1 stycznia 2021
Obiekt
(Wersja poprawiona)
I
Nie wiadomo, skąd przybył i po co… Owiewany porannym, rześkim powietrzem połyskiwał w promieniach słońca wypolerowanym metalem, bądź materią ― znaną jedynie jakimś kosmicznym Amundsenom, przemierzającym niezbadane wymiary, niezliczone warstwy czasu…
II
Nagromadzona energia rozerwała wreszcie powłokę bezwietrznej, dusznej nocy ― z trzaskiem piorunów i blaskiem rozczapierzonych błyskawic… Strumienie ulewnego deszczu uderzały wściekle o szyby, targane porywami szalejącego wiatru, niby hordy gwiżdżących, dudniących kopytami diabłów… Spływała wartkim potokiem bulgocząca woda, tocząc korytami swoje brudy… Zalewała piwniczne okienka…
Bob Sparrow ― już od szczenięcych lat lubił obserwować gwiazdy, te drgające iskry wszechświata… Inny niż rówieśnicy… ― Cichy, introwertyczny samotnik. Zamiast biegać za piłką, wolał wchłaniać tajemnice natury… Fascynowały go szepty drzew… Rozmawiał z nimi… Przywierał doń spierzchniętymi wargami, całując ich chropowatą, pachnącą żywicą korę… ― Tak, to był pewien rodzaj autyzmu… Miał swój świat, do którego nawet jego własna matka nie miała dostępu, a przecież kochał ją najbardziej na świecie…
Po wielkim wyładowaniu atmosferycznym nad jedną ze stacji transformatorowych ― w całej dzielnicy wysiadł prąd… Jedynie łuny rozbłysków wypełniały nadal mroczne otchłanie ciężkiego nieba, rozsiewając mdlącą woń elektryczności… Wciąż tkwił bez ruchu, jakby całą wieczność… Chciał koniecznie dostrzec coś jeszcze, jednak ― zmorzył go nieubłagany sen…
III
Przecierając dłońmi zaspane oczy, wyjrzał szybko przez otwarte okno…
Miasto szumiało codziennym rozgwarem, zgrzytało tramwajowymi kołami… Kreski dalekich, fabrycznych kominów wypuszczały powoli białą, skłębioną nawałę… W oślepiających blaskach acetylenu spawacze łączyli żelazne płyty, budując obłe cielsko oceanicznego statku pod obracającymi się, ażurowymi ramionami smukłych dźwigów… Chodziły tam i z powrotem ― po wielkich szynach ― ogromne konstrukcje portowych suwnic… Chwytały swoimi szponami sześciany ładunków, przestawiały, brały następne… Trzeszczały naprężone cumy kontenerowców, chrzęściły łańcuchy podnoszonych kotwic… Metaliczne pogłosy upadających blach zagłuszały pokrzykiwania, przekleństwa robotników… Splątane, pulsujące żyły industrialnego krwiobiegu buchały z podziemi kłębami gorącej pary, zasnuwając na powierzchni krztuszące się pojazdy… ― Pomiędzy nimi ― ludzie… ― Rozbiegane we wszystkich kierunkach ― kolorowe mrówki…
Czesał mu włosy przesycony spalinami wiatr… Porywał z ulicy śmieci i kurz, zataczał kręgi nad łąkami ludzkiego osamotnienia…. Spojrzał wyżej… ― Obiekt wciąż tam był ― niewzruszony, niedostrzeżony przez innych… Połyskiwał w promieniach słońca, wśród niepowtarzalnych atomów, świetlistych strumieni…
(Włodzimierz Zastawniak, Lipiec 2014)
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga
21 listopada 2024
4. KONTAKT Z RZECZYWISTOŚCIĄBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
FIANÇAILLES D'AUTOMNEsam53
20 listopada 2024
2011wiesiek
20 listopada 2024
3. Uogólniłbym pojęcieBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
Mówią o nich - anachronizmMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Bielszy odcień bieliMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.