8 sierpnia 2023
Tom Of Finland
Siedzę i patrzę. Błysk światła na krawędzi szkła. Słońce zsuwa się za horyzont, do samego dna unicestwienia. Wydaje się, że ktoś będzie mnie bił, ktoś stojący obok mnie. Sado-maso. Czarne, skórzane kurtki. Połyskujące srebrem ćwieki… Stoi obok. Przede mną. Powtórzony w lustrzanych odbiciach po wielokroć. Sam już nie wiem, gdzie. W każdym bądź razie jest odwrócony do mnie plecami. Trochę z boku. I patrzy się takim zniewalającym wzrokiem. I ten czarny, przystrzyżony krótko wąs… Słońce już zaszło, a ja gładzę szyjkę butelki, wodzę palcem po jej gwintowanej krawędzi… Jeszcze jeden łyk. Boski łyk rozkoszy. Procenty rozlewają się ciepło w przełyku, gardzieli…. W żołądku...
Słońce już zaszło. Czarny horyzont nachodzi na czoło i ciągnie za sobą rozwarstwiające się w nieskończoność plejady, warkocze komet, spalające się meteory… Słońce już zaszło. Zaszło na wieczność. Na wieczne wniebowstąpienie. Plejady. Plejady… Coraz bardziej mroczy mi się w oczach, mży. Jakieś błyski i protuberancje. Rozpędzone kaskady protonów zrywają górne warstwy atmosfer. I palą. I świdrują ciało w znaczeniu dosłownym i przenośnym. I przenikają ciało wichury kosmicznego promieniowania, które szeleści chropowato i jęczy na membranach pulsujących uszu. Gdzie ty jesteś? Ach, zapomniałem. Nie szukasz już. Ne chcesz… Napijesz się ze mną? Spójrz, marynarz tak pięknie prosi. Jego kapitańska czapka tak filuternie zsuwa mu się na oczy. Ale patrzy się na mnie. Patrzy się wciąż. Tak pięknie patrzy… I prosi. Prosi o jeszcze jeden łyk rozlewającej się rozkoszy… Mówi do mnie jakiś głos, wciąż mówi… Mówi jakoś rzewnie i z nutą nostalgii. Wie, że mam słabość do sentymentalizmu. I dlatego ma nade mną przewagę. Albowiem ma….
….
Jeszcze coś?
Kto tu jest?
Nie zawracajcie mi głowy…
….
Tu przerwałem pisanie, bo rozbolała mnie głowa.
…
Otwieram oczy i widzę las, nad którym wschodzi ogromna tarcza księżyca. Jakże jest ona smutna, jakże nostalgiczna! Odbija się w jeziorze (w jakim? nie ważne w jakim), tworząc niezapomniany widok. „Mangata”, to w języku szwedzkim malownicze odbicie księżyca na powierzchni wody, które skłania do przemyśleń i refleksji. Skąd tu woda? Coś się tutaj rozlało… Jest jeszcze na spodzie butelki… Mokre koła na blacie stołu… Opieram głowę na otwartej, gdzieś w połowie „Moskwie-Pietuszki”, Wieniedikta Jerofiejewa… Jadę razem z nim. Jadę pociągiem, wsłuchując się w jednostajny stukot kół. Tylko, że on jedzie do ukochanej, ja — do nikogo… Ale słucham jego wywodów i zawiłych porównań. Jego opowiadania o nadziei…
…
Ćmy szeleszczą skrzydłami, puszyścieją w przelocie. W grzęzawisku zasłon tworzą się doliny i góry. Spoglądają na mnie z wielką obojętnością rzeźbione w drewnie twarze nie wiadomo kogo. Twarze. Twarze. Rzeźby i popiersia. Niedokończone. Rozłupane. Popękane… Wokół porzucone młoty, dłuta, szpikulce… Spoglądają na mnie z wielkim milczeniem rzeczy. Te kamienne twarze. Z wielkim, piskliwym szumem śmiertelnej gorączki. Cienie. Cienie. Wszędzie tajemnicze cienie. Jakieś postacie mające na sobie myśliwskie ubrania, buty z cholewami, tyrolskie kapelusze z pędzlem. Pod pachami przytrzymują dubeltówki i ustrzelone bażanty… Z pysków zziajanych psów cieknie piana. Wyżły, to? Dobermany? W każdym bądź razie mają szeroko otwarte pyski z długimi, różowymi jęzorami…
