Stefanowicz, 8 october 2012
z sumieniem brudnym klękam wam u stóp w niedzielę
w wirówkach pralek piorę plamy z modnych gaci
bo za odpusty lekką ręką tak niewiele
bierzecie z góry po czym łatwo rozgrzeszacie
wam się wywnętrzam i spowiadam z niepowodzeń
z gorączki pychy i lenistwa które trawi
wypruwam flaki a gdy znowu nie wychodzi
jak zwykle mocno postanawiam się poprawić
nie chcecie słuchać a słuchacie moje święte
kiedy przelewam wolę w myśli ciutzepsute
wewnątrz i ponad ukrywacie mnie ze skrzętem
z kolejną plamą gdzieś w bebechach na pokutę
złociutkie moje wiotkowijne moje mleczne
kurewki piękne dziwki słodkie miododojne
spowiadam się na waszą chętność wszechwszeteczną
zadośćuczyniam to co umiem i co pojmę
Stefanowicz, 25 october 2012
ściemnia się szybko i sennie smuży
niebo podwija kieckę do góry
a nic już nie ma pod tą sukienką
wycieka błękit światło i czas
spoconym drzewom zmierzch się wydłużył
na widok chwili miękną postury
lamp chodnikowych wreszcie cień sięga
bruku i lepko pada na twarz
jeszcze gdzieś przyszłość – jaka świetlana
spod mroku w hałas słabo zaświeci
na rany okien przyłoży ucisk
uśpi sumienia w słomianym śnie
kiedy wstaniemy będą tu dla nas
dzień trupy gazet pod próg zamiecie
skąd się dowiemy że M nie wrócił
ktokolwiek widział ktokolwiek wie
Stefanowicz, 21 october 2011
niewiele jest piękniejszych rzeczy
niż te płonące zniczne pola
pod cichociemnym mroźnym niebem
niewiele takich zapamiętań
parafinowo mroczną porą
w której się zmieszczą nieobecni
można używać zeschłych liści
lub zapomnianych dawno dotknięć
tak samo dobrze rozpalają
jesteśmy cisi oprócz dzieci
one tak dużo muszą jeszcze
zużyć płomieni nim zapomną
Stefanowicz, 25 february 2012
miałem znaleźć a zgubiłem
lekką ręką choć na siłę
taką wymyśloną chwilę
hej, o hej!
wciąga mnie zielona mila
miałem styl i nie ma styla
został tylko song debila
hej, o hej!
a wierzyłem tak przepięknie
że jest więcej coś niż lęk, nie
tylko to co w głowie brzęknie
hej, o hej!
siedzę w kucki i jem pilaw
umkła mi ta piękna chwila
został tylko song debila
hej, o hej!
dmucha ten co się poparzył
wierząc że się jeszcze zdarzy
w końcu zawsze wolno marzyć
hej, o hej!
wierzę więc w kolejną chwilę
gdy się wierzy żyć jest milej
nawet gdy się jest debilem
hej, o hej!
Stefanowicz, 19 may 2011
w przedbiegach wiośnia słoneczne zabiegi
i cichcem wstaje z milczenia to miasto
kolejną nocą knajpianą zmęczone
gołębie lotki w kolorze gołębim
ptaków co wstają choć nie mogły zasnąć
w poranną duszę zlewają aloes
nad płytą rynku wiosennej mgły pledzik
dziwi się nocnym krzykliwym toastom
odbitym echem w słoneczni ruchomej
tylko Skrzynecki jak siedział tak siedzi
nad filiżanką w oparze poezji
vis a vis brzasku wpatrzony w ten moment
z cyklu: krakowskie zacisza
Stefanowicz, 16 september 2013
Z uchylonej firanki
smuga złota i cienka.
Pod firanką zesłanka -
Zjawiskowa Panienka.
Naprzeciwko zsiniały,
z bólem głowy pijanym
leży sztywny Poeta,
cały w opad i plamy.
