12 grudnia 2012
Kozi róg (Marc Chagall)
A kiedy urodzę syna, będzie miał po nas dłonie i usta –
szeptała, ulatując wysoko ponad dachy, ryneczki utkane
z pierza i potu. Maj rozrastał się biedą po ulicach,
zasłaniał nagie kości, łodyżki zeszłorocznych traw.
Przycupnąwszy pod płotem, rozwarł ramiona. Rozpaliły się
sny na świeczniku, powietrze wezbrało brzemienne w dźwięki.
Kochankowie patrzyli jak smyczek łechce struny, anielskie
kędziory, opływa gładkość ud – w gęstwinie wilgotnej
ze wstydu, gdzie dotyk splata się z wonią kaliny i włosów.
Wodziły zmysły, gorąco biło po skroniach, gdy tak milczeli
zdjęci prosto z nieba, zatrzymani w pół kroku – pod miastem
ziemia była miękka i tak lekka, że aż strach.
I poczęli rozsypywać się cicho, na pamięć, każde w swoim
smutku. Teraz śpią. W zgniłych deszczułkach, pestkach,
płatkach. A najczęściej w kozim futrze, za lewym uchem –
urodziłam syna, spójrz, wyprawił nam piękny pogrzeb.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga