9 stycznia 2018
Zmysły zewnętrzne (cz.IV.)
XII. Prozodia, poezodia.
Dwóch płanetników, ożywionych topielców, smętnie człapie przez miasto. Zostawiamy za sobą mokre i cuchnące martwym rastamanem, ślady. Nieliczni przechodnie patrzą spode łbów; niektórzy, zwłaszcza dzieci, parskają śmiechem. Trudno się dziwić - wyglądamy co najmniej osobliwie.
Dla Peru nie zamyka się jadaczka, kłapie nią, jakby była wygrana na loterii. W ogóle nie szanuje aparatu gębowego, wywija hołubce jęzorem, miesi wargi, przeżuwa dziąsła. Gadka na każdy temat na raz: od wojny w Islamabardzie, po wzrost ceny syryjskiej ropy, fakt, że w młodości jego matka zdradzała ojca, cudem uniknął odsiadki za spowodowanie wypadku na bani. Wywewnętrznia się, ględzi nieraz od rzeczy, myli pojęcia.
No i ma za swoje, los nie rychliwy, ale sprawiedliwy, doigrał się, paplacz cholerny. Nagle, podczas półgodzinnej perory, wyrzucania zdań z prędkością wyrzutu pocisku z karabinka AKM, szczęka Pawła zaczyna wirować. Po prostu wirować, jak rotor. dobrze słyszeliście. Drży, rozkręca się, coraz szybciej i szybciej.
Obserwowałem zjawisko nieco zdumiony, początkowo nie wiedząc - czy ryknąć śmiechem z cudacznego objawu przedawkowania, jakie niewątpliwie miało miejsce, czy być przerażonym, że kumpel się kończy.
Wyjąć komórkę, by dzwonić po łapiduchów, czy zacząć kręcić filmik na youtube?
Górne zęby też ,,przechodzą w prędkość nadświetlną"- jak mawiano w jakimś filmie S- F, chyba Star Trek, ale kogo to teraz obchodzi? Cała głowa Słońca Peru drży, dygocze.
W dzieciństwie byłem świadkiem, jak pies dziadków takiego jednego Leszka miał atak epilepsji. Podszedł patrząc dziwnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć ,,Pomóż, człowieku, to znów się dzieje, przestrzeń zaraz zwariuje, wybuchnie". Ewidentnie szukał pomocy.
A potem rzuciło go, wiadomo - drgawki, piana szumująca z pyska. Nieprzyjemnie się patrzy na czyjekolwiek cierpienie, nawet obcego zwierzaka. No - chyba, że jest się psychopatą, zwyrodnialcem.
Paweł tez ma padaczkę? - zastanawiam się. Wygląda o wiele gorzej, cierpienie większe, niż w przypadku Misia, czy jak mu było.
To nie choroba świętego Walentego, biedy Peru się rozpada! Naprawdę - oczy wyszły mu z orbit, nos i policzki tańcują rumbę, salsę i macarenę naraz, każdy włos z osobna giba się, kiwa, kołysze w inną stronę. Twarz sczerwieniała i coraz bardziej sinieje.
- Dydydydydy! Kłap! Kłap! - Paweł wali zębiskami o rozchwiane... czoło. Gębę ma niczym z rozgrzanej gumy, albo ciasta, które nagle ożyło i zastanawia się, jaką przyjąć formę, metodą prób i błędów przybiera najrozmaitsze kształty: udaje sześciany, graniastosłupy krzywe, nieprawidłowe, figury półprzestrzenne o ujemnych polach powierzchni, bryły wklęsłe, wtopione, wżarte w skórę i kości twarzy. Mnie się to wszystko, chlupocze i buzuje.
Przymykam oczy. Wiem, powinienem nagrać dziwo, inaczej nikt mi nie uwierzy, z godnie z amerykańskojęzyczną zasadą ,,pics, or it didn't happen" potrzebowałem choćby jednego durnego zdjęcia na poparcie swych słów, udowodnienie, że nie zwidziało mi się, gęba naprawdę... wrzała.
I nagle stało się to, czego się obawiałem. Na co się przez trwającą wieczność chwilę zanosiło.
PLUUUUSK! - i rozpadła się, rozlazła cielistymi farfoclami.
