26 lutego 2017
Idiotolatria cz.I
Zgłupienie online, ścieki płyną z monitorów wartkim strumieniem. Decydenci z internetowych psychuszek, niedoleczeni, cienkimi jak włos rurkami wysysają nam pamięć, tożsamość, drobniaki.
Przechodzimy do rękoczynów. Czas zrobić nieporządek, poprzewracać domki dla lalek, podpalić samochodziki zrobione z pudełek po toffifiee.
Przed budynkiem sejmu- wielkim serwerem płoną opony i stosy, skwierczą zero-jedynkowe oszołomy ze wszystkich partii.
Rewolta rozlewa się na kraj, w gminach, województwach i powiatach lecą głowy. Dosłownie.
Rozpikselowana śmierć, definitywne wylogowanie. Rodzą się dziwne antytechnologiczne ruchy, stronnictwa, sekty. Niektórzy półszaleńcy wierzą, że nadal jest rok 2015, inni- że Średniowiecze. Nie brak głupców żyjących w jaskiniach i - rzekomo z woli bogów- udających troglodytów.
-Nieee, prawie streściłam ,,Matrixa". Podświadome inspirowanie się, mimowolny plagiat.
Judyta wydziera kartkę z brudnopisu, mnie i wrzuca do pieca. Chwilę później niedokończone opowiadanie staje się kupką popiołu. Dziewczyna kładzie się na wersalce, zamyka oczy. W myślach rodzi się olbrzym, czarno- zielony, zły duch. Fantazja ma moc stwarzania. Z romboidalnych wzorów na tapecie, z kątów prostych, uschniętej paprotki stojącej od niepamiętnych czasów na parapecie, z piachu, kości, z brudu i gliny tworzy się bestia. Zjawa nie ma kształtu, to galaretowata kupa, niewidzialny kisiel, imaginacyjny glut.
Stwór krąży pod sufitem, przelewa się, bulgocze. J. rozpina dżinsy, zsuwa zielone, koronkowe majteczki. Rozchyla nogi.
Spod półprzymkniętych powiek wypływają krople rtęci.
Demonik wchłania się w nastolatkę, rozpuszcza w niej. Krwiobieg to głęboki ocean zdolny pomieścić całe zastępy wymyślonych monstrów.l
Wyobraźnia Judyty płonie, zwęgla się. Czorcik- barbarzyńca rozpalił w niej ognisko, obudził wystygły przed wiekami wulkan. Orgazm niczym śmierć w męczarniach po wypiciu litrowej butelki kwasu solnego, samospalenie się.
Płacz, dziecko, diabeł, którego stworzyłaś wraca pod postacią zbłąkanej komety, kończą się w tobie niezaczęte historie, dziewczynki z zapałkami umierają z pragnienia na pustyni. Wokoło pada bordowy śnieg. Zanikaj, Judytko, nie odrywaj oczu od ognia. To wybuchają czekoladowe bomby, żelkowe misie z odgryzionymi głowami rozpuszczają się pod wpływem wysokiej temperatury.
Patrz- wrzuciłem petardę do pudełka zabawek. Zaraz oprószą cię kolorowe płatki. Wstrzymaj oddech.
II.
-Naddniestrzańska- rzucam w kierunku ospowatego taksówkarza zamykając drzwi rzęcha. Pistacjowy pontiac ma dobre trzydzieści lat, z nadgniłej karoserii wyrastają huby, muchomory sromotnikowe, krzaki jałowca. Wewnątrz cuchnie tanią wodą kolońską, papierosami i moczem. Pewnie jakiś odwożony do domu, zalany w pestkę balangowicz nie wytrzymał i ulżył sobie.
Na spękanej skórzanej tapicerce leży otwarta paczka prezerwatyw i cmentarna wiązanka sztucznych gerber.
-Nekrofil- romantyk zapomniał fantów- mówię z uśmiechem. Facio z wżerami na twarzy zdaje się nie mieć poczucia humoru, co parę chwil zerka w środkowe lusterko. Wyraźnie nie spodobałem się. Jestem podejrzany już na starcie o wszystko i o nic, żółte oczy przeszywają mnie. taryfiarz próbuje wwiercić się do wnętrza głowy, ćwiczy zdolności telepatyczne. Parapsycholog za dychę.
Odruchowo kulę się, odwracam pysk do szyby. Wodzę cielęcym wzrokiem po mijanych szczątkach miasta. Przez ciężką zasłonę dymu prześwituje przeźroczysta piramida. Tego już nawet nie można nazwać słońcem.
Skrajnie zniszczone siedzenie uwiera w cztery litery, sprężyny jakby zmówiły się, by mi dokuczyć. Wiercę się, nieustannie zmieniam pozycję, lecz one z uporem maniaka dźgają mój zadek. W czasach pokoju ten parszywy grat dawno byłby zezłomowany. Czym ja muszę jeździ...
-O Jezu!- krzyczy taksiarz. Z lewej, ulicą bodajże Nowotki, nadlatuje śliczny, lśniący dronik. Ma kształt skrzydlatej ośmiornico- meduzy. Zaczyna strzelać, wyrzyguje świetlne bąble. Przedpotopowa taksówka w ciągu ułamka sekundy traci cały przód.
,,Złotówa" kryje dziurawą twarz w dłoniach. Święty Krzysztof dyndający na proporczyku czernieje i zwija się w kłębek. Przez moment jego głowa przypomina suszoną morelę.
Wrak auta daje nura w wyrwę w szosie. Radio kończy bełkotać jazzowe smęty. Spadamy w lej iskier, wsysa nas kamienne tornado, ze się tak górnolotnie wyrażę. Nawet nie ma czasu, by porządnie przekląć, jęczę tylko ciche ,, ...wa mać".
