|
| smokjerzy |
| PROFILE About me Friends (18) Poetry (404) Prose (17) Photography (127) Postcards (3) Diary (92) | |
smokjerzy, 5 december 2017
Kolejny zmierzch wypada z rąk
W obsydianową ciszę nocy
zastyga czasu przemijanie
Żaglowce senne odpływają
Ślepiec solną perłę utoczył
roziskrzając mapy złotych łąk
Tu wszystko jeszcze jest możliwe
(istnienie to czy nieistnienie)
Tu Bóg nie wypowiedział Słowa
Wędrowca nie przeczuwa droga
Tęsknotą szeleszczą przestrzenie -
ptak nie wyśpiewał jeszcze skrzydeł
Chciałbym tak trwać wciąż oderwany
od nocy i dni już nazwanych
I aby w tym znieczuleniu
w tym szczęśliwym nieprzebudzeniu
pozatrzaskiwać wszystkie bramy
(za bramą świt rozkrwawia rany)
smokjerzy, 4 december 2017
a jakżeby inaczej
tuż przed samą inwokacją ktoś
kopnął mnie w tyłek
radośnie niezbędne pacnięcie
bym maczugą dziewiczego wrzasku
mógł roztrzaskać wrota do życia zamkniętego
w nawiasie oddechu
zabolało- ryczałem jak wściekła krowa
lecz gdyby wtedy ciąg dalszy przemówił
mocno zacisnąłbym perspektywiczny brak zębów
na deficycie powietrza
i tylko stwórca
brutalną perswazją wszechmocnego dentysty
byłby w stanie uporać się
z tak uporczywym szczękościskiem
w przedszkolu wylewałem zupę pod stół
ohyda o smaku i konsystencji słodko-lepkiego nic
z odżywczymi walorami proszku do prania
pani renia stawiała mnie za to do kąta
(bo tak nie można)
(bo niedopuszczalne)
(bo bierz przykład z zosi)
i tak zostało do dziś - ciągle stoję w jakimś kącie
odwrócony tyłem do świata z dość wątpliwą satysfakcją
że 120 kilogramów zosi reinkarnuje się właśnie
w głodnych trzewiach pospolitego ruszenia robali
kolekcjoner wrzodów żołądka rzadkich uśmiechów
przeraźliwie samotnych wieczorów we dwoje
hojny sponsor raka płuc
jak cebulę obieram siebie z kolejnych odcieni szarości
karta po karcie układam cienie
w dom bez okien drzwi ścian i przyszłości
szyję ubranie na miarę odchudzonego czasu
w szkole dowiedziałem się że ala ma kota
(co później pozwoliło mi ze zrozumieniem przeczytać
dzieci z bullerbyn winnetou biblię
a także naiwnie rozprawić się z solipsyzmem)
że dwa dodać dwa równa się cztery
(dzisiaj mam wątpliwości)
że ola ma cycki które są ziemskim odpowiednikiem
biblijnego raju oraz powodem niezliczonych erupcji
okolicznych wulkanów
mnich o wyglądzie brodatej pomarańczy
z akcentem anglika który połknął wiadro gwoździ
rozprawia o modalności bytu i świadomym oddychaniu
życie to tylko szereg westchnień
stań prosto wykonaj pełny wdech
zatrzymaj
uwolnij
żyj
bum
kot pod kołami na przejściu dla kotów
już czas polubić siebie
póki wciąż wiem
kim nie jestem
smokjerzy, 3 december 2017
jeśli przyjąć że życie
to kawał drewna w którym
każdy z nas już od pierwszego dnia
rzeźbi siebie
to ja
wystrugałem wariata
smokjerzy, 30 november 2017
codzienność prowadzę zawsze na smyczy
jest nadpobudliwa
i lubi skakać obcym do gardeł
październik dławił się błotem
braliśmy pierwszy rozbieg
czas ziewał
spod stóp w popłochu uciekały nam chodniki
cisza zalegała blisko dna
syta leniwa z płucami otwartymi na oścież
(skojarzenie - drzwi płaty śledziowe burdel
świątynia kapelusz ulicznego grajka rana)
z otworów gębowych wydobywała się mgła zmieszana
z alfabetem zimna wystukiwanym przez zęby
myślałem o
ciepłych bułkach
wielowarstwowej próżni
otaczającej człowieka i jego samotność
jajecznicy z wątróbką