Fragmenty czaszki, przypominające rozbitą w drobny mak kostkę Rubika, wysypały się z gotującej się twarzy i z chrzęstem upadły na chodnik.
Paweł z ogromną dziurą w gło... z dziurą zamiast głowy, stał przez parę sekund. Gdy do reszty ciała dotarło, że jest pozbawiona ,,centralki"- osunęła się. Lekko i cicho, żadne tam gwałtowne pacnięcie na wznak.
Tak właśnie skończył się Peru- dziwacznie, skrajnie cyrkowo, po klaunowsku, ale w sumie bez męczarni. Lekkie miał zniknięcie, że się tak wyrażę.
Początkowo nie chciałem wierzyć w to, co widzę. Nieee, na pewno, pierwszy i oby jedyny raz mam kontakt z Lady Delirą. Przecież to niemożliwe, jak, jakim cudem homo sapiens, żadna makieta ćwiczebna dla komandosów czy innej psiarni, ale najprawdziwszy człowiek, obywatel III RP, chłopina z krwi i kości, mógł się tak po prostu rozpaść?
W ciężkim szoku, bredząc, podbiegłem do szczątków.
- Nie umrzesz, brachu, nie dam ci! Od czego ma się ziomków, by pozwolili ci tak durno się rozlecieć, jak domek z klocków lego? Chuja! Złożę cie zaraz do kupy i będziesz śmigał jak nowo narodzony, nic nie stuka, nic nie puka, stan fabryczny, zero przebiegu! Niejedną krechę razem wypijemy, niejednego szota wciągniemy. Będzie się jarać wódę, pić szlugi, zobaczysz, tylko wstań, kurwa, na miłość boską... To chyba potylica...
Trzęsącymi się łapami składam puzzle ze Słońca Peru. Nie bardzo chcą pasować, jeden nie przystaje do drugiego.
- Pomóż mi, kuźwa, koleś! - krzyczę do przechodzącego chłopaka w dresie. Ten odburkuje mało cenzuralny wyraz i odpełza, gibając się w rytm ryczącego ze słuchawek gangsta rapu.
- Chwila, moment i wstaniesz jak Łazarz z popiołów, feniks trzeciego dnia, jak oznajmia Pismo - walczę z kością ciemieniową. Upycham mózg pod czerep. Jest nabrzmiały i nie mieści się, znaczna jego część wycieka oczodołami.
Nie zważając na makabrę, jaka ma miejsce, z wprawą doświadczonego patologa dokonuję antysekcji, składam farfocladę, ciastolinę gębową.
Coś zaczyna wychodzić, japa, buziuchna, oblicze, ale... jakieś niepodobne do pawłowego. Damskawe. Uformowana z cielesnej papki głowa jest zdecydowanie płci żeńskiej.
Boże, niechcący ulepiłem laskę! Jak w Księdze Rodzaju, choć na opak: z błota powstała niewiasta.
Jak go teraz pochowają, gdy jest niepodobny, ani w ząb nie przypomina siebie?
Stary Krauze ma co prawda forsy jak lodu, ale kto na świecie przekona go, ze leżąca nieopodal denacica to jego pierworodny?
Zgarną mnie, jak nic. Z pierdla nie wyjdę. Opłaci papugi, najlepszych w Polsce detektywów, najmimordy, nawet sędziów, o ławnikach nie wspominając i będzie: adwokaci celowo spartolą sprawę, linia obrony celowo nie będzie trzymać się kupy, czemu z resztą trudno się dziwić, samemu ciężko mi uwierzyć w przygodę niczym z serialu fantasy dla wczesnych nastolatków - i - żegnaj, wolności. Będę gibał bez oddechu za zabicie czort wie w jakim celu Pawła, zdrarcie, z niego ciuchów i ubranie w nie truposza bliżej nieokreślonej laski! Znając polskich stróżów prawa dostanę niezły łomot, pójdą w ruch pały, skatują mnie, bym puścił farbę - kim jest owa panna, bo nie mogą się doszukac w bazie danych, nikt nie zgłaszał zaginięcia, nawet Interpol niewiele pomógł.