.,…
Jest jeszcze druga. Tamta się skończyła. Jej zawartość sczezła w przegniłych trzewiach. Czyja to wina? Uśmiecha się do mnie marynarz w czarnym kostiumie sado-maso… Patrzy się na mnie, nie patrząc wcale. I porusza śmiesznie wąsem jak Wołodyjowski. No, chodź. Chodź do mnie… Zdaje się wołać, szeptać i przymilać lubieżnie. Oblizuje swoje usta. Zamyka je i otwiera jak do pocałunku. Kocha mnie? Nie wiem. Ale wiem, że mnie pragnie. Pragnie. Pragnie… Ktoś mnie nie chce, więc może on? Wszystko jest do spróbowania, a niech tam. Macam nie wiadomo po co kieszenie spodni, szukam nie wiadomo czego w szufladzie, na stole wśród pozapisywanych kartek, w pawlaczu zawalonym starymi żelazkami turystycznymi (skąd ich się tu tyle wzięło?), torbami podróżnymi, nadmiarowymi płytkami glazury i terakoty… Chodź do mnie, zrobię ci zdjęcie. No, chodź. Zrobię ci zdjęcie takim supernowoczesnym aparatem fotograficznym, który działa na zasadzie: nastaw ostrość (albo nawet i nie nastawiaj) po prostu naciśnij guzik, resztę zrobię za ciebie. Naciskam… Pstryk. Jakieś zamazane i mgliste. Kogoś, ktoś i kogo? Zatem, kto taki? Nikt. Sam ze sobą. Sam sobie i w sobie… Jeden nikt. Jeden sam i tylko sam…. Po prostu sam na tle popękanej ściany…
…
Oddycham. Jeszcze oddycham, choć czasami zatrzymuje się mój oddech. Być może umrę z nieoddychania. A niech tam, kogo to w sumie obchodzi. Skończę pewnie jak Don Juan Ziobro z powieści „Pod Mocnym Aniołem”, Jerzego Pilcha. Skończę podczas ostatniej wieczerzy, którą sobie przyrządzę wg. własnego przepisu z dżemu i nie wiadomo czego jeszcze... I znajdą mnie jak Don Juana z biało-truskawkową pieczęcią na ustach. Skończę jak Don Juan Ziobro, w ciszy inkubatorów, w których bakterie czekają na swoją kolej. Gdzie słychać szum i mrowienie. Pełno ich tu. Całe miliony, miliardy… W labiryntach korytarzy, przedpokojów, pokojów starego opuszczonego, umarłego domu…
…
Wydaję z siebie jęk bólu i samotności, jak wybuch podmorskiego wulkanu, który idzie ku powierzchni z wielkim wzdęciem i bulgotem. Umarłem? To już nie ma znaczenia. Tak samo umarli moi rodzice. Pójdę sobie, skoro tak. Kochałem. Po prostu kochałem. Kto tu jest? Rozglądam się. Ach, marynarz w czarnym kostiumie. Zastępuje kogoś, kto mnie opuścił. Kto mnie opuścił, idąc z innym. Idąc z innym przed siebie… Idąc przed siebie… Idąc w miłość, przed siebie. Idąc…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-08-08)
21 grudnia 2024
2112wiesiek
21 grudnia 2024
Wesołych ŚwiątJaga
21 grudnia 2024
Rośliny z nasieniem i bezdobrosław77
21 grudnia 2024
NEOMisiek
21 grudnia 2024
Mgła pojmowaniaBelamonte/Senograsta
20 grudnia 2024
Na świętavioletta
20 grudnia 2024
Zamiast ibupromudoremi
20 grudnia 2024
jeszcze jeszczesam53
20 grudnia 2024
2012wiesiek
20 grudnia 2024
Pastorałka trochę kulawajeśli tylko