Licznik przestaje bić. Okrągluteńkie zero złociszy do zapłaty.
III.
Z Judyty sypie się szkło, prażone błoto. Kości są niczym popcorn. Myśli w odpowiednim stężeniu potrafią być żrące.
IV.
-Ledwie słychać Jankowską, całkiem zdarła gardło tym szeptaniem.
Ania pochyla się, by ,,złapać" choćby co trzecie zdanie.
-,,Chyba zapomniała sztucznej szczęki, sepleni, jakby miała kluchy w ustach. Nudne jak sto diabłów te tajne kompleciska, w dodatku guzik słychać. A potem stara picz będzie odpytywać z tego, co namamrotała pod nosem, robić kartkówki z niewyraźnego trucia dupy... Ciekawe, czy Bart cokolwiek rozumie...
Uderzenie przychodzi nagle. Naftalinowo- koronkowe mieszkanie leciwej nauczycielki obraca się w gruzy. Wystarczyło okamgnienie, by obła i rozedrgana bomba chiliwitonowa wpadła przez lufcik, fiknęła kozła na kosmatym dywanie z wełny perskich kóz i wybuchła. Pani Jankowskiej głos wbił się w krtań, ,,uważajcie!", które chciała krzyknąć pękło w gardle.
Najbardziej ucierpieli Bartek i Dominika. Leżą teraz w strzępach, niczym porwane zdjęcia, albo cmentarne rzeźby aniołów rozpieprzone w nocy przez wandali- satanistów.
Krzyśkowi urwało rękę, Eryk... właściwie nie wiadomo, co z nim, ale raczej kiepsko, ma ciężko poparzoną twarz, jęczy modlitwę po łacinie, jakiej (fonetycznie i z błędami) nauczył się będąc ministrantem.
,,...sanktificzetur nomen tuum, adwenijat regnum tuum, fijat woluntas tuła... in tentacijonem...
Anka również jest w szoku, półoczadziała przedziera się przez zwały gruzu, mięsa, rozbitej porcelany i fajansu, niemal łamie nogi na płonących pozostałościach szafy gdańskiej. Nie ma już ,,szkoły", Bartek, w którym się podkochiwała to teraz siekaniec, odpad z rzeźni.
V.
-Nic panu nie jest?- pytam nachylając się nad kierowcą. Nie ma z kim gadać, trup ze zgruchotaną twarzoczaszką nie jest rozmowny.
-Kurwa!- warczę i - chyba z bezsilnej złości- pluję na nieboszczyka. A niech go diabli wezmą, nie miał kiedy wykitować. Aż mnie odrzuciło, mówię do faceta, zaglądam, a tam... ohyda.
Trzeba jakoś wyleźć na powierzchnię. Ostrożnie, by nie pochlastać się o ostre kawałki blachy. Oczami wyobraźni widzę rozcięte tętnice udowe i siebie wykrwawiającego się w szczątkach Pontiaca TransGobi.
Zadzieram głowę. No to pięknie... Znalazłem się w podpiekle, leżę w głębokiej na kilometr wyrwie. Co to, niedokończony tunel metra? Hen, w mountevereśniastych wyżynach trwa ostrzał, walka, giną ludzie. A ja se siedzę w mega grajdole i szukam zapalniczki. Strasznie chce mi się jarać.
VI.
...sigud in czelo eeest in teerraaa...- dzwoni w uszach Ance, gdy zbiega po schodach. Piwnica jest obita drogocenną, satynową pleśnią, mchem z karakułów. Zębiska stalaktytów i stalagmitów szczerzą się, niczym bezdomny pomyleniec.
Wszędzie bobki, mysi smrodek, puste butelki, puszki, pogryzione gazety. I strach, całe tony strachu w oczach, drżących dłoniach, w spazmatycznych, pełnych waleriany oddechach. Ciemność śmierdzi przerażonymi ludźmi, którzy tłoczą się w wilgotnym lochu. Kropelki na uspokojenie wysapywane wraz z płaczliwym ,,mój Boże" łączą się z kroplami płynącej po ścianach deszczówki. Strach wlepia się w mury, stęchlizna wyrasta na podatnym gruncie przekleństw, łez i bólu. Ktoś klepie różaniec, inny- koronkę do świętej Klotyldy Parmeńskiej, patronki ocalenia od wojennej pożogi, małe dzieci są uspokajane przez matki. Przez kogo się da.
,,No już, cicho, maleńki, jestem tu, nie płacz, bo przyjdzie Baba Jaga i cię zje".
Anka jest roztrzęsiona, ciężko oddycha. Przykleja się do lepkiej, zagrzybionej podłogi. Drętwieje. Ktoś odgryzł kolejny kawałek miasta, pozostałe- oblał alkoholem i podpalił. Za jakie grzechy...
W mroku majaczy góra sadła. Człowiekoniekształtny mors powoli przysuwa się w stronę dziewczyny. Nagle jego oślizłe, płetwiaste łapska lądują pod jej bluzką. Zwierzak sapie. Zgrzybiałe babule sapią ojczenaszki i zdrowaśki, a palce oblecha walczą z zapięciem stanika.
,,...święty a nieśmiertelny..."- słychać, gdy Borek, sąsiad pani Jankowskiej wkłada otępiałej Ani dłoń w spodnie.
24 listopada 2024
Po ludzkuMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
0012.
23 listopada 2024
Myśldoremi
23 listopada 2024
z oddechem we włosachsam53
23 listopada 2024
2311wiesiek
23 listopada 2024
Psychologia wskazuje wzórdobrosław77
23 listopada 2024
ZnaniMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
Delikatny śniegvioletta
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro