Dominic Butters

Dominic Butters, 1 lipca 2015

Ten Testament

Mas Epoko bądź mi stosem, jeśli padnę u stóp matni
Pogrzeb całą pamięć o mnie, gdy w swym boju poznam ciszę
Kiedy nie będzie odwrotu miej litość ból zadać ostatni
bym nie wisiał u bram Twoich jak gnijący szmat liter.
 
Nieś bezbłędnie wrogie żądze, martwej stali wrzącą krawędź
Prowadź celnie przez zaparte cięciw rozjuszone strzały
Nakieruj je wszystkie na mnie, jeśli sam nie będę w stanie
by ostatnim co zobaczę były wciąż w górze sztandary.
 
Przykryj mnie gradem płomieni lecz nie pozwól dobyć słowa
bym nie zdążył stojąc w ogniu, zostawić pomnym elegii
Zabierz po mnie każde zdanie, by siać mogli tylko piękno w głowach
już nie musząc pośród Cieni szukać natchnionej materii.
 
Straw rozdartą resztkę wiary, by przestała wieść mój oręż
Wycisz niestrudzone ostrze, które łaknie trzebić gardła
Zdmuchnij ciało! Zatrać ducha! ...abym zniknął, a nie poległ
i klęski mego okrzyku nie usłyszał nigdy Parnas.
 
Rozprosz co po nas zostaje; pustkę wolną puść od smutku
Zakryj wydeptane ścieżki, ulotnij z Komnat nadzieję
Jeśli zbłądzą tu jej skrzydła rozwiej powód do frasunku
by nie znalazła mych śladów czyniąc swoimi te ziemie.
 
Bliskim sercu daj wytchnienie; powij nowe w nich wspomnienia
Zamień kiry w brzask niezłomny, by nie nosili tęsknoty
Obróć w pył im ludzką słabość, by wiedzieli że nie czułem cierpienia
gdym ostatnie ciosy spijał karmiąc Twe płonące oczy.
 
Szedłem gdzie było pisane dobrze znając Twoją cenę
Ufając do granic sile, która za nic ma swą nicość
Przeto zapomnij w nich troski kiedy będą chcieli odkupić rzewnieniem
gdyż nie posyła się trąb w niebo odchodzącym banitom.
 
Rzuciłem na szalę los swój oblekając lęk w strof zbroję
Jedynie kres mym ustankiem... Niech to będzie im pociechą
bo miałem tę czelność w sobie, która zaciskała wciąż mocniej rękojeść
bym nie przestawał iść dalej w walce o swój własny etos...
 
Przyjdzie moment, gdy zamilknę pieczętując ten Testament
Będę świadom powinności wypalając raz na zawsze
Bowiem kiedyś wszystek umrę i proch ze mnie nie zostanie
Ale klnę Cię! Mas Epoko! Pókim żyw jest, póty spokojnie nie zaśniesz!


liczba komentarzy: 2 | punkty: 3 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 22 czerwca 2014

Za murem


Nie wiem dlaczego znów czuję te słowa
Zdziwienie? Przecież znam to już za dobrze
Ba! Wiem więcej! Gdzie wiedzie ta droga
lecz mam w dupie ćwierkania i pierdolę wiosnę
 
Negatyw, mam ostrość, jak zwykle skrzypiały
Dlaczego mam pewność że klucze pasują?
Zapach zimna i te urojone cztery ściany
które wciąż otwarcie tak kusząco trują
 
Znów idę przez pustkę, wiesz że to uwielbiam
To nie jest obsesja, proszę daj mi chwilę
Nad wszystkim panuję, jak zawsze, pamiętasz?
Mówię przecież prawdę tylko kiedy się pomylę
 
Łapię niemy pułap, rozwijam czerń, żagle
Patrzę tempo w lustro, schodami do góry
biegnę, żądza w płucach, posiadanie - Makbet!
pierwszy pokład, rufa, spoglądam w te chmury
 
Milczę, choć wiesz przecież doskonale
ile słów się toczy teraz przez te żyły
choć je zamieniłem w zbitą twardą skałę
to i tak tu będą bez końca dudniły
 
To ta chorobliwa potrzeba ciemności
czasami za drzwiami odnajduję spokój
nawet jeśli furia wywołuje mdłości
i spotykam cienie zatopione w mroku
 
Na popiół w amoku rozcinam znów fale
To jakbyś chwytała z całej siły obłęd
choć wygląda na to że znów oszalałem
to zrozum że czasem lubię igrać z ogniem 
 
Pokusa smagana tętnem nocnych kopyt
bez straży gnam w niemoc jak skończony dureń
Tak tylko potrafię uciszyć te głosy
znikając jak oni przed zimą za murem
 
Bez złudzeń wiem bywam często uciążliwy
Rozumiem, to przecież nie jest wcale zdrowe
ale czasem szepty zmieniają godziny
Mi tego nie tłumacz, powiedz to mej głowie
 
Za każdą literą widzę sto kolejnych
Nie umiem już przestać chyba bardziej nie chce
bo przez te obrazy zaplątane w wersy
potrafię oddychać... Więcej! Haustem więcej!  
 
Posłuchaj, nikt mi w tym nie może pomóc
Muszę sam, to mania, powiedz że rozumiesz
jeśli będę znikał, choć wcześniej nikomu
to zawsze powrócę, słyszysz? 