Już wyobrażam sobie tę kocówę! I będę mógł błągać sobie a muzom o przeprowadzenie badań DNA by udowodnić, że nie ukryłem nigdzie zwłok Peru, że leżą one w lodówce Zakłądu Medycyny Sądowej, tylko pod inną postacią. Że niechcący zmieniłem kumplowi płeć, w dodatku post mortem. Sam bym opłacił owo badanie, ale kto będzie chciał słuchać niedorzeczności podejrzanego o podwójne mirderstwo ćpuna? Amen w butach, umarł w pacierzu.
Ech, chyba już trzeba kupić tubę wazeliny, by w razie spotkania pod celą koleci, którym zbiera się na amory, poszło w miarę gładko.
Oto moja, niezawiniona poezja przypadku, stworzona z głupia frant: jestem mimowolnym rzeźbiarzem, chirurgiem plastycznym, władcą niedawno żywych marionetek.
Znów przypominają mi się czytane w liceum teksty Bruno Shulza. Zmieniam płeć manekinom.
,,Transgenderyzm, jako powikłanie przedawkowania narkotyków" - byłby niezły temat na pracę magisterską. Albo i doktorską. Może wskoczyłby mi z milion zeta, włącznie z Nagrodą Nobla? Gorszym i za więkzsze duperele dawali...
- No, no - nie pochlebiaj sobie - odzywa się nagle to, co do niedawna było moim najlepszym kumplem.
- Zero twoich zasług, po prostu tak wyszło - mówią świeżo złożone do kupy usta.
Zaraz, skądś znam ten głos. Przypatruję się uważniej Babskiemu Pawłowi, bo nie wiem, jak trafniej określić tę postać.
No nie! Aneta! Aż odbiera mi mowę. Stoi przede mną, jak żywa, a w zasadzie całkiem żywa, Aneta En., moja była, pierwsza miłość, pierwsza kobieta, z którą... wiecie.
- Co się gapisz, jak sroka na malowane wrota? Pięć lat się nie widzieliśmy. Niby szmat czasu, ale powiedz - aż tak źle wyglądam? Postarzałam się?
Dławię się własną śliną. Przekręcone powiedzenie, tak charakterystyczne dla mojej azamroczonej narracji, fantazji narkotycznej (na trzeźwo nigdy tego nie robię, co więcej - uważam za szczeniackie) świadczy, iż Aneta jest wytworem wyobraźni, wylęgła się w głowie, stworzyła się ze stresu, dragów, błota, krwi martwego dredziarza. Może przywaliłem baniakiem w deskę rozdzielczą morodera? Cholercia, chyba nie...
- E - spierrrdalać! Wasze? - kobietokształtnyPaweł (jaki jest żeński odpowiednik tego imienia - PAulina? E, chyba Pawelina) ciska patykiem w kierunku dwóch brodatych kloszardów kręcących się przy - aż żal stwierdzić, ale wraku - cizety. Na biednego nie trafiło, szanujący się synalek oligarchy rozbija co najmniej dwa takie bolidy miesięcznie, ale... to jednak unikatowe auto. Biały kruk. Teraz - błotnisty.
Ej - momemnt - szliśmy taki kawał drogi i znów jesteśmy przy kałuży? Co do chu... Cały czas zdawało nam się że idziemy, dreptaliśmy w miejscu, jak dwa debile?
- Rusz dupsko, zanim te patole cały samochód rozszabrują. O - widzisz? - wskazuje prostokątną dziurę po tylnej lampie.
- Stój tutaj - daje mi do ręki oręż - ułamaną chwilę wcześniej, solidną gałąź - i pilnuj. Idę po Zbycha.
- Kogo?
- Jaworskiego.
- Ale skąd...?
- Znam tu wszystkich, nie wiedziałeś? - Pawełka, bo tak chyba będę mówić - uśmiecha się szelmowsko, po czym znika w czarnej, cuchnącej kotami bramie. A to dobre! Anetka, do niedawna żona kierownika Zespołu Maklerów Transakcyjnych jednego z największych polskich banków, zna się z tutejszą patologią! W życiu bym nie pomyślał, że ta dziana, aż chce się rzec ,,dobrze ułożona" kobieta przekroczyła kiedykolwiek próg jednej z tych ruder!