Panna piękna i jasna
on stał, stał tak, aż zasłabł.
On tak pusty jak flaszka,
ona wdzięczna igraszka
Ona tańczy nad ziemią,
on jest cisza i niemoc.
On jest dziura żałosna,
ona z wiatru ma postać
Jego nie ma, choć leży,
lecz to dla niej - nie przeżyć.
On chce pisać – nie umie.
Ona wizja i strumień.
W ciszy jemu nie patrzeć.
Jej zaś być, lecz nie zawsze.
Ona nierzeczywista
On pieprzony artysta
Z uchylonej firanki
smuga złota i cienka.
Pod firanką zesłanka -
Zjawiskowa Panienka
Naprzeciwko zsiniały,
z bólem głowy pijanym
leży sztywny Poeta,
cały w opad i plamy.
Stefanowicz, 8 november 2011
ognistość pawi się za oknem
i wyjaskrawia tak rzęsiście.
a ja tu stoję, ja tu moknę
gdy z tamtej strony płoną liście.
tam chodnik błyszczy samospłonem,
gdy oto po tej stronie szyby
kurzowe pyłki ust milionem
szemrzą i wszystko jest na niby.
nic nie zapali się wśród sprzętów
tonących w rzece codzienności.
i brak tu tchu i argumentów.
zabraknie wkrótce przytomności.
a tam pożarzą się płomienie,
broczą chodniki rdzą czerwoną.
i nie wiem – fakt to czy złudzenie,
a tak ochoczo bym tam spłonął.
Stefanowicz, 8 june 2011
teraz jesteś cichy.
czasem tylko westchniesz.
na powiekach ciężko
zawisł sen, czerwień warg
łuszczy się płatkami róży.
jesteś taki cichy
i taki nie jak co dzień.
więdniesz mi przez ręce.
nie chcę pisać o niepokoju.
mogę już nigdy nie pisać.
bylebyś był zdrowy.
Stefanowicz, 6 october 2011
Nasięźrzale, nasięźrzale!
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Karczmarze, owczarze, sołtysi,
A potem z całej wsi;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże!
- zaklęcie ludowe dające pannie urok i płodność (do inkantacji, koniecznie tyłem do tarczy księżyca)
nasięźrzale podejźrzonie
wypiękniałeś wyrastałeś
wyłuszczyłeś płodosedno
daj mi teraz choć to jedno
zanim noc się zbroczy w koniec
daj mi na otwarte dłonie
gorąc i nasienie białe
złotym kwiatem spod Kupały
wylej wyświęć mi na ciało
nocnej mary mrokocieniem
i tę błogość i pragnienie
zanim pójdę w przyszłowisko
daj mi proszę takie wszystko
co pogrzebie niedośmiałość
zakwitałeś za nas dwoje
odgoń proszę pierwszą bojaźń
daj mi poczuć trzewi płomień
niech mnie ujmie i owionie
grzęzawiskiem niech ugrzeszczy
pozwól wić się każ mi wrzeszczeć
zanim jego będę twoja
Stefanowicz, 8 february 2012
czekałem – jesteś,
dyszałem – przyszłaś.
lekko, zmysłowo, jak po pieszczotę.
w ujęty zielnie,
późny międzyczas
i z blaskiem, który barwi cię złotem.
a maj jest przy nas,
we mnie październik,
weźmiesz mnie zaraz w siebie głęboko.
błękit ugina
bzy w dół do ziemi,
na którą broczysz sukni posoką.
a tutaj hałas.
to pies cię wita,
z grzbietem wygiętym psią jego trwogą.
a przecież z ciała
spokój ci czytam.
na kogo warczysz kundlu, na kogo?
jesteś nieśpieszna,
masz czas – ty jedna,
a ja tak chciwie sięgam po ciebie.
czy jesteś piękna,
lekka, zaśpiewna?
