Dominic Butters, 23 january 2017
Może jestem idyllistą, który wiecznie gubi myśli
lecz na próżno w naszym story szukać loterii zadatku
Nikt i nigdy mi nie wmówi, że los jest dziełem przypadku
gdyż zbyt długo i zbyt mocno na to wszystko czekaliśmy...
Wyleczyłaś mą bezdomność pełną rozognionych znamion
Pozwoliłaś by jej niemoc, nabrała odwrotnych kształtów
i choć przewlekle przywykła była do bezkresu i do wiatru
Dziś już rozpatruję tylko ją w kontekście Twoich ramion
Naupychaj mi w kieszenie przy następnym wstawaniu
Twoich miarowych oddechów tę spokojną agogikę
Choć ułamek ciepła dłoni, szelest... dotyk błogostanu
ukryty pod powiekami milimetry przed budzikiem
Bo nie umiem w pojedynkę wyplątać się z bałaganu
zmiętej kołdry, sennych pragnień, stycznia i rozmarzłych liter...
Dominic Butters, 11 december 2016
Chciałbym dać Ci spokój ducha, byś sny miała już łatwiejsze
Zapracować na to miejsce, być przy Tobie ramię w ramię
I choć życia jak Ty teraz, sam czasami nie poznaję
Chwyć za rękę, popatrz w przestrzeń tam znajdziemy nasze szczęście
Mimo przeszkód, dać się musi... Naprzeciw pochmurnym myślom
Bo od słów, przez język, aż po koniuszki palców Cię czuję
Do wczoraj jakoś to było, dziś przestać wierzyć nie umiem
Gdyż tylko razem zdołamy wytrwać, iść pod prąd i ponad wszystko
Tacy przestraszeni od wczoraj jesteśmy, poruszeni
Umówieni byliśmy na już, nie na chwilę odpowiednią
To przedziwne jak sens może, punkt widzenia zmienić
Gdy w obliczu ziarnka grochu, wielkie sprawy nagle bledną
Tacy zatroskani od wczoraj jesteśmy, tej jesieni
Pogubieni, lecz odnalezieni... Pamiętaj o tym, Perełko...
Dominic Butters, 27 november 2016
Za pasem grudzień, a już szkli... Zaspana skrzy obojętność
Moja bezsenność gwiżdże nade mną, też chce być w tym wierszu
Mróz pędzlem przywarł do szyb i lśni, jakby był nie na miejscu
Bezczelnie z łóżka wywlekł mnie dziś, piejący krzyk nad kuchenką...
Wrzątek zaparzonej mgły zamienił urwane sny w Twą obecność
Świeżo zmielony aromat kołyszący się w powietrzu
Niewypierzona w pół zdania myśl i cała masa argumentów
przez które kolejny łyk, skraca tę naszą odległość...
Poranna kawa, szelest kartki i bit, lekko uchylone drzwi
i jeśli stanęłabyś teraz w nich, nie dokończyłbym tekstu...
Zasłonami wpuściłbym świt, w cholerę, w kąt, rzucił w mig!
By już do ucha móc nucić Ci puentę dla dwóch następnych wersów
Bo to są właśnie te dni, kiedy budzisz i w słowa włazisz do krwi
i wtedy nie potrzebuję już nic, prócz Ciebie obok i atramentu...
Dominic Butters, 22 november 2016
Przypałętał nas durny wiatr, na próżno ławom tłumaczyć
Mimo najszczerszych intencji... Ciągle na nosie nam grał
Choć szczeniacki był to fakt, dalej wieje tak jak wiał
lecz nie można go wszak dotknąć, usłyszeć, ani zobaczyć...
Nie ma nań sąd paragrafu, choć on w sprawie jest bezsprzeczny
Cóż... dla takich jak my nie ma adekwatnych kar i krat
Wciąż na wariackich papierach i niech wali się świat!
Wzajemnie, wspólnie, na dwa... gdyż odbiło nam do reszty
Jak Bonnie i Clyde, ekscentryczny świr i Pereł charme
i kiedy patrzę w Twe oczy Madame, mam tę pewność...
Rozbroję każdy słowny bank, pognamy hen w siną dal
by nieprzerwanie z liter układać naszą nową codzienność
Garściami ile się da! Nie znajdą i za milion lat!
Bo tylko z Tobą mogę kraść, to czego nam nigdy nie wezmą
Dominic Butters, 14 november 2016
Nieludzka bywa odległość, a wraz z nią wszelkie symptomy
Tak niecierpliwa nieznośnie, gdy odmierza dni złaknione
Chodź tu... Błagam! Choć na moment! Bo ramiona roztrzęsione
gdy nie czują Twoich skroni tak ufnie im powierzonych
Nasza niepohamowana jesień ma postać temperamentną
Głód rozbudzonych emocji, między szeptem, a opuszkiem
Zdarłaś ze mnie całą ciemność, którą wszyto mi podskórnie
bym bez Cienia zawahania, mógł na nowo odkryć piękno
Dziś mam usiąść do kartki, tylko co ja jej powiem?