szóstym przykazaniu
betoniarce - w kontekście obrotów ciał niebieskich
Kirkegaardzie
świętym Franciszku
kiszonej kapuście - w odległym związku
z żebrem Adama
miejskim cmentarzu - podświadomie
grzesznym uśmiechu Ewy - z nostalgiczną rozpaczą
wojnie w Syrii - nieobecnie
jedna po drugiej gasły latarnie
scena zapełniała się
na ulice wylegli pracownicy
z niekończącym się poniedziałkiem w oczach
i emeryci uczepieni toreb smyczy recept różańców
życia
ptaki grobowo milczały
kominy sterczały jak kikuty drzew z sennego koszmaru lasu
kominiarz z kosą w zaciśniętej pięści ciął dym
na równe plastry
(skojarzenie - Kali bogini czasu i śmierci kozi ser)
na rynku o kształcie i charakterze jońskiej agory
czarny uchodźca z Kanady
(różowy surdut twarz marzyciela)
na lśniącej klawiaturze biało czerwonego fortepianu
środkowym palcem prawej dłoni wystukiwał
Poloneza A-dur op. 40 nr 1
wokół niczym łan pszenicy na wietrze
falował tłum zasłuchanych kiboli
proboszcz pobliskiej parfafii łkał (w niewinnych objęciach dzieciątka)
zewsząd napływały rzesze bezdomnych
by ogrzać się obrazami z wielkiego telebimu
gdzie właśnie płonął dom
a w nim
trzyletnia Mariam jej brat matka babcia dziadek
świnka morska pies szmaciana lalka
przyszłość
szept mieszał się z dźwiękami poloneza
przynajmniej jest im ciepło
usłyszałem
z nieba z impetem spadały zwrotne modlitwy
(dziurawiąc nagą skórę nieprzystosowanych dusz)
schroniliśmy się na dworcu odjeżdżającym
w stronę przeszłości
spuścilem codzienność ze smyczy
zrobiła swoje
leżę w strzępach nieograniczonej wyobraźni
rozmyślając o winie
karze
zsiadłym mleku - żeby nie zwariować
smokjerzy, 29 november 2017
długo nie działo się nic
aż nagle Bóg spuścił światło ze smyczy
w przestrzeń pomknęła sfora cząsteczek nieokiełznanej radości
czas odetchnął i zrzucił szare łachmany
w oczach kwiaciarki zakwitły słońca przywracając krążenie tam
gdzie zdawało się
już tylko bezruch i martyrologia
stary korzeń wezbrał początkiem i końcem
w kwiaciarce rozchichotały się stokrotki roztańczyły motyle
a wybuch jej serca głośniejszy niż strach
uzdrowił słyszenie
więc przybiegłem
więc jestem
jak mapa która dopiero się tworzy
woda którą znów można pić
bądź mi naczyniem
a zagotuję się w tobie
smokjerzy, 27 november 2017
na lewym boku
zamiatałem gwiazdy pod księżyc
przenicowany żołądek czarnego psa zawodził głosem
niezaspokojonego głodu przodków
w najmroczniejszym zakamarku snu oficjalna medycyna
dokonywała aktu nierządu na bezradności
o kształcie embrionu
nie istniejesz - mówił do śmierci paramenides
lecz ta spojrzała na mnie oczami heraklita
i umierałem siedem razy w tygodniu
na prawym boku
budowałem domki z kart otoczone rajskimi ogrodami
dobry bóg zabawiał się stwarzaniem sprzecznych możliwości
byłaś córką każdej myśli snem we śnie
nagim sensem oddychania
w twoich oczach diabeł skręcał węże w aureole
z brzucha wyrastały ci jabłonie
świt leżał na wznak
rozchylając uda z męskich żeber
smokjerzy, 26 november 2017
jeszcze nie wystygł
język ojczysty
a już po raz drugi
się w niej zagubił
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
16 november 2025
wiesiek
16 november 2025
ajw
15 november 2025
wiesiek
15 november 2025
Jaga
14 november 2025
wiesiek
13 november 2025
Jaga
13 november 2025
ajw
13 november 2025
ajw
9 november 2025
wiesiek
8 november 2025
wiesiek