Obiecuję.


liczba komentarzy: 1 | punkty: 3 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 14 lutego 2015

Królowa Śniegu

Wiatr roznosił drobne płatki opadając śnieżna kołdrą
wszystkie barwy jednej nocy na czerń i biel pozamieniał
zasypiałem i budziłem się z twarzą wlepioną w okno
czekając aż w końcu przetniesz kąt mego pola widzenia
 
Lecz horyzont wiecznie milczał za jego nierówną linią
kryła się jakaś tęsknota której nie umiem wyjaśnić
jeśli wersy też przysypie i po drodze gdzieś zaginą
wiedz, że nigdy nie chciałem byś o mnie musiała się martwić
 
Wyruszyłem zostawiając resztki zdrowego rozsądku
tłukąc do swej głowy prośbę by raz jeszcze ciepło poczuć
Nim spostrzegłem świat się rozmył, roztarłem skrawkiem nasz kontur
nieświadomie tracąc kontrast sykiem bólu w lewym oku
 
Chwilę później stała obok, miękkim głosem wprost do ucha
szeptała mi piękne baśnie, którym nie byłem w stanie się oprzeć
Ja i Ona... a ostrożność? Stała się nad wyraz głucha
jakby chciała bym odwlekał w nieskończoność dla niej wiosnę
 
Obiecała przeprowadzić przez urwiska złudnych szlaków
bym mógł znaleźć swoją ścieżkę prowadzącą wprost do Ciebie
Nie widziałem nic poza nią ani też mijanych znaków
tak zniknąłem w srebrnych saniach nie patrząc więcej za siebie
 
Dziś wołać mogę do woli lecz odbijam się od echa
zdarłem gardło na tych kartkach by przekuć emocje w słowa
wszystkie kształty mróz zatrzymał, zaczarował w martwy letarg
gdyż jedyną odpowiedzią są zmarznięte ciszą pola
 
Stałem się nadwornym błaznem, słowikiem zamkniętym w klatce
by ku uciesze gawiedzi wywlekać na wierzch wnętrzności
Znam tylko błagalne modły, które powtarzam jak mantrę
bo im szerzej mnie omijasz tym bardziej jestem spokojny
 
Nigdy więcej nie patrz w oczy nie chcę byś wpadała w ich próżnię
nie ma w nich już krzty tej iskry, która kiedyś w nich się tliła
gdyż mam przekrwione spojówki zapatrzone w szklaną pustkę
którą zaczynam oddychać, która w serce mi się wrzyna
 
Chciałbym znów ślepo w nas wierzyć, łudzić się, że nie mam racji
lecz zbyt ostra krawędź lustra rozpruwa resztki nadziei
Nie mam siły patrzeć w gwiazdy, być swoim cieniem z okładki
bo cokolwiek bym napisał to i tak już nic nie zmieni
 
Dziś te ściany są zbyt zimne by przepuścić nikłe światło
i zbyt grube byś usłyszeć mogła wszystkich szeptów moich zdania
W tym pałacu z lodu jestem dla niej tylko kolejną zabawką
Dlatego nie powinnaś już Gerdo szukać swego Kaja...


liczba komentarzy: 3 | punkty: 3 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 23 stycznia 2017

Agogika

Może jestem idyllistą, który wiecznie gubi myśli
lecz na próżno w naszym story szukać loterii zadatku
Nikt i nigdy mi nie wmówi, że los jest dziełem przypadku
gdyż zbyt długo i zbyt mocno na to wszystko czekaliśmy...
 
Wyleczyłaś mą bezdomność pełną rozognionych znamion
Pozwoliłaś by jej niemoc, nabrała odwrotnych kształtów
i choć przewlekle przywykła była do bezkresu i do wiatru
Dziś już rozpatruję tylko ją w kontekście Twoich ramion 
 
Naupychaj mi w kieszenie przy następnym wstawaniu
Twoich miarowych oddechów tę spokojną agogikę
Choć ułamek ciepła dłoni, szelest... dotyk błogostanu
 
ukryty pod powiekami milimetry przed budzikiem
Bo nie umiem w pojedynkę wyplątać się z bałaganu 
zmiętej kołdry, sennych pragnień, stycznia i rozmarzłych liter...


liczba komentarzy: 1 | punkty: 3 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 20 marca 2014

Dylemat

Byli łzawi jak płaczki, co za trumną idą
wzdychali, umierali z tęsknot i z płonienia
zachodziło słońce... Ach słońce! To żywioł!
Dlaczegóż odchodzisz bez nas w stronę cienia?
 
Kwiatek, trawka, drzewo, wiosna; co za dziwy!
Uwziął się i siedzi ciągle pod Jaworem
Uwierz mu, przysięga! To nie jest na niby!
Tak czeka uparcie wieczór za wieczorem.
 
Inna zaś fajtłapa strzelać nie umiała
lufa, usta; Boże! przeleżał pół nocy.
Jak można nie trafić? Wybitna ofiara,
własnego pecha? Czy własnej głupoty?
 
Co jeden to lepszy, aż tuszu nań szkoda
dziwne to twory te zjawy; Poeci
i śmiać się z nich mogłem do czasu lecz zgoda!
Niech im przenajświętsza jasność wiecznie świeci,
 
bo Niepewność mnie nęka dziś jak ich przed laty
i gdy Cię nie widzę nie płaczę, pytanie...
Mój dylemat, Twój także; prawda? Te dwa światy,
czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie?


liczba komentarzy: 1 | punkty: 3 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 10 października 2014

Nie podchodź...

“I don't like what I am becoming
Wish I could just feel something”
 
 
Nakłamię Ci znów, tylko tak jeszcze
potrafię utrzymać się w pionie
Wiem, czekaj... daj tylko dokończyć
kiedyś i tak na pewno to zrobię
Nakłamię Ci znów, tylko tak jeszcze
umiem patrzeć w Twe oczy
choć chcę zburzyć tę ścianę, wyrzygać atrament
to nadal za bardzo kocham światła nocy
Czerń kroczy przeze mnie i wyję znów w pełnię
Nie mogę przestać... nieważne, zapomnij…
Milczenie nie boli, da znieść się - oddzielnie
tak jak da żyć się ponoć bez smaku endorfin
Pociągnij mnie siłą do odpowiedzialności
rozlicz mnie z wersów, wiem… gadam bez sensu
bo wciąż stoję w miejscu, choć raz oprzytomnij!
I przeprowadź proces na otwartym sercu…
Za każde kłamstwo i za każdą nadzieję
Za każde naiwne niespełnione spojrzenie
To tylko pieprzenie! Dziś już nic nie mamy
Nie chcę ułaskawień, wolę być skazany
Znienawidź mnie! Zagłusz! Zabij co zostało!
Wolę byś dla mnie nie istniała… Mam w dupie przegraną
Wciąż to samo i chyba jestem już tym znacznie zmęczony
siedzę na ławie oskarżonych, sam... bez linii obrony
 
Potrzebuję Cię dziś... przyjdź, krzycz!
Bezwiednie tak sunę na wietrze
Zbyt mocno... spadam!
Potrzebuję Cię byś... wyjdź, bo dziś
Zaciekle biegnę w to miejsce
Nie podchodź... błagam!
 
Obiecam Ci znów, choć z dnia na dzień
staje się  to coraz bardziej banalne
Mogłabyś stworzyć ich listę i brzmi to żałośnie
ale wiem, że tak wypadłbym marnie
Obiecam Ci znów… nie musisz nic mówić…
Który to raz z kolei?
Czy prócz sentymentu, przerażenia i lęku
nic nas nie łączy już dziś? Więcej dzieli?
Uciekam znów w słowa, chcę reanimować
i nadal w nie wierzę... masz rację, to chore!
Chcę zacząć od nowa, umiem tylko rujnować
bo wciąż nie potrafię przestać być potworem
Znów pójdę przez miasto ze słów swych hałastrą
byleby nie zasnąć, jestem światłem zgasłym
wspomnieniem rozdartym, żyję pod tą maską
Przeklęta symfonia jak by grał ją sam Haydn!
Dobrze wiesz kim jestem -  ja i czarna przestrzeń…
Jeszcze, zamilcz… jeszcze! Przestań, chcę więcej…
To moje powietrze, to pomaga w ucieczce
dam się zarżnąć w tym tekście, zostaw mnie w tym piekle!
Nie rzucaj mi liny, bo nie mam już siły  
zacierać śladów mych zbrodni
Chcę Cię znów tu mieć teraz, nie mam nic do stracenia
Pozwól im strzelać! Zapomnij…
 
Potrzebuję Cię dziś... przyjdź, krzycz!
Bezwiednie znów sunę na wietrze
Zbyt mocno... spadam!
Potrzebuję Cię byś... wyjdź, bo dziś
Zaciekle biegnę w to miejsce
Nie podchodź.... błagam!
 
Musisz uciekać… Na to nie ma lekarstw
Nie możesz już zwlekać… Pamiętasz?
Nie mów, że to przeszłość, że to ot tak odeszło
bo boję burzy, którą on rozpęta...
Musisz uciekać… w końcu mu się uda
Nie można powstrzymać wewnętrznego ognia
Muszę zniknąć… zaufaj! Nie możesz mu ufać!
Zanim się rozpocznie… Nie idź, proszę… Zostań!
Cisza mnie przytłacza, znowu się zatracam
czuję w głębi siebie... Stój! Nie powinienem...
Teraz wiesz dlaczego zawsze wzrok odwracam?
Stałem się ich częścią, stałem się ich cieniem...
To moje komnaty, jakbym przećpał opiaty
przyniosłem Ci kwiaty… po prostu chcę tylko...
Znów wracam w zaświaty, widzę świat przez kraty
rozjebię pół chaty... w końcu mnie wyniszczą…
Pozostawiam zgliszcza, wciąż chcę nas odzyskać
zbyt dużo mówię, nie chcesz poznać prawdy...
To jest jak blizna, to nie jest czas wyznań
ostatnia szansa… I tak jestem martwy…
Wbij mi nóż w plecy, zamknij drzwi za mną
jutro na schodach nie znajdziesz już ciała
Nie ufaj mu nigdy! Przysięgnij! Zgaś światło
Muszę tylko wiedzieć czy wtedy….
 
Potrzebuję Cię dziś... przyjdź, krzycz!
Bezwiednie znów sunę na wietrze
Zbyt mocno... spadam!
Potrzebuję Cię byś... wyjdź, bo dziś
Zaciekle biegnę w to miejsce
Nie podchodź.... błagam!


liczba komentarzy: 2 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 22 listopada 2016

Bonnie i Clyde

Przypałętał nas durny wiatr, na próżno ławom tłumaczyć
Mimo najszczerszych intencji... Ciągle na nosie nam grał
Choć szczeniacki był to fakt, dalej wieje tak jak wiał
lecz nie można go wszak dotknąć, usłyszeć, ani zobaczyć...
 
Nie ma nań sąd paragrafu, choć on w sprawie jest bezsprzeczny
Cóż... dla takich jak my nie ma adekwatnych kar i krat 
Wciąż na wariackich papierach i niech wali się świat!
Wzajemnie, wspólnie, na dwa... gdyż odbiło nam do reszty
 
Jak Bonnie i Clyde, ekscentryczny świr i Pereł charme
i kiedy patrzę w Twe oczy Madame, mam tę pewność...
Rozbroję każdy słowny bank, pognamy hen w siną dal
 
by nieprzerwanie z liter układać naszą nową codzienność
Garściami ile się da! Nie znajdą i za milion lat!
Bo tylko z Tobą mogę kraść, to czego nam nigdy nie wezmą


liczba komentarzy: 2 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 28 października 2013

Ucieszyny

Jedna jest taka noc jesienią
jedna jest taka niegwieździsta
jedna w całym roku, kiedy się odzieją
znów w cielistą szatę zapomniane widma
 
Jedna kiedy wstają, kiedy, ciemno, głucho
jedna kiedy w okna wieszają całuny
jedna w którą Guślarz swe nadstawia ucho
czekając na grobów zbudzone pioruny.
 