milknę zdumiony, nie widzę, nie wiem.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/56/Malczewski-Thanatos.jpg
Stefanowicz, 24 may 2011
przeze mnie początek i koniec
chłód słowa skroplony na skórze
nad głową w granatach rys nieba
odcienie cieknące przez dłonie
przede mną błękitu przedburze
w rzek mroźność się wtapia i wlewa
znajome obrazy łakomie
odbijam w lustrzanej naturze
znajome obrazy łakomie
w rzek mroźność się wtapia i wlewa
przede mną błękitu przedburze
odcienie cieknące przez dłonie
nad głową w granatach rys nieba
chłód słowa skroplony na skórze
przeze mnie początek i koniec
Stefanowicz, 8 september 2011
08.09.11 3:33
mimo ciemni bezciemność oprócz ciszy bezcisze
wydumane wymżone nibyzwykłe bezładne
nie wiem skąd jest co widzę po co wszystko to słyszę
i dlaczego choć spadam wiem że wcale nie spadnę
w nocy cienie znikają skoro tylko jest ciemność
tak bym chciał stać się cieniem ściemnieć zniknąć i zgasnąć
ale światło jest we mnie za mną pod i nade mną
jestem światłem a ono musi palić się jasno
chciałbym móc zapamiętać mroczną dłuż takiej chwili
w tle jest cisza a ciszę kryje czerni muzyka
za to pozór skupienia może tylko mnie zmylić
zamiast pustki jest pełnia znika czas i ja znikam
Stefanowicz, 8 november 2011
kolejne żółte liście spadają
masłem do dołu z mokrej krawędzi
ziemi... tej ziemi.
która to jesień w tym roku? - pytasz.
nie odpowiadam, patrzę i żółknę,
przechodnie krążą
dziwnie paskudni, paskudnie dziwni
i niewspółmierni, w deszczowej brei
niepogodzenia.
jedyne niebo jakie tu widać,
kiśnie odbite w brudnych kałużach
rdzawym błękitem.
nie patrzę w górę, co jeśli w górze
zostało tylko szare odbicie
płyt chodnikowych?
Stefanowicz, 18 november 2013
w codziennych twarzach ślady zdarzeń
w zdarzeniach zwykła nieodzowność
i słowa wbite w kalendarze
w których zamarzną albo zmokną
dotknięci niepodzielną tremą
próbując siebie raz wykrztusić
wpadamy we wszechmocną niemoc
i zostajemy niemogłusi
możemy spisać się a jednak
w zapisie fałsz a w fałszu cisza
i bliżej jest do dna niż sedna
które by w ciszy ktoś usłyszał
zostaje pustka i zagadka
zamknięte usta w dole twarzy
w oczach litery tego światła
co nie potrafi się zestarzeć
a z liter jest coś więcej jeszcze
bezsłowny język głuchoniemych
wszechświaty naszych szczęść i nieszczęść
których wam nigdy nie spiszemy
Stefanowicz, 18 november 2013
Rozdmuchało się na dobre i na złe
trochę w liście, trochę w posmogowy strumień.
Na jesieniach siedemnaście nagłych mgnień
w zgniłym swądzie wiatru, szamba i perfumie.
Patrzysz w bok i widzisz jakiś biały błysk.
Krzesło, lampę, ekran, na nim czarną dziurę.
Przed ekranem uśmiechnięty biały pysk,
zagapiony w czarną dziurę jasny dureń.
Twarz Pierrota, jego wybielany frak
Farba zdradza, że się dawno nie malował.
I co z tego, że nie myśli wcale tak,
z gęby czytasz, że ten świat się nie podoba.
Znowu patrzysz w przód a wtedy oka kąt
chwyta lustro, w którym czysto się odbijasz.
Zamiast strachu czujesz tylko lekki świąd.
Za sumienie swędzi niedomyta szyja.
Biały Pierrot na klawiszach czarnych ślad
pozostawia pisząc białą uwerturę.