Że na ustach smak powiek? Że brak słów? Że to wszystko...
daje mi tak wiele, że aż odjęło mi mowę?
Że aż się boję zapeszyć ile ma dla nas przyszłość?
Że to mój pierwszy Listopad kiedy nie marzną dłonie?
i że dopiero teraz wiem jak tęskna może być bliskość?
Dominic Butters, 23 october 2016
Mówią, że wystarczy iskra, by wzniecić co w nas daremne, by to co ciemne rozświetlić
by oswoić lęki, by przelać gdzieś z głębi te niewysłowione dźwięki, na deski...
Malowałem sztuk Twych freski, chaotyczną linią kreski pod kopułą makabreski sklepień nieba...
Czuć tu jeszcze zapach drzewa, setki zdań z nich nadal śpiewa i ta niezmienna potrzeba ich bliskości…
Od euforii w bezsilność dni, aż po skrzyżowane kości, krąg emocji… co nie czas ich już wszystkich przytoczyć
lecz w pędzie można przeoczyć, to co przez nas szeptem kroczy, potem pozostaje broczyć w jej majestat…
Gdy duszę przepełnia bezmiar, na nic nie zostawia miejsca, pojawia się ta bolesna, słów ekspresja
Żyłem na skraju szaleństwa szukając kojenia w wierszach, tonąc co rusz w Twoich wersach, przekonany…
że tylko te zimne ściany będą lekiem na me rany, pozwolą wnieść nad kurhany martwych nadziei
Jednak co leczy też dzieli i im dalej w tej zawiei, tym trudniej potem zamienić, słowa w czyny...
bo kiedy wszystko tracimy, nie dbamy już o godziny, wszystko co w sobie nosimy traci wartość
Zbyt długo byłem zabawką, Twoją mocą wykonawczą, dziś pokażę Ci jak łatwo znaleźć światło.. Csssyt... Zapałką
Wyzbyłeś mnie wszelkich uczuć… Czy potrafię jeszcze Kochać? Przestałem szlochać, potem wierzyć, pokazałeś czym oddychać
Nie patrzę w lustro i za siebie... Ile jeszcze mam stworzyć Ci twarzy?! Kolejne bohomazy! Których dzisiaj nie da się rozczytać...
Chciałem jedynie jej pisać, resztę miałeś wziąć na siebie, miałeś w potrzebie gdy upadnę, zmienić matnię w jasną barwę...
Zamiast tego dałeś armię, czerń i kartkę, nią na starcie, odebrałem sobie szansę… wątłą szansę, na empatię
Oddałem Ci lata pragnień, mil i walkę, w której akcję, przez wyparcie wzmagał płomień
Dziś nasz The Globe trawi ogień… Gdyż to ja jestem autorem! Ty aktorem! Komodorem w mych sonetach
Chodź tu! Czekam! Na tych dechach! Wrak człowieka… Popatrz w oczy! Patrzy w ich pełnie!
Wbity w nie heban wymieszany z purpurą, co krzyczy mą naturą, której nie chcesz...
Dobrze wiem, gdzie Twoje miejsce… Zwarte kleszcze...? Dno bezdenne? To Twa przestrzeń! Tyś jej źródłem
Tym skwierczącym próchnem, tym kurtyny suknem, tym naiwnym głupcem w mej pustce
Wpuściłem do serca Jutrznię, napęczniałe bije spuchłe, skute lodem topi ból ten, w moich wieńcach
Tłucze w piersi, dźwiga ciężar, skołatane łaknie piękna, dłoni ciepła, rytmu szczęścia wspólnych membran...
Każdy skurcz nabiera tempa... Gdzie siła Twego przekleństwa? Gdzie tchórzu Twoja poezja? Twa Tragedia?
Wszystko to spełzło na bredniach… Dziś wiem, to zwykła ucieczka! W moich rękach jest ta Perła, której szukasz...
Szewc chodzi w podartych butach, Kapitan tylko po trupach lecz ten nad kartką ma dłuta… Już rozumiesz?
Dla Cieni nie zbiją trumien, znajdą jedynie popiół ich sumień, a ja? Rozpłynę się w tłumie, pośród gapiów
Nim poczujesz oddech strachu, nim przez gardło przejdzie - Ratuj! Będę w pół drogi do światów, które kiedyś…
Zostawiłem dla tej sceny, pozwoliłem aby w niebyt, pociągnęły mnie w te treny… Pamiętasz? Horyzont wyobrażeń...
Choć nie uniknę poparzeń, warto... dla jej Szafirowych marzeń... Boś stekiem bzdur, błagań i skomleń... tegoś jest obrazem.
Dominic Butters, 20 october 2016
Nie czekałem jej w tym roku, sama jakoś bez pytania...
