16 lutego 2018
Parweniada cz. III - PRZEDOSTATNIA
V. Kaplica zaśnięcia
- Zgodziła się wreszcie - zaczyna Przemek dość niespodziewanie. Przez długie chwile jechaliśmy w milczeniu, nawijając na koła rowerów ostre kłaki mgły, i nagle on odzywa się, burzy podniosły i żałobny nastrój. Zero taktu, jakby wychowały go oswojone świnie, mówiące ludzkim głosem diabły tasmańskie. Ujemny współczynnik ogłady.
- Kto? Co? - dukam.
- Helenka. Puści fiatona za trzy stówy. Więcej nie dam.
- Heh, zabrzmiało jak "puści pawia" - zauważam przytomnie.
- Wyciągnie się dziada traktorem. Tak zarósł, że inaczej - nie da rady. Ledwie go widać. Koła siedzą do połowy w ziemi. Nawet, jak odkopię, wytnę samosiejki - myślisz, że da się go wyszarpać tico? A w życiu.
No tak, ja tu przechodzą piekło, umieram za życia, a mój przygłupi kumpel nawija, jak to udało mu się, po miesiącu starań, przekonać stojącą nad grobem sąsiadkę, do sprzedaży fiata 125p, należącego niegdyś do jej ślubnego. Relikwia, najświętsza pamiątka, gniła od dobrych dwudziestu lat na podwórzu, w jaśminach. Potem - jeżynach. Wreszcie - w dżungli.
Karoseria koloru yellow bahama niemal całkowicie pokryła się mchem, pierwotniakami. Oplotło ją dzikie wino.
Słabo znałem męża Helenki. Jakoś tak wyszło, mieszkał na drugim końcu wsi i nie był zbyt towarzyski. Co innego ona - kobieta o dwóch (żabich!) ustach, hipertrajkotka. Mówiła za siebie i za Ździśka. Była - pardon - jest z tych dziwnych plotkar, które nie dość, że chcą wyssać od ciebie najdelikatniejsze, najbardziej intymne szczegóły życia, byś zdawał relacje co, gdzie, kiedy i u kogo miało miejsce, to w dodatku bez cienia wstydu i skrępowania dzielą się historiami ze swojego życia. Zwłaszcza erotycznego. I nie ma, że nie uchodzi, wiek nie ten. Zdarzyło się, czy jak one mawiają"zadziało się" - więc czemu ma nie wiedzieć o tym pięć ościennych powiatów?
Ostatnio same nudy? No to już, dalej, zmyślmy parę pieprznych historyjek o sobie, córce sąsiada, czy siostrze stryjecznej!
Paskudne zachowanie, nigdy chyba nie zrozumiem drzemiącej w niektórych ludziach skłonności do konfabulacji, ubarwiania rzeczywistości w tak chamski sposób. Literaci za dychę!
Nie wiesz, nie widziałeś - to nie gadaj, a już na rany wszystkich Chrystusów w Polsce - nie dorabiaj teorii, nie doklejaj nikomu do życiorysu niezaistniałych wydarzeń.
- Źle z nią. Coraz gorzej. Raczysko, chyba w ostatnim stadium. Noszę jej zupki w słoikach, kefiry, mleko, chodzę po zakupy, sprzątam, jakby była moją rodzoną babką. I chuj, że dla samochodu. Nie pozwalam tak pieprzyć. Z dobroci serca,
Jasne, Przemuś, oczywiście, masz kryształowo czysty charakter, do tego serce ze szczerego złota i cale nie chodzi ci o kasę; jesteś Matkiem Teresem z Kalkuty, wolontariuszem wyczulonym na krzywdę sąsiadki i gdybyś tylko miał jakikolwiek dochód - od razu stałbyś się filantropem i przekazywał całe pobory na rzecz Narodowego Funduszu Ratowania Osób w Podeszłym Wieku, mało tego - dokładał co miesiąc pewną sumkę uzyskaną ze sprzedaży rzeczy osobistych.
Wreszcie, wysprzedawszy wszystko co masz - wystawiłbyś samego siebie na licytację, byleby tylko mieć jakiekolwiek pieniądze dla ukochanych podopiecznych.
Jesteś żałosny - powiedziałbym ci, gdybym miał ochotę na kłótnię i gdyby istniał choćby cień szansy, że zrozumiesz, dotrze do materialistycznego łba, jak bardzo beznadziejna jest twoja postawa, to całe zgrywanie zatroskanego dobroczyńcy. I po co? Dla kupy złomu, którą będziesz potem próbował opchnąć na allegro, za kilkakrotnie wyższą cenę, wystawisz z pełnym peanów opisem, jakbyś sprzedawał relikt z dynastii Piastów, skarb narodowy.
