Adam Pietras (Barry Kant) | |
PROFIL O autorze Przyjaciele (6) Forum (2) Poezja (109) Proza (92) Grafika (1) Pocztówka poetycka (4) Dziennik (16) |
Adam Pietras (Barry Kant), 27 stycznia 2024
2009-2008
WSZYSTKIE MOJE TWARZE SPŁONĘŁY NA LICHTARZU IGRASZKI
W imieniu wszystkich tych chwil pożegnanych
Czczą błahostką lęku w którym to słusznie upatrywałem przyczyny twojego niezrozumienia
Chciałem odebrać całe twe zapominanie
Dziś prawdopodobnie po raz ostatni cię rozpoznałem.
Dlatego od tej chwili pozostaniesz dla mnie bezimienna i zapomnę twoją twarz
Bo wszystko to, co było - najpewniej okaże się nieprawdą.
Jednak zanim odejdę muszę ci powiedzieć, że że mój umysł jest chory.
Mój łącznik zmysłów, moje narzędzie, most między duchem a ciałem
Jest chore.
Nie wiem, jak określa się chorobę, która dotyka Boga
Całego kosmosu i rządzących nim praw
Dotyka tego co mijasz na ulicach
I wszystkich pór dnia
Dotyka ludzi z którymi rozmawiasz
Oraz ich myśli, twarzy, przeszłości i intencji
Każdej odpowiedzi
I wszystkich pytań
Dotychczas dałem ci dojmujący chłód ciszy matematycznie obliczanych rojeń,
I pojęłaś, że nie istnieje rzecz której bym nie wiedział.
Dałem ci swoją muzykę i niezrozumiałe wiersze
I woń kadzideł wewnątrz świątyni zapomnianego kultu
Niejednokrotnie pokazywałem ci jak zmienia się coś pod samą powierzchnią materialnego świata
I jak linie perspektywy zmieniają swój bieg.
Słyszałem wtedy wyraźnie echa twoich myśli i później zdając sobie sprawę, że to mogły być głosy igrających chochołów - pisałem o konających.
(Miejsca naszych spotkań zawsze okalały mgły albowiem nie przybywaliśmy tam żadnymi drogami.
Chłopiec uważał, że spacerowaliśmy po barwnych pierścieniach, ale to nie prawda.)
Dlatego dziwiłem się, kiedy wyczuwałem twoją obecność w konarach chorej gruszy
Chociaż dobrze pamiętam, że kiedyś dzięki podobnym zaklęciom moje oczy patrzyły dla ciebie.
Wielokrotnie mówiłem ci: możesz mnie zabić, tak jak każdą inną istotę.
Lecz teraz już wiem, że kiedy ja odchodziłem gdzieś dalej,
To ty pozostawałaś
Tam
Pośród własnego widzenia
***
NIHIL
Jesteś słaba i bezimienna
Moja miłości, zakwitła na uroczyskach
Wśród chudych badyli
Ja będąc świadom wielkiego kłamstwa poprzez szacunek dla Idei samej w sobie
Nie zgadzam się na nic:
Musisz wiedzieć, że Nieskończenie Przeklęty Skowyt Samotności na zawsze utracił swoją tożsamość
I wybrzmiewa tylko wobec obcych i nieosiągalnych kontynentów, że Prawda jest starą wariatką
Która nie potrafi zrewidować nieadekwatności własnych zachowań
I że ty jesteś mgnieniem...
Drażniącym puchem banalnych latawców być może pachnącym...
...
Ale nie chcianym.
Gdyż jesteś tylko nienasyconą częścią bezużytecznego już mózgu
Strawionego przez śmieszne psychozy:
Jesteśmy uwiązanym bydłem które nędznie ginie w wysokiej powodzi
***
I
Lata szpiegów bezwzględnie wycieńczone z tęsknoty
Twardy papier korespondencji
Usiądź, kiedy będziesz mnie wspominać
Moje szaty przesiąknięte są dymem cesarstwa zwierząt
Do wczoraj jeszcze nie rozumiałem pędów dzikiej róży
Lecz dziś wiem
Że one są gorzkie
Szczęśliwie czasem jeszcze moje serce drży, choć ostatnia baśń
powstała dwieście lat temu.
Wiadomość choćby przechwycona
Ja choćby aresztowany i poddany torturom
Nie wyjawimy prawdy.