Jedna jest taka noc zaświatów
o której w szkołach, uczyli belfrowie
lecz starzy pamięcią cytują pradziadów
"Poeta się mylił" - mówią w Uciechowie.
 
Bo gdy kaplica cichła od świec światła
minął dzień cały i mroczność wróciła
niegdyś kilku mężczyzn przywdziewało
szkarłat
i ruszało w pola gdy północ wybiła.
 
By nad Baryczą kłonić się nizinom
i swych ojców modły zatopić w kądzieli
by ostatnią zjawę, zwabić żurawiną
do pierwszej letniej upalnej niedzieli.
 
Bo gdy pierwsze kłęby rozrywały płuca
a na ich skronie zstępowała siła
ostatniej mary powstawała dusza
zbudzona ciemność, milcząca Badżira.
 
I szła poprzez bagna, krocząc znaną drogą
wzdłuż torfowych brzegów, niebijące tętno
pośród lip szumiących ponad zimną wodą
na swe Ucieszyny, swe zaduszne święto.
 
Ci co ją widzieli, dziś ich wiek zamroczył
i pamięć sędziwa, pomylone myśli
lecz kiedy zapytasz o jej białe oczy
drzwi zamkną w pośpiechu, kryjąc się do
izby.
 
Inni zaś padają, że to jest bajanie
że dorośli straszą swoje latorośle
lecz pomnij me słowa, wiatrem zapisane
stojąc pośród ciszy, tam, w tę noc na
moście.


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 6 października 2016

Bo to miasto...

Chodź, wyciągnę gdzieś za miasto, pełen bak, we włosach wiatr, bo...
ludzie tutaj wiecznie łakną, nie tak łatwo potem zasnąć, zgasić światło, znaleźć wartość...
Tu gdzie miasto, tuż zza zasłon, napawa jesienną aurą, śniąc apatią, irytacją i marnacją...
W Luśce mruczy cicho radio, noc wypełniona narracją, auto-terapią wielokropkową...
Zapominam, że tuż obok, nikt nie siedzi, jadę drogą, wierząc słowom, ich namowom i przestrogom...
Pod nosem tak sam ze sobą, sznur lamp bezwiedny nad głową, coraz częściej nałogowo, wypadkową moich świateł...
jest poczucie, że coś tracę, z każdym dniem pogłębiam krater, toczę własny beef ze światem o swą rację...
Jednak to, czego tak pragnę, zakłada koleją maskę, sprawia, że czuję się błaznem własnych zaklęć...
Wieje deszczem na poważnie i to z dnia na dzień dosadniej, a ja dopisuję farsę, by mieć szansę...
wypełnić w połowie szklankę, widzieć więcej niż abstrakcję, wznieść się ponad tę frustrację, desperację...
Wersy płyną po asfalcie, tyle wylanych przebarwień, niebo pozbywa się zmartwień kosztem ciszy...
dźwięk wyrwany z niemej kliszy, zazwyczaj go nikt nie słyszy, krople, których nie policzysz, między taktem...
Jeśli jesteś tym przypadkiem, który trafia się raz... w pauzie... jednym tchem zagranym aktem, mym ekstraktem...
to pozwól osłonić płaszczem, bym przy Tobie był naprawdę, niech sens chwyci raz na zawsze nas za gardło...
Bo tu ludzie wiecznie łakną, nie tak łatwo potem zasnąć, zgasić światło... bo to miasto... Anastasio...

 


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 20 września 2014

Habitat

Napuszonym p(o)etom,
inspirowane "Habitat" - Pokahontaz
 

Napiszę Ci to tak, jak Mickiewicz - wierszem
spisanym w świetle świecy jednostajnym rewersem
biegnącym po bruku przez szczelin prześwity
północnego miesiąca, zamglone chodniki
 
Mieliśmy nasz diament, szkliste drżące struny
które cięły piórem, wzmagały pioruny
i strofa za strofą grzmiały nasze pieśni
synowie jutrzenki - Apollina dzieci...
 
Zagram Ci to tak jak Gałczyński groteską
dziś w naszym teatrze mamy sztukę gęsią
na pierwszym planie koń trzaska uśmiechem
Panie i panowie! Kurtyna z kretesem
 
Mieliśmy dorożkę, szalony woźnica
uchlany jak świnia, na łbie przyłbica
obok wierny giermek -  krasnal ogrodowy?!
Sunie błędny rycerz wraz z Pansą na łowy...
 
Te same korzenie - Habitat; poezji istnienie - DNA
Dzięki rapu tekstom lutnia znów gra sercom!
 
Wykrzyczę Ci to tak jak Dominic to czuje
gdy przez miejskie pętle w słuchawkach się snuje
gdy słowo po słowie szepcze tony tomów
tajemnicze księgi albumoksięgozbioru
 
Padła na pysk wiara, przyszły lata suszy
po dwudziestoleciu, cisza, przebłyski geniuszy
Nigdy później, jak dzisiaj, nie byliśmy siłą
potęgą, która znowu prze zwartą lawiną
 
Wszyscy jak jeden mamy to w metryce
rymów rzemieślnicy, spisane stronice
Gramy w jednej lidze, literackie brzemię
czyś poetą, pisarzem, tekściarzem, raperem...
 
