20 lipca 2023
W ramionach nicości
Dobrze już, więc dobrze… Nie musisz poświęcać tyle czasu na mówieniu o tym albo i o tym… Kto taki? Któż to tak mówi do mnie, cedzi przez zęby szeptane słowa? Ano nikt i nic. To nicość sen rozsadza od spodu. To nic i tylko nic. Przeogromna nicość, w której cisza wystukuje rytm.
Jakieś plamy, jakieś cienie wokół mnie. Coś mnie odwiedza każdej nocy i snuje się po labiryntach mojego umysłu. W obskurnym świetle wiszącej lampy plamy zacieków, kurz i pajęczyny. I wiatr. Ten właśnie wiatr, co szumi tym szumem opuszczenia. Tym szumem, który przeszywa bezkres otchłani, kosmicznej czeluści skutej śmiertelnym lodem.
Puste fotele. Martwe tą martwością milczenia. Ze śladami kościstych wgnieceń. Tak, jakby siedziały na nich szkielety dawnego życia. Siedziały i siedzą nadal te truchła umarłego ojca, umarłej matki. Siedzą, mimo że niewidzialne, choć widzialne jedynie dla mnie. Ale widzialne bardziej w wyobraźni. I choć są takie nieuchwytne, wiem, że są. Siedzą i patrzą się na mnie. Obserwują mnie. Choć patrzą, jakby przeze mnie. Może bardziej udają patrzenie, niż rzeczywiście patrzą na cokolwiek. Trudno stwierdzić, albowiem ekspresja widm znacząco odbiega od mechanicznych poruszeń materialnego żywota. Są zanurzone w substancji snu, w wyostrzonej gorączką malignie, w swoistej fantasmagorii.
Są, ale ich nie ma. Są, choć nie fizycznie. Albo może i są, bardzo będąc. Tak najbardziej, jak tylko najbardziej można być.
Zakurzone brzegi książek. Zapomniani bohaterowie w dawno nieistniejących miejscach. W zatartych przez czas sytuacjach. Na pożółkłych stronach w poplamionych okładkach… Gdzieś w oddali echo czyjegoś wołania. Czyjego? Kto ma przyjść, nie przychodząc wcale? Nie przyjdzie nikt. W przeciągu daleki trzask. Otwierają się i zamykają drzwi bez klucza, okiennice… Kto ma przyjść? Kto? Ktoś się wspina z mozołem po krętych schodach na klatce. Widzę bladą dłoń ściskającą drewnianą poręcz. Nie. To ja idę do samego siebie. Idę siebie odwiedzić. Co za niespodzianka! Idę do samego siebie z bukietem czerwonych róż, które miały być przecież dla kogoś innego. Ale czy dojdę? Nie mam już sił, aby pokonać jeszcze tych parę stopni….
Jakaś muzyka płynie w oddali. Płynie na skrzydłach wiatru wraz z piskliwym szumem gorączki. Zbliża się to znowu oddala. I tak trwa, gdzieś w przestrzeni materialnej? Pół-materialnej? Sennej? Tyle tu jest załomów, nieustalonych kątów. Tyle zakrętów idących w górę? W dół? I pełno tu jakichś przedmiotów, papierów, niedokończonych rzeźb, płaskorzeźb, dłut, młotków, służących do nie wiadomo czego pogiętych prętów, okruchów czerstwego chleba i rdzy. I zwoje kabli, drutów, ciągnących się znikąd donikąd starych żeliwnych rur, w których zamarł wszelki ruch, zamarły wszelkie odgłosy bulgotania i jęków…
Tu, coś kiedyś żyło. I żyje nadal, lecz całkowicie martwe. Żyje, nie żyjąc. Nie będąc tu, ani tam. Nie będąc już w zasadzie nigdzie, mimo że jest całkowicie, niecałkowicie. i mimo że nie jest wcale. Bo i po cóż ma być, skoro pustka zmiażdżyła całe roje napastliwych ścian? I powraca krokiem skazanego. Powraca, skąd? Znikąd.
W szybie serwantki majaczy jakaś postać i drży. Przysiada w kącie pokoju, opierając się łokciami na zgiętych kolanach. Patrzy przed siebie. Patrzy w tę cichość pełną oddechów i chrząknięć. W tę ekspansję nicości. Gdzieś, coś nieustannie szura, trzeszczy, krótkie stuknięcie czegoś metalicznego…
We wszystkich pokojach pali się światło, aby odstraszyć ewentualne zwidy, które są niezwykle namolne w potędze ciemności. Ta pustka ścian przytłacza, na których falują zasłony pajęczyn. I ta pustka opuszczenia tańcząca na środku pokoju. Zaprasza mnie, wyciągając do mnie nieistniejącą rękę. Próbuję ją chwycić. Na próżno. Jedynie chłód przechodzi mi po kościach. Ale mimo to tańczę, obejmując samego siebie ale tak, jakbym obejmował ciebie. Tańczę, wsłuchany w szepty mojej własnej wyobraźni. Zasłuchany w odleglejące w labiryntach pustki niewyraźne słowa. Czyje? Moje własne? Niczyje. Gdzieś w meandrach martwego domu gong stojącego zegara. A więc to wciąż żyje! Choć, nie. To zaledwie maleńki punkt. Pająk pod sufitem chwieje się na ledwo widzialnej nitce, kołysze. Na stole wazon pęknięty na pół. Jest, ktoś tu jeszcze? Jest? Skoro tak, to czemu słyszę jedynie niewyraźny szept, jakby kogoś, kto nie ma zamiaru zdradzić swoich tajemnic? T wszystko jest takie niejednoznaczne i rozmyte. Nieustalone w swoim jestestwie.
Tańczysz jeszcze? Ja tańczę, mimo że zatopiony w próżni, w niebycie. Zapatrzony w niczyje oczy. W chłodnych ramionach nicości…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-07-20)
***
https://www.youtube.com/watch?v=OUxdmi5Jx-U
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga
21 listopada 2024
4. KONTAKT Z RZECZYWISTOŚCIĄBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
FIANÇAILLES D'AUTOMNEsam53
20 listopada 2024
2011wiesiek
20 listopada 2024
3. Uogólniłbym pojęcieBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
Mówią o nich - anachronizmMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Bielszy odcień bieliMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.