***
II
Był ubrany w pomarańczowo złotą suknię
Drewno pod jego stopami skrzypiało smutkiem
Zatrzymał się przy balustradzie,
A kiedy jego goście
Weszli już na górę westchnął
I dopiero po chwili wstąpił sam
Lampa błyskała wieloma barwnymi ognikami
Dziwne, było jaśniej niż za dnia
Oddychając leśnym powietrzem dwa dni
po deszczu
zebranym w tym przestronnym
pomieszczeniu
o białych ścianach
nie opowiadał o swoich obrazach
lecz stał boso na schodach
oczekując, aż narodzi się gdzieś indziej
***
Muszle i delikatne ciała perłopławów
Słony róż wodorostów
Anyż.
Nie pozwolę jej nawet się do mnie odezwać.
Nie kocham jej.
Urażona pierś młodzieńca,
Urażona i sparzona pustką
fruwające dzwonki
ze złota
Dlaczego wciąż myślę, jak jej wytłumaczyć moją śmierć?
...
Nie umarłem z jej powodu:
Ceramika wypalana na południu i owinięta w niebieski jedwab zainspirowały
Mnie do tego, by targnąć się na swoje życie.
...
Rzuciłem się na skały i długo konałem.
Wiem, że kiedy nadejdzie pora
Morze zabierze moje ciało.
...
Ona przeciąga na okna zasłony
By nie widzieć już więcej
Żeglarzy ze szkorbutem
Dokarmiając bezpańskie psy
...
Oboje modliliśmy się za ten świat.
***
EPILOG
Ujrzałem Miłość roztrzaskaną na skałach
A nad nią ponuro odzywał się Świat:
Nie ma w nas piękna jej fatamorgan.
Twoje dłonie miękkie jak śnieg gdy tak bardzo nudzi cię światło
Twoje dłonie łagodne jak dzień
Gdy tak konam na bezdrożach to czarny przypadek rzuca mi kwiat
By ta postrzępiona flaga zatknięta na jałowym pustkowiu Księżyca
Była mi przez moment symbolem zatraconej myśli.
Adam Pietras (Barry Kant), 2 lutego 2024
Nice nihilism*
(Inevitable credits)
tags: "simple"; "glance"; "bones"; "black"; "care"; "nothing"; "air"; "tapes"; "embell"; "joy"; "sound";
"..."
“”there is nothing to express, nothing with which to express, no power to express, no desire to express, together with an obligation to express.”
- Samuel Beckett
Jan Jelinek, Giorgio Moriandi
---Renaissance
A grain of comism in the endevaour, I mean
Motionlessness.
I'd call world mere as a reference to ones fatigue,
It happens that way.
So I'd love to greet some blanket joy beyond,
A hideout of hi tech rodents where we'd grasp ourselves,
With something cheery to say about subjectivity.
As phenomenons flourishing in nothingness,
That would be great.
--- A mild tendency
Precision and predictability
Are hollowed in physical world
There are many marks
Meant to depict.
---
Smell the trees out there.
Black. Green. Blue. White.
Bulbs are still warm.
It is truly simple. Help yourself with
Confection. There is nothing,
Nothing to speak of.
A little powder. Custom thoughts.
Agreements and ways to quit.
Our place is unaccessable.
---Custom
Speak. Speak at prime.
And so, take a struggle to speak first.
Speak before the relate and speak after.
Speak about the valve that sinks
And about the every drop you hear.
Tell as you focus.
On the grey street or wherever you are
And nevermind what you see
So perhaps a bird on the lattern will let you remind better
Sleeples nights while listening to the broken valve.
---Immense
A line in the air
Above some simple picture
Of grey.
It is living
Between the warmth of plains
And ridicule pink noises.
There is a bed in the evening
Bread
And nothingness.
---A mild tendency
Boiling roof
Water in a cup
Careful are nervous
Common ashes
Habituated windows
Bare acts.
---Transparent
It's a quiet music of bones
Clear as the glance of dancing girl*
And sound of the city by day.
---A room
It seems hard and black
Time hanging on the poles
With all it's beauty.
---Family man
A time compressed and its bone white beauty
Hanging on the line with those beloved
As the concience black and simply futile
That reminds a glance so soft.
---II
A stain of plasticine
Matt light cutting angles
Time compressed
Red cord halt by the sticks
The perfect overlook
It's salient.
I mean the weather as you speak
Little black birds on the roof
Plains sunken.