I w jesienny, rozwietrzony cyberświat
leci stukot z pierrotowej klawiatury.
Stefanowicz, 20 june 2011
okno odbija zgasłe twarze
światłocień sieni a za oknem
przetacza się korowód zdarzeń
i każde takie nieistotne
jest niedorzeczność w cichej scenie
jakaś niezręczna rzeczyzwisłość
cóż gdy niczego już nie zmieni
to co tak łatwo kiedyś przyszło
wirują kłębce nad czajnikiem
kolejna parzy się herbata
prawda że byłem kiedyś nikim
teraz mam wszystko nie mam świata
spuchnięte myśli drętwy język
stolik a na nim słów międzyczas
chwytam się resztek tej poezji
co jest już tylko prozą życia
rozdwaja się wytarta lina
wiążąca codnia rytm i schemat
a choć jest z nami w nas i przy nas
niczego poza nią już nie ma
Stefanowicz, 26 december 2011
odejdźmy tam gdzie jest inaczej
zabierzmy sobie nie za wiele
zmyślonych pragnień i tłumaczeń
możemy się poruszać śmielej
w kieszeniach wszystko jest co znaczy
ciszą pisany głośny temat
jeszcze możemy więc odejdźmy
a drugiej szansy przecież nie ma
samotność tyje drwi i patrzy
daleka chwilom zapomnienia
odejdźmy tam gdzie jest inaczej
i wszystko jest a nas tam nie ma
Stefanowicz, 11 august 2011
a kiedyś lubiłem patrzeć przez fale
mogłem stać długo bez zamyślenia
teraz przeglądam się w horyzontach
coraz to węższych i coraz bliższych
czekanie nie jest podobne do kija
i tylko jeden zawsze ma koniec
choć wtedy wiedziałem – będę ariki
wystarczy ukraść jajo i wrócić
owalem czasu na gładkim czole
którym sięgałem kiedyś przez fale
dziś kamienieję niemym moai
szeptem poszumu ciszy kruszeję
Stefanowicz, 30 may 2011
z bladością na ustach i skronią pod wiankiem
na skarpie ciemnego podzamcza
przysiada jak co noc w poblasku kaganka
w królewskich purpurach i zamszach
błądząca i błędna jest snem choć nie we śnie
własnością i panią na włościach
pustymi oczami spogląda boleśnie
ze smutkiem i w duszy i w kościach
jamistym wapieniem wawelski fundament
pospołu ją więzi i gości
przez Wisłę i z Wisły toczonym balsamem
naciera śródnocne nicości
jak co noc gdy z nocą się ściga w przetrwaniach
z wyrzutem spogląda przez palce
gdzie Miłosz z Asnykiem śnić mogą bajania
pozgonnym zaspaniem na Skałce
na ciche podwale skąpane w półcieniach
i Brackiej deszczową ciasnotę
w pragnieniu i głodzie sennego istnienia
co nie ma już przedtem i potem
wołają ją fali głębinne wahania
choć nie śpi gwałt zmierzchu ją budzi
bo w śmierci topielczej jest bezsen nic zamiast
i wolno jej tylko się łudzić
z cyklu: krakowskie zacisza
Stefanowicz, 23 november 2013
wystawiam w niebo żywe usta
chociaż niezdolne się otworzyć
pod nimi równo ja i pustka
oba stworzenia sztucznych tworzyw
zawisam roztopiona z blatu
guzami wspinam się w powietrze
świat mnie wyniszcza a ja światu
wygładzam zmarszczki przeszłych nieszczęść
wytapiam w dal patrzące twarze
zastygam w swoich ciał dynastii
i tylko tu mi się nie starzeć
bo co jest trwalsze niż sam plastik
w nim tylko nigdy się nie zmieniam
kiedy już weźmie ze mnie części
i nieparzystą chęć tworzenia,
jak nieparzyste moje piersi
jest we mnie chwiejna lekkość bytu
tyle nieznośna co i łatwa
wtapiam się zatem w stos pomników
i idę wolno w stronę światła
Alinie Szapocznikow, artystce genialnej i jednokrotnej.