Uwaga wierszokleci szalikowego nawyku!
Gdyby żył dziś Szekspir to nawijałby to bitu 
bo choć niby dzieli nas milion lat świetlnych
mamy ten sam nałóg by łączyć sny w wersy
 
Te same korzenie - Habitat; poezji istnienie - DNA 
Dzięki rapu tekstom lutnia znów gra sercom!


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 1 kwietnia 2015

Na drugie Dominic

Nie potrafię świecić dupą by inni bili pokłony
choćbyś pełne lał kielichy blasku i lucyferazy
być może jestem jebnięty, ale na pewno świadomy
bo wiem ile kosztują i dokładnie ile każde z nich waży
 
Więc nie ucz mnie jak im sprostać... to już zbyt moje przekleństwa
roztrwonię dla nich swą młodość tekst po tekście, duch po duchu
dały na drugie Dominic architekt kamiennego osierdzia
gdyż wzniosłem im Cztery Ściany w ostatnim z ludzkich odruchów
 
Czuję ciężar... dawny napór, który w moich płucach wyje 
oddałem wszystko tym lochom czego nie miałem im oddać
możesz kochać, nienawidzić, chłostać, czytać, puścić z dymem
lecz nie próbuj mnie nawracać przez ciemną szczelinę w odrzwiach!
 
Mówię głosem szewskiej pasji, tłukę się pokutnym echem
którego prędzej niż później nie powstrzymają te mury
karmię się zachłannie każdym przyspieszonym oddechem
bo to mój zombie efekt to mój horror vacui
 
Trafiam celnie między wrony lecz to one muszą krakać
rozbuchany, patetyczny, głodzony w Osjańskiej szkole
przez zDziadziałą symbolikę odciśniętą na tych kratach
mam wyryte szpetne piętno wrzącym prętem na mym czole
 
To dlatego instynktownie nie mam zamiaru się ocknąć
będę stać na linii ognia z martwą arią moich liter
bo choć strzępię się na marne jest za późno by się cofnąć
nawet jeśli mnie rozszarpią tak jak zbutwiały manifest
 
Ciskam piórem... chodź ze sznurem! rąb osiki ku przestrodze!
nie pasuję już do żadnej rozpoznanej paranoi
możesz wcisnąć mnie w ten kaftan lecz nie stawaj mi na drodze
bo góruję już nad nimi jak mistrz chorej ceremonii!
 
Nie odpuszczę... nie ma chuja! choćbym miał utonąć w słowach
choćbym morzem miał wyrzygać zatopione we mnie traumy
nie zostawię, nie przepuszczę będę wciąż swą treść pompować
jak kapitan na dnie komnat  tuląc ster osiadłej łajby!
 
Będę zaklinać swe Cienie jak wynaturzony dewiant
bo wciąż wierzę że Poezja zamyka ryje na amen
tylko szepnę już w posadach ich w biliardy śpiewa
Pan na włościach! Burz post factum! Ten czarny atrament!


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 28 maja 2016

Czternaście Ptysi

Miał zadzwonić wcześniej... z tą myślą się kładłem
recytując w pamięci składniki przepisu
ustawiłem przed snem moc na piekarniku
by gdy tylko wstanę rozprawić się z ciastem

Miał zadzwonić wcześniej lecz przy piątej drzemce
dopiero dobitnie dzień mi uzmysłowił
szóstej już nie było... zzzz... na równe nogi!
wypaliłem z łózka jak rażony wersem!

Więc słodzę słowami... śpioch jestem! zaspałem!
i niestworzone bajki Ci w te zdania zaplatam
stygnące wczesnym świtem, prosto z pieca, rumiane

pisane rano w busie do kawy przed pracą na smaka
To Twoje czternaście ptysi, które o zakład przegrałem
pierwsze dziesięć zaległych, cztery masz na zapas


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 24 maja 2015

Ars Poetica

W lazurze dłoni słońce sen swój składa
Zmęczone oczy ku lustrzanj toni
wędrują, łączą, zaganiają  w stada
białych mew Cienie niby dzikich koni

Lecz coś bezczelnie targa ciepłe dłonie
Upiór śmiertelny gdzieś w środku głęboko
Krew bije złością uderzając w skronie
budzi wiatr burzy, wybrzmiewa wysoko

Za tym obrazkiem, za linią myślenia
za ścianą słowa, barierą języka
toczy sie walka o prawo istnienia
ze szponów grzmotu okręt się wymyka

Lecz w otchłań go nurza to w górę wyrzuca
Naprężone kości; krzyk drzewa ucieka
w spadające masztu rozerwane płuca
Czy ciało to statku? Czy wrak jest człowieka?

Twarz znajaca prawdę, zimna jak posągu
Łza cieniem trwogi z ust duszy wyrwana
Ogłuchła biciem swego druha - gongu
zastyga w szale postać kapitana

W jego źrenicach odbicie wielkości
z którą się zmierzyć przyjdzie jego mowie
On z nią zrośnięty jak ciało do kości!
On swoją szpadę zahartował w słowie!

