24 listopada 2017
Homotecton cz. I
I.
Duszno. Kolorowa smuga w kałuży, tęcza odbita w mętnej wodzie. Gapię się na te opalizujące smarki i próbuję znaleźć odpowiednie przysłowie lub cytat, porównać do czegoś wzniosłego, co zostało za przeproszeniem skurwione, spadło z nieboskłonu i utoneło w błocie. Przenoszę wzrok na placek smoły.
Kształtem przypomina zwierzę, może kota dźwigającego na grzbiecie szubienicę.
Jezu! Co za skojarzenia! Same makabreski się lęgną w głowie. Nastrój mi siada. Muszę się przejść, przewietrzyć pod czerepem. Niech słońce wypali smęty, wiatr wydmucha kurz.
- Patrz- Rejski ruchem głowy wskazuje chatę Marciniukowej. Drugi, jeszcze większy baner z napisem SPRZEDAM, tym razem od strony drogi.
Pod spodem półmetrowych liter - wysmalcowany czerwoną farbą na kawałku sklejki, równie wielki numer telefonu. Na ćwierć ściany te bukwy i cyfry. Już większych się nie dało. Ma być widoczne z paru kilometrów. Może szybciej się sprzeda.
Żądza pieniądza - babka jeszcze żyje, a syn już próbuje spieniężyć dom.
- Wiedz, daleko mi do kurde, konserwatysty, ale to jakoś oburza. Mógł poczekać Rysiek z rok - dwa, dla przyzwoitości. Matka po dziewięćdziesiątce, jedną nogą w grobie, a ten...?
- E, toż wiadomo, że już nie będzie sama mieszkać. Na co ma stać puste?
- Nikt nie przyjdzie na to zadupie. Może się ogłąszać na Allegrze, w prasie, czy gdzie tam chce - mówię gorzko gniotąc w palcach skręconego z gazety nibypapierosa.
- Czego... Zdrowa chata, nie pogniła, może kto z miasta kupi na domek letniskowy.
- Prędzej korniki zeźrą w pizdu - zapalam ,,fajkę" marki Super Express.
II.
Telefon z cukru. Wystarczy wrzucić do herbaty, porządnie zamieszać, a połączysz się z brzydkim nieznajomym, lub dawnym kolegą z klasy.
Dzieci złażą do kryptyopuszczonego kościoła. Siadają na trumnach fundatorów, ćmią szlugi. Wymyśliły nową zabawę - wbijanie sobie gwoździ w podniebienia.
Zero tematów do rozmowy. Tylko blacha i młotek, kilka kropli krwi.
Gorzka powódź na ekranie. Przez ulice dryfują zdechłe psy, drzewa wyrwane z korzeniami, przez fale.
Zanika zdolność komunikacji. Będziemy jak te dawno ograbione z kosztowności mumie luteran, czy kto tam leży.
Chłopcy dla zgrywy wrzucają trupom pety do oczodołów, w zastygłe w wiecznym krzyku usta.
Macie pojarę, ewangeliki.
Na Śląsku ciągle leje, stan klęski żywiołowej. Zapalił się jeden z wyschłych szlachciur. Zgorzałby z całą trumną, ale gówniarze w porę zgasiły.
Gwoździe powoli zabliźniają się. Śmierć uciekła z filmu Lyncha. Gra na pół etatu w ,,Klanie".
Rólka jakiejś upośledzonej dziewczynki.
III.
Śpij, Jurek, jutro obetnę ci głowę, rozpłatam klatkę piersiową. W ruch pójdzie dolpima. Armalnowicka maskara piłą motorową.
Dałby Bóg, by mi zasądzili dożywotkę. Coś trzeba ze sobą zrobić, poszukać ciepłego kąta. Nie spędzę przecież reszty życia w tym zgniłym barakowozie.
Ciężko oddychasz. To już agonia? Oby. Ciul by to strzelił - ty, to i umrze renta. Kto mnie będzie utrzymywał - Pan Jezus?
Taką se obrałem taktykie - pokroić twoje zwłoki i sru!- do mamra.
Ja, wiesz, gołębie serce, muchy bym nie skrzywdził. W końcu ty brat rodzony. Ludzkie uczucia mam. Ale trupa?
Ręka by mi nie drgnęła. Tu przecież chodzi o moją przyszłość. Tobie i tak będzie wszystko jedno. Muszę się władować do paki. Inaczej piździec - przyjdzie zdechnąć z głodu.
Dach przecieka, grzyb się wrzucił. Cuchnie stęchlizną. Jak skłądowisko odpadów wygląda ta nasza nora. Syf, kiła i ruina.
Nawet artykuł w Super Expressie o tym wysmarowali, jak to żyją synki słynnego Roberta Paniewskiego.