A breath is shaped by utmost.
---III
Nails by which breath is curved.
---IV
Mind shaped as a nail.
---VII
A shade
Cloud so calm in a while
The widest of days
Look
It is a blossom
I mean that time
Something salient is broken.
It is the other
Or the touch of air
It is the light with a bit of stagnace.
---
Nothing,
Say nothing.
Tapes that still are being notched by
Intents
The middle parts
Are the most subverted.
---
Movement as a reminder
In a while enclosed perfectly
Just at it beggins to be vain.
---
My eyes are gloomy but they don't sleep
They turn to a different places at a time
When I persue I look at my feet
And hide.
(Ok. 2017)
Adam Pietras (Barry Kant), 3 lutego 2024
***
Spokój jasnej listopadowej nocy
Oraz jej oddech nieistotny i oczywisty
W barwach zestrojonych pod elektryczność
Tak spostrzega swój najnowocześniejszy ból
Zaintrygowana błyskiem na skraju widzenia
Która umrze rozbawiona swym lapidarnym cokolwiek
Natomiast jej pełna utajonej rezygnacji ironia
Ironia na zapomnienie pod spokojnym i chłodnym niebem
Wymierzona we wszystko i wszystkich
Jest być może coraz mniej aktualna -
Zdałoby się, że nic nie uprawomocnia naszych spostrzeżeń
Prócz skrajności temperatur, do jakich doprowadzają
***
Zakochał się w tobie ponury bóg
Tej chłodnej nocy o stonowanych barwach
Gdy rozpoznałaś własny niepokój w muzyce młodego stulecia
Poszukując treści w jej pozornie beznamiętnych dygresjach
To nasze uzależnienia od wszelkich znaczeń
Ubieranych najrozmaiciej w naszych najzabawniejszych narzeczach
Oraz intrygująca współczesność tego zmęczenia
Którym tak błogo bywa się otulić
Być może jakiś szalony młodzieniec ujrzy twoje bezwładne ramiona
Być może wzruszy go twoje niewinne ciało
A ty w jego płytkim śnie nareszcie uzyskasz swą konsystencję
Stając się jak delikatne drgnienie powietrza
(Ok. 2011)
Adam Pietras (Barry Kant), 3 lutego 2024
RYSUNKI TUSZEM
Wśród furkotu skrzydeł ptaków spłoszonych twym krokiem oszalejesz na chwilę
Uprzytomniwszy sobie nagle drzew jakby zbędną różnorodność
Wokół twojej miękkiej muzyki od zawsze krążyły jakby cienie motyli
Skrzydlate szepty które do dziś można odnaleźć na fotgrafiach
Jednak nareszcie zniszczyłaś swoje rysunki tuszem
I lampion barwy kości słoniowej
Potłukłaś porcelanę
I upuściłaś krew tnąc głęboko swoje szczupłe ciało
Poruszył cię widok martwych mew na czarnych wodach zatoki
Kiedy spacerowałaś nieopodal wybrzeża
I zdaje się, że od razu przydałaś tej wizji jakieś symboliczne znaczenie
Niezwykle ważkie
Jak wszystko, w twoim na poły dziecinnym, na poły teatralnym świecie
PO POŁUDNIU
Kilka skojarzeń rozwianych w nudzie
I wieczne pretensje
Krem granatowy spacer paroksyzm -
Ten podniecający pierwiastek na granicy rzeczywistości
Ciekawość zgasła
Nasza przyjaźń jest niewielką radością
Choć nie jestem pewien, czy to istotne -
Bo piszę tę notę "..."
Ponad bezsensem jakże dziecinnego pytania
Śmierć nieistotna przecież
Gdy światło tak smutne jeszcze smutnieje -
Po południu
NOCNE MOTYLE
Boski smutek granic
Paradoks i narkotyk -
Wachlarze morderstwa
Odłamek wieczności w mym oku
Rozświetli lampy dla istot skrzydlatych
***
Skoro oszalałaś już
Tym cudownym aktem
Umuzycznionej Ananke
Studiuj nad ideą dadaistów
I nad umieraniem dążącym
Do niespotykanej estetyki
(Aż chłód zapanuje w mieście jutra)
Zapragnij zrozumieć grającego na cytrze
Tę halucynację kwietniowego wiatru
***
Niewielkie myśli i odrobina nihilizmu.
Niepotrzebnie napinają sie moje mięśnie gdy przyglądam się kłosom trawy
Spacerując po łąkach.