A Wyspiański, bodajże, pisał, że ,,nie polezie orzeł w gówna". Jak widać na załączonym obrazku - mało o życiu wiedział.
Polazła w lubotenach, pachnąca szanel, do meliny. Ciekawe po c...
- Won! - wrzeszczę chwytając konar oburącz. Wróg w osobie dwóch naprutych lumpów z supermarketowym wózkiem, naciera.
Bluzgają bym, delikatnie rzecz ujmując, oddalił się w trybie pilnym, bo jak nie, to wrócą z kolegami. A ci wezmą swoich ziomów, pół dzielni zwali mi się na łeb. Bo taka okazja - porsche w bajorze.
Gdyby w bełkotliwej gadce prymitywów był choćby cień prawdy - odpuściłbym, po co nadstawiać ryja dla nie swojego auta, szrotu właściwie, na dodatek należącego do Pawła, który nie wiadomo, czy żyje. Schował się, nieopatrznie przepoczwarzyłem go w Anetopodobną laskę - i mam robić za stróża jego śmiecia? Silnik nie zassał wody, jest z tyłu, ale przód - jak się domyślam - poszedł w driebiezgi.
Gdzie znajduje się ASO marki cizeta - wie ktoś?
Zwyczajnie wkurwiły mnie te ochlaptusy, uznając za trzcinę na wietrze, wydygańca, którego łatwo przestraszyć, wystarczy tupnąć, a spieprza gdzie pieprz rośnie gubiąc podkowy (ach, ta metaforyka dragowska! wirtuozeria słowa!).
Nagle, nie wiedzieć kiedy, sytuacja się zagęszcza, z bram, niezbyt jasnych uliczek, klacisk schodowych, wyrw w murach, komórek, garaży, piwnic, szop i sławojek wyłazi brać menelska. Zwabieni krzykami pobratymców, idą z odsieczą. Hordy, dresiarskie zastępy. Kobiety opuchnięte od wiadomego płynu, o oczach skośnych jak u Azjatek, panowie o fioletowych karnacjach, wyrostki bez choćby centymetra skóry niepokrytej jak nie blizną, to siniakiem, zadrapaniem. raną, wypryskiem, zahifieni narkusie, którym wszystko jedno czy żyją, bo mają pełną świadomość, do szczątkowych mózgownic dotarło, że skończyli się na Kill'em all, z chwilą wzięcia pompy w łapę podpisali wyrok śmierci - niehumanitarnej, w męczarniach. Lezą ku mnie bezrobotniarze, złodzieje złomu, rowerów, czego si da, ninja domowi, okładający regularnie swe szczerbate, wiecznie zalęknione żony, absolwenci szkół specjalnych, spadkobiercy wadliwych genów dziedziczący FAS od piątego pokolenia, pospolici pijaczkowie, szabrownicy, kryminaliści, trafił się nawet jeden - słowo daję - wyjątkowo zniewieściały gej. Kwiat Chlorsynowa, Brudna, Siniakowa, Smutnowa - Południe, Brudołęki i Kociego Pola, wziąwszy w prawice kijaszki bejsbolowe, kastety narodowyzwoleńcze, polskokatolickie siekiery, tudzież inny oręż przystojący wojownikom jedynie słusznej sprawy, aryjskim siepaczom, husarii stadionów, zbliża się by mnie nie bić. By ukatrupić, zetrzeć na miazgę. Zaraz całe moje ciało będzie falować jak morda Peru.
Zasycha w gardle. Wierzący w takiej chwili pomodliliby się do Manitou tej, czy innej rasy, a co ma w chwili niechybnej śmierci począć biedy ateusz, do jakiej mrzonki wołać o pomoc?
24 listopada 2024
od wczorajsam53
24 listopada 2024
Anioł stróż (Budda)Belamonte/Senograsta
24 listopada 2024
Po ludzkuMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
0012.
23 listopada 2024
Myśldoremi
23 listopada 2024
z oddechem we włosachsam53
23 listopada 2024
2311wiesiek
23 listopada 2024
Psychologia wskazuje wzórdobrosław77
23 listopada 2024
ZnaniMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
Delikatny śniegvioletta