Ty na brzegu siedzisz żałosny cudaku
w niebieskim fraku, żółtej kamizelce
i czytasz wichru zapisane strofy
wzdychając cicho, załamując ręce

z tomiku "Cztery Ściany", wyd. 2014, Wrocław


liczba komentarzy: 1 | punkty: 2 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 21 września 2013

Tramwajowe Tango

Drzwi automatyczne, biiiip i znów przystanek
jak co dzień w takt pląsa na szynach dnia zwykłość
dziewięć godzin temu skończył się poranek
wrocławski tramwaj, ja i Twa publiczność
 
rubensowska dama stojąca przede mną
zawiany atleta z siatkami z biedronki
ona cudnie pachnie późną porą letnią
on chwilę już temu roztopił mrożonki
 
za mną ogarniator z bluetooth'em przy uchu
i stara dewotka klepiąca pacierze
południe klaksonów, upał szczyty, ruchu
o! I był też chłopiec co będzie rycerzem
 
jego mama w tym czasie w wypiekach na twarzy
opowiadała o Nowym swojej spowiedniczce
ma duży samochód, ponoć jest lekarzem
była też Kanarka w pozie przekomicznej
 
która szpagatami, przemierzała wagon
bilety! bilety! dawać, wszyscy, dalej!
jestem urzędnikiem! postawioną damą!
jedziecie wszak miejskim nowiuśkim tramwajem!
 
 
chyba był też Artur, Stomil siedział z tyłu
Edek gdzieś zabawiał dziewczynę swym wąsem
a Eleonora szukając azylu
w namiętną rozmowę wdała się z alfonsem
 
Jednak przez te tłumy, nie miałem okazji
przez chwilę zamienić z nimi nawet zdania
tylko motorniczy oczy przetarł smutne
bo radia na pętli słuchał do śniadania
 
A ja? wypierdolony z kapci dwa dni później
z facebook'a dowiem się
że sam poszedłeś w ostatnie tango.


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 5 maja 2015

Pluie de printemps

prześwietlone pustką próżni spadające błyski odbić
zaplecione w pęd tygodnia rozproszone milimetry
załamania kontrastowe rozpryśnięte csss! o dźwięki
asymetrią anomalną pociętą kształtami kropli
 
falowa inercja w kadrach ona wzbudza je, porusza 
dotknij jej, posmakuj, nie myśl, potem czuj i chłoń wrażenie
grawitacja i kąt światła... to je scala? to mrowienie?
które coraz częściej śmieszy aniżeli nabyt wzrusza?
 
biegamy wiecznie do celu patrząc jedynie przed siebie
rozganiani na pięć wiatrów, żeby mieć, zdobyć, wycisnąć
chociaż leje strumieniami dreszczem włazi za kołnierze
 
jesteśmy równie bezradni nam też przyjdzie ot tak zniknąć
świat dał skrzydła żeby latać lecz zapominamy o śpiewie
un moment, arrête... Tu sens déjà? la pluie de printemps...


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 17 lutego 2014

Moja kołysanka

Jak dziwkę Cie zużyją
wmówią -  nic nie warta,
ponoć bez nich Cię nie ma,
jakbyś była martwa.
 
Sterta liter, kilka kropek,
może ze dwa zdania,
wytną, potna, zmażą,
będziesz do śpiewania.
 
Ubiorą w swe suknie
utkane z ich dźwięków,
rozjaśnią Twoje wersy,
wyzwolą z mych z lęków.
 
Będziesz biegać po stacjach,
pokażą Ci scenę,
wezmą na festiwale,
podniosą Twą cenę. 
 
Włożą w czyjeś usta,
w domach będą nucić,
nie będziesz już sama
więc przestań sie smucić.
 
Teraz jesteś tylko
tworem wyobraźni,
wątpliwą wizją piękna,
już nie ważne! Zaśnij...
 
Sen ponoć ma koić
więc będę dziś czuwać,
by moje obawy
przestały zatruwać.
 
Świtem wyjdziesz, nie wrócisz
wiem to i na pewno,
zamiast wizją poety
nazwą Cie piosenką.
 
Mi zostanie po tobie
tylko biała kartka
i nowa twarz Twoja
co rano w słuchawkach.


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 23 października 2016

List do *** (Dominica)