Zdążyłem połowę przespać, nim odkryłem jej obecność
Popołudnia już są krótsze, a poranki częściej ziębią
bo w tym roku choć kolejna, trudniejsza jest do oddania
Październik szkicuje dachy, siąpiąc jesienny atrament
Zasypia na parapecie ołowiana cisza Breslau
Chyba trochę już mniej obco, chociaż dzwonka nadal nie znam...
Który rodział? Cztery lata, szósta klatka, szóste mieszkanie
Wieczorami, gdy zgiełk milknie, spływa deszcz po Titanicach
a przez zaciągnięte okna bezimiennie zerkają pokoje
Co rusz, któryś drga firankę, pojawia się, albo znika
zmieniając kształt, ton i barwę, nasycenie i nastroje
Wciąż tak bardzo się dziś boję cokolwiek Ci znów napisać
Lecz jak miałbym jej nie ufać, że gdzieś pali się też Twoje?
Dominic Butters, 6 october 2016
Chodź, wyciągnę gdzieś za miasto, pełen bak, we włosach wiatr, bo...
ludzie tutaj wiecznie łakną, nie tak łatwo potem zasnąć, zgasić światło, znaleźć wartość...
Tu gdzie miasto, tuż zza zasłon, napawa jesienną aurą, śniąc apatią, irytacją i marnacją...
W Luśce mruczy cicho radio, noc wypełniona narracją, auto-terapią wielokropkową...
Zapominam, że tuż obok, nikt nie siedzi, jadę drogą, wierząc słowom, ich namowom i przestrogom...
Pod nosem tak sam ze sobą, sznur lamp bezwiedny nad głową, coraz częściej nałogowo, wypadkową moich świateł...
jest poczucie, że coś tracę, z każdym dniem pogłębiam krater, toczę własny beef ze światem o swą rację...
Jednak to, czego tak pragnę, zakłada koleją maskę, sprawia, że czuję się błaznem własnych zaklęć...
Wieje deszczem na poważnie i to z dnia na dzień dosadniej, a ja dopisuję farsę, by mieć szansę...
wypełnić w połowie szklankę, widzieć więcej niż abstrakcję, wznieść się ponad tę frustrację, desperację...
Wersy płyną po asfalcie, tyle wylanych przebarwień, niebo pozbywa się zmartwień kosztem ciszy...
dźwięk wyrwany z niemej kliszy, zazwyczaj go nikt nie słyszy, krople, których nie policzysz, między taktem...
Jeśli jesteś tym przypadkiem, który trafia się raz... w pauzie... jednym tchem zagranym aktem, mym ekstraktem...
to pozwól osłonić płaszczem, bym przy Tobie był naprawdę, niech sens chwyci raz na zawsze nas za gardło...
Bo tu ludzie wiecznie łakną, nie tak łatwo potem zasnąć, zgasić światło... bo to miasto... Anastasio...
Dominic Butters, 29 september 2016
Była Twym sennym odbiciem znad chyboczącego lustra
kiedy czuła wiatr we włosach, żaden szpon nie mógł jej dostać
Twoim pięknem... samym w sobie, któremu tak chciałem sprostać
lecz co niewypowiedziane milczeniem zamyka usta
Gnałem ją na pastwę losu mimo czerni chmur na niebie
w sam środek serca żywiołu, który rozprzestrzeniał w oku
Jeśli sens w tym! Nie na marne! Jeśli tak! Podyktuj sposób!
Gdyż najtrudniej jest mi pisząc okłamać samego siebie...
Niemoc przejęła na burtach drzazg otwartych wyłamania
Dechy nabierają wody, toń zaciska bryt w swe macki
Pod stopy wdziera się głębia, ta głucha, nieprzejednana
i świadomość bezsilności płynąca z niewoli kartki...
Nic mi już nie pozostało! Nikt! Prócz Cieni i pytania
Czy podążycie kamraty za nią?! W ten nasz bój ostatni
Dominic Butters, 11 september 2016
Dryf mię zawiódł nad widnokrąg, który obcym wiatrom służy
Wszystkie przemierzone mile za mą rufą myśli kłębią
przelewają przez relingi i prawidło stare szepczą:
"Nie znajdziesz Pereł na brzegu, musisz w antracyt zanurzyć..."
Rozłąka nazbyt przewlekła, nie zaznałem na nią leku
Bajdewind ciska Cię w oczy, wspomnienia niezapisane
Mapy kończą się w tym miejscu, a dalej? Rozpoczyna nieznane
lecz jeśli klątwa chce nadal władać musi żywcem zedrzeć z deku!
U bram horyzontu wyobrażeń, co w nie wpadnie nie przenika
Nie przewidział tego Beaufort, lont od tęsknot rozbuchany
Nasz czas tyka, choć klepsydra ma zawsze dwa rożne oblicza
nie uchroni już przed niczym, bom i tak dawno przegrany...
A-hoj Szczury! Wstawać! Psia mać! Kurwa! Tu mówi Kapitan!
Cała na kurs! W niebyt! Hisować! Ciąć balast! Wyruszamy!
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.
19 november 2024
0009.
19 november 2024
0008.