Kuźwa, Przemo, żebyś ty choć te całe zakupy robił za swoje!
Im dłużej słucham o cholernym gracie, tym większy wstręt we mnie wywołujesz. Zapisz sobie najlepiej w CV: " umiejętność w zakresie..."
Biała myśl przez chwilę odbiera mi świadomość. Zawieszam się na moment.
"... i zawieranie umów cywilno - prawnych, wysoka skuteczność przekonywania, umiejętności marketingo..."
Kolejny, perłowy fragmencik pustki. Czuję się tak fatalnie, że za chwilę panie system, mam wrażenie, że przegrzewają mi się obwody. W ustach - smak palonej gumy, plastiku.
...tak, wpisz sobie do życiorysu, przeklęty cwaniaczku. Zamiast znaleźć uczciwą pracę, wolisz robić takie numery, przekręcać biedne staruszki. Co - tatuś nauczył?
- O jasna kurwa - Przemek dębieje.
- Mówiłem - zabije ich. Nie chcieli wierzyć, głupki - mówię beznamiętnie. Cały jestem jakby z papieru. Gazeta, której nikt nie chciał czytać.
Zatrzymujemy wehikuły. Cztery ciała chłopców leżą na poboczu, tuż obok szczątków (guza? grzyba?).
- No i rozsadziło. A ostrzegałem. Smutne. Wyglądają jak stare, szmaciane lalki, które ktoś wyrzucił z jadącego samochodu.
- Jezu, Boguś...
Nagle, z mgły rodzi się myśl. Tętniąca w mojej głowie szklana rosa powoduje, że jestem otępiały. Z drugiej strony - chyba z powodu podwyższonego ciśnienia, ucisku płatów czołowych, przez to całe przegrzanie, zgniecenie od wewnątrz, czuję, że właśnie zwariowałem, jestem wyzwolony z okowów zdrowia psychicznego. Rzuciłem normalność, jakby to była nie przynosząca satysfakcji praca ponad siły.
- Chodź, do cholery - ciągnę kumpla za rękaw.
- Dzwonię na policję.
- O masz, ty znowu swoje. Ocipiałeś z tymi pałami? Kto inny znajdzie, powiadomi. Po cholerę mają cię ciągać po komendach, żebyś składał zeznania? Potrzeba ci pucować się na skowerni (jadem grypsiarskim slangiem zasłyszanym w jakimiś filmie). W pokoju leży martwa facetka, rozumiesz? Umarłą mi faceta, a ty zawracasz se dupsko jakimiś dzieciakami. Pomóż, do diabła! - niemal szarpiemy się o telefon.
- W czym? Nie umiesz wezwać doktora? Masz roczek?
- Zobaczyć trupa. Nigdy nie widziałem, chyba, że na zdjęciach w necie. No nie dociera, że tak po porostu padła, jak rażona piorunem - i finito, po niej. Zobaczę - uwierzę.
Wyrzucam z siebie stek inwektyw. Kumpel od siedmiu boleści nie słucha. Jest mgłoodporny, jego nie imają się sentymenty, ani głębsze refleksje. Myśli jedynie o kasie, przekręciarz cholerny. Głowę daję, że opowiadałby reporterom TVP Lublin, jak to znalazł ciała dzieciaków, żalił się na wyrastające zewsząd guzy - purchawy i biadolił o konieczności zrobienia czegoś przez lokalne władze, które zdają się nie dostrzegać problemu, bagatelizują śmiertelne zagrożenie.
Oczywiście nie udzieliłby wypowiedzi za darmo. Dwa złote od słowa - pewnie tyle by krzyknął. A potem szczyciłby się, że przez całe trzydzieści sekund był w telewizji. Maleńka sława maleńkiego człowieczka o rozdętym, niczym wspomniane narośle, ego. Cynicznym krętaczyku, który ma w sobie tyle współczucia i empatii, co kot napłakał.
Jezu - Filon. Chyba nie nadgryzł Ali... Nawet nie chcę tak myśleć.
Dojeżdżamy do mego domu. We wszystkich oknach pali się światło, choć jest dzień, widno.
Przemek puszcza mnie przodem. Znowu - przykry widok samochodu, którym przyjechała ukochana. Konieczność zmierzenia się z najgorszym z widoków. Ech, jak chciałoby się podłączyć teraz do myśli kogokolwiek innego, najlepiej mieszkańca zamorskiego kraju, dzikiej Afryki, gangstera z Meksyku, szalonego artysty, albo wręcz przeciwnie - statecznej bibliotekarki, pani od fizyki uczącej w wiejskiej podstawówce, mnicha związanego ślubami milczenia, przestrzegającego nieludzkich postów biczownika sprzed wieków, możnowładcy, albo najlichszego szlachciury, który za młodu przerżnął w karcięta rodzinny dwór w Serbinowie, dobra złotopolickie, założenie pałacowe w Wołmontowiczach; być kimkolwiek innym, tylko nie sobą.