,,Przepity los". Że bez prądu i bieżącej wody. Że mieliście, chamy, złoty róg, ostał wam się ino gnój. Nawet gitary po tatusiu sprzedali.
Widzę cię tato, jak siedzisz w fotelu pod ścianą. Śpisz w wizgocie radia, szumie rozstrojonego telewizora. Mogłeś się zdrzemnąć tylko pośród hałasu. Zły duch cię, tatku, gnębił i ośmieszał. Złamanej kariery nie dałoby się posklejać do kupy nawet, gdyby cię wyleczyli w tych Tworzyńcach.
Dla gawiedzi na zawsze pozostałbyś czubem. Łatka przyrosła do twarzy. Żądne sensacji ludziska przychodziliby na koncerty zobaczyć upadek, może nawet kolejny atak paranoi, amoku.
Zdrowy i normalny byłbyś dla motłochu całkowicie nieatrakcyjny. Ot, kolejny siwy, przebrzmiały piosenkarzyna, co to próbuje odcinać kupony od sławy.
Z chwilą blamażu w Jarocinie skończyłeś się na dobre. Mogło być już tylko gożej. I było.
Więc chyba lepiej, że odszedłeś w stanie całkowitej psychozy, niepogodzony ze światem, targany bezproduktywnym szałem, opleciony niewidzialnymi linami.
Teraz, z perspektywy czasu uważam, że wszystko jest po coś. Nawet krępujące cię więzy.
Zastanawiam się, czy tam gdzie jesteś, bo przecież musisz gdzieś być, nigdy nie uwierzę w twoją całkowitą śmierć, duch człowieka takiego jak ty nie mógł tak po prostu wsiąknąć w glebę, czy tam gdzie trafiłeś jest telewizor, ekran, szklana kula, przez którą nas obserwujesz?
Biednieśmy skończyli, zeszli całkowicie na sobaki.
Patrz - teraz brat się kończy. Chyba i ja niedługo pociągnę. Coś ten kaszel suchotniczy nie daje spokoju. Może też zejdę na raka płuc?
W zasadzie nie byłoby źle, pocierpiałbym trochę i adieu, zero zmartwień.
Kto kupił i słucha twoich płyt? Czy gdybyś wrócił, chociażby na krótką chwilę, miałbyś żal, ze je opchnałem?
Czy przytuliłbyś po ojcowsku syna marnotrawnego, powiedział, że nic się nie stało?
Całą kolekcję puściłem za jakaś bzdurną sumę. Czasami żałuję. To tak, jakbym część ciebie zastawił. Niczym judasz.
Częściej jednak słucham wewnętrznego głosu rozsądku, ze to były starocie, żądne białe kruki, kto normalny teraz słucha winyli Ceppelinów, Dip Perpelów, że bieda i głód zmusiły mnie do spieniężenia twoich zbiorów. No i główny powód - brak prądu. Wiatr w gniazdkach. Nie ma do czego podłączyć adaptera.
IV.
- Co u Jurka? - siedząca za ladą Kryśka wlepia we mnie świdrujące gały. Po spojrzeniu widać, że jak kania dżdżu pragnie plotek. Wręcz usycha z tęsknoty za nową porcją złych wieści. Patrzy jak niedopchana kobieta na striptizera. Pożera oczami.
- A, dobrze. Najadł się barszczu czerwonego i czyta, chyba ,,Potop" - kłamię mendzie prosto w twarz.
Ach, jakbym chciał złapać za siwą czuprynę i walić w podłogę tak długo, aż twarz zmieniłaby się w breję o konsystencji wspomnianego barszczu. Nienawidzę wścibstwa.
- Taaak? A mówili, że ma przerzuty - przez pysk przekupy przebiega zdziwienie.
- Sruty, nie przerzuty. Od fajek te guzy na wątrobie. Zobaczysz, jeszcze nas przeżyje. Do stówy, jak BBóg da, dociągnie. Tylko musi się oszczędzać. I dużo pić ciepłego - żenię bałachę.
Kto wie, może jak wrócę do ,,domu", Jerzy będzie już ,,gotowy"?
- Daj no mnie, Krysiu, ze dwa Karpackie. Wypije, to może wątróbka mu się polepszy, he, he.
- Sześć czterdzieści. Wy no nie pijcie tak. Heniek był z parę dni temu i widział, że brat nie chodzi. Nawet się nie mógł podnoeść. ,,Na wykończeniu"- twierdził.
- Bajko-kurwa-pisarz! Głupoty wymyśla. Zapisz te sześć. Za tydzień oddam. I nie powtarzaj, co ludzie z nudów natrują - robię naburmuszoną minę.
Śmieszna ilość alko, ale wiem, ze nie dostałbym więcej na zeszyt. Taki Greń to co innego. Choć chleje ile wlezie - jest wypłacalny.
Ja - kompletnie nie, do tego po wsi rozeszła się fama, że Juras dogorywa. A już siedemdziesiąt złotych długu narosło. I kto będzie spłącać w razie czego?
Kryśka sprytna, nie da sobie w kaszę nasać.
Nie ubzdryngolę się tym literkiem piwa, nawet nie przygłuszę smutku z powodu zbliżającej się żałoby.
Sklepowa lustruje, jak chowam browce za pazuchą. Stara się mnie rozgryźć, przyłapać na łgarstwie. Pragnie potwierdzenia brutalnej prawdy.
Każdy plotkarz jest miłośnikiem nieszczęść, należy do nieformalnego fanklubu złych wiadomości. Uwielbia się nimi dzielić, upucha w myślowych klaserach cudze wypadki, choroby i śmierci.
Napawa się później tymi trofeami, odkurza je.
A takiego wała jak Polska cała - pokazuję babie w duchu gest Kozakiewicza.
Nie będę dokarmiać twej manii, żmijo. Śliń się, oblizuj, warcz. Dowiesz sie wszystkiego w swoim czasie.
Terminalnie chory Jurek, w zasadzie już nieboszczyk, plunąłby ci w pysk, choćby nawet oznaczało to konieczność robienia zakupów trzy wioski dalej.
On miał, MA honor i nie pozwoli odzierać się z prywatności. Jego w końcu sprawa, czy jest zdrowy jak byk, czy akurat kona. My ci do wyników badań nie zaglądamy, sekutnico.
- Dobre doktory postawiły brajdaka na nogi. Na dniach przyjdzie jak to się mówi uregulować należności. Za książki by się wzięli, plotkarze, a nie wymyślają bujdy, zdrowego człowieka żywcem chcą do mogiły kłaść. Kaszlniesz, bekniesz, a ci gruźlicę przybijają, nie zdążysz dobrze pierdnąć, jak mówią, żeś się zes...
- Cześć - Adam Sikor podaje mi rękę.
- A, cześć.
Nie wdajac sie w zbędne dyskusje wychodzę na dwór. Kiepy się kończą, ale nie będę żebrać, błagać harpii. Bez fajek można się obejść. Odkapslowuję pierwszą flaszkę.ogi, ja bym na nas dwóch pracował, solidne pieniądze do
Tak bardzo chciałbym ci ulżyć w cierpieniu, Jurek. Czy jeszcze jesteś? Leżysz w stęchłym barłogu pośród śmieci, pełzających pluskiew (powinienem ogarnąć ,,apartament", ale ostatnimi czasy nie miałem do tego głowy)?
Pochowa cię, brat, gmina. Ja będę w puszce, może pobity na przesłuchaniu.
Nawet cię nie pożegnam, choć ty najbliższy. To ostatnie moje chwile na wolności.
Potem już tylko pierdel, świat pokrojony szczeblami krat, zmniejszony do rozmiarów celi.
Co robić? Żeb nie padaczka, żeb nie nałogi, ja bym na nas dwóch pracował, solidne pieniądze przynosił i żylibym jak paniska. Gdziekolwiek bym się zaczepił, choć ja bez szkoły, żeb zdrowie było jak należy - inaczej by się to potoczyło. A tak - trzeba kombinować jak koń pod górę, zbezcześcić ciało brata.
Afera na pół kraju wybuchnie, prasa znów sie rozbrecha, jak to młode Paniewskie, alkoholiki, skończyli. Jeden w zakładzie, drugi w kawałkach.
,,Psychoza dziedziczna" - zawyrokuje jakiś mądrala, domorosły kryminolog - genetyk, co mnie na oczy nie widział. Przelazło z ojca na syna, wariactwo.
A ja zamilknę. Katatonia totalna, pary z gęby nie puszczę, choćby nawet co dzień łomot spuszczali - nie wymuszą zeznań, nie poznają motywu.
Czy spadnie na mnie ponura sława jak na Teda Bandiego, czy Czarlsa Mensona?
Ciul z tym, po co się na zaś przejmować? Chowam życie do walizki i wrzucam ja do rwącego potoku.
Miałem niefart w rosyjskiej ruletce zwanej losem. Bez szans na poprawę, restart. Nawarzyło się Karpackiego supermocnego, to trzeba teraz wypić. Co do kropelki. Zetrzeć pianę z wąsów. Pod żadnym pozorem nie mazać się. Bo ojciec wyśmieje.
Wierzę w twoją obecność, tato. I w szklaną kulę. Puszczam do ciebie oko. Pomachaj jeśli możesz. Odwróć się, gdy będę kroił Jurka.
V.
Obawy narastają. A co, jeśli już po wszystkim?
Żeb sobie dodać otuchy nucę ,,Windy z trzynastego piętra"- moim skromnym zdaniem najlepszą piosenkę w dorobku tatki. Wiele miał dobrych, ale ta szczególnie przypadła do gustu.