http://culture.pl/sites/default/files/images/imported/sztuki20wizualne/portrety/portret20wielokrotny20alina20szapocznikow/portret20wielokrotny20alina20szapocznikow_5779973.jpg
Stefanowicz, 23 july 2011
najbardziej chciałbym tej czerwieni
wina pitego niepośpiesznie
z jednego kubka na łączysku
myśleliśmy popojutrzami
o ciemni której jeszcze tyle
w obrazie ciągle układanym
w niewystawiony nigdy bilet
pamiętasz piliśmy na trawie
kreśląc przyszłości byle jakie
wszystko w połowie jest i prawie
ja jestem durniem ty pijakiem
z tamtego wina na łączysku
pitego z kubka niepośpiesznie
najbardziej brak mi tej czerwieni
Stefanowicz, 9 september 2013
Skotłowany, skołtuniony
krzyknę w górę: - tere, fere!
Padnę trupem niedochrzczonym
na podłogi miałki teren.
Aż z podłogi wstanie deseń
dla tej chwili, dla tej chwili,
trochę w wiosnę, trochę w jesień,
wstanie deseń nim się schyli.
Nim się schyli nad upadkiem,
którym zniknę w takiej porze
i zanuci z czarnym światłem:
„świeć pod nogi dobry Boże”.
A ja będę tam - o Matko! -
leżał w chwili takiej czystej,
nim ostatni zgasi światło
nieuchronnie wiekuiste.
Stefanowicz, 26 may 2011
tamtego dnia brzozy
trzęsły się z gorąca
i nudów a trzmiele szeptały
ciepły wiatr
pyli mak
żadnych skarg
powietrze nie znało
asercji nie było niczego
do pojęcia więc nie istniało
niepojęte
prominentne
i pośpieszne
chłopiec którego nie ma
gonił za latawcem a ten
nie miał czasu by czekać
trudno powiedzieć kto był
bardziej ulotny
inspirowany wierszem laury bran "To nie był sen II"
Stefanowicz, 12 may 2014
Wypluwasz kroplę. Ja ją łapię.
Syty widoków i niesyty.
Powietrze stygnie, cieknie wola.
Niepewny jestem ale silny.
Mam cię pod sobą ale znikam
w tobie bo jesteś wszędzie wokół.
I nie wie czułość czy jest górą,
nim cię bestialsko wybebeszę.
Najpiękniej gdy się zapominasz
a to jest przecież niemożliwe,
jak to że widzisz mnie tak blisko
i że masz czas na bezcelowość.
Kiedy sięgamy po oddechy
znowu jesteśmy obok siebie.
Jak łódki na rozbieżnych falach.
Wiatr wieje w żagle - dryfujemy.