Zniósłbym nawet (oczywiście - chwilowo!) los więźnia, poddawanego torturom zesłańca na Kołymę, bycie kartuzem, budzenie się parę razy w nocy na modły, albo siedzenie za niewinność w odremontowanym dzięki funduszom unijnym Miejscu odosobnienia w Berezie Kartuskiej; wypruwanie żył budując Kolosy Cheopsa, piramidy rodyjskie; wszystko, byleby tylko nie doświadczać widoku zmarłej Ali... Pięknouśmiechej, bo tak o niej pieszczotliwie mówiłem.
Drzwi do pokoju - otwarte na oścież. Ojciec siedzi na krześle. Podpiera podbródek pięścią. W blasku słońca jego cała postać lśni, błyszczy niczym świeżo wypolerowany nagrobek. Kopia "Myśliciela" Rodina stojąca w miejscu śmierci ukochanej kobiety. Zaduma, jaka powinna obowiązywać w każdym mauzoleum, powaga rozdęta do absurdalnych rozmiarów. Klimat katakumb znajdujących się w podziemiach bazyliki Zjednoczonego Kościoła Panseksualizmu. Dwie rzeźby w alkowie osiemnastowiecznej elegantki - nimfomanki, która zmarła z wycieńczenia i nadmiaru uciech po całonocnych igraszkach.
Gipsowy odlew jej ciała i pilnujący go, kamienny filozof.
- Po coś przylazł? Tyle razy mówiłem - nie właź, tu jest interior, enklawa, inny kraj. Zwłaszcza, gdy kogoś do siebie zaproszę. Czyli prawie nigdy. Myślisz, że co tu znajdziesz? Złoto, skarby? Daj mi, kuźwa, odrobinę prywatności, a nie - wchodzisz, przekraczasz granicę państwa. Bez wiz, bez paszportów - nie wpuszczam nawet na krok.
- Coś ty jej zrobił? - głos staruszka dobiega jakby z oddali. Albo z wnętrza sejfu. Oto mówi do mnie ktoś storturowany, pozbawiony wszelkiej nadziei. Ton - niczym prośba o śmierć, skrócenie męczarni.
- Właśnie o to chodzi, że nic. Sama umarła. Serce nie wytrzymało.
- Zakatowałeś... ty skur...
I zaczyna płakać. Z bezradności, poczucia porażki rodzicielskiej, wychowania sadysty, łóżkowego mordercy. A może po prostu wzrusza tatę widok ciała Aliny?
- Ty kurwa satanista jesteś. Świecę jej wepchnąłeś w usta.
- Tak jakby. Przez to stałą się zniczem. Płomień ją ogrzał, od wewnątrz, odbijał się w oczach. Łatwa do odczytania metafora.
Przemo z ojcem patrzą na mnie już nie pojedynczym wilkiem, ale całą watahą.
- Bierzemy, szybko, zanim nie zaczęła gnić. Nie ma czasu do stracenia, mogą przyjść koty, na czele z Filonem, zacząć gryźć ciało...
- Florek. Uspokój się, siadaj. Jesteś w szoku - tacie chyba przeszła zaduma i złość. Albo się boi synalka - psychopaty.
- Jakim znowu szoku? Bierz za nogi, my z Przemkiem - za ręce. No co? Sam nie dam rady wytaszczyć.
Chcę podnieść głos, zacząć ochrzaniać kumpla, starego, ze co oni myślą, jak można nie pomóc mi w takiej sytuacji, na głowę zwalił bi się trup ukochanej, przecież żaden sędzia ani policjant nie uwierzy, że ona po prostu, bez niczyjej pomocy zmarła, zabiła ją pękająca śruba, albo złamany trybik. W Zakładach Medycyny Sądowej różnie bywa, patolog może mieć kaca, pomylić formularze i w raporcie z sekcji wpisze: " stwierdza się liczne podbiegnięcia krwawe, złamanie kości takiej a takiej; śmierć nastąpiła w sposób nagły w wyniku złamania tego i tego kręgu szyi, przebicia płuc przez żebra" - i przez najbliższe dwadzieścia pięć lat będę widzieć pokratkowane niebo.
