd był wolnym strzelcem jakiejkolwiek idei; nabożnym ateistą lub pieczeniarzem w komży i jarmułce jednocześnie. Zrezygnowano ze ścisłego przestrzelania reguł, a gęste sito naboru stało się fikcyjnym narzędziem. Zniknęła korekta tekstów przeznaczonych do publikacji. Zanadto kojarzyła się z ingerencją cenzora. Błędy gramatyczne i ortograficzne zdarzały się częściej, niż przeważnie. W rezultacie czego nawiedziła nas klęska urodzaju nierzetelności. Nastąpiło rozprzężenie reguł i ogólne hopsasa. Demolka sensu. Okazało się bowiem, że profesjonalistą jest nie ten, co ma pojęcie o wykonywanym zawodzie, lecz ten, co wyżej skacze w rankingach oglądalności. Skutek jest taki, że choć ani dziennikarz, ani czytelnik nie wiedzą w czym rzecz, to jeden i drugi tkwią w błogim przekonaniu, że przeczytali lub nabazgrali dobry, mądry i dogłębny tekst i nikomu z nich nie przyjdzie do głowy, że artykuł jest kiepski, pisany na wagę, bo zawiera treści składające się z dwóch niepotrzebnych części: zasygnalizowania problemu i rozwinięcia tegoż. Pierwsza, to streszczenie zawartości drugiej, a druga - refren pierwszej.

Hurtem i „jak leci” przyjmuje się kandydatów na gwiazdy żurnalistyki. Mile widziani są nie mający dykcji, zaliczający częste wpadki, dający spektakularne plamy i popełniający dobrze płatne Faux pas. Kaleczącego polszczyznę i nie znającego się na tym, co pisze uwielbia się wprost. Byleby bulwersował, był rozpoznawalny, zniesmaczał i rozwścieczał publikę. Byleby było głośno i żenująco, a Internet by bulgotał od sprzecznych ocen.

Od spraw rozumienia tego, co pisze lub mówi, autor ma teraz czytelnika, który radzi sobie z artykułem, jak umie. To znaczy - nie bardzo. Przeważnie tyle o ile. Zazwyczaj po łebkach i na dużych obiekcjach. Dawniej na podstawie tekstu, odbiorca uczył się języka, wzorował na kunszcie i prawidłowościach jego wymowy.

Z pola dyskusji zginął sens naszego życia. Pławimy się w szlamach i odmętach słownego chłamu, omijamy newralgiczne kwestie, których w bród. Nieporuszane, warte są mszy, wnikliwego rozpatrzenia, może nawet interwencji. Lecz nie zajazgotania przemilczeniem. Kierowania się handlarskimi kryteriami podziwu. Lecz nie posługiwania się słownictwem bogatym w truizmy.

Kiedy myślę o tym, że tracimy czas, zdrowie i wzrok na bzdurne medytacje o dłubaniu w nosie; kiedy wiem, że tyle kluczowych problemów od lat oczekuje natychmiastowych rozwiązań, gdy w poważnych serwisach informacyjnych czytam o sprawach nieistotnych, maglarskich i niesprawdzonych, jest mi smutno, bo właściwe dla nich miejsce jest na dziennikarskich ściankach o nazwie Pomponik. Jest mi niemrawo, bo mam świadomość, ile konkretnych umyka i wsiąka w enigmatyczne kiedyś. Krew mnie zalewa na widok marnowania, odwlekania, starej śpiewki, że znowu nic się nie stało, to tylko kolejne błędy i wypaczenia!


number of comments: 1 | rating: 2 |  more 

Bezka,  

Zgadzam się z Tobą, co do braku rzetelności w podawaniu informacji, jak i z tym, że poziom pisania tekstów schodzi na psy. Na szczęście są jeszcze wyjątki. Pozdrawiam

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1