Stefanowicz, 25 april 2012
nieważny żaden powiew wiośniany
kiedy za oknem jesiennie mży
jedno co kwitnie to grzyb ze ściany
między ścianami gnijemy my
z kart kalendarza śmieją się datą
wiosenna potwarz i cycki pań
a my nie mamy już siły na to
żeby się wdzięczyć i puszczać w tan
kiedy na zewnątrz sypie i siąpi
wklejeni w okna zerkamy w dal
wierząc że przyjdzie jeszcze dostąpić
wybuchów słońca zieleni salw
nam pozostaje z zatęchłych pąków
wznosić kaprawy do góry wzrok
z porozpinanych dawno rozporków
zwieszać wahadła co zmylą krok
kiedyś nadejdzie wreszcie ta wiosna
jaką nam wróżą stragany dat
by wreszcie zmienić tę rzeczy postać
którą nam kwiecień bezczelnie skradł
Stefanowicz, 27 august 2013
zazdroszczę szczerze
głębokiej czerni i tych plam błękitu
nie da się zmierzyć
tej nieważkości czy ważkości chwili
twardo na ziemi
syty obiadu i pewności siebie
zostaję niemy
rozkładam słowa w cichej lewitacji
człowiek też zwierzę
a autopilot już bez funkcji „aport”
zazdroszczę szczerze
wytycza drogę do nieskończoności
Stefanowicz, 27 august 2013
w głowie mam taki zbiór tytułów
że oprócz nich już nic nie piszę
bo zresztą nie ma i dla kogo
na twardo wyprawiłem skórę
wyrazy składam w głuchej ciszy
żując swój własny gorzki ogon
nie mam też dobrych rad zbyt wielu
dla tych co gaszą pożar moczem
albo zdmuchują go mruganiem
dla mnie dziś celem jest brak celu
i przymykanie z lekka oczu
na wszelkie światła rozedrganie
w kartkach świątecznych swój testament
na raty zapisuję prozą
skrótem i starą dobrą sztampą
co stać się musi to się stanie
nim słowa same się ułożą
a zgasną pełgające lampy
Stefanowicz, 23 may 2011
między cieniami na twojej twarzy
żaden proszony rozbłysk nie gości
w grawiurze skóry rys skończoności
oboje tacy jesteśmy szarzy
popiel pejzaży rozmyty cwałem
chwil okulałych w zdziczałym pędzie
i nic już po nas i z nas nie będzie
wciąż bardziej jestem kim się nie stałem
sięgam po ciebie a tam już pustka
szaro się gęsi i drwi bezgłośnie
mijam i nie znam już żadnych olśnień
i tylko twoje znam szare usta
Stefanowicz, 20 may 2011
tańczysz sinowietrzna w rwący takt muzyki
nad rzeką
w powiewnej tunice rozszalałej w szepty
i w echo
piękną linią pleców lekkim zgięciem w karku
złamanym
kreślisz ślad błyskawic świetlistym cabriole
ze łzami
wrzącym tchem cię porwał wspomnień rozszarpanych
teatrzyk
tylko to już umiesz tylko tego pragniesz
więc tańczysz
pod stopami w toni w oczach dzieci wyrzut
i letarg
ponad rąk arrondi dynda ci stopami
poeta
szalem dławisz żale wryte w pulsu drżenia
i w duszę
teraz możesz krwawić tylko samym tańcem
geniuszem
tańcz więc sinowietrzna nad płynącą w senną
dal rzeką
w leciutkiej tunice zatopiona w nicość
i w echo
pamięci Isadory Duncan
Stefanowicz, 7 june 2011
Cyk, cyku, cyk,
Pstryk, pstryku, pstryk,
Cyka zegarek z szafeczki.
Cyk smyku, cyk,
Pstryk smyku, pstryk,
Srebrzyste drżą wskazóweczki.
Cichutko cyt,
Bo głośno zbyt,
A zasnąć chcą zabaweczki.
Cichutko, cyt,
Bo każdy zgrzyt,
Odgania sen znad główeczki.
Cichutko smyku,
Bo spać w koszyku
Kładą się już klocuszki.
Cichutko smyku,
Bo na stoliku
W sen zapadają kwiatuszki.
Cyk, cyku, cyk,
Pstryk smyku, pstryk,
Spać wreszcie chcą poduszeczki.
Więc bądź cichutko,
Przytul leciutko,
Poduszki do swej główeczki.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
20 may 2024
2005wiesiek
20 may 2024
Za ciepło się ubrałaJaga
20 may 2024
Leaves Are Changing ColorsSatish Verma
19 may 2024
1905wiesiek
19 may 2024
Broken BridgesSatish Verma
18 may 2024
Misty MemoriesSatish Verma
17 may 2024
In TemperatureSatish Verma
16 may 2024
O TrinitySatish Verma
15 may 2024
ToastJaga
15 may 2024
Studying LifeSatish Verma