Absolutnie nie jestem w szoku, niespodziewany i absurdalny zgon Pięknouśmiechej wywarł oczywiście na mnie wrażenie, w negatywnym ujęciu, oplotła mnie wiskozowa mgła, ale do ciężkiego licha - jestem zdrowy na umyśle. Znaczy - obmyśliłem może i nielogiczny, spaczony plan, ale chcę odsunąć od siebie podejrzenia. Nie mam nic wspólnego ze zniknięciem poetessy Aliny Welianow. Znałem taką, oczywiście, ona i ja publikowaliśmy wiersze na jednym z internetowych portali, ale to wszystko. Co mam więcej wiedzieć? Nie śledzę ludzi, którzy podobnie jak ja wklejają wypociny na stronce dla grafomanów.
Jest poszukiwana? Mogę wiedzieć, za co? Zdawała się być miła i sympatyczna - widzicie, jak pozory mylą?
Tak więc chcę wynieść zwłoki z pokoju, podrzucić obok martwych gówniarzy, do rowu wepchnąć martwy samochód.
Niechby było tak: jechała sobie pani Alina z Warszawy, choroba wie, po co; nic nikomu nie mówiąc pewnego dnia wyszła z domu i ruszyła przed siebie. Może miała dość męża, dzieci, znudziło się życie rodzinne i postanowiła zostać trampką, włóczyć się do miasta do wsi w poszukiwaniu sensu życia, straconego czasu, a może miała coś na sumieniu, wplątała się w aferę i groziło jej niebezpieczeństwo?
Dojechała aż tutaj. Zapewne nie był to punkt docelowy. Po drodze zobaczyła, jak dzieciaki bawią się naturalną bombą. Nie wiedziała, co to jest, pewnie zaintrygowała ją dziwaczna, mięsna kula. Podeszła bliżej - i bum!
Nieprawdopodobne? Innego wytłumaczenia nie umiem znaleźć, ja w każdym bądź razie nie zabiłem.
...ból głowy się nasila. Ojciec, żywo gestykulując, ustala coś z Przemkiem.
Obojętnieję na wszelakie znane mi śmierci. Złamał mi się kręgosłup moralny i chwieję się, drżę w posadach.
Powodowany szokiem, wyrzutami sumienia i nieprawdopodobnym wręcz bólem chciałem zrobić coś absolutnie nie do pomyślenia:" wywieźć ciało najukochańszej kobiety jak najdalej się da i podpalić w aucie zaparkowanym na bezludziu, potem - zobaczyszy tragedię dzieciarni - planowałem tam podrzucić... Jezu. Sfiksowałem do reszty.
Przytulam się do Aliny. Owijam ją naszą wspólną mgłą. Już nie trzeba się bać - ani śmierci, więzienia za niepopełnione zbrodnie, napisania złego wiersza; nie straszne są wypełnione żyłkami, cieliste bomby.
Jesteśmy w głębi jednej z nich, kochanie. Czekamy na koncert Esyt Pjaw. Wczoraj zostałaś praprababcią, twoja córeczka urodziła kilka nowych pokoleń na raz.
Każde dziecko zostało ochrzczone przez twego dawnego kochanka, kustosza Muzeum Wszystkich Polskich Świętych. Nie było potrzeby nadawania im imion, wszystkie wyglądały identycznie i w zasadzie wyrosłaby z nich jedna osoba: poszatkowany na kawałki, skopiowany na powielaczu człowiek - gorące znamię, narośl pełna gwoździ, opiłków i haceli.
Chce mi się spać, kochanie. Powspominajmy jeden z przyjemniejszych, choć nieerotyczny sen. Wydarłem spod skóry każdy z moich tatuaży, jakby były zaszytą tam kalkomanią z gumy do żucia, obrazkiem, jaki katabasy zostawiają na koniec wizyty duszpasterskiej; wyciągnąłem coś najbardziej, aż do bólu osobistego i przykleiłem na tobie. Oznaczyłem niejako.
Nie porównywałbym tego do numerów w obozach koncentracyjnych, tagu, loga ulubionego zespołu, czy gry komputerowej, rysunku z dzieciństwa, autoportretu, ani autografu kogoś, kogo podziwiasz i szanujesz.
Ta metafora jest prosta i przez to urocza - przeszczepiłem ci kawałek siebie . Tyle w tym głębi, co w płaskiej łyżeczce trucizny.
Weź, przełknij. Nie musisz oblizywać ust.
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga
21 listopada 2024
4. KONTAKT Z RZECZYWISTOŚCIĄBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
FIANÇAILLES D'AUTOMNEsam53
20 listopada 2024
2011wiesiek
20 listopada 2024
3. Uogólniłbym pojęcieBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
Mówią o nich - anachronizmMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Bielszy odcień bieliMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 listopada 2024
RozbitekYaro