,,Jeśli pada, a ty uciekasz- nie poślizgnij się w błocie, bo jak to zrobisz - będziesz się ślizgać we krwi. Ta noc jest nocą wilkołaka".
Słowa może i durne, dziecięco naiwne, ale za to melodia jaka! Szlagier był za komuny, sam Niedźwiedzki przyznał, że mu się podoba.
Ech, Chryste Jezu, gdzie te czasy... Przemijanie to brudna woda. Powódź chlusnęła nam w życiorysy, wypłukała kieszenie, zmyła nawet dom.
Stary był muzyk, ty - budowlaniec. Miałeś fach w ręku, Juruś. Tylko mnie, biedne dziecko, los pokarał trutniowatym charakterem.
Anioł byłeś, brat, święty Jerzy zabijający smoka. Walczyłeś z przeciwnościami losu, nie dawałeś nam obu zginąć, dać się pożreć biedzie. Wiem, położyłeś na mnie lagę, uznałeś za trwale niezdolnego do samodzielnej egzystencji.
Gównoś na tych budowach zarobił, niemal wszystko co do złotówki szło na przelew. Ja z gównoprac też nie wyciągłąem kokosów. Ale jakoś, na rany Chrystusa, się żyło, wiązało koniec z końcem. Choć nieraz nie za bardzo było co do gara włożyć - nie pomarlimy z głodu, czy pragnienia.
A teraz wszystko trafia szlag, paszcza Lewiatana, że tak górnolotnie powiem, rozdziawia się pod stopami.
Co my winne, że harówa nas nie lubi i z wzajemnością?
- Ta noc kończy się na trzynastyyyymmm...- chrypię i pociągam solidny łyk.
- Cicho! - odpędzam nogą obszczekującego mnie Kobejna. Zajadłe kundlisko szczerzy kły. Sięga mi do kostek, a wydaje mu się, że jest owczarkiem niemieckim,. Wielka, średnio udomowiona bestia stojąca na straży gospodarstwa Heńka i Aliny, paromordy Cerber - krasnal.
- Złapałbym cię, psia jucho i skręcił kark - warczę uśmiechając się złowieszczo. Odzywa się we mnie zgrywus, nie wiedzieć czemu mam ochotę na szelmostwa, pochuliganić jak za młodu, naszczać do baku stojącej pod remizą wuefemki, czy ukraść komuś wentyle z rowera.
Ech, przeszłość... Czego to my nie robili z Jurkiem niebosz... Tfu! Niech czort weźmie takie przejęzyczenie.
Książkiśmy wypożyczali odnosili do biblioteki oszczane, kradlli kury, raz nawet chcielim wysmarować krowim łajnem szyby milicyjnego gazika. Ale ręka drgnęła. Nie chchcielim, po dostaniu solidnego wpierdolu trafić do mamra za znieważenie władzy ludowej.
Toż żadne z nas bandyty. A kić w Czarnym Stoku -podobno jeden z najcięższych w kraju, nawet recydywa trzęsie porami jak się dowiaduje, że rzucą ja do ,,Doliny B". Huk wie, czemu taka nazwa. Kalymon twierdził, że od jakiegoś cytatu biblijnego przerobionego na przyśpiewkę więzienną, że ktoś tam chodził ciemną, piekielna doliną i zła się nie uląkł, złamał się dopiero w czarnostockim pierdlu.
...wa mać! - mnę w ustach przekleństwo. Najupierdliwsze psisko świata uskoczyło przed lecącą butelką. Mam gdzieś, ze zwrotna. Niczego już nie muszę oddawać. Jestem na wylocie. Na dobrą sprawę mógłbym nawet się targnąć, pożyczyć od Wieśka (swój chłop, dałby) linkę holowniczą i pójść do lasu. Co mnie zależy? Ja już trup, bardziej, niż Juras.
,,Prison is hell" - pisze wykłute na plecach Zbycha. Może i mnie, nie daj Bóg, będą tam mieć za najgorszą szmatę? Nie ma chyba miejsca na Ziemi, gdzie poważają bratobójców. To jedna z najgorszych, niezmywalnych hańb, wieczna plama. Szykuje mi się stygmat z błota, piętno kainowe na japie.
Wybacz, Jurek - muszę to zrobić.
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga
21 listopada 2024
4. KONTAKT Z RZECZYWISTOŚCIĄBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
FIANÇAILLES D'AUTOMNEsam53
20 listopada 2024
2011wiesiek
20 listopada 2024
3. Uogólniłbym pojęcieBelamonte/Senograsta
20 listopada 2024
Mówią o nich - anachronizmMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Bielszy odcień bieliMarek Gajowniczek
19 listopada 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.