Mówią, że wystarczy iskra, by wzniecić co w nas daremne, by to co ciemne rozświetlić
by oswoić lęki, by przelać gdzieś z głębi te niewysłowione dźwięki, na deski... 
Malowałem sztuk Twych freski, chaotyczną linią kreski pod kopułą makabreski sklepień nieba... 
Czuć tu jeszcze zapach drzewa, setki zdań z nich nadal śpiewa i ta niezmienna potrzeba ich bliskości… 
Od euforii w bezsilność dni, aż po skrzyżowane kości, krąg emocji… co nie czas ich już wszystkich przytoczyć 
lecz w pędzie można przeoczyć, to co przez nas szeptem kroczy, potem pozostaje broczyć w jej majestat… 
Gdy duszę przepełnia bezmiar, na nic nie zostawia miejsca, pojawia się ta bolesna, słów ekspresja 
Żyłem na skraju szaleństwa szukając kojenia w wierszach, tonąc co rusz w Twoich wersach, przekonany… 
że tylko te zimne ściany będą lekiem na me rany, pozwolą wnieść nad kurhany martwych nadziei 
Jednak co leczy też dzieli i im dalej w tej zawiei, tym trudniej potem zamienić, słowa w czyny...
bo kiedy wszystko tracimy, nie dbamy już o godziny, wszystko co w sobie nosimy traci wartość 
Zbyt długo byłem zabawką, Twoją mocą wykonawczą, dziś pokażę Ci jak łatwo znaleźć światło.. Csssyt... Zapałką 
Wyzbyłeś mnie wszelkich uczuć… Czy potrafię jeszcze Kochać? Przestałem szlochać, potem wierzyć, pokazałeś czym oddychać 
Nie patrzę w lustro i za siebie... Ile jeszcze mam stworzyć Ci twarzy?! Kolejne bohomazy! Których dzisiaj nie da się rozczytać...
Chciałem jedynie jej pisać, resztę miałeś wziąć na siebie, miałeś w potrzebie gdy upadnę, zmienić matnię w jasną barwę...  
Zamiast tego dałeś armię, czerń i kartkę, nią na starcie, odebrałem sobie szansę… wątłą szansę, na empatię 
Oddałem Ci lata pragnień, mil i walkę, w której akcję, przez wyparcie wzmagał płomień 
Dziś nasz The Globe trawi ogień… Gdyż to ja jestem autorem! Ty aktorem! Komodorem w mych sonetach 
Chodź tu! Czekam! Na tych dechach! Wrak człowieka… Popatrz w oczy! Patrzy w ich pełnie!
Wbity w nie heban wymieszany z purpurą, co krzyczy mą naturą, której nie chcesz... 
Dobrze wiem, gdzie Twoje miejsce… Zwarte kleszcze...? Dno bezdenne? To Twa przestrzeń! Tyś jej źródłem 
Tym skwierczącym próchnem, tym kurtyny suknem, tym naiwnym głupcem w mej pustce 
Wpuściłem do serca Jutrznię, napęczniałe bije spuchłe, skute lodem topi ból ten, w moich wieńcach 
Tłucze w piersi, dźwiga ciężar, skołatane łaknie piękna, dłoni ciepła, rytmu szczęścia wspólnych membran... 
Każdy skurcz nabiera tempa... Gdzie siła Twego przekleństwa? Gdzie tchórzu Twoja poezja? Twa Tragedia? 
Wszystko to spełzło na bredniach… Dziś wiem, to zwykła ucieczka! W moich rękach jest ta Perła, której szukasz... 
Szewc chodzi w podartych butach, Kapitan tylko po trupach lecz ten nad kartką ma dłuta… Już rozumiesz? 
Dla Cieni nie zbiją trumien, znajdą jedynie popiół ich sumień, a ja? Rozpłynę się w tłumie, pośród gapiów 
Nim poczujesz oddech strachu, nim przez gardło przejdzie -  Ratuj! Będę w pół drogi do światów, które kiedyś… 
Zostawiłem dla tej sceny, pozwoliłem aby w niebyt, pociągnęły mnie w te treny… Pamiętasz? Horyzont wyobrażeń... 
Choć nie uniknę poparzeń, warto... dla jej Szafirowych marzeń... Boś stekiem bzdur, błagań i skomleń... tegoś jest obrazem.


liczba komentarzy: 2 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 20 października 2016

Sama jakoś

Nie czekałem jej w tym roku, sama jakoś bez pytania...
Zdążyłem połowę przespać, nim odkryłem jej obecność 
Popołudnia już są krótsze, a poranki częściej ziębią
bo w tym roku choć kolejna, trudniejsza jest do oddania
 
Październik szkicuje dachy, siąpiąc jesienny atrament
Zasypia na parapecie ołowiana cisza Breslau 
Chyba trochę już mniej obco, chociaż dzwonka nadal nie znam...
Który rodział? Cztery lata, szósta klatka, szóste mieszkanie
 
Wieczorami, gdy zgiełk milknie, spływa deszcz po Titanicach 
a przez zaciągnięte okna bezimiennie zerkają pokoje
Co rusz, któryś drga firankę, pojawia się, albo znika
 
zmieniając kształt, ton i barwę, nasycenie i nastroje 
Wciąż tak bardzo się dziś boję cokolwiek Ci znów napisać
Lecz jak miałbym jej nie ufać, że gdzieś pali się też Twoje?


liczba komentarzy: 2 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 30 listopada 2014

Z dech

jest mi coraz bliżej chorej zawziętości
to dlatego ufam tylko Klingera despocji
twarze, teksty, ciemność, strach, strzępy emocji
i ja... natręctw nerwica z objawami torsji
 
miasto po północy pełne jest ich krzyków
pognieciony bilet do tam jedną nogą
porzygać się można goniąc własny ogon
wystawię swą szopkę wśród wron na chodniku
 
zgorzkniały narrator z dech Teatru Cienia
imiesłów przeszły czynny wrak przymiotnikowy
listopad mam w płucach, kaszlę z przesilenia
 
piszę, one kraczą... piszę! na wskroś przekreślony
nie umiem inaczej, chuj z patosem... chemia!
gdyż psuję się od serca jak ryba od głowy!


liczba komentarzy: 0 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 11 września 2016

List do ***/9

Dryf mię zawiódł nad widnokrąg, który obcym wiatrom służy
Wszystkie przemierzone mile za mą rufą myśli kłębią
przelewają przez relingi i prawidło stare szepczą:
"Nie znajdziesz Pereł na brzegu, musisz w antracyt zanurzyć..."

Rozłąka nazbyt przewlekła, nie zaznałem na nią leku
Bajdewind ciska Cię w oczy, wspomnienia niezapisane
Mapy kończą się w tym miejscu, a dalej? Rozpoczyna nieznane
lecz jeśli klątwa chce nadal władać musi żywcem zedrzeć z deku!