Pozostał tylko dziwny odcień upływającej krwi
I nikt nie potrafi zidentyfikować szaleństwa;
Jednak nie da się żyć bez fascynacji.
By tylko niebo nie miało stać się dla nas tak bardzo banalne
I byśmy nie mogli mówić "to nie ważne, nie ważne jak wszystko!" -
I że w doskonałym świecie refleksja jest szlachetną rozrywką.
(ok. 2011)
Adam Pietras (Barry Kant), 16 stycznia 2024
But no, she's an abstract, a bird
Of sound in the air of air soaring
And her soul sings unencumbered
Because the song's what makes her sing.
Adam Pietras (Barry Kant), 20 sierpnia 2023
III
Więc jest tylko ta struktura
Świata wzniesionego na ludzkich wiórach.
Kraczą kruki eksplodują szelesty
Psychiatrzy robią kolejne testy.
Niektórzy piją niektórzy palą
Czegoś w mózgu mają za mało.
Unosi się woń ciepłego asfaltu
Socrealizm tragiczny i nowe palto.
Ludzie smutni twardzi przygarbieni
Trzeba pilnować swoich kieszeni.
Bić się ze śmiercią jak na człowieka przystało
Tylko jak? Życia ciągle za mało.
Ja mówiąc szczerze chcę umrzeć na starość
Starzenie się sprawia niekłamaną radość.
Jakież przestrzenie i jakież krainy
Odkrywam bez grama kokainy.
Tylko głupi chce umrzeć za młodu
Dla życia tysiąc powodów.
Choć boję się własnego w lustrze odbicia
Z tej ciemności tryska ekstaza życia.
Tam w głębi śmierci coś wielkiego się rodzi
Choć ból nie zawsze prędko przechodzi.
Umocni mnie to co mnie nie zabije
Taką myślą już od lat żyję.
Ekstaza i taniec to ludzki obowiązek
Wspomaga mnie niejeden serdeczny związek.
Adam Pietras (Barry Kant), 6 stycznia 2024
Na tle nieskończonej białej kartki
Próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie
Na sekundę wejrzenia.
Na nic jeziora i jaskółcze kręgi
Choć oglądam je codziennie
W swojej melankoliji.
Jakże piękne są drogi dębu
I pszczół
Ja jednak noszę inną wątpliwość.
Adam Pietras (Barry Kant), 13 stycznia 2024
Dopóki z sobą grasz, to tylko
sprawa zręczności, błaha sprawa,
ale gdy nagle chwycić musisz piłkę,
którą odwieczna towarzyszka zabaw
ku tobie rzuci, owym łukiem
dokładnie znanym, niczym przęsło,
co z mostu Boga w górę wzlata,
wtedy to władzą jest ta zręczność -
nie twoją, ale świata.
R.M. Rilke
Adam Pietras (Barry Kant), 13 stycznia 2024
W płaszczu deszczu
Santa Maria del Fiore
powiedziała mi:
jeszcze cię nie zabiorę
Patrz jak tulipan mój w wodzie się pluszcze
jak się różowe dachówki łuszczą
na mojej śpiewnej kopule
jak krople padają czule
szeleszczą szepcą i gwarzą
nad twoją wzniesioną twarzą
niedowarzony wieszczu
Ty nie wiesz ile tak trwam już
oblicz choć palców nie starczy
i wciąż w dół obrócona
różowa moja korona
i krok twój młodzieńczy i starczy
w mym cieniu chwiał się i mijał
Jestem jak kwiat w tym tumanie
Santa Maria
del Fiore
wyrastam z miasta jak wezwanie
jak hasło jak hymn jak instrument
i nie mów że wszystko przemija
to nie jest żaden argument
bo liczba we mnie zaklęta
jest wieczna
jest święta
Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.
19 maja 2024
DystansMarcin Olszewski
18 maja 2024
Amatorzy antychrystówkb
17 maja 2024
Tęsknoty byt intencjonalnyDeadbat
16 maja 2024
Kremvioletta
16 maja 2024
Śladem Strusia PędziwiatraMarek Gajowniczek
15 maja 2024
ToastJaga
14 maja 2024
Szczęścievioletta
14 maja 2024
Z pamiętnika duszyMisiek
14 maja 2024
Wyznanie majoweArsis
14 maja 2024
Z dymem pożaruMarek Gajowniczek