27 grudnia 2015
W cyklu
O brzasku ulegamy atrofii. Zrazu ubywa połączeń
między dźwiękiem a obrazem; ubywa też snów,
dryftem pokonujących polskie niże, wody rzeczne,
podziemne, płodowe. Ponownie uczymy się istnieć;
bez punktów odniesienia, głośniej wkraczamy w czas postny,
a ciszej w świąteczny, tłumiąc przy tym echa rozmów
rozsypanych jak śnieg po płaskowyżu ciała
(w strachu, że niebo spadnie nam na głowy, a półmrok
przeistoczy się w smętną, bezbarwną materię miasta).
Miasto zaś krzewi się wzwyż: przy cmentarzach topole
kiełkują z białego puchu i niepamięci, a domostwa zalegają zbyt płytko.
Tam, głęboko pod ziemią, istnieje cała plątanina przejść
prowadzących do kamiennych nadproży i piersi matek,
wilgoci drew i ognia gromnicznego. Wzniecam go i dławię
co noc, która zawsze jest rześka, majowa, skończona.
17 sierpnia 2025
sam53
16 sierpnia 2025
sam53
16 sierpnia 2025
wiesiek
16 sierpnia 2025
wiesiek
16 sierpnia 2025
dobrosław77
15 sierpnia 2025
violetta
15 sierpnia 2025
sam53
15 sierpnia 2025
wiesiek
14 sierpnia 2025
wiesiek
14 sierpnia 2025
absynt