U bram horyzontu wyobrażeń, co w nie wpadnie nie przenika
Nie przewidział tego Beaufort, lont od tęsknot rozbuchany
Nasz czas tyka, choć klepsydra ma zawsze dwa rożne oblicza

nie uchroni już przed niczym, bom i tak dawno przegrany...
A-hoj Szczury! Wstawać! Psia mać! Kurwa! Tu mówi Kapitan!
Cała na kurs! W niebyt! Hisować! Ciąć balast! Wyruszamy!


liczba komentarzy: 3 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 3 maja 2014

Aksamit

Wziąłem ją na warsztat jak malarz swe płótno
uniosłem batutę bez nadmiernej siły
wolnym milimetrem przesuwałem dłuto
vitalogicznie wpadał maj przez szyby
 
Zakreślałem kształty wiodąc wzrok po talii
fidiaszowy zapał prowadził me dłonie
a pióro z wolna wyznaczało szlaki
po czerwono-żółtej wieczornej przesłonie
 
Czarnym atramentem kreśliłem kontury
przemierzałem kolejne papilarnie drżenia
by filigranowe cieliste marmury
nabrały kolorów za sprawą natchnienia
 
Maniakalna żądza, egoizm autora
kiedy po raz enty czuje ten aksamit
gdy słowo za słowem dosłownie chce słowa
jak gdyby pragnął Jalan Anni Atthirari 
 
Ostatni ruch pędzla, twórca przed obrazem
dokończona w pełni niemal idealna
jeszcze drobny szczegół, blizna, dopisałem
spojrzałem jej w oczy... stała się realna
 
                      * * * * *
 
Noc, pulsuje kursor, znowu gdzieś odpływam 
rozszerzone źrenice zaplątane w myśli
pstryk! migawka! moment! nie będę ukrywał
mam Cię już na piśmie dla własnych korzyści


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 22 czerwca 2014

LaGuardia

Dear Podróżni! Siedemnasta, kroki i odbicie
kółka jak po lustrze suną gdzieś w odloty
na wyświetlaczu miasta pełne liter
mijają godziny, twarze i przyloty
 
Mógł już recytować zmiany wart pilotów
kobieta z prasówki pamiętała imię
Jack jak co weekendem wracał z antypodów
Nad pasem Bahamy! Siad szóstym kominem
 
Bywał i nic! Czyżby fart tak kłamał?
Ile tych dźwiękowców lata tu w godzinę?
Chociaż raz od roku musiałby przełamać
tę niemoc mijania, wyłapać ich chwilę
 
Ile można schodami jeździć w dół i górę?
Poczuł po raz pierwszy, że są nierealne
choć związany przecież bywał pereł sznurem
to były zmyślone, z maszyny wydarte
 
Jak gdyby spisane rozchełstanym ściegiem
Zmyślona historia, zmyślona okładka
Trzysta sześćdziesiąt pięć dni dookoła Ciebie
Dziewiętnasta biła nad portem LaGuardia
 
Sam nie wiem do teraz co go podkusiło
Wymknął się mej woli... Megafon przez niebo
Mrs. Pearl proszona! Odprawa! Dudniło...
Po jaką cholerę spojrzał wtedy w lewo?


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 3 grudnia 2014

Niedorzeczni

Niedorzeczni... Tak dziś mam nas tłumaczyć?
Z niepowstrzymanych, samotnych utkani domysłów
Wystrzeleni wprost w siebie wśród biliardów błysków
którym przyszło sny zdławić, by celowo je stracić
 
Wyssani z palca, który kpił z nich okrutnie
ci co chcieli szczęściu odgryźć całą rękę
Musieliśmy wbrew sobie dopisać tragedię
by nie dać się wciągnąć w gwiazd bijącą próżnię
 
Zbyt ostrożni, by czytać pomiędzy wierszami
Zbyt słabi jednak, by przespać bezsenność
Naiwni... Błagalnie myśli zagłuszamy
 
licząc, że milczenie jest dla nas ucieczką
że w pełni potrafimy zamknąć się w swe ściany
Niedorzeczni... Zbyt głusi, by zaufać sercom


liczba komentarzy: 1 | punkty: 1 | szczegóły

Dominic Butters

Dominic Butters, 3 maja 2015

List do ***

Stekiem bzdur, błagań i skomleń tegom jest obrazem
majaczenia i iluzji postacią stworzoną z Cienia
bezsensowną tekstu linią, która wsiąka tak jak tatuaże
między nieistotne dzisiaj banalne pragnienia
 
Potargane mam uczucia nie potrafię ich już wydrzeć
jest w nich ta kropla nadziei, którą z ust się tylko spija
i nim świtem nas rozdzielą, nim zacznę znów z nimi istnieć
jeszcze ostatni raz księżyc niech nasze dusze upija
 
Niech przelewa srebrną gorycz przez swe nierealne kształty
by dogasające gwiazdy choć na moment jeszcze wstrzymać
Tańczmy! nim w ten nieskończony przestwór znów rozwinie we mnie maszty
i zacisną się me pięści na cum wygłodniałych linach
 
Pozwól ostatnie dać wersy, a nie będę prosił o więcej
Wirujmy bez cna rozsądku wokół niewidzialnej osi!
Mimo, że nie mam już szansy by ta noc trwała nam wiecznie   
bo już słyszę jak ich łopot nadciąga w przedsionki
 
Gonią upomnieć się o mnie, przykuć stary ster do dłoni
bo są na niebie i ziemi rzeczy których nie da się zawracać
Z naiwną pełnią spokoju pozostańmy śmiesznie nieświadomi
nawet jeśli wiesz, że ja i tak nie mam już gdzie wracać
 
Aż za bardzo pokochałem ten rozkołysany Szafir
i choć nie mogę uchronić nas przed nadchodzącym wschodem
zapomnijmy, że poranek słonym chłodem latarnię wygasi
że znów Ciebie mi zabierze i sam wyjdę w pełne morze
 
Już nie zatrzymujmy kroków uciekając władzy słońca
nim wszystko stanie się jasne i opadnie żar w tawernie
Trzymaj mnie i nie wypuszczaj, niech dziś grają nam do końca! 
a Ty chwilo trwaj boś przeklęta! piękniejszej nie będzie!


liczba komentarzy: 2 | punkty: 1 | szczegóły


  10 - 30 - 100




Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1